Skocz do zawartości
Nerwica.com

Znany lekarz zabronił wystawienia prawdziwej opinii. Pozwalam sobie umieścić ją tutaj.


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Zgadzam się z ostatnią przedmówczynią. Niestety to wszystko prawda, choć w moim przypadku zapomnienie o terapii ze mną w ciągu 11 lat wyniosło tylko 1 raz, ale kiedy byłyśmy już w dosyć zaawansowanej, a może trafniejszym określeniem będzie dłuższej relacji pozwalała sobie czasem wyjść czy zadzwonić, śmiała się, że to z powodu zażyłości między nami pozwala sobie na takie zachowania. Tak naprawdę jednak w układzie tym ja traciłam, ponieważ płaciłam za całą godzinę, a ponad tą godzinę nie miałam z nią kontaktu, poza smsami, które to ja pisałam, a nie uzyskiwałam na nie odpowiedzi, ale wielu terapeutów pozwala na smsy, co więcej w przypadkach taki jak mój, nawet na telefony.  Już od początku moja terapia z tą terapeutką była ogromną pomyłką, a wiem to stąd, że w pierwszych latach terapii dostałam karę, 1 miesiąc terapii tj. 800 zł za każde pokaleczenie się. Spłaciłam 3 x to jest 2400 dodatkowo do spotkań, a byłam wtedy w bardzo złym stanie.  Terapeutka tłumaczyła mi, że to z tego powodu iż nie ma na mnie sposobu, abym przestała się kaleczyć. Powiedziała też, że niedobrze abym o tym opowiadała, czy zapytywała się innych, ponieważ nikt nie zrozumie specyfiki naszej relacji. Kiedy odwiedziłam kilku innych terapeutów, stwierdzili jednak, że danie kar finansowych było z jej strony bardzo nieetyczne.  Ja kiedy przyjmowałam tę karę myślałam, że te pieniądze kiedyś zaowocują. Z tą samą myślą, a nawet tytułem przelewu dofinansowałam fundację terapeutki.

Najgorszym jednak co mogło się zdarzyć było usilne namawianie mnie do założenia działalności gospodarczej i powiązanie mnie z inną pacjentką w roli szefowej, która rozwijała firmę. Umowa była zupełnie inna, ale ponieważ najwygodniejszym wyjściem było dla tej szefowej, abym założyła działalność, terapeutka sądzę, że poprzez jakąś formę zmowy z nią namówiła mnie w końcu na to, a była to kwestia wówczas dla mnie niedostępna i potwornie bałam się tego co nieznane i nigdy nie wyobrażałam siebie w takiej roli. Myślę, że bez tej namowy nigdy bym się nie zdecydowała, szczególnie, że również moja rodzina odradzała mi podejmowania tego kroku, ale zrobiłam to, aby zadowolić terapeutkę i jej pacjentkę w roli nowej szefowej, a to doprowadziło mnie na bezdroża innych decyzji, których pewnie też nigdy bym nie podjęła podejmując ten pierwszy krok, którego tak bardzo się bałam i co więcej i chyba najważniejsze bardzo wówczas nie chciałam, a zostałam to niego nieomal zmuszona.

Terapeuta tak bardzo nie ingeruje w czyjeś życie, to opinia kilku innych terapeutów, których odwiedziłam, aby dowiedzieć się czy moje obawy są słuszne. Towarzyszy, a nie podejmuje za kogoś decyzje. Dla terapeutki podjęcie działalności było w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Miałam mieć wsparcie zarówno jej i nowej szefowej. W praktyce oczywiście wyglądało to trochę inaczej.

Inną kwestią jest to, że jedna z pacjentek, z którą nawiązałam jakąś koleżeńską relację w grupie terapeutycznej związała się jakąś bliżej nieokreśloną relacją z terapeutką i zaczęła wyjeżdżać do jej domu wraz z mężem i tam nocować. W każdy weekend i święto tam wyjeżdżali, urządzali sobie nawet wspólną wigilię, a ja w tym czasie opiekowałam się ich mieszkaniem i zwierzętami. Po jakimś czasie tych wyjazdów oczywiście zerwały relację terapeutyczną i nadal trwały w bliżej nieokreślonej i trudnej do zdefiniowania relacji wiążącej się z częstymi pobytami u terapeutki tej byłej pacjentki, a nawet fakcie, że dostała klucz do jej domu, a jej mąż zaangażował się w budowę domu dla terapeutki. Jedna z sióstr tej byłej pacjentki w pewnym momencie zaczęła się ze mną nawet bliżej kontaktować, jak się okazało po to, aby dowiedzieć się o co chodzi w tej dziwnej relacji pomiędzy jej siostrą, a terapeutką. Pod koniec  mojej terapii inna z  sióstr pacjentki, która przejęła po mnie opiekę nad mieszkaniem i zwierzakami w czasie wyjazdów do domu terapeutki równie bardzo została zaangażowana w sprawy terapeutki i fundacji, ponieważ podczas mojej ostatniej wizyty świadkiem byłam ich czułego objęcia się.

Jedna z pacjentek natomiast spędzała dużo czasu z terapeutką w jej fundacji. Mi wówczas jeszcze bardzo zależało na tym, aby jak najwięcej czasu spędzać z terapeutką, a nigdy nie było mi to dane. Ja się jednak nie nadawałam, czułam się gorsza. Trochę byłam gorsza, przez specyfikę moich zaburzeń. Myślałam, że stworzymy namiastkę rodziny, której mi tak brakowało w dzieciństwie przez to, że rodzice, a szczególnie mama borykali się wówczas  ze swoimi problemami. Trudno było mi obserwować to, że ktoś jakby zyskuje to o czym ja tak długo marzyłam na moich oczach. To bolało. Już lepiej by było tak jak zawsze powtarzała, że terapeuta nie może spotykać się i angażować się w sprawy pacjenta poza gabinetem.

Terapeutka bardzo upierała się nad tym abym brała leki, kiedy ja zgłaszałam skutki uboczne w postaci dużego otępienia, ona upierała się, że mam najlepszego psychiatrę w Warszawie. Jednocześnie moja mama upierała się, że tych leków jest zdecydowanie za dużo, że bełkoczę kiedy z nią rozmawiam. W końcu dostałam serii dziwnych ataków sprawiających, że nie mogłam utrzymać się na nogach, śmiem twierdzić, że związanych z działaniem tych leków. Więc powoli zaczęłam je odstawiać. Terapeutka wówczas zadzwoniła z pretensjami do mojej mamy, że się wtrąca. Mama była bardzo poruszona i powiedziała, że ma prawo do wtrącania się w moje sprawy, ponieważ jestem jej córką. Argumentem terapeutki było, że mama jest anty na leki, jednakże to ona namawia mnie do podtrzymywania brania innego leku. Po odstawieniu bynajmniej jednej grupy leków zaczęłam trzeźwiej myśleć. Coraz mniej podobało mi się patrzenie na to wszystko, a ostatnia wizyta podczas której zobaczyłam tą siostrę zupełnie mnie zbiła z tropu.

Czy terapia dała mi coś dobrego? Pewnie tak. Na przykład leki, powinnam była je brać, ale tylko jakiś krótki czas. To one głównie wpłynęły na to, że wyszłam z anoreksji i bulimii. Na początku gdy terapeutka mnie jeszcze dobrze nie znała dotknęła moich pleców i powiedziała, że będzie moim aniołem stróżem. Byłam bardzo chora, brakowało mi ciepła drugiej osoby, uczepiłam się tej deklaracji jak rzep psiego ogona i trwałam w tym przez 11 lat. Ona też wiele znosiła, upokorzenia przez smsy, obwinianie o różne rzeczy, pewnie jednak wielokrotnie słusznie. Jedna z wysoko ocenianych terapeutek stwierdziła, że być może nawet nie mam tak silnych zaburzeń, a moje niektóre zachowania były skutkiem terapii na huśtawce, ponieważ w jedne sprawy terapeutka bardzo się angażowała w inne nie. Z jednej strony przekraczała granice intymności z drugiej pokazywała, że jesteśmy sobie niemal obce, że jestem tylko pacjentką. Z drugiej strony nawiązała bardzo silną relację z inną pacjentką, a jeszcze innej pozwalała na wielogodzinne przebywanie ze sobą w ramach wolontariatu. Ja odwaliłam kupę roboty dla fundacji jednakże zdalnej, ponieważ byłam gorsza.

Bycie terapeutą to niezwykle trudny zawód, uważam, że zbyt trudny dla tej terapeutki.

Kolejna kwestia to taka, że po jednej wizycie mojej mamy oceniła, że mama jest opóźniona intelektualnie i brak jej abstrakcyjnego myślenia i stąd tak trudno było jej mnie wychowywać i powinna była oddać mnie do domu dziecka. Może coś w tym jest, sądzę nawet swoim nieprofesjonalnym okiem, że na pewno, ale to jednak zbyt radykalne stwierdzenie, które bardzo na mnie wpłynęło. Tak jak to, że moja rodzina jest patologiczna i ja byłam zbyt mądra, aby w niej funkcjonować, byłam ponad nimi. Jednocześnie tutaj w Warszawie byłam dużo poniżej jednak chyba tylko pewnej bliżej nieokreślonej grupy ludzi. Dziś uważam, że to zbyt radykalne stwierdzenia, które bardzo odsunęły mnie na jakiś czas od mamy i rodziny. Tak jakbym miała zupełnie się od nich odsunąć i to miało być dla mnie dobre. Odsunęłam się. Nie mam już tak radykalnych przekonań na ich temat, ale trudno powrócić. Są na swój sposób normalni, nieidealni, a czy są ludzie idealni?

Oni widzieli, że coś jest nie tak z moją terapią, widziały to koleżanki w pracy, znajomi, lekarze w szpitalu, gdzie trafiłam pokaleczona chcąc zwrócić na siebie uwagę terapeutki.

Dziwne, ale dziś już myślę normalnie, nie jestem od niej uzależniona i zapatrzona w nią. Jest człowiekiem, do tego bardzo przeciętnym terapeutą. Sama powiedziała, że mama jednej z pacjentek, która popełniła ( nie wiem z jakich przyczyn) samobójstwo zniszczy ją w momencie gdy to ja miałam jakieś pretensje i co rzadko się zdarzało mówiłam o tym twarzą w twarz. Oczywiście wtedy zapomniałam o swoich urazach i współczułam terapeutce. Innym razem opowiedziała mi o tym, że siostra tej pacjentki co jeździła do jej domu musiała uśpić agresywnego psa też w takim momencie kiedy to ja mówiłam o swoich urazach. Oczywiście, że mówiłam o tym wszystkim. O tym, że źle się czuję z tym, że tamta pacjentka przebywa u niej w domu i nocuje, o tym, że wsparłam fundację, a tytuł przelewu na ok 11 tys. mówiący o stworzeniu grupy w której mogłabym uczestniczyć  wykonany rok wcześniej nigdy nie został zrealizowany. Było i kilka innych małych przelewów. To moja decyzja, tak, ale naznaczona silnym uzależnieniem i być może wpływem leków.

Ta pacjentka, która jeździła bynajmniej kiedy jeszcze odchodziłam przez ponad 2 lata do domu terapeutki była kiedyś w moim mniemaniu spokojną, nieśmiałą dziewczyną z której zrobiła się pewna siebie księżniczka. Nawet otwarcie mówiła, że jest księżniczką. W ostatnich latach pytałam siebie kiedy to ja będę księżniczką, bo chyba kiedyś będę, ale nigdy się nie doczekałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×