Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mój wgląd i mój przypadek


Travis89

Rekomendowane odpowiedzi

Chcę się najpierw podzielić swoimi myślami na temat OCD (ZOK; Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne; Nerwica natręctw): Będę pisał na podstawie swojego przypadku, ale lubię od razu uogólniać na całe zjawisko, tak jakbym był jakimś mędrcem, który wie wszystko. Potraktujcie to tak, jakbym "zgadywał". Możliwe, że część tego, co napiszę będzie dotyczyć tylko niektórych przypadków (w tym mojego), a innych nie.

 

Uważam, że opis OCD, z jakim najczęściej możemy się spotkać, jest płytki i powierzchowny. Skupia się za bardzo na typowych objawach. Ja proponuję spojrzeć głębiej - ja to widzę tak:

 

My jesteśmy duszą, mamy umysł i ciało. (Tak mi to będzie najłatwiej opisać; jeśli macie awersję do pojęcia duszy, to możecie próbować to sobie jakoś przetłumaczyć na swój język).

OCD polega na tym, że oddajemy (my, czyli dusza; "prawdziwe ja") nasz własny autorytet naszemu umysłowi ("fałszywemu ja"). Staramy się przestrzegać jego "zasad". Dlaczego? Bo jeśli tego nie będziemy robić, to pojawi się lęk. Lęk możemy zignorować, ale wierzymy, że on może coś oznaczać. Jeśli zignorujemy nasz lęk to nasza osobowość zacznie się zmieniać, a umysł lubi to, co znajome. Nie chce utracić tego, co zna i iść w nieznane. Dlatego próbuje nas przed tym powstrzymać, generując lęk. W końcu zmiana oznacza konieczność rekonfiguracji. Lęk można potraktować jako próbę zapobiegnięcia konieczności rekonfiguracji umysłu. Umyśl nie lubi niepewności. Nie lubi niewiadomych. Umysł chce przechodzić od konfuzji do konkluzji. I zapobiega konfuzji (dezorientacji) lękiem.

 

Możemy oczywiście lęk ignorować i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Zaufać swojej duszy, głosowi swojego serca, swojej wewnętrznej mądrości, nad-świadomości, intuicji, czy jak to sobie chcecie nazwać. Chodzi o tę "najlepszą część" was (lub: W was). Przynajmniej z mojej perspektywy to tak wygląda (być może dlatego, że moje OCD zaczęło się bardzo wcześnie, chyba gdzieś w wieku ok. 4 lat).

Jednakże - przynajmniej u tych z bardziej złożoną psychiką - pojawić się wówczas mogą tzw. "backdoor spikes". Nie wiem, jak to przetłumaczyć. Ukłucia tylno-drzwiowe? Chodzi o to, że będziecie się na przykład bać tego, że za mało się boicie. W moim przypadku 3 główne "backdoor spikes", jakie się pojawiają to:

 

1) Kim będę bez nerwicy natręctw? Jak wówczas będzie wyglądać moje życie? Nie potrafię sobie tego w pełni wyobrazić. Jest to dla mnie jedna wielka niewiadoma.

2) Boję się, że - lecząc nerwicę natręctw - mogę wylać dziecko z kąpielą. Mogę przy okazji niepotrzebnie pozbyć się czegoś, co w sobie cenię.

3) Boję się, że mogę wyleczyć się "za wcześnie" i przez to nie przeżyć pewnych doświadczeń, które chciałbym przeżyć. Bo nie wiem, kim będę po wyleczeniu i jak będzie wyglądać moje życie.

 

Objawy mogą być bardzo różne. Mogą być bardzo wyrafinowane. Mogą objawiać się na zewnątrz, a mogą być tylko w środku. W moim przypadku to są bardziej kompulsje niż obsesje. Ale główna zasada jest taka, że nerwica odciąga mnie od kierowania się najlepszą częścią mnie, swoją duszą. I to powoduje cholerny dyskomfort, cholerną frustrację, cholerne cierpienie. Piekło na ziemi. Taki jakby ogień palący od środka. A wytrzymywać tak można chyba bez końca. Przynajmniej teoretycznie. Ale mamy swoje progi tolerancji cierpienia. Ja niestety jestem bardzo wytrzymały - taki jakby anty-hedonistyczny. Potrafię wytrzymać mnóstwo cierpienia, w imię bezpieczeństwa, stabilizacji, braku zmian. W imię zachowania tego, co mam. A kiedy mówię "cierpienie" nie mam na myśli nieprzyjemnych emocji, tylko wewnętrzną torturę. Być może jest to najgorszy rodzaj przeżycia jaki znam (nie jestem pewien, bo aktualnie nie pamiętam dokładnie co przeżywałem w pewnym okresie swojego życia i czy to nie było aby powiązane w jakiś sposób). Jednak w pewnym momencie mam już "dosyć" tego cierpienia. Piszę "dosyć", bo być może gdybym chciał, to mógłbym dalej wytrzymywać. Ale jednak dokonuję wyboru, że nie chcę tego już dłużej wytrzymywać.

 

I wówczas znaczenie wszelkich moich lęków słabnie. Więc wyzwalam się -albo częściowo, albo nawet całkowicie. Przynajmniej na jakiś czas (choć za każdym razem być może jest iskierka nadziei, że tym razem wytrzymam dłużej). Ale do tej pory było tak, że w pewnym momencie "wolności" (czyli ignorowania lęków i nie wchodzenia w nie, w miarę możliwości), nie pamiętałem już tak bardzo, z czym wiąże się powrót do nerwicy, natomiast coraz bardziej zaczynałem cenić poczucie stabilizacji, bezpieczeństwa i świętego spokoju, który mi ona dawała. (Trochę jak Żydzi, wyprowadzani z Egiptu przez Mojżesza). Więc w końcu wracałem. I tak w kółko. Ten cykl się już nieraz powtarzał. Tym bardziej, że czasem miałem wrażenie, jakobym "przesadził", "przeszarżował", "przeholował", "posunął się za daleko" w tej swojej wolności, co mogło być dla mnie dodatkowym bodźcem.

 

Myślę sobie, że rozwiązania widzę 3:

 

1) Kontynuacja procesu "w te i we wtę". Może z czasem okresy wolności się wydłużą, pogłębią i ustabilizują, a okresy uwięzienia skrócą i spłycą. Być może to już się nawet dzieje. (Obecnie jestem w okresie "pełnego wyzwolenia" (przynajmniej "relatywnie"); inaczej moja nerwica by mi prawdopodobnie nie pozwoliła w ogóle tutaj napisać).

2) Złagodzić jakoś lęki i rozwiać obawy, które mnie powstrzymują przed wolnością. Być może w ramach procesu to się będzie także stopniowo dziać.

3) I to jest ciekawe: zmniejszyć jakoś swoją tolerancję na cierpienie (ale jak/) Myślę, że ta wysoka tolerancja na cierpienie jest chyba moją największą wadą. Ta moja wytrzymałość. Gdyby była niższa, pozwalałbym sobie na mniej cierpienia, bo to tylko ode mnie zależy. Ale jak ją obniżyć? (To być może też już się dzieje w ramach procesu).

 

 

EDIT: Tak naprawdę, to mój problem można różnie klasyfikować: nerwica natręctw, nerwica lękowa, zespół lęku uogólnionego, osobowość anankastyczna. To są tylko nazwy, a ja nie jestem wykwalifikowanym psychologiem, więc posłużyłem się po prostu tym, co mi się skojarzyło. Jeśli ktoś oczywiście po przeczytaniu mojego opisu ma lepszy pomysł, jak to zakwalifikować (na przykład: słuchaj, cierpisz na bardzo rzadką przypadłość Henryego-Wollowitza-Orthory'ego, który dotyka 0.0001% populacji), to piszcie śmiało,

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1) Pewnie się zastanawiacie, dlaczego piszę w dziale "nerwica natręctw". Może dlatego, że już jako małe dziecko (ok. 4 lata wg tego, co zapamiętałem) miałem taką historię - chciałem przejść przez dziurę w płocie, ale wybrudziłem sobie ręce. A chciałem, żeby były czyste. Więc wróciłem się, żeby je umyć. I potem znowu próbowałem przejść przez płot. I znowu wybrudziłem sobie ręce. Więc znowu się wróciłem. I tak w kółko, wielokrotnie. Nie pamiętam, jak to się skończyło. Ale uważam, że te same siły ujawniały się w moim życiu pod wieloma różnymi postaciami. Także na pewnym etapie miałem tiki nerwowe. Także czytanie wielokrotnie tych samych fragmentów książki. Czy cofanie oglądanego filmu. Czy wałkowanie w głowie czegoś, aby rozwiać swoje wątpliwości.

 

2) Pisałem o progu tolerancji cierpienia. Moje pytanie: jak go można obniżyć?

 

3) Gdy wychodzę ze swojej "bezpiecznej skorupki", pokonuję swoje lęki i poszerzam strefę komfortu, z czasem zaczyna pojawiać się zmęczenie lękiem i pojawia się zwątpienie. Wówczas mam ochotę powrócić do swojej "bezpiecznej skorupki" (czyli poddać się swoim lękom i władzy swojego umysłu), niczym jakiś ślimak albo żółw. Aż znowu będę miał dosyć, albo z jakichś innych dziwnych powodów zdobędę się na szaleńczą, heroiczną odwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba rozumiem, o co Ci chodzi. Też od jakiegoś czasu rozkminiam, że samo OCD opiera się na swoistym konflikcie poglądów duszy i poglądów umysłu. Jest pewien dualizm. Dusza, z natury swej jest czymś transcendentnym i pierwotnym, ale wg mnie (przynajmniej ja to tak odczuwam) czymś równie dobrym, co niepojętym. Umysł, to coś wtórnego, coś wyuczonego - to może być albo dobre, albo złe, jak to ludzie. Problem powstaje, kiedy dusza bierze za rogi umysł i zaczyna się ujawniać. Śmiem twierdzić, że dusza wraz z rozwojem człowieka, odchodzi jakoś na boczny tor, a to umysł bierze w człowieku górę i przede wszystkim moralność, jaką wytworzył. Owszem, każdy ma konflikty, przy czym osoba będąca nerwicowcem inaczej to odczuwa, sprawia jej to większy ból. Pomijam tutaj typowe natręctwa i kompulsje, jak mycie rąk, chodzi mi o głębsze stany, typu: dlaczego wierzący nerwicowiec bluźni myślami w kościele? Dlaczego przykładny i kochający swoją kobietę facet ma cheating thoughts i analizuje urodę swojej partnerki, zadaje pytania czy kocha? Dlaczego zadeklarowani heteroseksualiści wkręcają sobie homoseksualizm? Zasadza się to wszystko na relacji przeciwnej, dobra dusza i pewne nie do końca akceptowane przez tą duszę zachowanie, ale nabyte przez umysł.

 

W moim wypadku, długo nie wiedziałem, że mam nn. Zaczęło się od stresu, przez hipochondrię, a teraz mocuję się "z kocham nie kocham". Jestem pewien w głębi duszy, że kocham swoją dziewczynę, zresztą walczę z ROCD ponad rok. Miałem potężną remisję, gdzie właściwie poczułem się zdrowy, ale przyszły znowu, te same pytania. Dusza mówi co innego niż umysł i jest przerażona pytaniami stawianymi przez umysł. Bo to, co umysł kwestionuje, przez duszę akceptowalne nie jest. Przykładowo więc, moja dusza mówi "kocham" - ale umysł mówi: nie kochasz, idź coś wyrwij, zerżnij, zdradź, bo taka jest rzeczywistość, tak robią faceci, tak robią wszyscy. Umysł, żyjąc w czasach wszechobecnej właściwie pogardy dla miłości, krótkich związków, rozwodów, rodzinnych patologii uczy się tego i wybiera to, co w jego mniemaniu lepsze dla swojego posiadacza. Lepsze, ale tylko zdaniem umysłu, bo dusza bierze górę. Stres, jako zjawisko biologiczne, stężenie tych hormnów których nie trzeba, też robi swoje.

 

Również mam coś takiego, jak wspomniane drzwi - nauczyłem się już gardzić trochę swoimi myślami, ale mimo to nerwica broni się wtedy rozpaczliwie "a, nie reagujesz na te myśli, nie zależy Ci na niej". I wtedy strach, że może mieć rację. Również, mam ogromną odporność na cierpienie.

 

Ja wybrałem ścieżkę, że z czasem to minie zupełnie, że te myśli odejdą, bo są bez znaczenia dla mojej dobrej duszy. I że to tylko myśli, które człowiek nabył, za bardzo obchodząc się złymi wzorcami, które umysł nabył w toku swojego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×