Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy są tu osoby po nieudanej terapii psychodynamicznej?


Alicja1

Rekomendowane odpowiedzi

16 godzin temu, rainshadow napisał:

Ja mam za sobą nieudaną w moim odczuciu terapię psychodynamiczną. Ktoś polecił wcześniej książkę Tomasza Witkowskiego „Psychoterapia bez makijażu”. Polecam przeczytać, zwłaszcza pierwszą rozmowę z niedoszłym analitykiem, który - w skrócie - przez swoją psychoterapię analityczną (psychodynamiczna jest pochodną terapii psychoanalitycznych) próbował się zabić. Jest tam bardzo dobrze przedstawiona bezradność wobec systemu i aparatu instytucji, jaką jest psychoterapia.

 

Myślę, że pozostaje robić to, co starasz się zrobić Ty. Pracować nad sobą w nowym miejscu, w czasie „tu i teraz”, przyglądając się schematom, które doprowadziły do różnych zakrętów tej relacji, która była dla Ciebie - jak widzę - bardzo ważna, już nie ważne czy przeniesieniowo-przeciwprzeniesieniowo, czy realnie, po ludzku, jak człowiek do człowieka. Masz dużą wiedzę widzę i samoświadomość. Chyba nie pozostaje nam nic innego, tylko wykorzystać to ku naszemu dobru i poukładać w głowie gdzieś ten regał i pozwolić, żeby ten człowiek po prostu sobie chodził po świecie. Myślę, że ta złość może zostać przekierowana i wykorzystana do pozamykania tych potrzeb, o których wspominasz, a które nadal są obecne. To nie jest takie proste, sam walczę z tym od paru ładnych lat.

 

Trzymam kciuki za Ciebie! Pozdrawiam serdecznie.

 

Dziękuję. Chyba na taki głos zrozumienia czekałam. :)

I za kciuki tez dziękuję. Wierzę, że w kocu się uda. Również pozdrawiam i wszystkiego dobrego świątecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym podzielić się gdzieś i wyżalić, bo ciężko mi przetrwać we własnej głowie. Może ktoś się z tym zidentyfikuje, a moze ktoś uzna, ze jestem idiotką. Trudno. 

 

Moja terapia trwała około pół roku, ale było to stanowczo za długo i straciłam bardzo dużo pieniędzy, bo Pani pseudoterapeutka była bardzo droga i jej warunkiem było przychodzenie minimum 2 razy w tygodniu. Zniżki nie wchodziły w grę. Do pewnego momentu wydawało mi się, że terapia przebiega normalnie, bo szczerze mówiąc nie jestem w tym ekspertem i wydawało mi się, że to ona ma się na tym wszystkim znać. Krótko mówiąc zaufałam jej, bo ktoś mi bliski też jest terapeutą i polecił mi ją. Przyszłam na terapie bo miałam ciężkie poprzednie lata i dostawałam histerycznych napadów lęków kwalifikujących mnie do wywiezienia do psychiatryka. Ale jakoś się po tym podnosiłam. Zawsze sama sobie radziłam. Dodam, że od dziecka miałam tendencje do panikowania i pesymistycznego widzenia spraw.

 

Jak do tego doszło. Dosyć niewinnie. Próbowałam ogarnąć swoje życie, ale jedyne co widziałam to, że wszyscy wokoło mnie chwalą się swoimi podwyżkami i super pracą, wrzucają wspaniałe rzeczy na media społecznościowe. Ja zaraz po wybuchu COVIDU utknęłam w upadającej firmie, która płaciła mi bardzo marnie, wszystko robione było na szybko, klienci byli fatalni, a mój przełożony zarabiał podejrzewam dużo więcej niż ja mimo, że nie zajmował się prawie niczym w moim mniemaniu, dodatkowo w tym samym czasie pewnie siedział na 3 innych etatach. Zresztą rozmawiałam o tym z dziewczyną, która poprzednio tam pracowała i się zwolniła po raz drugi i to jej opinia (ja pracowałam zdalnie więc wmawiałam sobie, że tylko mi się wydaje). Nie szło mi tam, nie miałam żadnej motywacji do niczego, obwiniałam się, że nie mam talentu (zdazalo mi sie slyszec to na studiach itd, ale finalnie dostawałam jakies wyroznienia, sama nie wiem za co) Byłam  zawsze ambitna. Dostałam lekkich stanów depresyjnych. Wcześniej umarła część mojej rodziny na COVID. Po tym dostałam napadu i chciałam w 5 minut naprawić swoje w moim mniemaniu za mało idealne życie. Bo przecież wszyscy mają idealne życie, a ja nie spełniłam swoich marzeń (wcześniej zajmowałam się muzyką, miałam zbyt duże ambicje co do zespołu z którego finalnie nic nie wyszło. Graliśmy po jakis festiwalach, w radiu, nagraliśmy dwie płyty w które włożyłam bardzo dużo energii. Ale niestety jak się okazało do tanga trzeba całej zaangażowanej ekipy i inwestowania w siebie, ciężkiej pracy, dobrego PRu, pewności siebie) Wracając - skończyłam w pracy, z której sama nie mogłabym wyżyć. Mój mąż za to to chodzący ideał, zarabia kupę kasy, a każda wyprawa do jego rodziców to siedzenie i wysłuchiwanie o ich jakże ważnej pracy i tym ile zarabiają i jacy wszyscy są mądrzy zdolni, a jakis kuzyn co nie skończył liceum to najlepiej żeby umarł bo jest żałosny i wszyscy go obgadują na obiadkach i o tym jaka moja praca jest beznadziejna, nikt mnie nie szanuje, za mało zarabiam i jestem śmiesznym człowiekiem, jestem za mało feministyczna i męska (to ostatnie to moje wnioski z tego co tam musiałam wysłuchiwać). Postanowiłam to zmienić, przeszłam na pół etatu, ale nie miałam już umowy o prace ani ZUSU. Byłam po ślubie wiec bylo ok, od męża z pracy wzielam ubezpieczenie zdrowotne. Pomyślałam, że zrobię za to kilka kursów, popracuję nad portfolio i znajdę lepszą pracę w koncu. W miedzyczasie postanowilam dbac o siebie, chodzilam na silownie, wstawalam rano i biegalam i cały ten pseudorozwój dla zabicia poczucia bezsensu. Szukanie pracy okazało się męką - zadania rekrutacyjne zajmujące kilka dni plus kolejne etapy - rozmowy o prace, które zawsze konczyly sie fiaskiem. Wczesniej nie sprawdziłam rynku - wydaje się, że niestety z pracą jest teraz słabo niezaleznie ode mnie. Po prostu za późno chciałam cos zmieniac w soim zyciu. (Oczywiscie moja terapeutka powie, że to ja jestem problemem i to moja wina, tylko mi nie wyjasni dogkladnie na czym polega moja wina.) Po tych rozmowach o prace wpadałam w czarną rozpacz i bezsilnosc. Mój mąż kazał mi pójsc na terapie. Terapeutkę poleciła mi osoba mi bliska, wiec jej zaufałam. Na początku pomyślałam, że to działa, bo wczesiej jak kazdy dorosly czlowiek jakby zapomnialam, ze w ogole posiadam jakas czarna mroczna przeszłość i wstydliwe dzieciństwo. Wydawało mi się to odkryciem roku. Przeszłam w regres, zachowywalam sie jak glupia idiotka, nastolatka, nawet przy ludziach. Nie wiem czy to konsekwencja tego, czy czegos innego, ale ta Pani wpoiła mi do głowy, że jestem zalosna, dziecinna, i w moim wieku powinnam miec za sobą kariere menagera korporacji, prawo jazdy kategorii b, 3 dzieci i licencje na śmiglowca. A że nic z tego nie mam to niestety oznacza, ze jestem zalosna, niedojrzała i czeka mnie tylko zaklad psychiatryczny, bo skoro tak nie jest to cos jest ze mną nie tak, a ja nie chce tego widzieć. I o ile nigdy tak o sobie nie myslalam, to po tej pół rocznej terapii tak faktycznie sie czuje - jak najgorszy smiec, ktorego cale zycie to błąd, nic mnie nie czeka. Codziennie wstaje i płacze, wpadam w panike, mysle o rozpoczeciu brania antydepresantów (bylam wczesniej kontrolnie u psychiatry, wykupiłam leki ale nie zaczelam ich brać), nic mnie nie interesuje bo Pani pseudoterapeutka wpoiła mi do głowy, ze wszystko czym jestem i co lubie jest dla dzieci, a nie dla powaznych doroslych obiektów terapeutycznych. Tym samym codziennie przelotnie mysle o samobojstwie i czuje chroniczny ból glowy i egzystencji. Nie biorę leków bo boję się, ze moge byc teraz w ciąży, ale jak tylko dostane okres to połykam to od razu, obiecuję. Aha - no i zaraz po rozpoczeciu terapii rzuciłam tą prace na pół etatu, bo kazdy dzien pracy zaczynał sie sesją płaczu. 

 

Ostatnie spotkanie z terapeutką - ja przyszłam z myślą, że powiem jej szczerze dlaczego odchodzę. W koncu to terapia, mam byc szczera. Wtedy jeszcze mialam z nia dobre stosunki (na tyle, ze nie myslalam o niej nic zlego, ona chyba zawsze miała poczucie wyzszosci nad kazdym i traktowała mnie jak upośledzoną). Teraz wiem, ze zostałam oszukana. Powiedziałam w skrócie "Odchodzę, bo mam poczucie straconego czasu, te spotkania nie są konstruktywne, nie mam tyle pieniędzy bo obecnie nie mam pracy, chciałabym wrócić do ludzi, do zainteresowań i na to wydawać pieniądze, które mi zostały". Pani na to zamilkła i zrobila sie cała czerwona. Ja zapytałam, czy powinnam wyjsc, bo nic nie mówi. A ona powiedziała jakies psychologczne bzdury, a potem "nie dziwie się, że masz problemy z pracą". Na co ja powiedziałam "Co ja takiego złego powiedziałam?", ona powtorzyla, ze uwazam, ze to strata czasu. Ja przeprosiłam, bo zrobiło mi sie glupio, ze moze serio ją obraziłam (co za absurd, dla porównania - idziesz do lekarza, mowisz, ze lek ktory przepisał nie zadziałał i mu dziekujesz za wspolprace, a ten krytykuje ciebie, i mowi ze to wina twojego beznadziejnego organizmu i sie nie dziwi, ze nie zadzialal, czy cos w ten desen). Po tym powiedziała z czerwoną gębą przez zęby z pogardą "Rosła baba, a mąż płaci za twoją terapie", ja na to "Mąż nie płaci za moją terapie i co to Panią obchodzi skąd biorę pieniądze" (co było prawdą, sama płaciłam za tą terapie i zal mi juz bylo po prostu na to kasy, bo czulam sie po tym tylko gorzej). Potem musialam wysiedziec tam jeszcze 40 minut wiec jak to ja - próbowałam załagodzic konflikt (zawsze staram sie na siłe odpuszczać dla świętego spokoju) i zaczelam jechac po sobie, ze jestem glupia zalosna, wszystko moja wina, jestem niereformowalna i bardzo ja przepraszam, bo nie umiem rozmawiac z ludzmi. Ale czy serio ja nie potrafie? Czy to ta Pani moze nie powinna być w tym zawodzie?

 

Jedyne pozytywne uczucie, które do siebie czuję, to, że zakonczylam terapie sama w miarę szybko  (po pół roku, a nie po latach), bo nie potrafiłam wejsc w ten "proces manipulacji". Tak, tego nigdy nie potrafiłam. Nie potrafiłam być manipulowana, bo jestem zbyt uparta. Czy to źle czy dobrze? Jak to Pani  pseudoterapeutka mówiła - nic nie jest czarno białe. W tym przypadku to chyba dobrze.

 

Przepraszam z góry za błędy stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne itd. ale nie za bardzo mam teraz ochotę na redagowanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.08.2024 o 14:07, DoktorWho napisał(a):

Chciałabym podzielić się gdzieś i wyżalić, bo ciężko mi przetrwać we własnej głowie. Może ktoś się z tym zidentyfikuje, a moze ktoś uzna, ze jestem idiotką. Trudno. 

 

Moja terapia trwała około pół roku, ale było to stanowczo za długo i straciłam bardzo dużo pieniędzy, bo Pani pseudoterapeutka była bardzo droga i jej warunkiem było przychodzenie minimum 2 razy w tygodniu. Zniżki nie wchodziły w grę. Do pewnego momentu wydawało mi się, że terapia przebiega normalnie, bo szczerze mówiąc nie jestem w tym ekspertem i wydawało mi się, że to ona ma się na tym wszystkim znać. Krótko mówiąc zaufałam jej, bo ktoś mi bliski też jest terapeutą i polecił mi ją. Przyszłam na terapie bo miałam ciężkie poprzednie lata i dostawałam histerycznych napadów lęków kwalifikujących mnie do wywiezienia do psychiatryka. Ale jakoś się po tym podnosiłam. Zawsze sama sobie radziłam. Dodam, że od dziecka miałam tendencje do panikowania i pesymistycznego widzenia spraw.

 

Jak do tego doszło. Dosyć niewinnie. Próbowałam ogarnąć swoje życie, ale jedyne co widziałam to, że wszyscy wokoło mnie chwalą się swoimi podwyżkami i super pracą, wrzucają wspaniałe rzeczy na media społecznościowe. Ja zaraz po wybuchu COVIDU utknęłam w upadającej firmie, która płaciła mi bardzo marnie, wszystko robione było na szybko, klienci byli fatalni, a mój przełożony zarabiał podejrzewam dużo więcej niż ja mimo, że nie zajmował się prawie niczym w moim mniemaniu, dodatkowo w tym samym czasie pewnie siedział na 3 innych etatach. Zresztą rozmawiałam o tym z dziewczyną, która poprzednio tam pracowała i się zwolniła po raz drugi i to jej opinia (ja pracowałam zdalnie więc wmawiałam sobie, że tylko mi się wydaje). Nie szło mi tam, nie miałam żadnej motywacji do niczego, obwiniałam się, że nie mam talentu (zdazalo mi sie slyszec to na studiach itd, ale finalnie dostawałam jakies wyroznienia, sama nie wiem za co) Byłam  zawsze ambitna. Dostałam lekkich stanów depresyjnych. Wcześniej umarła część mojej rodziny na COVID. Po tym dostałam napadu i chciałam w 5 minut naprawić swoje w moim mniemaniu za mało idealne życie. Bo przecież wszyscy mają idealne życie, a ja nie spełniłam swoich marzeń (wcześniej zajmowałam się muzyką, miałam zbyt duże ambicje co do zespołu z którego finalnie nic nie wyszło. Graliśmy po jakis festiwalach, w radiu, nagraliśmy dwie płyty w które włożyłam bardzo dużo energii. Ale niestety jak się okazało do tanga trzeba całej zaangażowanej ekipy i inwestowania w siebie, ciężkiej pracy, dobrego PRu, pewności siebie) Wracając - skończyłam w pracy, z której sama nie mogłabym wyżyć. Mój mąż za to to chodzący ideał, zarabia kupę kasy, a każda wyprawa do jego rodziców to siedzenie i wysłuchiwanie o ich jakże ważnej pracy i tym ile zarabiają i jacy wszyscy są mądrzy zdolni, a jakis kuzyn co nie skończył liceum to najlepiej żeby umarł bo jest żałosny i wszyscy go obgadują na obiadkach i o tym jaka moja praca jest beznadziejna, nikt mnie nie szanuje, za mało zarabiam i jestem śmiesznym człowiekiem, jestem za mało feministyczna i męska (to ostatnie to moje wnioski z tego co tam musiałam wysłuchiwać). Postanowiłam to zmienić, przeszłam na pół etatu, ale nie miałam już umowy o prace ani ZUSU. Byłam po ślubie wiec bylo ok, od męża z pracy wzielam ubezpieczenie zdrowotne. Pomyślałam, że zrobię za to kilka kursów, popracuję nad portfolio i znajdę lepszą pracę w koncu. W miedzyczasie postanowilam dbac o siebie, chodzilam na silownie, wstawalam rano i biegalam i cały ten pseudorozwój dla zabicia poczucia bezsensu. Szukanie pracy okazało się męką - zadania rekrutacyjne zajmujące kilka dni plus kolejne etapy - rozmowy o prace, które zawsze konczyly sie fiaskiem. Wczesniej nie sprawdziłam rynku - wydaje się, że niestety z pracą jest teraz słabo niezaleznie ode mnie. Po prostu za późno chciałam cos zmieniac w soim zyciu. (Oczywiscie moja terapeutka powie, że to ja jestem problemem i to moja wina, tylko mi nie wyjasni dogkladnie na czym polega moja wina.) Po tych rozmowach o prace wpadałam w czarną rozpacz i bezsilnosc. Mój mąż kazał mi pójsc na terapie. Terapeutkę poleciła mi osoba mi bliska, wiec jej zaufałam. Na początku pomyślałam, że to działa, bo wczesiej jak kazdy dorosly czlowiek jakby zapomnialam, ze w ogole posiadam jakas czarna mroczna przeszłość i wstydliwe dzieciństwo. Wydawało mi się to odkryciem roku. Przeszłam w regres, zachowywalam sie jak glupia idiotka, nastolatka, nawet przy ludziach. Nie wiem czy to konsekwencja tego, czy czegos innego, ale ta Pani wpoiła mi do głowy, że jestem zalosna, dziecinna, i w moim wieku powinnam miec za sobą kariere menagera korporacji, prawo jazdy kategorii b, 3 dzieci i licencje na śmiglowca. A że nic z tego nie mam to niestety oznacza, ze jestem zalosna, niedojrzała i czeka mnie tylko zaklad psychiatryczny, bo skoro tak nie jest to cos jest ze mną nie tak, a ja nie chce tego widzieć. I o ile nigdy tak o sobie nie myslalam, to po tej pół rocznej terapii tak faktycznie sie czuje - jak najgorszy smiec, ktorego cale zycie to błąd, nic mnie nie czeka. Codziennie wstaje i płacze, wpadam w panike, mysle o rozpoczeciu brania antydepresantów (bylam wczesniej kontrolnie u psychiatry, wykupiłam leki ale nie zaczelam ich brać), nic mnie nie interesuje bo Pani pseudoterapeutka wpoiła mi do głowy, ze wszystko czym jestem i co lubie jest dla dzieci, a nie dla powaznych doroslych obiektów terapeutycznych. Tym samym codziennie przelotnie mysle o samobojstwie i czuje chroniczny ból glowy i egzystencji. Nie biorę leków bo boję się, ze moge byc teraz w ciąży, ale jak tylko dostane okres to połykam to od razu, obiecuję. Aha - no i zaraz po rozpoczeciu terapii rzuciłam tą prace na pół etatu, bo kazdy dzien pracy zaczynał sie sesją płaczu. 

 

Ostatnie spotkanie z terapeutką - ja przyszłam z myślą, że powiem jej szczerze dlaczego odchodzę. W koncu to terapia, mam byc szczera. Wtedy jeszcze mialam z nia dobre stosunki (na tyle, ze nie myslalam o niej nic zlego, ona chyba zawsze miała poczucie wyzszosci nad kazdym i traktowała mnie jak upośledzoną). Teraz wiem, ze zostałam oszukana. Powiedziałam w skrócie "Odchodzę, bo mam poczucie straconego czasu, te spotkania nie są konstruktywne, nie mam tyle pieniędzy bo obecnie nie mam pracy, chciałabym wrócić do ludzi, do zainteresowań i na to wydawać pieniądze, które mi zostały". Pani na to zamilkła i zrobila sie cała czerwona. Ja zapytałam, czy powinnam wyjsc, bo nic nie mówi. A ona powiedziała jakies psychologczne bzdury, a potem "nie dziwie się, że masz problemy z pracą". Na co ja powiedziałam "Co ja takiego złego powiedziałam?", ona powtorzyla, ze uwazam, ze to strata czasu. Ja przeprosiłam, bo zrobiło mi sie glupio, ze moze serio ją obraziłam (co za absurd, dla porównania - idziesz do lekarza, mowisz, ze lek ktory przepisał nie zadziałał i mu dziekujesz za wspolprace, a ten krytykuje ciebie, i mowi ze to wina twojego beznadziejnego organizmu i sie nie dziwi, ze nie zadzialal, czy cos w ten desen). Po tym powiedziała z czerwoną gębą przez zęby z pogardą "Rosła baba, a mąż płaci za twoją terapie", ja na to "Mąż nie płaci za moją terapie i co to Panią obchodzi skąd biorę pieniądze" (co było prawdą, sama płaciłam za tą terapie i zal mi juz bylo po prostu na to kasy, bo czulam sie po tym tylko gorzej). Potem musialam wysiedziec tam jeszcze 40 minut wiec jak to ja - próbowałam załagodzic konflikt (zawsze staram sie na siłe odpuszczać dla świętego spokoju) i zaczelam jechac po sobie, ze jestem glupia zalosna, wszystko moja wina, jestem niereformowalna i bardzo ja przepraszam, bo nie umiem rozmawiac z ludzmi. Ale czy serio ja nie potrafie? Czy to ta Pani moze nie powinna być w tym zawodzie?

 

Jedyne pozytywne uczucie, które do siebie czuję, to, że zakonczylam terapie sama w miarę szybko  (po pół roku, a nie po latach), bo nie potrafiłam wejsc w ten "proces manipulacji". Tak, tego nigdy nie potrafiłam. Nie potrafiłam być manipulowana, bo jestem zbyt uparta. Czy to źle czy dobrze? Jak to Pani  pseudoterapeutka mówiła - nic nie jest czarno białe. W tym przypadku to chyba dobrze.

 

Przepraszam z góry za błędy stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne itd. ale nie za bardzo mam teraz ochotę na redagowanie.

No nie zawsze trafiamy na dobrych psychoterapeutów. Ja chodziłam na psychoterapię psychodynamiczną rok czasu. Nie wyniosłam nic poza okropnym żalem do rodziców, z którym ciężko mi było sobie poradzić. Miałam wtedy epizod w szpitalu i Pani terapeutka kazała mi płacić za nieodbyte sesje w tym czasie 🤡 Rzuciłam jej na stół 100 zł i odpowiedziałam żegnam. Tak się to zakończyło. Poza tym chodziłam na terapię bardzo niechętnie. Teraz mam behawioralno poznawczą i uważam, że to najlepsze co mogło mnie spotkać. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś byłem na kilku sesjach z terapii psychodynamicznej. I okazał się to być dla mnie kompletnie nietrafiony rodzaj psychoterapii. Byłem tam pewnie dlatego, że wcześniej na spotkaniu z psychiatrą, która mnie tam skierowała, rozłożyłem akcenty swoich problemów inaczej niż powinienem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja właśnie odchodzę po prawie 5-latach terapii psychoanalitycznej, to co ostatnio się tam dzieje to jakaś totalna pomyłka, kompletnie nieprofesjonalne podejście do mojego przypadku, zdecydowane pogorszenie mojego stanu zdrowia i jeszcze wmawianie mi, że to wszystko to moja odpowiedzialność ;) 

Opinia ta to nie tylko moje subiektywne odczucie ale również zdanie mojej wieloletniej lekarki i nowej terapeutki. Nie wiem czy nie zakończy się to oficjalną skargą do związku, w którym jest moja terapeutka bo jej podejście nawet nie tyle, że nie leczy ale jest wręcz zagrażające życiu (oczywiście ona albo tego nie chce zobaczyć albo co bardziej podejrzewam nie potrafi się do tego przyznać).

Żeby nie było nie obwiniam nurtu bo nie wiem jak pracują w nim inni, natomiast moja terapeutka popełniła podstawowe etyczne błędy kontynuując pracę ze mną, chociaż nie miała ani wiedzy w tym zakresie ani kompetencji (których też nie zdobyła mając na to kilka lat). 
Sama nie wiem dlaczego tkwiłam w tym tak długo i pozwalałam wmawiać sobie, że to we mnie jest problem a nie w źle prowadzonej terapii. Możliwe że wiąże się to z moją traumą i częściową amnezją ale to nie jest coś co powinno być wykorzystane przeciwko mnie. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja obecna terapeutka nie bardzo sobie radzi z moją złością i agresją. Przyznaje się do tego przyciśnięta do muru, bo oczywiście chciałaby winę zwalić na mnie, że ja odrzucam wszystkie jej propozycje pomocy. 

Jest bardzo wrażliwą i empatyczną osobą, może za bardzo obciążam ją swoim marazmem i złością. Z drugiej strony, czy mam udawać, żeby ją chronić? Bo boję się opuszczenia? Zaakceptować, że zostanę zaakceptowany i przyjęty jak będę wystarczająco "grzeczny"? 

Edytowane przez Mic43

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 18.04.2025 o 16:24, Mic43 napisał(a):

Moja obecna terapeutka nie bardzo sobie radzi z moją złością i agresją. Przyznaje się do tego przyciśnięta do muru, bo oczywiście chciałaby winę zwalić na mnie, że ja odrzucam wszystkie jej propozycje pomocy. 

Jest bardzo wrażliwą i empatyczną osobą, może za bardzo obciążam ją swoim marazmem i złością. Z drugiej strony, czy mam udawać, żeby ją chronić? Bo boję się opuszczenia? Zaakceptować, że zostanę zaakceptowany i przyjęty jak będę wystarczająco "grzeczny"? 

w psychodynamicznej się o takich rzeczach mówi wprost terapeucie, co się do niego czuje itp, bo to jest najważniejsza część tego nurtu. 

 

a jak masz z tym ogromny problem to możesz zmienić nurt na np. CBT

bo bez szczerości tu nie polecisz daleko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×