Skocz do zawartości
Nerwica.com

Travis89

Użytkownik
  • Postów

    51
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Travis89

  1. Znowu się nie wyspałem, kolejny dzień z rzędu.
  2. Travis89

    X czy Y?

    Oba. Ale jeśli już muszę wybierać...no dobra, to niech będzie, że dzień. (choć kto wie, czy przy innym nastroju bym inaczej nie odpowiedział). Wolność czy kontrola?
  3. Przede wszystkim to: Po drugie to: Po trzecie to:
  4. W sumie to mnie zainspirowało do dalszego ciągu rozmowy: Część druga: - Nicość, nicość, apatia...a na co Ci to? Co w tym jest takiego fajnego?! Dlaczego tak Ci na niej zależy? Część pierwsza: - Nie wiem...po prostu mnie do tego ciągnie...może to jest ten święty spokój, wolność od odpowiedzialności...a może coś jeszcze... Część druga: - A ja bym się właśnie chyba chętnie dowiedział - skąd ten pociąg do tego stanu nicości, apatii...myślę, że może tutaj być coś, czego oboje nie wiemy. Może jest to coś, co dałoby się jakoś inaczej zaspokoić. Część pierwsza: - Ale jak? Część druga: - A pamiętasz jak się czułeś, gdy śniło Ci się, że jesteś kochany? Część pierwsza: - Pamiętam. Wtedy oboje byliśmy zadowoleni...Ale to są mrzonki tylko. To jest nierealne. Za duże turbulencje. Za dużo do stracenia. Za duże wstrząsy. Za duża zależność od niekontrolowanych okoliczności. Nie warto. Poza tym nie chce mi się trudzić, wysilać, ryzykować. Nie, nie warto. Sen przyszedł sam, to było proste, nie było w tym żadnego mojego udziału. Ale dopóki ja mam coś tutaj do powiedzenia, nie zamierzam żadnego wysiłku podejmować. Chcę odpocząć. Część druga: - Odpoczynek! A więc może to jest to! Może organizm jest po prostu zmęczony? Część pierwsza: - Może. Część druga: Zaraz. Jest jeszcze jedno wspomnienie. Wolność od odpowiedzialności. Gdy patrzyliśmy na wszystko oczami obserwatora, gdy mózg działał "w trybie samoświadomości". Część pierwsza: Tak, tamto również było ok. Część druga; No to są już 3 stany, które Cię zadowalają, w tym 2, które zadowalają mnie. Część pierwsza: No... Część druga: To może... Część pierwsza: Nie! Po moim trupie! Działanie w celu osiągania takich stanów jest wysoce ryzykowne. Wtedy one przyszły same, to co innego. Część druga: Czyli gdyby jedna z tych dwóch rzeczy przyszła sama, bez wysiłku, to wtedy byłoby ok? Część pierwsza: Wtedy może i tak...ale lepiej porzuć te złudzenia.
  5. To ja odpowiem jako ta pierwsza część: Przecież dobrze wiesz, że prawdopodobnie to również będę mieć gdzieś - w przeciwieństwie do Ciebie. Czy przypominasz sobie, żeby kiedykolwiek mi zależało na czymkolwiek innym niż na pogrążeniu się w apatii? To zawsze Ty starałeś się popchnąć organizm do działania, nie ja. Dobrze wiesz, że ja potrafię nawet zastygnąć w bezruchu (także jeśli chodzi o ruch uwagi mentalnej) w kompletnie niewygodnej pozycji i bez końca ignorować narastającą frustrację (będącą zresztą Twoją próbą przejęcia kontroli). Przypomnij sobie długie godziny, kiedy organizm musiał cierpliwie tolerować własne cierpienie tylko dlatego, że akurat przebiegające wówczas chemiczne procesy w mózgu dały więcej mocy mnie niż Tobie. I tak masz farta, że w mózgu zachodzą - powolne, bo powolne, ale jednak - procesy uczenia, które sprawiają, że organizm coraz chętniej powierza moc Tobie, a odbiera ją mnie. Ale ja zawsze wszystko miałem gdzieś i nie sądzę, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Jest mi z tym dobrze. To TY jesteś tutaj problemem. Gdyby nie Ty, to mógłbym nawet umierać z głodu. Najwyżej organizm sam by instynktownie jakoś na to zareagował. Albo i nie. Nieważne. Przynajmniej dla mnie. Ale Ty robisz z tego problem. Dla Ciebie ważne jest nie tylko przetrwanie organizmu, ale też jego dobrostan. Pfff....tak jakby to miało jakąś wartość. Nicość - to jest coś. A nie jakieś tam przyjemności.
  6. Mówisz właśnie jak ta druga część mojego konfliktu wewnętrznego ;] A pierwsza odpowiada: "Mam to gdzieś. Mam wszystko gdzieś. I tak umrę, i tak umrę. Nic nie ma znaczenia.".
  7. A tak w ogóle to się bardzo łatwo stresuję i ten fakt działa na mnie zapewne zniechęcająco właśnie. Takie zniechęcenie, rezygnację, obojętność nazywam właśnie apatią. Dla mnie jest to taki mechanizm obronny. Przerasta mnie sytuacja, nie ogarniam, więc wchodzę w apatię, załamanie i dzięki temu czuję się lepiej, spokojniej. Czuję, że już mi tak nie zależy i dzięki temu mi jest łatwiej. Bo sobie to - przynajmniej częściowo - odpuszczam. Niestety nie całkowicie i dochodzi przez to do wewnętrznego konfliktu: części, której jednak zależy z częścią, której wolałoby nie zależeć.
  8. Ja nie mam anhedonii - wiele rzeczy sprawia mi przyjemność. Wręcz jestem osobą, którą bardzo łatwo pobudzić. Jestem bardzo wrażliwy (mam bardzo wrażliwy układ nerwowy), w związku z czym nawet słabe bodźce dostarczają mi wielu wrażeń. To pragnienie wypływa prawdopodobnie z poczucia bycia zranionym, odrzuconym. Nie wiem, czy to jest nagromadzenie wielu różnych sytuacji, czy jedna główna we wczesnym dzieciństwie, a późniejsze mi to tylko podświadomie "przypominają", ale czułem się zraniony i odrzucony już w przedszkolu. Gdy pani przedszkolanka zamknęła mnie w łazience, bo byłem podobno "niegrzeczny", w ramach buntu położyłem się na podłodze i udawałem trupa (pewnie podłapałem to z jakiejś kreskówki). Gdy pani otworzyła drzwi i mogłem już wyjść, nie chciałem. Czułem się obrażony. Pamiętam też, jak wszystkie dzieci się bawiły razem, a ja nie chciałem. To był mój bunt. Później byłem prześladowanym i pogardzanym wyrzutkiem w podstawówce. Jednak, gdy miałem 12 lat, coś mi się przełączyło w głowie i nagle nabrałem lepszej umiejętności samokontroli. Postanowiłem sobie mocno kontrolować swoje zachowanie i zachowywać się w taki sposób, by mieć jak najlepsze relacje z rówieśnikami. Osiągnąłem w tym niesamowity sukces. Najpierw zacząłem być tolerowany, później akceptowany, lubiany, szanowany. Gimnazjum ukończyłem z o wiele, wiele, wiele wyższą pozycją niż je zaczynałem. W liceum od razu zacząłem wysoko, dzięki nabytym umiejętnościom społecznym, poza tym wiele osób mnie dopiero co poznało. I wciąż się rozwijałem i dopasowywałem się coraz bardziej. Byłem bardzo szczęśliwy z tego postępującego "awansu społecznego". W końcu stałem się osobą bardzo lubianą i wręcz podziwianą w szkole. Nawiązałem wiele dobrych znajomości. Ostatecznym potwierdzeniem mojego statusu i poczucia własnej wartości było, gdy miałem już dziewczynę. To wyleczyło mnie z tych kompleksów. Odtąd już przestałem się tak bardzo przejmować opinią innych ludzi na mój temat. Jednak, gdy mój związek się rozsypał, rozsypało się również moje życie. Odtąd już nigdy nie miałem takiej motywacji jak dawniej. W najgorszym okresie związku to była ciężka depresja + okropny przewlekły stres (zapewne lęk przed odrzuceniem czy coś w tym guście). Później gdy wyobraziłem sobie życie bez niej, znalazłem rozwiązanie swojego stanu i pozostała już tylko sama zwykła depresja. A ta mi się z dnia na dzień poprawiała, jednak objawy rezydualne mam do tej pory. Choć nastąpiła gigantyczna poprawa przez te wszystkie lata, to jednak nigdy do końca z tego nie wyszedłem. Przy okazji polubiłem smutek, rezygnację i apatię. Dają one takie przyjemne rozluźnienie, bo wchodzisz - choćby częściowo - w stan, w którym masz wszystko gdzieś, a więc jesteś od tego wszystkiego wolny. Zwłaszcza od tego wszystkiego, czego nie ogarniasz, co Cię przerasta. I unikasz angażowania się w stresujące przedsięwzięcia. Takie jak pisanie tego posta. (Jestem głupi, że go wysyłam).
  9. A więc do końca życia mam żyć z poczuciem niezaspokojonego pragnienia? Niezaspokojonej potrzeby? Nie wierzę Ci i dlatego co jakiś czas będę na nowo próbował się w tej apatii pogrążyć z nadzieją, że w końcu zrozumiem co i jak, odpowiednio się do tego dostroję i we właściwy sposób tę apatię przeżyję. I wówczas to pragnienie zostanie ostatecznie odhaczone, a moje życie ruszy dalej, ale już bez tego ciężaru. Który na mnie cały czas czeka. Dodam jeszcze, że gdy tylko zobaczyłem, że w moim temacie jest odpowiedź, od razu poczułem napięcie emocjonalne/stres.
  10. Noszę w sobie pragnienie pogrążenia się w apatii. Jak to swoje pragnienie całkowicie zaspokoić? Przeszkadza mi w tym ta część mnie, która jednak chce działać. Obecnie muszę z nią ciągle chodzić na jakieś kompromisy i dochodzi do częstych starć i konfliktów wewnętrznych, które są dla mnie frustrujące i męczące. Na przykład wysłanie tego posta oddala mnie od apatii, a popycha w kierunku jej przeciwieństwa, czyli stresu, zaangażowania, pobudzenia i zobowiązania.
  11. Aby uniknąć ryzyka zostania wyśmianym, możesz otworzyć się przed terapeutą w zaciszu gabinetu. Tymczasem piszesz na forum dla osób mniej i bardziej zaburzonych, z których nikt nie ma obowiązku traktować Twoich wypowiedzi poważnie. Jeśli ktoś, czytając Twój wątek, zaśmiewa się do łez, niekoniecznie musi Cię o tym poinformować. To co innego. Debilami nie zamierzam się przejmować.Czym innym byłaby jednak hipotetyczna sytuacja, w której by ktoś mnie najpierw zwodził, udając zrozumienie i chęć pomocy. A obawiam się, że wizyta u terapeuty jest na chwilę obecną dla mnie zbyt kłopotliwa. EDIT; I to są właśnie efekty poluzowania samo-kontroli. Obraziłem Mae
  12. Jej, przepraszam. Nie chciałem Cię zdenerwować. Nie zarzucałem i nie zarzucam Ci głupoty. Chodziło i chodzi mi o to, że obsesyjne, nerwicowe analizowanie, w celu uzyskania upewnienia się, szkodzi. Trochę więcej światła na to rzuci mój poprzedni temat ("Mój wgląd i mój przypadek", w dziale poświęconym nerwicy natręctw).Najlepsze efekty daje nieuleganie tej nerwicowej pokusie analizowania i rozluźnienie się. Wówczas do głowy będą przychodzić mądrzejsze, bardziej konstruktywne i pozytywne myśli. Skąd to wiem? Z doświadczenia. Skąd wyciągnąłem taki wniosek? Skąd wiem, że to nie ja myślę obsesyjnie? Bo już to przerabiałem, więc mam porównanie. Ja też miałem kiedyś nerwicę natręctw. Pragnę Cię również poinformować, że nie masz racji. żadnego lania wody tutaj nie ma.
  13. Nie wiem, co to Uroboros. Ale obsesyjne analizowanie sprawy, to co innego. Z tego, co zrozumiałem, Ty stosujesz myślenie aktywne. Ja stosuję bardziej myślenie pasywne. Jestem bardziej odbiorcą myśli ze swojego wnętrza, niż kimś, kto to wszystko wałkuje. Z wnętrza pochodzi mądrość, z wałkowania głupota. Najlepiej zresztą zapytać o to kogoś z nerwicą natręctw.
  14. Problem jest, niezależnie od tego, czy będę to nazywał, czy nie. U mnie uczucia na ogół poprzedzają myślenie. A przynajmniej tak mi się wydaje. Robię to po to, żeby sobie pomóc. Żeby to rozjaśnić. Żeby wyrazić siebie. Żeby to ubrać w słowa. Żeby ktoś z zewnątrz mógł się do tego odnieść i mi pomóc. Zadać mi odpowiednie pytania. Może zastosować dialog sokratejski. Albo powiedzieć mi coś genialnego, co wywoła u mnie olśnienie.
  15. Ok, spoko. To mi wystarcza. Po prostu nie wiem, co siedzi w Twojej głowie odnośnie mojej osoby i tego tematu. Jeśli się przed kimś otworzę, a on mnie potem wyśmieje, to będzie mi głupio.A co do pełnej powagi...owszem - w przerwach podchodzę do tego trochę z humorem i dystansem. To mnie bawi i rozluźnia. Poza tym lubię ukazywać sprawy w zabawnym świetle. Ale traktuję to jako swój główny problem życiowy. Moje konflikty nie dotyczą raczej sfery seksualnej (choć Freud pewnie by twierdził, że wszystko się kręci w okół seksu). Moje problemy dotyczą (przynajmniej między innymi) stresu i napięcia. Przykład: Wiem, że na tym forum może czekać na mnie jakaś odpowiedź. Stresuje mnie ta świadomość, bo nie wiem, co jest w niej napisane. Pojawia się u mnie napięcie emocjonalne. Mam 2 opcje: 1) Nie myśleć o tym. Skupić się na czymś innym. Ale to będzie tam gdzieś w tyle głowy, dopóki tych wiadomości nie sprawdzę. Mogę to jednak odkładać praktycznie w nieskończoność, jeśli tylko będę tego chciał. 2) Sprawdzić wiadomości. Ale wówczas może pojawić się jeszcze więcej stresu. I żeby go rozwiązać trzeba będzie znowu coś zrobić. A wówczas może być jeszcze więcej stresu i tak dalej. Przypomina mi to jeden z odcinków dr House'a - 4. odcinek 6. sezonu. Ten z sąsiadem weteranem, z amputowaną ręką. Miał z nim utarczki i ilekroć próbował naprostować sprawę, tylko ją pogarszał. Wilson przekonywał go, żeby dał sobie już spokój, bo jest tylko coraz gorzej. Ale House się upierał. W końcu doszło do tego, że ogłuszył i związał sąsiada...w końcu jednak wyszło na rację House'a. Tylko czy to jest reguła? Kiedy lepiej się wycofać, a kiedy lepiej brnąć dalej?
  16. Czyli uważasz, że psychoanaliza to zło? Że próba opisania rzeczywistości wewnętrznej za pomocą słów, aby inni mogli mnie lepiej zrozumieć, to coś, czego powinienem się wyzbyć?
  17. ... Nie wiem, co się kryje za tym pytaniem, ale odbieram to jako pogardliwe lekceważenie moich problemów. Być może się mylę. Mówię o sferze psychicznej. Ilekroć poluzowuję samokontrolę i zwiększam poziom swobody, pakuję się w różne kłopotliwe i stresujące sytuacje, "wszystko" zaczyna się sypać. Gdy mała część mnie "mówi": "Nie chcę cierpieć! Zmieńmy coś", duża "odpowiada": "A, mam to gdzieś... Niech sobie cierpię...Poza tym: czy ja rzeczywiście cierpię?". Mała część mnie ma swoje preferencje. Duża "odpowiada": "Lepiej nic nie zmieniać, bo nie wiem co jest dla mnie dobre. Przede wszystkim nie szkodzić! Lepiej niczego nie ruszać...jeszcze tylko zepsuję...przez chwilę będzie mi się wydawać, że to była zmiana na lepsze, a później najdzie mnie refleksja, że jednak niepotrzebnie skopałem.".
  18. Ta mała część mnie pragnie większej swobody. Ale ta duża część nie chce się na to zgodzić, nie chce nawet o tym słyszeć. Pewnie dlatego, że wówczas jakoś tak dziwnie się z tym czuję. Być może tak, jakbym (oczywiście częściowo) tracił kontrolę. Duża część mnie przekonuje mnie także, że nadmierne poszerzenie swobody może uniemożliwić integrację lub skłonić mnie do efektu jojo.
  19. Nie chcę o tym w ten sposób myśleć. Nie chcę o tym myśleć, jako o czymś pozytywnym. Ale w sumie chyba jednak tak. Tzn. zdrada mojej głównej i najważniejszej części ("ja powinnościowe") jest raczej tożsama z wiernością mojej małej części ("ja idealne"), którą chyba traktuję trochę po macoszemu - jak zło konieczne albo jako dopust Boży. Którą chyba nie do końca akceptuję. I nie chcę jej raczej akceptować, bo się na nią chyba nie do końca zgadzam.
  20. Przyjemność nie powinna być celem samym w sobie. Może być co najwyżej środkiem do jakiegoś celu (na przykład regeneracja umysłu w celu sprawniejszej realizacji zadań, celów). A przynajmniej tak głosi moja mała prywatna religia. Niestety nie znam osobiście żadnego. A oto ten kawał:
  21. Zwał, jak zwał. Dla mnie to jedno i to samo. Nie chcę o tym w ten sposób myśleć. Nie chcę o tym myśleć, jako o czymś pozytywnym. Wszelkie nieposłuszeństwo powinno zostać surowo ukarane. Porządek (i dyscyplina) musi być! Ordnung muss sein! Jestem parszywym zdrajcą i zasługuję na karę. No niestety nie. Zakładam, że nawiązywałeś/nawiązywałaś po prostu do starego dowcipu.
  22. Narażanie się na jakiekolwiek straty w imię takich nieistotnych dupereli, jak zaspokajanie swoich potrzeb, czy tam innych zachcianek, traktuję jako słabość. Najlepszym dowodem jest to, że uleganie takim zachciankom, to hedonistyczne uleganie - jak sama to określiłaś - "pod wpływem napięcia". Czyli narażę swoje życie na straty tylko po to, żeby przez krótką chwilę nie odczuwać napięcia. No, genialnie, po prostu. Doskonały interes. Bardzo racjonalna decyzja. Czemu piszę, że "przez krótką chwilę"? Bo naraz odczuwam je tylko przez krótką chwilę. A potem przez kolejną. I tak dalej. "Tyle już wytrzymałeś, to kolejnej chwili nie wytrzymasz?". Natomiast uleganie swoim słabościom, traktuję jako nie mającą żadnego sensownego usprawiedliwienia zdradę. I dlatego też jestem zdrajcą... Kazał mi się przechrzcić.
  23. Niezidentyfikowanej? Miałem na przykład przed chwilą potrzebę wejścia na to forum i sprawdzenia odpowiedzi. Czy potrzeba nie była zatem jednak zidentyfikowana? Reszta się chyba zgadza.
  24. I tak źle, i tak niedobrze. Albo czuję się tak, jakbym ignorował jakąś swoją potrzebę, zamiast ją zaspokoić; Albo niepotrzebnie pakuję się w jakieś różne stresujące sytuacje i/lub tracę coś cennego, coś co cenię, co pragnę zachować, na czym mi zależy (zarówno coś, co już mam, jak i coś, co mógłbym mieć) - na przykład określona sytuacja, psychiczna stan, względna wewnętrzna równowaga, poziom jasności umysłu, klarowność, poziom wewnętrznego spokoju itd. , ale też jakaś możliwość, okazja, potencjalny scenariusz, jakaś opcja - albo ryzykuję tego utratę. Jestem między młotem, a kowadłem.
×