Skocz do zawartości
Nerwica.com

[Blog] Sens życia


nvm

Rekomendowane odpowiedzi

Siedzę sobie na forum. Trochę jest mi zimno. Poczekajcie chwilę. Zmienię pozycję klamki w oknie. 

Ok, już jestem. Dziękuję, że zaczekaliście. Marznę ostatnio. Kiedyś tak to nie wyglądało. Marznę bardziej odkąd schudłem. No i odkąd nie objadam się przed spaniem. Myślę, że to jedzenie mnie kiedyś rozgrzewało. Może też pewien lekki zapas tłuszczu, który kiedyś miałem. Tak, w ostatnich latach sporo schudłem. Jakieś 0,5 kg miesięcznie. 

Ale nie żebym stosował jakąś rygorystyczną dietę. To tak na spokojnie. Kiedyś byłem na granicy nadwagi. Nic poważnego, ale stwierdziłem, że pora już schudnąć. 

Czemu piszę o tym wszystkim tutaj? Bo stwierdziłem, że to jednak będzie do tego najlepsze miejsce. Mam ochotę spróbować czegoś nowego - popisać sobie to, co mi przychodzi do głowy. Poprowadzić bloga. Czy może raczej - pozwolić aby blog ze mnie się wyłonił i przelał na...ekran.

Czemu "sens życia"? Ano bo miałem/mam taką refleksję: czy w życiu chodzi o to, by znaleźć sobie jakiś schemat i się w niego wpasować? Skupić całe swoje życie na osiągnięciu jakiegoś celu? Czy może jednak o to, aby osiąść w wiecznym teraz?

Kiedyś uważałem, że to pierwsze. Gdy byłem dzieckiem, zawsze miałem poczucie, że powinienem podokańczać wszelkie sprawy - czy to rzeczywiste, czy urojone. I że dopiero wtedy doznam ulgi i spokoju i będę naprawdę wolny. 

Wiecie co? Na razie tyle. Straciłem ochotę kontynuowania. Na razie tak to zostawię. Odechciało mi się pisać dalej. Prawdę mówiąc, poczułem właśnie w sobie jakąś subtelną falę smutku. Moje oczy robią się delikatnie wilgotne. Czy to jakaś żałoba, melancholia? A może stłumiony kiedyś ból emocjonalny zaczyna się ze mnie wydostawać? Czuję w sobie jakieś obrażenie, jakiegoś focha, jakiś uraz. Nie wiem czy prawidłowo to nazywam. Nie znam się na tym zbyt dobrze. Czuję w sobie małe obrażone dziecko. Oho, dotarłem do czegoś ciekawego.

No dobra, na razie na tym koniec.

Dodam, że obecnie słucham sobie tego:

 

A przed chwilą słuchałem jakiegoś "Ayahuasca music". Fajnie na mnie działają takie rzeczy. Sprawiają, że bardziej osiadam w teraz. Choć z drugiej strony takie osiadanie powoduje u mnie pewne mdłości. Ale może to i dobrze. Może własnie moje ciało bolesne w ten sposób wypływa.

Nieźle zmieniam tematy, co? Czy to jest właśnie myślenie lateralne? Sprawdzę w Google...

Myślenie lateralne (ang. lateral thinking, lub myślenie w bok[1]) – termin wprowadzony w roku 1967 przez Edwarda de Bono i oznaczający nowe spojrzenie na sytuację (kreatywność), dostrzeżenie nowych możliwości (nowe idee), przeformułowanie problemu dające szansę rozwiązania go nowymi metodami.

Hmm...jest pewna część wspólna, ale to chyba jednak nie do końca to...generalnie chodzi o to, że pozwalam sobie na to, by wyłonił się nowy wątek. I pozwalam sobie go wybrać. Nie trzymam się sztywno poprzedniego. Bo i po co, skoro nowy jest ciekawszy?

W sumie takie pisanie bloga jest fajne. Jest to ciekawa rozrywka, a może i przyniesie mi jakiś efekt terapeutyczny. Ważne, żebym pisał to co mnie naprawdę inspiruje. Abym czuł w sobie tę inspirację, tę radość, że naprawdę się twórczo wyrażam. 

No dobra, znowu straciłem wenę. To już chyba koniec na dzisiaj. A przynajmniej na razie.

Dziękuję za uwagę i przepraszam za przerwanie zajęć.

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm...teoretycznie iść spać. A jak naprawdę czuję? Jest chęć pozostać i coś napisać.

Jest utrata poczucia kierunku. Jest pewien lęk.

Dobra. Dzisiaj...odkleiłem się bardziej od swojej przymusowej osobowości - ponownie, zaczynam wracać do flow, do stanu większej wolności. To jest tak, że leżę i czekam. Pozostaję niewzruszony, nic nie robię. Pojawia się impuls - nerwowy, natrętny, przymusowy, aby wstać i czymś się zająć. Ale ja nie chcę się taką gniewną i natarczywą, kompulsywną energią kierować, więc leżę dalej. I się relaksuję. Jestem coraz bardziej odprężony. Coraz bardziej z każdą taką falą impulsu. Czuję coraz większą przestrzeń i coraz większy spokój.

W pewnym momencie jednak spontanicznie wstaję i zaczynam bardziej spontanicznie i swobodnie działać. Poodklejałem się już bowiem bardziej od kompulsywności, dzięki takiemu niewzruszonemu leżeniu bez ruchu.

Jest obawa. Że ten spontan...sprawi iż wpakuję się w jakieś niepotrzebne kłopoty. Narażę się na szwank. Ktoś będzie miał wobec mnie jakieś negatywne emocje, narażę się na ostracyzm ze strony grupy. Moja pozycja spadnie. Będzie gorzej. Stracę radość. Popadnę w otchłań.

Generalnie mój wybór polega na tym: narazić się na stratę i być swobodnym, czy też być kompulsywnym i kurczowo trzymać się poczucia pewności.

Zimno mi.

Parę dni temu zjadłem kotleta schabowego. Nie podobają mi się efekty.

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam w sobie natarczywą energię i nie wiem co z nią zrobić. Kierować się nią, czy nie? W głębi czuję, że nie.

Na razie wymyśliłem tyle, żeby oczyścić się z tych syfów i trucizn z kotleta schabowego. Już przynajmniej wiem, czego nie chcę jeść. Mimo tego, że panierka jest kusząca. Kusząca, acz złudna, bo skrywa w sobie coś paskudnego. Potrzebuję czasu, by się z tego oczyścić, wtedy nabiorę też więcej energii i jasności umysłu a to i pozwoli dokonać lepszych kolejnych wyborów w sprawach żywieniowych.

 

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już na mnie tak nie działają materiały duchowe jak kiedyś. W ogóle jestem bardziej spokojny. Ale też bardziej stonowany, bardziej nijaki, bardziej średni. Wszystko jest bardziej uśrednione.

Kiedyś czułem się jak główny bohater "Efektu Motyla" - gdy sięgałem po "Potęgę Teraźniejszości" miałem wrażenie, że przenoszę się do innego świata, podobnie jak gdy bohater sięgał do swoich pamiętników - cofał się w czasie do danego momentu. Czułem podobną epickość. Jakoś znudziły mi się te głębsze elementy duchowości, typu Advaita Vedanta. Mam wrażenie jakbym utknął gdzieś w połowie drogi i zwolnił temp. Wszystko po tym ostatnim moim uwstecznieniu się kilka miesięcy temu. Generalnie to już drugi raz w moim życiu gdy dokonałem takiego gwałtownego uwstecznienia się, gdy byłem już blisko niesamowitości i wyzwolenia, co zaskutkowało spadkiem do uśrednienia i stagnacją w nim. 

Drugi raz taki scenariusz. Drugi raz zmarnowany potencjał. Jestem człowiekiem-porażką. Mój umysł wymięka. Pozostaje się z tym pogodzić i odpuścić swój umysł. A byłem kiedyś człowiekiem-sukcesem. Tym dotkliwsza jest dla mnie ta porażka, ta klęska. Tym większa jest moja przegrana.

Co do marznięcia to założyłem bluzę, rozpinaną z kapturem. Fajna bluza, w dobrym stylu zrobiona. Lubię ją, a rzadko nosiłem.

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapisałem się dzisiaj do psychiatry. Po raz kolejny. Szału się nie spodziewam, ale zawsze to jakaś rozrywka. Taka moja samo-ekspozycja i ćwiczenie asertywności już w samym zapisaniu się i kontakcie z psychiatrą. Ekscytuje mnie ta przygoda. No bo co mi mogą zrobić, że nie umiem dobrze zdefiniować z czym przychodzę? To nie mój problem, że psychiatra mnie z miejsca znielubi. 

Pokażę mu karteczkę od pierwszego psychiatry. Albo właściwie wiem co powiem: o tym, że mam w sobie tę natarczywą energię. I nie wiem co z nią zrobić - czy kierować się nią czy nie. Choć w głębi czuję, że lepiej nie, bo oddalam się wtedy od prawdy, od siebie, od swoich ideałów, od dobra, które jest możliwe.

A on wtedy powie, że mam słowotok i urojenia. I przepisze mi jakiś proszek.

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio używam pasty Elmes Sensivie Professional: Repair & Prevent. To załatwia mój problem z dziąsłami. Ale używam jej tylko na noc, bo rano mieszałaby się z pożywieniem, już to sprawdzałem. A po śniadaniu nie będę mył, bo jem cytrusy, po których przez godzinę lepiej nie myć zębów. Toteż rano myję zwykłą Elmex Sensitive, a wieczorem tą specjalistyczną. Dodatkowo nie muszę już używać płynu do płukania.

 

Jak ja mogłem być taki głupi? Jak ja mogłem zjeść to goofno?

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj mi się coś zintegrowało, gdy jechałem tramwajem. Fajnie. Lubię to. Od razu zwolniło mi się trochę RAMu (nawet dość sporo) i mogłem na wszystko lepiej spojrzeć. Tramwaj to dobre miejsce do pasywnej kontemplacji.

 

UPDATE: A nie, czekaj. To było trochę inaczej. Szedłem na przystanek i wchodziłem w coś. Pasywna kontemplacja była później. Ważne było, że w tym wchodzeniu doszedłem do czegoś co uznałem za quasi-ślepą uliczkę. Wewnętrzna integracja była tego pochodną.

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Można to porównać do manny z nieba. Manny, utwierdzającej mnie w świadomym hedonizmie. W tym, że to on jest właściwą drogą. Hedonizm jest źle rozumiany. Jako impulsywne zaspokajanie pierwszych lepszych zachcianek, w oderwaniu od głębszej, holistycznej prawdy swojej istoty. Ale to błąd. Prawdziwy, świadomy hedonizm polega na wybieraniu w każdej chwili jak najlepszej opcji. Na podstawie jednego prostego kryterium - która opcja jest odczuwana jako (holistycznie) najlepsza. Czyli która daje najlepsze (holistycznie) poczucie i jest zarazem najbardziej naturalna. Ale nie należy mylić tutaj naturalności ze stagnacją, zachowawczością i paraliżem - dlatego istotny jest element ekscytacji. Ale też nie takiej oderwanej, płytkiej, intelektualnej ekscytacji. A takiej holistycznej, zintegrowanej z resztą, z głębią.

To trzeba poczuć, trzeba nauczyć się tym żyć, trzeba to rozpoznać w samym sobie. I próbować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przejrzałem przed chwilą stare zdjęcia z wydarzenia, na którym poznałem swoją byłą. Niesamowite. Sprawdzałem czy zostało we mnie jeszcze w ogóle coś z mojego dawnego życia uczuciowego. Tak, jeszcze jakieś resztki są. Choć niewiele.

Bardzo podoba mi się ta dziewczyna ze zdjęcia. Szkoda, że nijak nie pokryła się ona z rzeczywistą dziewczyną. Nie wiem jak to działa, bo przecież byłem tam przy niej gdy zdjęcie było robione. Nie rozumiem tego. Choć jakieś tam podobieństwo może jest. Ale nie tylko chodzi o inny wygląd, emanuje też inna osobowość.

Ta za zdjęcie była ucieleśnieniem moich ukrytych snów. Moich ukrytych ideałów, z których istnienia sprawy być może nawet sobie nie zdawałem. Byłaby ona zaspokojeniem moich skrytych pragnień. Wypełnieniem, dopełnieniem mnie, zaspokojeniem wewnętrznej tęsknoty mojej duszy. Rozwiązaniem, odpowiedzią i świętowaniem. Wszystko miało już być dobrze. Moje życie miało już odtąd być wygrane. To miał być happy end tego wszystkiego.

----------------------------------------------------------------------------------

Nie podoba mi się to, że mam trochę uszkodzone, poranione dziąsła przy szyjkach zębowych. Starość nie radość...nie podoba mi się też to, że moi rodzice się starzeją. Wszystko chyli się ku upadkowi, ku końcowi. Co zrobiłem nie tak? Gdzie popełniłem błąd?

Popełniałem ich całe mnóstwo, ale zawsze było mi to wybaczone. Wydawało się, że czeka mnie obfitość i mogę bezkarnie popełniać wciąż te same błędy, a i tak ostatecznie wszystko wciąż będzie dobrze. Zasoby wydawały się być praktycznie niewyczerpane. A ja to jednak zmarnowałem.

Miałeś chamie złoty róg....ech te moje skłonności auto-sabotażowe...zapewne z lęku. Bo jak jest dobrze, to musi być za chwilę źle. To efekt mojej traumy związanej z eks. Było niesamowicie dobrze i nagle trach, wszystko tragicznie źle. To teraz mam taki program, że jak będzie super dobrze, to się znowu zrobi źle.

Edytowane przez nvm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli nie mogę już być dzieckiem, jeśli nie mogę do tego wrócić, jeśli nie mogę się cofnąć w czasie...to po co jeszcze w ogóle żyć? Co mi jeszcze takiego fajnego w życiu pozostało? Co jeszcze fajnego można w życiu zrobić? Jakieś drobiazgi? Mam wegetować? Co mi pozostało jeszcze do odkrycia? Miałem tyle fascynujących przygód i ekscytujących doświadczeń. Można by napisać niejedną powieść. A teraz? Teraz co? Kiedyś miałem takie bogate wewnętrzne życie uczuciowe. A teraz co? Wszystko zobojętniało. Kiedyś wszystko było magiczne. A teraz wszystkim robię się coraz bardziej rozczarowany i znudzony. Zachciało mi się być oświeconym mędrcem, to teraz mam. Bo wydawało mi się to takie fajne, pociągające i ekscytujące.

No i ona. Tamta fajna dziewczyna jeszcze sprzed mojej eks, tak ładnie gloryfikowała cierpienie, że aż też tego zapragnąłem. Tak, będę nim - zostanę cierpiętnikiem-romantykiem. To takie fajne, godne pochwały, godne podziwu. Takie głębokie przecież. No a moja eks to jeszcze tym bardziej mnie w tym nakręciła swoim rozpaczliwym podejściem wobec życia.

Masakra.

No ale to też mi nadawało głębię. W ostatnich latach się spłycam. Początkowo byłą chociaż głębia duchowa. A teraz to już wszystko obojętnieje. I żal mi bliskich, którzy się starzeją. I moje ciało się psuje. Coraz mniej zapału, coraz mniej energii. Starość?

Jak wrócić do dawnych lat? Jakaś regresja? To by było takie sztuczne, takie męczące. Chciałbym to jakoś zintegrować, ale jeszcze nie wiem jak. Muszę poczekać, aż sam to jakoś wchłonę stopniowo.

I nie dawać się nabrać na te wszystkie mądralińskie (bo to płeć piękna głównie), gloryfikujące impulsywność i pójście na łatwiznę. Bo znowu się w kłopoty wpakuję. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×