Skocz do zawartości
Nerwica.com

Witam po wielu latach


anonimowa

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich bardzo serdecznie :)

Bardzo długo mnie tu nie było, ładnych parę lat, jednak ostatnio tak tutaj zajrzałam i sprawdziłam, czy jeszcze jest moje konto. Jednak jest i o dziwo nadal pamiętam do niego hasło .

Tak w skrócie zapisałam się na tym forum w 2008 roku, będąc wtedy w liceum. Czasem tu zaglądałam i pewnie pisałam co mnie trapi i jak mi źle. Pewnego razu stwierdziłam, że nie będę się już tutaj udzielać...

Co zmieniło się od tego czasu? Poszłam na studia, ale nie wymarzone. Poszłam tam, gdzie moje koleżanki, bo blisko, bo wtedy nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zamieszkałam w akademiku, co było dla mnie szokiem, nie mogłam wytrzymać i chciałam uciec. Jakoś się powoli zaaklimatyzowałam. Niby miał być to tymczasowy przystanek na mojej drodze, ponieważ planowałam poprawić maturę, cóż... jednak zostałam... Na drugim roku zamieszkałam z dziewczyną, która wydawała się w porządku, jednak z czasem okazało się, że jej "ciemną" stroną jest bałaganiarstwo oraz brak higieny (czasem myła się raz w tygodniu!). Nie mogłam tego znieść i nie umiałam jej tego powiedzieć (zwłaszcza denerwowały mnie brudne skarpetki w szafie na półce na wysokości mojej twarzy). Czasem nawet płakałam z nerwów na nią po kątach. Kolejny rok nadal z nią mieszkałam, ponieważ uznałam, że można było trafić gorzej, a była spokojną, sympatyczną dziewczyną. W sumie mieszkałam z nią do końca studiów, bo się do niej przyzwyczaiłam, polubiłam i nasze relacje się poprawiły, a sprzątałam jak wyjeżdżała do domu (nie sprzątała, ale przynajmniej wyrzucała śmieci :smile: ), choć przestałam być już taką pedantką.

W sumie jakoś sobie radziłam na studiach, jednak na piątym roku zapisałam się do akademickiego psychologa. Pani psycholog zajmowała się problemami studentów, to zajęłyśmy się problemem z brakiem mojej asertywności. Gdy ktoś coś ode mnie chciał, to ja nie umiałam odmawiać. Znajomi zaczęli mi wchodzić na głowę... Powiedzmy, że coś mi te spotkania dawały, jednak jak zaczęłam pracę dyplomową zaczęło się dziać źle. Moja praca wymaga wykonywania doświadczeń w laboratorium. Przez ograniczenia w postaci jednego aparatu na 8 osób chodziłam co 2, czasem nawet co 3 tygodnie do laboratorium. Promotorka niby coś mi nasunęła co mam robić, ale nie omówiłyśmy w ogóle planu, w jaki sposób wykonać doświadczenie, na czym się skupić. Nie sprawdzała jak mi idzie, nie doradzała jak nic nie wychodziło. Czułam się coraz gorzej. Trochę też zawaliłam sobie sprawę, bo przestałam się interesować moim tematem, pogłębiać wiedzę. Siedziałam w akademiku i leniłam się, straciłam zainteresowania. Tylko komputer i jakieś głupie strony, gry. Nie czułam zainteresowania ze strony promotora, zwłaszcza, że nie miałam opracowanej metody jak inni, którzy mieli tylko dopracować metodę, albo tylko coś oznaczyć. Ostatecznie nic mi nie wyszło, nie tak jak być powinno, może gdzieś popełniłam błąd. Próbuję napisać pracę i coś sklecić. Promotorka nie widzi problemu, jak nie wyszło to napisać dlaczego, ale ja sama nie wiem, ponieważ według moich założeń powinnam uzyskać jakieś satysfakcjonujące wyniki. Jeszcze do tego sprawdza mi pracę i raz wysyła z kilkoma poprawkami, wysyłam ponownie i nagle odsyła z mnóstwem komentarzy... a do 10 września muszę złożyć pracę :( Męczę się z nią już całe wakacje! Lubiłam ćwiczyć a teraz to przytyłam 10 kg, czuję się okropnie ze sobą. Smutno mi, że sobie zawaliłam sprawę, boję się, że się jednak nie obronię, wstyd i hańba... zawiodę wszystkich. Nigdy mi się to nie zdarzyło, ale przez tę pracę nie chciało mi się nawet żyć, chciałam wpaść np. pod samochód...

Przez to wszystko urwałam kontakt z przyjaciółką. Nie mam na razie perspektywy pracy, nie mam prawa jazdy (za długo odkładałam tę decyzję, ze względu na moją niepewność i że się nie nadaję), kredyt studencki, że o braku chłopaka to lepiej już nie gadać.

Czuję się przegrana, czuję, że zmarnowałam życie i nic mnie już nie czeka... że nie mam już przyszłości...

Przepraszam za moje wypociny, ale musiałam gdzieś przelać mój chaos w głowie.

Pozdrawiam cieplutko :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

anonimowa, nieobroniona w terminie praca to nie koniec świata, chociaż teraz tak może Ci się wydawać. Nawet jeśli nie zdążysz na 10 września, spokojnie usiądź i postaraj się napisać na kolejny termin. Problemy na studiach to tylko wierzchołek góry lodowej. Podejrzewam, że źródła problemów tkwią gdzieś głębiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

anonimowa ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że odpowiedzi na pytania możesz znaleźć w... internecie. Pewnie znasz stronę http://www.ncbi.nlm.nih.gov/, raczej powinna być znana wszystkim chemikom, biologom, biotechnologom czy studentom medycyny i osobom studiującym pokrewne kierunki. Moja magisterka polegała również na opisywaniu badań laboratoryjnych. Moja siostra tez ukończyła pokrewne studia. I ona również musiała korzystać z róźnych stron, pozyskując artykuły naukowe.

Z drugiej strony nikt nie powinien narzucać tobie termin obrony pracy magisterskiej. Jeżeli nie jesteś jeszcze gotowa przemyśl, czy warto w silnym stresie pisać magisterkę, byle obronić się w terminie. Często taki pośpiech przynosi odwrotny skutek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam bardzo serdecznie,

nie będę opisywać co się działo od ostatniego czasu, ponieważ nie było łatwo i trochę to by była dłuuuuga historia.

Na szczęście trafiłam na wspaniałego człowieka. O ironio, okazało się, że cierpi na depresję i leczy się psychiatrycznie oraz chodzi do psychoterapeuty (w sumie, gdy chciał mi to po 2 miesiącach znajomości wyznać, to już wiedziałam czego będzie dotyczyć to wyznanie 😯). Postanowiłam dać mu szansę, skoro walczy. Na początku były ciężkie momenty, zwłaszcza, że byliśmy z różnych miast. Zmieniłam pracę i przeprowadziłam się do jego miejscowości. Mieszkałam początkowo z jego koleżanką, która też się leczyła psychiatrycznie i okazało się, że sama jej obecność sprawiała, że ze mną zaczęło dziać się coś niedobrego. Podobno byłam nie do zniesienia. Po 3 miesiącach zmieniłam lokum. Aby skrócić moją opowieść, to obecnie przygotowujemy się do ślubu 😁, ja stwierdziłam pod koniec zeszłego roku, że w końcu pójdę do psychiatry i zapiszę się też do psychoterapeuty. Pierwszy lek powodował u mnie dziwne uczucie niepokoju i strachu, po zmianie leku czuję się o wiele lepiej. Terapia i leczenie farmakologiczne przynosi rezultaty. Mój narzeczony też się zmienił przez te prawie 3 lata. Jest bardziej towarzyski, bardziej społeczny, pewniejszy siebie. Idzie ku dobremu. Ja też się trochę zmieniam, ale jeszcze daleka droga przede mną. Widzę za to po moich znajomych, że oni też potrzebują pomocy. Widzę teraz znacznie więcej. Uważam ponadto, że moja mama ma problemy ze sobą, wiele czynników na  to wskazuje.

Myślę, że warto powiedzieć dość i spróbować coś ze sobą zrobić, niestety sami musimy chcieć, sami musimy się zmotywować, przełamać, bo sugerowanie znajomych, przyjaciół nie przynosi żadnego skutku, jeśli się sami opieramy przed leczeniem. Moi znajomi dalej tkwią w swojej beznadziejności. Co gorsza, niektórzy są świadomi swojego stanu, ale uważają, że są na dnie i nikt nie jest w stanie im już pomóc. To jest smutne. Martwię się o nich, ale też wiem, że muszę się skupić przede wszystkim na sobie. Razem z narzeczonym doszliśmy do wniosku, że musimy sobie uporządkować w głowie, aby później nie skrzywdzić naszych dzieci. Czas pokaże.

Życzę więc Wam drodzy forumowicze dużo zdrowia i wytrwałości oraz wyrozumiałości i wsparcia ze strony najbliższych! 🙂

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×