Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Widziałam już tu kilka tematów na ten temat, ale żadnych podobnych do mojego problemu. Otóż od ok. ponad miesiąca zaczęłam odczuwać bóle w prawej stronie brzucha w okolicach pachwiny i pępka. Pierwsze co mi przyszło na myśl to wyrostek albo jajnik. Poszłam do ginekologa, ginekolog po badaniu USG wykluczył problemy z macicą i jajnikami, po uciskaniu brzucha po prawej stronie i brak reakcji z mojej strony wykluczył też wyrostek. Bóle jednak się nasilały i przeniosły się w góre brzucha pod żebrem, więc udałam się do lekarza rodzinnego, który po badaniu moczu i USG jamy brzusznej stwierdził kamice nerkową i dał mi skierowanie do szpitala na urologię. Na urologi pobrano mi krew i oddałam ponownie mocz do badania, i ponownie USG jamy brzusznej. Lekarz w szpitalu potwierdził kamień w nerce, ale dla pewności wysłał mnie jeszcze na tomografię komputerową, bo podzieliłam się z nim moimi obawami że może być to wyrostek. Na tomografii komputerowej wszystko w normie, okazało się że mam w jelitach kamienie kałowe i to prawdopodobnie one wywołują bóle. Zatrzymano mnie na noc na obserwacji i dano coś do picia na przeczyszczenie i wypuszczono do domu. Bóle brzucha pod żebrem z prawej strony ustąpiły po kilku dniach od wizyty w szpitalu, ale znowu przeniosły się na dolny odcinek brzucha, ból koncentruje się w pachwinie, promieniuje na biodro i udo. Byłam dzisiaj znowu u rodzinnego z wypisem ze szpitala i powiedziałam mu że być może jakoś przeoczyli na tomografii ten wyrostek bo znowu mnie boli na dole brzucha, to powiedział że na tomografii rzadko co da się coś przeoczyć i że promieniowanie bólu leży po stronie jelita i przepisał coś nowego na przeczyszczenie. Sama już nie wiem czy niepotrzebnie sobie wmawiam ten wyrostek czy może faktycznie mam się czego obawiać. Dodam że od razu po wyjściu ze szpitala naczytałam się że kamienie kałowe mogą przyczynić się do zapalenia wyrostka i może na tomografii jeszcze nie było stanu zapalnego a teraz się mógł nasilić? Między pobytem w szpitalu a dniem dzisiejszym mija równy tydzień. Nie wiem już czy to moja nerwica płata mi figle, czy depresja się znowu nasiliła bo mam ostatnio w życiu gorszy okres czy może nabawiłam się hipochondrii?
  2. Witam, Jestem 31 letnim mężczyzną, który ma dość nieźle poukładane życie. Nie mogę narzekać na brak ciepłej rodziny, brak pieniędzy czy ogólnie brak bliskich znajomych/kolegów. Ale od zawsze odkąd pamiętam miewałem dziwne objawy. Zdarzyło mi się mieć zaburzenia lękowe mając ok 6-10 lat - związane z lękiem, że moi rodzice kiedyś umrą. Do tego pojawiły się zaburzenia natrętne tymczasowo w wieku ok. 13-16 lat związane z obrażaniem Boga w myślach (bałem się, że to się wydarzy więc to się działo). Na szczęście to minęło samo. Później miewałem różne problemy przy podjęciu ważnych decyzji - gdzie iść do szkoły, czy gdzie iść na studia (te zresztą mam do dziś, nawet kupno ciuchów sprawia mi problemy i analizuje czasem mega długo każdy zakup). Pojawiło się pierwsze niesamowite zakochanie w wieku 15 lat zakończone bardzo szybko złamanym sercem po 2 tygodniach. Nie mogłem się z tego otrząsnąć jakieś 2-3 lata. Dziś to już na szczęście za mną. Idąc dalej - na studiach czułem się wyobcowany w nowym mieście, nie znałem nikogo. Miałem tylko znajomych i ciągle czułem tęsknotę za domem i lęk ogólny. Nie czułem się bezpiecznie. Nie spałem zbytnio dobrze, wysyłałem się w weekendy w domu rodzinnym. Skończyło się po 1.5 roku mega napadem nerwicy natręctw i lęków co mnie wpędziło na 3-4 lata w SSRI - sertralina. Po tym czasie odstawiłem ją i suplementowalem dziurawiec bo mi wyraźnie pomagał, niemal tak dobrze jak sertralina. A teraz do sedna - zawsze byłem nieśmiały, zwłaszcza w stosunku do kobiet, toteż pierwszy poważny i długi związek zacząłem w wieku 27 lat. Wcześniej były różne kobiety (seks układ, romans w pracy, a także złamane serce, które mi znowu zabrało 2lata z życia), czy kolejna kobieta, z którą miałem romans i podobało mi się dopóki nie zaczęliśmy być razem. Nagle obróciło mi się o 180 stopni, zacząłem się obawiać, że to nie ta osoba, przestała mi się podobać, zaczęła irytować. Podświadomość jakby zadziałała. Albo to po prostu moje zaburzenia. Później, gdy rozstaliśmy się po miesiącu to najpierw poczułem "ulgę", natomiast później płakałem mocno przez 3 miesiące. Ale ilekroć się do niej zbliżałem i czułem, że mógłbym jeszcze do niej wrócić to wtedy pojawiał się znowu jakiś lęk. Nie wiem czy to przed tym, że to może być nie ta kobieta czy co. Kolejny związek (pierwszy długi) zaczął się bez uczucia motyli w brzuchu. Czułem też, że nie pasujemy do siebie z początku, bo ciągle przyrownywalem partnerkę do poprzednich kobiet, z jakimi się spotykałem. Myślałem tylko o sobie, byłem jak pępek świata. Po czasie "dotarliśmy się" lepiej choć nadal wybuchałem średnio raz na miesiąc krzycząc na nią często z błachych powodów (za co mi dziś niesamowicie wstyd, bo byłem jak niedojrzały dzieciak). Do tego ciągle w głowie łudziłem się, że pojawią się motyle w brzuchu. Tak jakbym uzależniał związek z kimś od tego czy one się pojawią. Niby wiem, że masa ludzi ich nie ma, albo że one przemijają szybko. A jednak nie umiałem odciąć się od myśli, że "to nie to" skoro nie było motyli. No i po roku zacząłem odczuwać jakby coraz bardziej depresję. Dziurawiec jakby utracił swoją moc całkowicie, dla mnie coraz mniej rzeczy na codzień zaczęło mi sprawiać radość. Zauważyłem, że nie umiem nawet rozmawiać ze znajomymi bo nudzę się nawet rozmową z drugą osobą. Coraz ciężej mi było znaleźć ciekawe zajęcie. Aż po 2 latach podjąłem decyzję, że chyba trzeba ten związek zakończyć i poszukać kogoś z kim będę szczęśliwy (jakbym liczył, że mi nowa partnerka da motyle w brzuchu i jednocześnie dzięki temu zniknie moja depresja, która była już wtedy wyraźna). Miałem nawet myśl, że jak nikogo nie znajdę to może wrócę do swojej byłej, bo wszak nie było mi z nią źle. W zasadzie patrząc tak z boku - była to wspaniała kobieta, a ja nie potrafiłem tego w ogóle docenić. Niestety, od rozstania mijają dwa lata, i my choć do niedawna mieliśmy fajny kontakt to ja nie potrafię się zdecydować. Nie mam zbyt wielu szans na poznawanie nowych ludzi (nieśmiałość, dość hermetyczne życie, zwykle większość aktywności poza domem z tymi samymi ludźmi), a na portalach randkowych skończyło się tym, że większość kobiet "olewałem" jakby uznając, że skoro nie wydają się dużo lepsze od mojej byłej (z którą mam kontakt dobry i czuję, że mógłbym wrócić) to nie warto zawracać sobie głowy. W zasadzie to widzę pewną analogię między pierwszy rozstaniem (po miesiącu związku z dziewczyną wcześniej), a tym rozstaniem sprzed 2 lat. W obu wypadkach poczułem ulgę najpierw, a potem tęsknotę pomieszana z lekami. Jak tak to sobie wszystko analizuje to mam wrażenie, że ja za każdym razem gdy mam podjąć jakąś decyzję to mam w głowie lęki, że to zła decyzja. A im większa waga tej decyzji tym większe i bardziej paraliżujące są te lęki. Aktualnie mam momenty, że bardzo boję się samotności lub tego, że moja ostatnia dziewczyna w końcu sobie kogoś znajdzie. Ale nie potrafię jakoś zaryzykować ponownie żeby spróbować związek z nią od nowa - tym razem już bardziej dojrzałe. Boję się, że to wynika tylko z mojego lęku przed samotnością oraz tego, że skoro nie poradziłem sobie z moimi problemami to w związku z nią znowu będę się czuł jak wtedy, niezaspokojony przez brak motyli, które gdy kiedyś odczuwałem to moja depresja chwilowo znikała. Aktualnie zacząłem terapię poznawczo behawioralną, mam nadzieję, że ona mi choć nieco pomoże w ogarnięciu swoich lęków i uczuć. Do tego rozważam powrót do SSRI żeby odciąć się od lęków. Mam nadzieję, że nauczę się jakoś radzić sobie z trudnymi decyzjami. Będę wdzięczny za wszelkie odpowiedzi, które mogą cokolwiek wnieść do moich problemów. Być może powinienem wybrać inny rodzaj terapii? Będę wdzięczny za podpowiedzi. Pozdrawiam, Marek
  3. Hej, już jest podobny temat o strachu przed lekami. Ale chciałabym założyć osobny wątek bo jestem ciekawa, czy ktoś ma tak samo jak ja. Biorę od 15 dni zoloft 50 mg, wydaje mi się albo sobie wkręcam, że dostanę od niego alergii ( piecze mnie język, mam dużą łuszczycę i boje się, że nie zauważa alergii) i tak jest w kółko. Codziennie wstaje z lękiem, że muszę brać lek, biorę go tyle i nie widzę efektów, a mam wrażenie, że lęk się zaostrza. Czy ktoś miał podobnie ? Na dwa dni odstawiłam lek ale wróciłam bo jednak mimo strachu bardzo chce się już wyleczyć i poczuć minimalnie lepiej.
  4. Witajcie, jest to mój pierwszy post na forum. Widziałem już kilka postów o tryptofanie na forum jednak chciałbym dowiedzieć się co w moim przypadku należałoby uczynić od 3 lat walczę z nerwica, raz jest lepiej raz gorzej, generalnie staram się o tym nie myśleć bo to nie pomaga. W styczniu zeszłego roku było już naprawdę spoko, ogarnąłem głowę i sposób myślenia . Wpadłem jednak na pomysł wyjazdu za granicę żeby trochę sobie zarobić. Padło na Islandię. Zimno, ciemno, Praca 250 h w miesiącu. Wiem, idealne miejsce pracy przy takich zaburzeniach :). Będąc tam mialem kryzys, lęki wróciły. Bylem 9 miesięcy bez zjazdu do domu. Wróciłem niedawno na stałe i rozpocząłem suplementacje na własną rękę, aby trochę odżyć. Aktualnie suplementuje witaminy z grupy adek, magnez, cynk ashwagandha. Ostatnio dodałem niacynę 2 g dziennie, inozytol 700 mg. Trafiłem na artykuł o tryptofanie i jego działaniu. Raczej cala kwestia nerwicy leży w sposobie myślenia i staram się nad tym pracować, efekty są. Chciałbym się jednak dodatkowo czymś wesprzeć no i padło na tryptofan. Moje pytanie to czy można suplementowac tryptofan - i w jakich ilościach - razem z niacyna, gaba i inozytolem. Niacyna i inozytol wpływają na układ nerwowy i czy przy takim miksie nie grozi mi ssri, czy ogólne przymulenie, zmęczenie, senność . Nie mam problemów ze snem, bardziej z obniżonym nastrojem, nerwowością . Dodam tylko że jestem abstynentem. Stąd pytanie czy może lepiej brać sam tryptofan, bez niacyny i inozytolu. Dzięki i pozdrawiam
  5. Kaasia

    dubel

  6. Betixa

    Strach przed lekami

    Czy ktoś z was też boi się brać leki? Do tego stopnia, że ich nie bierzecie w końcu, nawet jak są wam przepisane i nawet gdy już macie je kupione? Ja tak mam, prawdopodobnie od nerwicy lękowej. Ale najbardziej boję się psychotropów, które dzisiaj już będę miała kupione... Choć boję się to eufemizm przy tym co w związku z tym czuję, no jestem przerażona po prostu Boję się że ich nie wezmę gdy mnie ogarnie paraliżujący lęk przed skutkami ubocznymi (nie umiem znosić wszelkich niedogodności, więc nawet zwykła senność mnie zdołuje), a tak bardzo ich potrzebuję, bo moje choroby psychiczne robią się coraz bardziej zaawansowane Ktoś z was też tak miał z lekami na zaburzenia psychiczne (ja mam przepisaną wenlafaksynę i olanzapinę)? Jak sobie z tym poradziliście? Jak się zmusić?
  7. Afektywna Dwubiegunowa

    Powitanie

    Hej nazywam się Klaudia i choruję na ChAD od 3 lat. Prowadzę także stronę internetową poświęconą chorobie afektywnej dwubiegunowej (https://afektywnadwubiegunowa.pl/) Na forum jestem pierwszy raz tak więc witam was tu wszystkich zgromadzonych
  8. Witam postaram się opisać moje pierwsze objawy i to co jest teraz. Zaczęło się w kwietniu 2020 dużo stresów i nerwów tak że już wtedy były bóle w klatce, szybsze bicie serca i drzenie rąk lecz to nie wywoływało u mnie lęku. Zaczęło się od czasu kiedy pewnego dnia za namową kolegów wziąłem niezbyt duża dawke amfetaminy. Wszystko było dobrze nawet nie poczułem bo było tego niewiele. Nazajutrz od samego rana zaczęły się dziwne zawroty i problemy z równowagą oraz coś jakbym automatycznie co chwila robił "zeza" tak dziwnie obraz mi się rozmywał oraz uczucie podobne do uczucia spadania w przepaść taka pustka w klatce co kilka sekund z czasem to minęło ale między czasie atak paniki i szpital. Wyniki krwi dobre. Potem zaczęły się dretwienia kończyn bóle w różnych częściach ciała i non stop dziwne problemy z równowagą niezbyt mocne niemal nieprzeszkadzajace ale było to uciążliwe. Oczywiście pierwszy prawie rok panika jak wychodziłem do sklepu czy gdziekolwiek momentalnie slabo i nogi jak z waty szybsze bicie serca. Miałem wizyty u neurologa, laryngologa, kardiologa badania EKG, EEG, ECHO serca, badania audio u laryngologa, 2 razy rezonans glowy, rezonans całego kręgosłupa jakieś pół roku temu. Między czasie podczas podróży znów silny atak paniki, wezwana karetka i jak tylko powiedzieli ze wszystko dobrze przeszło jak ręką odjął.Dostałem również lek escitalopram i nie wiem czy to również zasługa leku i tego że akurat zaczynała się pora cieplejsza jakoś od kwietnia tego roku objawy minęły, wychodziłem już wszędzie nawet sam oczywiście mając tam jakieś stresy ale nie bałem się nie miałem lęku. Ok. 1.5 miesiąca temu podczas jazdy samochodem dostałem silnego ataku paniki, poty, bicie serca, szybki oddech, drzenie ciała i tak przez pół godziny potem przeszło i przez kilka dni się tym stresowałem i obawy minęły. Nadużywałem też miedzy czasie alkohol i Ok 3 tygodnie temu była lekka przesada w weekend praktycznie piątek sobota niedziela przepite z kolegami. Od tamtego czasu przez kolejne 3 dni czułem się osłabiony I znów zacząłem się zastanawiać nad zdrowiem a od 3 tygodni leżę ciągle w łóżku bo jestem znaczy czuje takie osłabienie że wychodzę tylko do toalety i d kuchni mam brak apetytu problem znów z równowagą jakbym był oszołomiony cały czas, drzenia lub drętwienie mieśni i lekko często podwyższone ciśnienie, nie mam ataków paniki ani żadnych kołatan serca czy bólów w klatce jak było to kiedyś natomiast mam bol glowy z tyłu lub skroni nie zawsze i nie zawsze silny i czasem bol oczu i ciągle szumy w uszach jak leżę czasem jak siedzę. Dodatkowo ciągle się zamartwiam co mi dolega co również wykańcza. Zacząłem znów od 3 tygodni brać escitalopram 15mg i betaserc na zawroty równowagi . Czy to nawrot nerwicy i czy możliwe jest żeby od 3 tygodni było mi tak słabo że ledwo się ruszam?
  9. Lęmajda

    Wygadanie się

    Dzień dobry, Chce napisać tutaj o moim obecnym życiu, mam mniej niż 24 lata nic nie osiągnełam/em w życiu, mam depresje stwierdzoną na podstawie wywiadu z psychiatrą, prawdopodobnie mam też zaburzenia obsesyjno kompulsywne, lęk społeczny, może nawet urojenia ksobne albo postawę osobną, zawsze jak gdzieś jestem poza domem, nieważne gdzie to mam wrażenie że każdy mnie obserwuje, zwraca na mnie uwage, jestem przez to skrępowana/y, chodzę niepewnie, cicho mówię, nie wiem gdzie patrzeć, wstydzę się przy wszystkich jeść,gadać,śmiać się,przebywać ,mam cały czas smutną/ ponurą minę i napięte mięśnie twarzy.ciągle o tym myślę jaką mam minę jak inni mnie widzą i myślę o każdym swoim ruchu, rzadko wychodzę na zewnątrz. Dużo leżę/śpię. Nie mam znajomych/przyjaciół,chłopaka/dziewczyny. Nie mam energii od dawna. Od zawsze bardzo negatywnie myślę i jestem lękliwy/a. Poważna/y,nie mam mimiki bo wstydzę się swojej twarzy. Jestem brzydki/a i nieatrakcyjny/a (wychudzony/a bo mało jadłem/am) kolejnym problemem jest skolioza z mojej winy ponieważ kiedyś jak mogłem to nie ćwiczyłam/em i wadą się pogłębiła. Odechciewa mi się żyć zwłaszcza przez to, myślę o samobójstwie( ale boję się bólu fizycznego) te problemy o których napisałem/am na początku mam od kilku lat. Czuje że mam zmarnowane życie. Chciałabym/ałbym być wielki/a, ale jestem nikim. Często widzę siebie tak jakby patrzyła na mnie druga osoba, w sensie że wyobrażam sobie jaka mam minę.albo jak siedzę to myślę jak wyglądam wyobrażam sobie
  10. Betixa

    Brak ruchu

    Mam objawy depresji (mam też sporo innych dolegliwości, psychicznych i somatycznych, np. duszności, lęki, osłabienie) i od ok. 2 lat całe dnie praktycznie spędzam w łóżku, wychodzę z pokoju tylko do łazienki i czasem zrobić sobie herbatę. Nie potrafię tego zmienić, bo nawet jak postanowię wychodzić na spacery, to maksymalnie na dwóch się kończy, ponieważ nie umiem być regularna. A obecnie dodatkowo demotywuje mnie mocniejsze osłabienie niż zazwyczaj - gdy chodzę albo stoję bardzo szybko się męczę, czuję się mocno ociężała i boli mnie dolna część pleców. Dlatego teraz już w ogóle nie wychodzę z domu, bo boję się co się może stać i jak się mogę czuć. Jakie są konsekwencje braku ruchu? Może gdy je poznam, to mnie to zmotywuje do rozpoczęcia regularnych spacerów. I czy w moim stanie to bezpieczne po prostu zacząć chodzić? Jak powinnam się do tego zabrać, by jak najmniej ucierpieć?
  11. Betixa

    Leki od internisty

    Poszłam do internisty z następującymi objawami: •trudności z oddychaniem •osłabienie •dyskomfort w okolicach m.in. klatki piersiowej, szyi, brody •flegma •kaszel, kichanie •kłucie w ramieniu lewej ręki •zaparcia, czasem biegunki •problemy ze snem •zgaga, czasem czkawka, odbijanie, rzadko cofanie się •brak energii •lęk, niepokój, czasem panika •rozdrażnienie •trudności z koncentracją •pogorszona pamięć •trudności w myśleniu •niskie poczucie własnej wartości •zmniejszony apetyt •częsty smutek •pesymizm •drżenie, kołatanie serca w stresie •brak przyjemności z tego co kiedyś sprawiało radość •trudność w wykonywaniu zadań •czasami lekkie uczucie jakbym nie była w swoim ciele, gdy wtedy dotykam np. swojej ręki to trochę mam wrażenie jakbym nie dotykała siebie •rzadko trudności z przełykaniem śliny •uczucie pustki w głowie, niemożność ubrania w słowa tego co chcę wyrazić, trudność w adekwatnym nazywaniu tego co czuję, wątpienie w siebie •lęk i wstyd w sytuacjach społecznych •unikanie sytuacji społecznych •zamartwianie się sytuacjami społecznymi Bardzo możliwe, że któryś z tych objawów źle nazwałam albo że któreś dolegliwości pominęłam. Wręczyłam pani doktor kartkę z wypisanymi tymi objawami, ale chyba nie przeczytała wszystkiego, no i pokazałam niektóre dotychczasowe wyniki badań, wspomniałam też że lekarze u których jak dotąd byłam nic nie stwierdzili (laryngolog, pulmonolog, alergolog) i że w lutym będę miała pierwszą wizytę u psychiatry na NFZ (na to stwierdziła, że powinnam iść prywatnie, tylko że mnie stać minimum na jedną, pisałam o tym w innym wątku). Stwierdziła że nie jestem chora i że dolegliwości mam od psychiki. Przepisała mi Texibax (1 raz dziennie rano), Validol (brać tylko w momencie ataku duszności, ale ja mam często takie momenty że nie mogę wziąć oddechu, więc pewnie będę przyjmować ten lek przynajmniej raz dziennie) i Hydroxyzinum Adamed (1 raz rano i 2 tabletki na noc). Jednak przeczytałam w internecie że nie można stosować Validolu gdy ma się zgagę/refluks oraz z innymi lekami uspokajającymi, czyli wygląda na to, że ja go nie mogę brać, skoro miewam dość często zgagę oraz został mi też zapisany Hydroxyzinum? Dlaczego taka kombinacja leków została mi więc przepisana i czy powinnam i czy powinnam z któregoś leku zrezygnować?
  12. ProGamerYarkiy

    spam

    Witam, jestem nowy na forum, brałem amfetamina, dopalacze w terminie dwa lata. Jestem na czysto już miesiąc, ale siedzę w domu i nie chce nic, pszez dwa lata straciłem firmę, koleg i pieniądze. Może ktoś zna jakieś lęk dlia motywacia po narkotykach??? Dzięki
  13. Rozpisałam się, ale mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca :) Od zawsze miałam tendencję do wymyślania w głowie różnych historii. Zwykle były to jednak takie opowieści, które wymyśla też wiele moich rówieśników, to znaczy marzenie o sytuacjach, które nie mają szans przydarzyć się w rzeczywistości, a w których ja brałabym udział, najczęściej miało to związek z tymi, w których byłam wtedy zakochana. Odkąd jednak pojechałam na studia i z powodu nieznalezienia zbyt wielu znajomych stałam się bardziej samotna, bo z przyjaciółkami miałam kontakt głównie przez telefon, w mojej głowie pojawiły się historie, w których mnie w ogóle nie było, główną bohaterką była osoba całkowicie zmyślona, większość bohaterów również, niektóre były osobami znanymi publicznie, którym wymyślałam różnego rodzaju koleje życia, trochę opierając się na tym, co jest o nich naprawdę wiadome, a czasem nie. Dodajmy, że od liceum pojawiło się we mnie dziwne zafascynowanie dojrzałymi kobietami, które w szkole objawiało się zakochaniem w nauczycielce, na studiach stało się zakochaniem w pewnej osobie publicznej, po kilku miesiącach ta osoba zmieniła się, ale nadal jest to dojrzała kobieta. Podejrzewam, że ma to związek z moją toksyczną matką, w której nie widzę wzoru, której to ja musiałam zawsze matkować, mediować w jej kłótniach z rodziną, wysłuchiwać, a kiedy dorosłam dawać jej rady, mówić co robi źle, tłumaczyć ją przed rodziną, a w podzięce jedyne co otrzymuję to naprzemienne obelgi, wyrzuty, z rzadka komplementy, kiedy ma wyrzuty sumienia, ale ja nie potrafię w nie wtedy uwierzyć, bo wiem, że za chwilę znowu może spowodować awanturę. Po pół roku studiów nastała pandemia, wróciłam do rodzinnego domu i tam spędziłam ponad rok. Wtedy tworzenie historii nasiliło się i to mocno, najbardziej w okresie zimowym i trwa aż do teraz. Potrafiłam spędzać czas bardzo długo chodząc po piętrze tam i z powrotem w głowie przeżywając historię obcych mi osób niczym serial. Chciałam odciąć się od nerwowej atmosfery panującej w domu, epidemii, mojego brania odpowiedzialności za matkę. Doszłam do takiego punktu, że gdy nie jestem skupiona na jakiejś czynności lub rozmowie z kimś włącza mi się od razu automatycznie tryb tego alternatywnego świata, tej alternatywnej historii. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać w tym pewien problem i zaczęłam tę historię spisywać, aby pozbyć jej się z mojej głowy. Tak powstała prawie trzystustronicowa książka, a po niej jeszcze jej przerobiona wersja, a na koniec kolejna, bo ta historia cały czas ewoluuje, nie zmienia się tylko główna bohaterka, która na początku wydawała mi się całkowicie obca - jest kobietą po czterdziestce, posiadającą rodzinę, wnuki, wygadaną, pewną siebie i niesamowicie piękną; ale teraz widzę, że tak naprawdę są w niej pewne cechy, które mam i ja tj. kompleks matki, wrażliwość, strach przed samotnością a jednocześnie te cechy, które ja chciałabym mieć. W dwóch pierwszych wersjach historia doszła do końca, a więc bohaterka zestarzała się i zmarła, ale nie zakończyło to epopei w mojej głowie. Cały czas rozbudowuję środek tej historii, a więc jej wiek średni i robię to nieświadomie. Ostatnią wersję historii spisałam w czerwcu, a już mogłaby być ona zaktualizowana. Kolejnym niepokojącym objawem jest moje zafascynowanie dojrzałymi kobietami. Obecnie bardzo podoba mi się pewna kobieta ze świata publicznego. I to nie, że po prostu z wyglądu, ale wyczytałam chyba wszystko co da się na temat jej życia i wplotłam ją jako bohaterkę do mojej historyjki wyobrażając sobie różne wydarzenia z jej życia na podstawie tego, czego się o niej dowiedziałam. Do tego za każdym razem, kiedy jest mi smutno, źle i samotnie, włączam sobie filmiki z nią w internecie i słuchając jej głosu, widząc jej uśmiech, czuję takie dziwne ciepło, które mnie ogarnia. Jest to jakaś bańka, jak to nazwałam - kiedy inne rzeczy w świecie są takie paskudne i szare, to ona zawsze będzie tak samo piękna, tak samo elegancka, tak samo urocza. To chore, wiem. Od jakiegoś czasu podejrzewam u siebie właśnie nerwicę lękową. Od czasu jesiennej fali pandemii narastają we mnie lęki różnej maści. Dochodziło już do tego, że stresowałam się nie tylko jakąś sytuacją, ale też samym faktem, że mam w sobie lęki i to tak się zapętlało. Wielokrotnie miałam objawy somatyczne takie jak bóle mięśni, kończyn, uczucie słabości czy zawroty głowy. I właśnie zawsze uciekałam do tego w ten wymyślony alternatywny świat. Przedwczoraj doznałam dziwnego epizodu odrealnienia, co jak dzisiaj wyczytałam jest właśnie objawem nerwicy. Stałam na przejściu dla pieszych, a wszystko co działo się wokół mnie wydawało się być poza mną. Ludzie, auta, budynki wydały mi się obce niczym w jakimś śnie i to, co ja robiłam też było jakby nie moje. Dokładnie tak, jak czułam się kiedy robiłam coś w prawdziwym śnie. Wczoraj to uczucie pojawiło się znowu, kiedy wracałam wieczorem do domu. Niby wiedziałam, że to poczucie odrealnienia jest fałszywe i ten świat jest prawdziwy, ale jednocześnie było to bardzo dziwne. Boję się, że niedługo odkleję się za bardzo. Chciałabym znaleźć inny sposób na odreagowanie, a nie taki wydający mi się psychiczny i po prostu chory. Mam wyrzuty sumienia, że taka jestem. Chciałabym naprawdę przeżywać coś pięknego w życiu, a nie tylko wyobrażać sobie jakieś okropne historie o kobietach. Nie jestem lesbijką, wiem o tym, bo bardzo pragnę założyć rodzinę, mieć dzieci, a do tego pocałunki czy przytulenia (bo do niczego więcej nigdy nie doszło) ze strony mężczyzn sprawiały mi przyjemność (okay, raz durzyłam się w jednej koleżance i nawet kilka razy po alkoholu miałam wielką ochotę ją pocałować kiedy się przytulałyśmy albo tańczyłyśmy ale to wszystko) więc nie wiem skąd u mnie ta narastająca fascynacja kobietami i tworzenie o nich historii - bo w tych moich alternatywnych światach relacje heteroseksualne są bardzo marginalne, głównymi wątkami są właśnie relacje safickie. Nie wiem, czy to wynika z moich problemów z matką i niedoświadczenia od niej wystarczającej bliskości a wręcz nerwów, wyzwisk i stresu? Martwię się o siebie i swoją psychikę (też o matkę za którą czuję się wiecznie odpowiedzialna), a także jako że jestem osobą wierzącą mam co jakiś czas wyrzuty sumienia też z tego powodu, że takimi myślami grzeszę. Od jakiegoś czasu matka wypomina mi, że nie nie przyjmuję Eucharystii, ale nie czuję się gotowa pójść do spowiedzi i wyznać przed księdzem, że mam takie myśli o kobietach, a jeśli w pełni nie wyznam swoich grzechów to to przecież nie ma sensu. Dodatkowo cały czas boję się jak będzie wyglądał świat, że znowu zamkną nas w domach i będę jeszcze bardziej samotna niż teraz. Boję się też zostawać w domu, ale równocześnie obawiam się wyprowadzać, bo boję się zostawiać matki samej
  14. petysana

    Pomoc psychologa

    Czy psycholog byłaby w stanie jakoś wpłynąć na czas oczekiwania wizyty u psychiatry? Byłam rok temu u psychologa raz i poleciła mi iść do psychiatry, bo stwierdziła że potrzebne mi są leki bym mogła korzystać z terapii u niej (to prawda, nie potrafiłabym mówić jej o trudnych rzeczach w obecnym stanie i sama jej to wtedy oznajmiłam). Ale wizyta u psychiatry czeka mnie dopiero w lutym 2022, a nerwica, fobia społeczna i depresja sprawiają, że cierpię i dobija mnie to strasznie. Nie stać mnie na wizyty prywatne ani na wizyty w innym mieście. Ostatnio zastanawiałam się, czy ta psycholog nie miałaby możliwości czegoś zrobić, by termin wizyty stał się mniej odległy, ale nie mam pojęcia, czy dobrze myślę. Skierowania nie wypisze, bo do psychiatry go nie trzeba, więc tak właściwie nie wiem, bo by miała zrobić, ale na nic innego nie wpadłam. Co pan/pani o tym sądzi? Psycholog mi pomoże? Czy może jest jakieś inne wyjście?
  15. Witam. Założyłem ten temat aby podzielić się a także zrozumieć swój stan. Przez kilka lat leczyłem się na zaburzenie osobowości i fobie społeczną. Przyjmowałem takie leki: Coaxil 12,5 mg dwa razy na dobę, Sulpiryd 50 mg dwa razy na dobę, Duloksetyna 30 mg raz wieczorem i Trittico XR 150 mg na sen. Ten zestaw leków brałem kilka lat pod kontrolą lekarza a także chodziłem regularnie na terapie i było super. Czułem się radosny, zmotywowany, wszystko miało sens. Myśli były poukładane dawały kopa do działania. Po jakimś czasie moja terapeutka uznała że zrobiłem postępy, postanowiłem po obgadaniu z nią odstawić leki i spróbować żyć bez chemii. Zgłosiłem się do swojego psychiatry i dokładnie z nim to obgadałem, powiedział mi jak odstawić leki. I tu zaczął się koszmar, który trwa już do tej pory. Po stopniowym schodzeniu z leków jednego wieczora coś mi się stało. Był to czwarty dzień bez leku sulpiryd. Poczułem niesamowity ból brzucha i taki jakby kilku sekundowy szok, uderzyło to z zaskoczenia. Po tym fakcie strasznie mnie zemdliło i cały wieczór wymiotowałem. Na drugi dzień nie byłem w stanie nic zrobić, zero koncentracji, ból głowy, ból brzucha i straszna nerwica żołądka, każde wypowiedziane słowo lub myśl powodował odruch wymiotny (oddychanie także). Zgłosiłem się jak najszybciej do psychiatry i mu o tym opowiedziałem, zwalił to na objawy odstawienne i zapewnił mnie że wszystko z czasem minie. Zaufałem mu. Z dnia na dzień zamiast być lepiej było coraz gorzej. Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej przygnębiony, wystraszony i chaotyczny. Do tego cały czas towarzyszyły i towarzyszą mi objawy takie jak ból brzucha, wymioty, zawroty głowy, brak koncentracji i lęk oraz poczucie życia w bańce oraz natrętne obrazy i myśli wywołujące wymioty, tak jakby dwa obrazy się na siebie nakładały a mózg nie umiał ich rozdzielić i się przeciążał. Po oczyszczeniu organizmu z leków i pogarszającym się stanem z dnia na dzień poszedłem do innego psychiatry. On kazał mi brać anafranil w max dawce i haloperidrol, niestety zero efektu leczniczego. Objawy tak jak były tak się tylko nasilały. Zaliczyłem więc kilku lekarzy i terapeutów oraz testowałem różne leki... nic nie działało i nie działa, stałem się kompletnie lekooporny. Trwa to do tej pory... wymioty, natrętne myśli i obrazy, lęk, pssd, zaburzenia funkcji poznawczych, brak pamięci krótkotrwałej, to aktualny mój stan. Czy jest ktoś kto z takim czymś miał do czynienia? Nie wiem co robić, jak z tym żyć i co myśleć... leczyłem się na zaburzenie osobowości i fobie a skończyłem z jeszcze gorszym stanem. Za wszelkie odpowiedzi, rady jak z tym sobie poradzić itp. z góry dziękuję. PS: Powrót do sulpirydu nawet zwiększonej dawki nic nie dawał, wszystkie leki przestały na mnie działać nawet w max dawkach.
  16. Karlotta34

    Lepsze dni?

    Dziś nadszedł dzien kiedy nie mogę sobie ju, poradzić z życiem, zapentliłam sie w problemach tak bardzo ze nie wiem jak mam z tego wyjść.... nie widzę juz kompletnie drogi.... Jestem samotna matka 11latka i to trzyma mnie jeszcze jakoś przy tym nędznym życiu. Nie układa mi sie kompletnie w żadnej sferze.... nie akceptuje siebie pod względem wyglądu, nie akceptuje siebie pod względem osobowości, nie akceptuje siebie pod względem nie razdzenia sobie.... nie wiem jak mogłam dopuścić do sytulacji w której jestem teraz.... 13 lat temu związałam się z nieodpowiednim człowiekiem ( ojcem mojego syna) było to życie na rolerkosterze.... znęcanie psychiczne na porządku dziennym.... 5 lat temu odszedł do innej kobiety, zalozyl z nia rodzine mają 2 dzieci.... najgorsze jest to że jedyne co mnie zabolało to nawet nie to ze mnie zdradzał pomimo tego że wiele mu w życiu pomogłam, najgorsze było to że mój syn traci ojca, traci stabilizację, pełna ( choć bardzo nieszczęśliwą rodzine), ze mieszkamy w małej miejscowość gdzie do dzisiaj panna z dzieckiem jest postrzegana gorzej niż morderca..... rzuciłam się w wir pracy, chcialam zapewnić synowi wszystko.... nawet się to udawało... do czasu..... dorastające dziecko ma coraz więcej potrzeb, ja też chcialam żyć jak inni, ponad stan.... I zaczęło się.... pożyczka za pożyczka.... między czasie walki w sadzie o wszystko z byłym partnerem.... na adwokatów, sprawy w sadzie, opinie w poradniach wydałam majątek, nie chcialam się przyznać przed kims że mam problemy wiec brałam te cholerne pożyczki.... a dziś? Dziś odwiozlam syna na obóz, żeby go na niego wysłać znow sie musialam zaporzyczyc.... wsiadając do autobusu byl taki szczęśliwy.... szkoda ze ja wsiadając do auta nie myslalam o niczym innym jak o tym że mam dosyc, dosyc tego życia.... ze co by było gdyby.... a teraz od 3.godzin siedzę w aucie zaparkowanym w środku lasu i szlocham,płacze, wyje.... nie ma już dla mnie wyjścia.... nie mam do kogo zwrócić się o pomoc..... jestem tak strasznie rozczarowana życiem a przede wszystkim sobą.... jak mam wyjść z tej spirali długów, nieszczęść....
  17. Witam, mam 18 lat i nie wiem co mam robić. Mam stwierdzona fobie społeczna, nerwicę lękową, depresję i zaburzenia odżywiania. Moja mama ma zaburzenie osobowości z pogranicza, a ojciec jest narcyzem. Od dziecka byłam poniżana, moi rodzice bardziej byli zajęci swoimi kłótniami niż mną. Zamknęłam się na świat i teraz nie mam dosłownie nikogo. Ale teraz mam bardzo duży problem z moją mamą. Miałam jechać do pracy z przyjaciółką, jednak moja mama jej nie lubi i nagadała mi takich rzeczy o niej, co poskutkowało rezygnacją z wyjazdu. Mama mówiła mi, że wrócę jeszcze bardziej zaburzona niż jestem. Zaczęłam szukać pracy w moim mieście, wysłałam CV do sześciu różnych miejsc, jednak nie dostałam żadnych odpowiedzi. Mama wyzywa mnie od pasożytów, leni, twierdząc że nie chcę iść do pracy. Mam robione awantury z powodu moich lęków i ataków paniki. Ostatnio zwyzywała mnie za to, że z nikim się nie spotykam. W tym tygodniu miałam mieć dwa spotkania, na samą myśl bardzo się stresuje, ale mama zabroniła mi na nie iść, chciałam wyjść dzisiaj na spacer, ale zamknęła drzwi przede mną. Powiedziała, że nie obchodzi jej to, że jestem pełnoletnia, mieszkam pod jej dachem i jako pasożyt nie mam prawa wychodzić z domu. Nie daję już rady psychicznie, nie mam żadnego poczucia własnej wartości, przez moich rodziców. Dodatkowo jestem po próbie samobójczej, prosiłam mamę o pomoc od 14 roku życia, ale poszłam na terapię dopiero w styczniu tego roku. W zeszłym tygodniu mama zawiesiła moją terapię mówiąc, że jestem pasożytem i ona nie będzie na to wydawać pieniędzy. Najchętniej popełniłabym samobójstwo, bo miałam nadzieję na powrót do normalności, jednak całkowicie już ją straciłam. Przepraszam za tak chaotyczny wpis, ale piszę go po kolejnej awanturze.
  18. Długo myślałam nad tym co napisałam poniżej. Może ktoś miał podobnie. Wybieram się do psychiatry, ale zastanawiam się czy dobrze zrobiłam. Wahania nastroju w ciągu dnia Problemy z zaśnięciem, przebudzanie w nocy Zmienność emocji w ciągu dnia Zwiększona płaczliwość, potrafię codziennie znaleźć do tego jakiś powód, który z perspektywy czasu okazuję się głupotą Dni bądź godziny gdy mam doła, nie widzę sensu życia, nie mam na nic ochoty ani siły nic zrobić Zdarza się że coś mnie ucieszy, trwa to coraz krócej ale zdarza się Popadanie w taką jakby histerię gdzie płaczę , chcę krzyczeć, wyobrażam sobie śmierć i chcę umrzeć, tnę się , gryzę się po rękach Poczucie bezsilności, smutku, pustki, niechęć do życia Ciągłe zamartwianie się rzeczami które kiedyś nie powodowały u mnie takiego uczucia Zamykanie się w swoich myślach, w swoim świecie Problemy z zapamiętywaniem i skupieniem co według mnie jest następstwem tego że w mojej głowie jest masa myśli, rozmów co trochę burzy rzeczywistość wokół Strach przed interakcją z obcymi ludźmi jak witanie się, nawiązywanie kontaktów, problem z rozmową, patrzeniem w oczy i udzielaniem się. Na ogół w takich sytuacjach radzę sobie najlepiej po alkoholu Przez większość czasu poczucie zmęczenia braku energii żeby coś zrobić Słabe kontakty z rodzicami, rodziną Oprócz smutku, jest też dużo tego uczucia zobojętnienia, gdzie nie czuję kompletnie nic, nic mnie nie zaskoczy, nie ucieszy, nie rozzłości. Przebywanie w licznym gronie np. rodzinie, klasie pełnej ludzi wywołuje we mnie spięcie, nerwowość, zdenerwowanie, lęk, pocenie Wyraźcie proszę swoje opinie, może ktoś miał podobnie. Czy słusznie postąpiłam umawiając się do lekarza czy może wyolbrzymiam ?
  19. Witam, mam 25 lat i chciałbym opisać tu swoją historię, bo czuję że jestem w dość kiepskiej sytuacji i już nie wiem co dalej robić... Zacznijmy od tego, że mam depresję i syndrom DDD (co prawda nie zdiagnozowane, bo nigdy nie chodziłem na terapię, ale wiem co czuję). Miałem trudne dzieciństwo i okres dojrzewania, mówiąc w dużym skrócie, ojciec bił mnie, kiedy byłem dzieckiem, nad mamą znęcał się psychicznie, ale mama tak naprawdę nic z tym nie robiła, w nieskończoność wierzyła, że ojciec się zmieni i teraz jest jak jest... Kiedy miałem 13-14 lat, mama przechodziła takie jakby załamanie nerwowe, widać było że ma tego wszystkiego dość, niby była parę razy u psychologa i ja też, ale w sumie nie byłem wtedy szczery z panią psycholog, bo nie czułem wtedy potrzeby terapii. Jednak złe traktowanie przez ojca i załamanie nerwowe mamy bardzo źle na mnie wpłynęły i tak naprawdę skutki tego wszystkiego cały czas się za mną ciągną. Dodam, że jestem jedynakiem. Oczywiście na tym się nie skończyło, kiedy byłem jeszcze w gimnazjum, rodzice zaczęli wbijać mi do głowy, że po liceum mam iść na studia, bo będę miał dobrą pracę, dużo zarabiał itp. Oni sami nigdy nie studiowali, pomimo tego że chcieli. Babcia podobno nie pozwoliła na to mamie, bo była despotyczna, a ojciec się nie dostał na studia i teraz widzę i czuję, że to było przelanie na mnie ich niespełnionych ambicji. Na dodatek rodzice założyli mi wtedy konto w banku, na które ojciec miał mi przelewać co miesiąc pieniądze, żebym miał na studia, a miałem wtedy dopiero 14 lat i jeszcze w ogóle nie myślałem o czymś takim jak studia. I tak się stało, dostawałem od ojca co miesiąc pieniądze, i po liceum poszedłem na studia techniczne. Z perspektywy czasu czuję, że to nie była tak naprawdę moja decyzja, bo tak naprawdę miałem cały czas wbijane do głowy, że trzeba iść na studia i to nie na humanistyczne, bo takie są, cytuję „idealne do pracy w McDonaldzie albo na kasie w Biedronce”. Zaczynając studia miałem dość sporo pieniędzy na koncie, dostawałem na mieszkanie i na życie, tak żebym nie musiał pracować i mógł się tylko uczyć. I na początku było fajnie, zmiana otoczenia, mieszkanie z kumplami, coś nowego działo się w moim życiu. Poza tym cieszyłem się, że wyrwę się choć częściowo z tego toksycznego domu. Jednak pod koniec pierwszego roku studiów wiedziałem, że to nie jest to, to chcę w życiu robić. Z ledwością dostałem się na kolejny semestr i studiowałem jeszcze kolejny rok tylko dlatego że nie miałem lepszego pomysłu na siebie i z postanowieniem że to jestem ostatni rok na tych studiach. Po drugim roku zostałem skreślony z listy studentów, praktycznie prawie nic nie zdałem, nie miałem żadnej motywacji, żeby dalej studiować na tym kierunku. Jednak nie powiedziałem o tym rodzicom, bo obawiałem się ojciec będzie na mnie zły i że będzie próbował mi dalej ustawiać życie. I w sumie chciałem pójść do pracy, albo nawet na jakieś inne studia, ale wtedy poczułem taką niemoc i bezsilność, która niestety trwa do dziś i myślę że to jest dość ciężka depresja i takie jakby toksyczne uzależnienie od rodziców i ich oczekiwań. Po kolejnym roku rodzice dalej myśleli że studiuję, ojciec dalej przelewał mi pieniądze, ale ja zaczynałem się jakby „dusić” tymi pieniędzmi, więc powiedziałem że miałem praktyki w jednej firmie i że dostałem dłuższe zatrudnienie. Miałem wtedy naprawdę sporo kasy na koncie i nie chciałem już dostawać więcej pieniędzy od ojca, dlatego tak im powiedziałem. I tak mijał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, ja ciągle odkładałem na później znalezienie pracy aż znalazłem się w beznadziejnej sytuacji, w której teraz jestem. Cały czas czuję jakiś lęk przed pójściem do pracy i przed tym co będzie jak rodzice się dowiedzą, że nie robię tego, czego ode mnie oczekiwali. Bo niestety rodzice dalej myślą, że studiuję i pracuję w tej firmie, w której nigdy nie pracowałem... Żyję w tym kłamstwie już ponad 3 lata. Moja sytuacja teraz wygląda tak, że jestem praktycznie bez pieniędzy, bo już wydałem praktycznie wszystko co dostałem od ojca, a w międzyczasie nigdzie nie pracowałem. Teraz nie wiem z czego zapłacę czynsz za mieszkanie i ogólnie za co będę żył. Mimo to dalej czuję taką bezsilność i lęk przed pójściem do jakiejkolwiek pracy, brak pieniędzy w ogóle nie daje mi kopa do tego żeby pójść gdziekolwiek. Szukam tylko czegoś co mógłbym robić zdalnie, ale ciężko znaleźć coś uczciwego i sensownego jako pracę zdalną i ogólnie jakąkolwiek pracę bez doświadczenia zawodowego i z moimi psychicznymi blokadami. Teraz większość czasu jestem u rodziców, mówię im, że teraz mam dłuższą przerwę w pracy, a tak naprawdę będąc w tamtym mieście czuję się bardzo samotny, dlatego już wolę mieszkać z rodzicami, którzy niestety od długiego czasu żyją w rozwodzie emocjonalnym i bardziej jak współlokatorzy niż małżeństwo. Czuję że potrzebuję pomocy finansowej i psychologicznej, ale nie wiem gdzie i jak ją znaleźć. Kiedyś nie miałem odwagi pójść na terapię, teraz już bym poszedł, bo widzę że depresja sama nie przejdzie, ale już nie mam na to pieniędzy. Czuję, że gdybym powiedział rodzicom prawdę, to ojciec byłby wściekły, że tak przetraciłem jego pieniądze, a mama to nawet mogłaby się załamać i ucierpieć na zdrowiu, bo ma chore serce. Nie wiem, czy ojciec zrozumiałby moje i swoje błędy i to, że ja po prostu mam problemy psychiczne, bo mama pewnie by zrozumiała po jakimś czasie, ale podejrzewam że obwiniałaby za wszystko ojca i atmosfera w domu mogłaby stać się bardzo ciężka. Moi bliscy koledzy częściowo znają moją sytuację, chociaż nigdy nie mówiłem nikomu, że mam tyle pieniędzy na koncie, więc dużo osób myśli, że cały czas biorę od ojca pieniądze i okłamuję rodziców po to, żeby dostawać pieniądze po to, żeby móc się obijać. Ale niestety prawda jest inna. Źle się czuję z tym, że okłamuję rodziców i z tym co niektórzy o mnie myślą. Zastanawiam się też, jak mogłem być taki głupi i bezmyślny żeby tak się wyzerować z kasą. Choć przez ten cały czas miałem poczucie, że to nie są do końca moje pieniądze i to może dlatego. Z perspektywy czasu myślę, że po liceum powinienem był oddać ojcu całą kasę, wyprowadzić się z domu, pójść do pracy i może na studia też, ale na takie na które rzeczywiście chciałbym pójść i na które sam bym sobie zarobił. Ale myślę też, że nie było to możliwe, bo byłem jakby omamiony przez ojca, który był despotyczny i myślę że cały czas gdzieś podświadomie się go bałem i nadal boję. Poza tym teraz wiem, że te pieniądze to była taka psychiczna „złota klatka”, w której nieświadomie dałem się zamknąć i w której jakby tkwię do dziś, tyle że ta klatka już nie jest złota. Podsumowując, nigdy nie prosiłem rodziców o żadne pieniądze na studia czy ogólnie na przyszłość. Pomysł z założeniem konta był mamy, a pieniądze dawał mi tylko ojciec, bo mama nie pracowała i nie pracuje. Teraz patrząc na to z perspektywy czasu widzę, że pójście na studia techniczne nie było moim pomysłem, a czymś w rodzaju planem rodziców na moje życie. Ja przez to wszystko tak naprawdę nie miałem możliwości zastanowienia się, co rzeczywiście chciałbym robić w życiu, poza tym czułem się też jakby uwiązany tymi pieniędzmi i zobowiązany do pójścia na takie, a nie inne studia. Choć myślę, że gdzieś podświadomie chciałem pójść na filologię angielską. Zawsze lubiłem języki obce i byłem z w nich dobry, a rozszerzoną maturę z angielskiego zdałem tylko dla własnej potrzeby i satysfakcji. Nie chcę źle oceniać rodziców, wiem że mama na pewno chciała mojego dobra, ale zadbała o to w nieodpowiedni sposób, a ojciec.. no cóż, już taki jest, że próbuje rządzić innymi i wydaje mu się, że może mi ustawiać życie. Oczywiście dużo osób mogłoby powiedzieć, że powinienem być wdzięczny rodzicom, że tak o mnie dbali i że jestem niedobry, że mówię to wszystko, poza tym ich okłamuję i zmarnowałem te pieniądze, ale myślę że zrozumieć mnie mogą tylko Ci, którzy też są DDD, mają lub mieli depresję, albo mieli podobne problemy z rodzicami. Mam nadzieję, że znajdą się tu takie osoby, które okażą mi zrozumienie, nie będą mnie źle oceniać i może podzielą się swoimi doświadczeniami i doradzą coś mądrego. Ja jestem naprawdę bardzo zagubionym człowiekiem z problemami psychicznymi. Będę wdzięczny za zrozumienie, wsparcie psychiczne i ewentualne porady co powinienem dalej robić, gdzie mogę szukać w takiej sytuacji pomocy finansowej i darmowej psychologicznej? Czuję, że nie poradzę sobie bez jednego i drugiego, a nie mam odwagi ani pójść do pracy, ani poprosić kogokolwiek o pożyczkę. I mimo wszystko naprawdę chciałbym wreszcie być normalnym człowiekiem, nie mieć w sobie tych wszystkich blokad i bardzo chciałbym żyć długo i szczęśliwie. Tylko czy na pewne rzeczy nie jest już za późno i czy mam jeszcze szansę na normalne i szczęśliwe życie? Dziękuję z góry każdemu, komu chciało się przeczytać to wszystko i kto doradzi mi coś mądrego albo po prostu zechce ze mną pogadać i mnie psychicznie wesprzeć.
  20. zaburzona9406

    HOCD

    Witam, od roku lecze sie na nerwice lekowa. Zaczelo sie po skonczeniu studiow. Podjelam prace i mialam bardzo ostrego szefa. Bardzo sie stresowalam i tak sie zaczelo. W pracy towarzyszyly mi dusznosci itd., balam sie ciagle, ze zostane zwolniona i zostane z niczym, czekalam tylko az skonczy sie okres probny. Najgorzej bylo zawsze jesienia i wiosna. Latem tego roku praktycznie w ogole nie mialam objawow, poznalam swietnego faceta, przestalam przejmowac sie praca i chcialam juz zrezygnowac z terapi a tu we wrzesniu wrocilo ze zdwojona sila. Dopadlo mnie hocd, a przynajmniej tak mi sie wydaje. Ogolnie to musze przyznac, ze nigdy nie mialam orgazmu w mezczyzna, ale mimo tego seks i bliskosc zawsze sprawialo mi przyjemnosc. Zawsze ciagnelo mnie do mezczyzn i zakochiwalam sie w mezczyznach. Mialam jednak taki epizod w swoim zyciu, ze ogladalam lesbijka pornografie i zaczelam sie przy tym masturbowac i wtedy zawsze mialam orgazm. Najbardziej krecilo mnie chyba, ze to byl taki temat tabu. Nigdy mnie to jednak nie martwilo i nie rozmyslalam nad tym, poniewaz w realu nigdy nie ciagnelo mnie do kobiet, nawet mnie troche obrzydzalo. Calowalam sie czasem z kolezankami i bylam podrywana przez kobiety, ale w ogole nic przy tym nie czulam. Zero. Jak spotkalam mojego obecnego faceta, to przestalam ogladac te filmy, w ogole o tym zapomnialam. Nagle jesienia zaczelam sie zastanawiac, dlaczego nie mam z nim orgazmu i wtedy mi sie przypomnialo, ze zawsze mialam orgazm przy lesbijskim porno i wtedy sie zaczelo. Natretne mysli, szukanie odpowiedzi w internecie, swiat zwariowal. Brak ochoty na seks, w ogole czasem to mysle, ze mam depresje, a nie nerwice. Nic mi sie nie chce. Nic mnie nie cieszy. Nie wiem, czego chce, kim jestem. Boje sie, ze zwariuje. Plus taki, ze techniki z mesturbacji wprowadzilam do mojego seksu z partnerem i normalnie dochodze przy seksie oralnym. Uspokoilo mnie to na troche, jednak ciezko sie pozbyc tych mysli. Moze naprawde jestem jaka ukryta lesbijka? Jednak nie wyobrazam sobie zwiazku z kobieta, nawet nie mam ochoty na jakis trojkat czy cos. Chce po prostu, zeby wszystko bylo jak dawniej. Nie jestem zadnym homofobem, mam znajome lesbijki, geji. Moja rodzina i znajomi sa mega tolerancyjni. Zyje w Niemczech, mega tolerancyjnym panstwie, wiec nie widze powodu, zeby to ukrywac. Zreszta jakbym byla les, to chyba wczesniej bym to zauwazyla, zakochala sie w jakies dziewczynie. Ja mam juz 26 lat. Ma ktos podobne doswiadczenia? Wyszedl ktos z tego?
  21. caja

    brak motywacji

    W tym roku skończyłam 18 lat i jestem w klasie maturalnej. Od 2 miesięcy biorę antydepresanty i leki uspokajające. Co jakiś czas mam okropny zjazd, ale teraz jest najgorszy. Nie mam motywacji, aby napisać maturę ani nawet skończyć szkołę. Przesypiam lub w ogóle nie biorę udziału w lekcjach online, a jeśli już na nich jestem to zupełnie nic z tego nie wyciągam. Razem z czasem przybywa nieobecności i złych ocen. Wiem, że jestem leniwa i że nie mam absolutnie żadnych ambicji, rodzice powtarzają, że nie poradzę sobie sama w dorosłym życiu. I mają rację. Najgorsze jest jednak to, że ja zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, ale nie czuję się z tym źle. Nie potrafię się zabrać do nauki, nie potrafię się tak w sumie zabrać za nic. Byliście może w takiej sytuacji? Co mogę zrobić?
  22. Mam 20 lat i moja mata jest alkoholiczką od kilkunastu lat... Gdy byłam mała widywałam matkę ciągle pijaną, niezainteresowaną mną ani moim życiem. Opiekował się mną tata i starsza siostra., mama była w domu ciągle pijana... Czułam się i nadal czuje odpowiedzialna za dom, za wszystkie obowiązki. W domu jest to temat tabu, nikt o tym nie rozmawia. Mama leczyła się, był czas gdy nie piła. Relacje rodziny się poprawiły. Wróciła do pracy i coraz częściej znowu zaczyna pić... Siostra wyprowadziła się już z domu.. Czuję, że nie radzę sobie ze swoim życiem... Nie mam znajomych ani nikogo komu bym się mogła wyżalić. Przez obojętność matki na moją osobę, brak zainteresowania mną nawet, gdy jest trzeźwa, brak docenienia od najmłodszych lat nie miałam motywacji do nauki, żadnej pomocy, teraz nie zdałam matury... Nie mam żadnych zainteresowań, jestem przez tą sytuacje bardzo zamkniętą osobą, nie umiem z nikim rozmawiać nawet z rodziną.. Z matką prawie nie rozmawiam, nawet gdy jest trzeźwa czuję do niej żal, nienawiść i będąc z nią sam na sam nie rozmawiamy. Tata stara się podnieść, uratować naszą rodzinę, wiem że nie jest mu łatwo dlatego nie dokładam mu zmartwień, bo bardzo go kocham za to co robił i robi. Miałam plany wyprowadzenia się z domu, lecz nie zdałam matury i z jednej strony nie chcę się wyprowadzić i zostawić tatę z tym wszystkim. Spędzam ciągle czas w domu, nigdzie nie wychodzę. Spotykam się jedynie z chłopakiem, w którym się zakochałam, ale nie opowiadam mu o niczym, ponieważ się wstydzę.. On uznaje mnie za osobę cichą i skrytą, bardzo chciałabym się otworzyć chociaż przy nim znowu być szczęśliwa, być sobą.. taką jaką byłam przed tym jak matka zaczęła pić... odważną, wesołą, chętną kontaktu z innymi. Nie mam motywacji do niczego... Nie chce już takiego życia z dnia na dzień... chciałabym mieć plany, marzenia, jakieś zainteresowania, a przede wszystkim znajomych i normalną kochającą rodzinę...
  23. Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl.
  24. Witam wszystkich serdecznie. Robiłam już kilkanaście podejść do udziału w tym forum jednak zawsze odpuszczałam. Teraz dotarłam do takiego miejsca, że czuję, że sama nie dam sobie rady. Niebawem skończę 28 lat. Skończyłam studia, obroniłam magistra. Nie mam męża, dzieci, własnego miejsca na ziemi, zdrowia, pieniędzy ani spokoju. Mam narzeczonego, który również ma poplątaną sytuację i póki co nie mamy możliwości być razem na codzień- tylko weekendy. Mieszkam ze starszymi rodzicami. Mama choruje na RZS i coraz częściej zdarzają się dni, kiedy muszę podnosić ją z łóżka i zaprowadzać do toalety. Ojciec pije odkąd pamiętam, pracuje ale niedługo idzie na emeryturę. Nie bije ale kontakt z nim mam zerowy. Zazwyczaj się kłócimy. Ogarnięcie domu jest w większości na mojej głowie. Sprzątać można bez końca, bo tatuś nie sprząta po sobie i wszędzie robi chlew. Nie pracuję w zawodzie bo nie odnalazłam się w tym kompletnie. Idąc na studia miałam jeszcze jakieś marzenia i nadzieje, ale toksyczny związek i sytuacja rodzinna oraz diabeł wie, co jeszcze sprawiło, że stałam się cieniem samej siebie. Tyle tylko, że dużo grubszym bo przytyłam dobre paręnaście kilo. Nerwica odkąd pamiętam. Jako dziecko ciągle wymiotowałam, miałam biegunki i brak apetytu, ale nikt mnie wtedy nie zdiagnozował. Byłam bardzo wrażliwa. W podstawówce zaczęłam rozumieć, że nie dogaduję się z koleżankami. Miałam paczkę kolegów z którymi się trzymałam i grałam w piłkę. Później w gimnazjum poszliśmy do innych szkół i drogi się rozeszły. W nowej szkole nie znalazłam już przyjaciół. Czułam, że jestem z innej planety, izolowałam się. Zaczęły się tylko pierwsze nieszczęśliwe zauroczenia, przeplakane bezsenne noce. Miałam wtedy jedna 'przyjaciółkę' z innego miasta. Przyjaźń skończyła się bardzo boleśnie. Od tamtej pory nie zaufałam nikomu w takim stopniu by się zaprzyjaźnić. W technikum pojawiały się pierwsze stany depresyjne. W zasadzie od tamtej pory się leczę. Wtedy jeszcze nie brałam tego tak na poważnie, przerywałam branie leków jak tylko zaczynały działać. Och, byłam już taka silna, wierzyłam, że ich nie potrzebuję. Za jakiś czas z powrotem trafiałam do gabinetu. Nerwica się pogłębiała. Jakoś jednak to wszystko szło, miałam marzenia i wierzyłam, że osiągnę sukces. Studia zaoczne, praca po 180 godzin miesięcznie. Nie wiem, kiedy minęło te 5,5 roku. Pod koniec studiów nie byłam już sobą. Zaczęłam bać się ludzi. Rozmawiając nie mogłam się wysłowić. Nie patrzyłam w oczy. Do dzisiaj mam z tym problem. Na dzień dzisiejszy pracuję z domu. (dzięki Ci ) I czuję się bezużyteczna i bezwartościowa. Moim jedynym marzeniem, które jeszcze mam, to założyć szczęśliwa rodzinę, mieć swój własny raj- spokojny dom, męża, dziecko i zwierzęta. Przez to, że nie osiągnęłam tego, czuję się nieudacznikiem. Praktycznie nie wychodzę z domu. Boję się wyjść sama do sklepu a szczyt odwagi to wyjście z psem koło bloku. Chcę żyć ale nie umiem. Nie mogę znaleźć pracy, która da mi stabilizację. Zmieniam pracę co pół roku, rok. Przez to nie stać mnie żeby wyprowadzić się na swoje. Ciągle mam problemy ginekologiczne i nie wiadomo czy będę mogła mieć dziecko. Chciałabym je juz mieć tylko oprócz miłości nie mam nic, co mogę mu dać. I boję się, że odziedziczy po mnie skłonności do nerwicy i depresji. Sytuacja w domu jest dramatyczna i dobija mnie. Tylko jeśli nawet to jak się wyprowadzić i zostawić mamę tak schorowaną z alkoholikiem, który nie dość że nie pomaga to jeszcze dokłada pracy i zmartwień...? Obecnie jestem w takiej d.. że nie wiem co ze sobą i z życiem robić. Nie wiem od czego zacząć, czym się zająć zawodowo. Nie mam siły iść na studia i pracować jak kiedyś. Nie mam pieniędzy ani głowy na kursy. Biorę leki, od wielu lat, działają pół roku i nagle przestają. Obecnie jestem na Venlectine 150 rano i 75 wieczorem i Pragiola 75 rano i 150 wieczorem. Tak od roku. I czuję, że oprócz spowolnienia nie dają mi nic. Tak, ostatnio coraz częściej mam myśli samobójcze. Jednak brak mi odwagi żeby się zabić ale brak mi sił żeby zacząć żyć. Czuję się nikim. Choć narzeczony wspiera mnie jak może, to moja choroba jest silniejsza. Boję się, że on w końcu ze mną nie wytrzyma. A ja nie umiem żyć dla siebie, życie dla niego i mamy to ostatnie, co daje mi resztki sił żeby zostać na tym świecie. Ale to nie jest życie, to wegetacja. Nie chodzę na terapię. Nie stać mnie prywatnie a na NFZ nie chcę, żeby nie było śladu w papierach. Mam jakiś lęk, że ktoś kiedyś wykorzysta to przeciwko mnie. Szczerze zastanawiam się nad pójściem do szpitala ale nie wiem czy to ma sens czy ktoś mi jeszcze pomoże jeśli od tylu lat się męczę i jest coraz gorzej. Potrzebuję kogoś, kto wyciągnie rękę i pomoże mi krok po kroku ogarnąć siebie i swoje życie. Praca, dom, rodzina, spokój. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli komuś udało się przebrnąć przez mój elaborat i chciałby podzielić się swoją opinią i doświadczeniami oraz odczuciami, czekam na odzew. Będzie mi bardzo przyjemnie popisać z kimś kto rozumie to, co czuję i czuje to samo lub udało się mu z tym wygrać.
  25. davor3

    moja depresja

    Witam, Od 10 lat mam epizody depresji, od 10 lat stosowałem na to Bioxetin który przepisał mi zwykły lekarz, za pierwszym razem gdy go zastosowałem, efekt był taki ze żyłem pełnia życia, normalnie jakby ktoś mi przybił na czole "Carpe diem", po jakimś czasie odstawialem go, albo brałem co 2,3,4 dzień, później znowu depresja i znowu powrót do Bioxetinu i tak może z 20 razy albo więcej w tych 10 latach, w między czasie parę sesji z psychologiem, od 3 lat te epizody depresji połączyły się z bezsennością, przedtem nigdy że spaniem nie miałem problemu, no ale za każdym razem jakoś z tego wychodziłem, bynajmniej im dalej w las tym ciężej z tego wychodziłem, z każdym rokiem, za każdym kolejnym razem Bioxetin działał wolniej i słabiej.Pierwsza moja depresję miałem przez wstydliwość i problemy skórne, nie akceptowałem siebie, coraz bardziej zamykałem się na świat, chroniczny stres przed wyjściem do szkoły, spotykaniem się z rodziną i znajomymi, coraz mniej energii, aż po 3 latach udręki, jadąc na wykład cofnąłem się do domu i rozpłakałem się mamie, że dłużej tak nie mogę i nie mam sił na nic. Tego samego dnia byłem u lekarza na EKG ale stwierdził od razu że fizycznie zdrowy jak ryba, że to depresja i zapisał mi Bioxetin. Późniejsze epizody depresji nie były tylko przez wygląd mój ale też juz zaczęły mnie inne rzeczy stresować, alę gdy tylko pojawiały się przeszkody w życiu powracało myślenie o problemach skórnych. Rumień i naczynka właściwie wyleczyłem, pozostało mi na policzku przebarwienie. Gdy tylko wpadam w epizod depresji niezależnie od powodu, zaczynam od razu też myśleć o wyglądzie, bardziej się stresuje w zwykłych sytuacjach społecznych itd, czuję gorąco na twarzy, skóra od razu się pogarsza bo na niej się skupiam, tak sobie to tłumaczę, a chyba nazywa się to psychosomatyka.No i teraz znowu wpadłem w depresję. Mianowicie byłem za granicą przez 5 lat, ostatnie pół roku na dobrze płatnym bezrobociu. Teraz szukam pracy przy granicy w Niemczech. I pojawiły się powoli lęki, czy znajdę pracę, czy będę tak się stresował przed praca że wroci bezsenność, czy będą się przyglądać mojej skórze, czy sobie dam radę itd itp. No i od miesiąca ponad to trwa, w nocy się wybudzam po 5-10 razy, rano czuje jakbym miał paść za chwilę, czuję zmęczenie na twarzy, nakręcam się że z każdym dniem wyglądam coraz gorzej, coraz gorzej się czuje, co ciekawe od 16 wzyz czuje jakbym odzyskiwał energię, dwa tygodnie brałem bioxetin ale jako że nie czułem poprawy zgłosiłem się pierwszy raz w życiu do psychiatry, przepisał mi Zoloft rano i Trittco na noc, mam zaczynać od 25 mg z Trittico i obserwować czy mniej się wybudzam jak nie zwiększać, Zoloft na początek 1/3 dawki, co 3 dni zwiększać aż do jednej tabletki. Macie może jakieś doświadczenie w braniu Zoloft i Trittico?Czy może za szybko odpuściłem z Bioxetinem?Który wg was jest lepszy Bioxetin czy Zoloft?Czy mógłbym brać Bioxetin na dzień i Trittico na wieczór?Jakie macie doświadczenia po Trittico?Może ktoś brał już Zoloft i Trittico albo Bioxetin i Trittico?Psychiatra również polecił mi psychoterapie psychodynamiczna, co o niej sądzicie?
×