Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lęk przed unicestwieniem


TakiTaki

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedyś jeszcze jako dziecko nie bałem się śmierci. Wszystko zmieniło się, kiedy w mojej okolicy zginął kolega. Został pobity, a następnego dnia zmarł w szpitalu.

Zacząłem się bać chodzić w pobliże tego miejsca (taka miejscowa speluna). Zastanawiać się co robić w takich sytuacjach (to może nawet właściwe się wydawać), jednak najgorsze było moje skrępowanie w świecie.

Zacząłem się panicznie bać jakiejkolwiek konfrontacji. Zacząłem czytać o kibolach, ubierać się jak najmniej rzucając się w oczy (aż zacząłem się rzucać w oczy jeszcze bardziej), wszystko kręciło się wokół tematu śmierci zadanej bez powodu, gdzieś na ulicy.

Na studiach miałem kilku znajomych lubiących się bić. Bałem im się przeciwstawić, zastanawiałem się jak myślą, żebym mógł bez konfliktu wyprowadzić ich w pole i załatwić swoje sprawy. Bałem się i to blokowało może życie.

Teraz próbuję sobie uświadomić, że nikt nie zabija bez powodu, bo policja łapie od razu takich, całkiem skutecznie, a nawet jak nie do końca skutecznie, to się każdy boi złapania.

 

Bałem się szukać nawet dziewczyny, bo bałbym się z nią wyjść na spacer. Wszystko uważałem za bezsensowne i bezwartościowe. Jużnie wytrzymuję, bo widzę jak mniej groźni znajomi mają dziewczyny, samochody, pracę, a ja boję to mieć, bo ktoś mnie przez to zaatakuje lub odbierze. Jakoś sobie radzę, ale lęk cały czas jest we mnie. Głównie przez unicestwieniem i konfrontacją z jakimś wrogiem, innym człowiekiem.

Psycholog mówił, żebym to sobie uświadomił, ale samo uświadomienie nie pomaga, nie wiem już co robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TakiTaki - mam cos podobnego ale nigdy nie udalo mi sie owego leku zwerbalizowac.

Wiaze sie z ludzmi. Albo silniejszymi, albo sprytniejszymi, cwanymi - takimi, ktorzy byloby zdolni bez dania racji odebrac mi wszystko co mam. Bo tak. Bo oni tak zadecydowali i juz a mam sie podporzadkowac.

Do tego stopnia ze przez wiele lat zrobilabym wszystko zeby ludzie mnie lubili bo wtedy mnie nie skrzywdza (mialam takie przekonanie).

Tzn teraz to juz nie jest az taki lek, zdaje sobie z niego sprawe, nie do konca go rozumiem.

Nie wiem, skad sie bierze.

Myslalam, ze powalcze z nim sama bo nie znalam (i nadal nie znam) jego zrodla. Tak wiec szybka jazda szybkim samochodem, skoki na bungee, wspinaczki gorskie... Ogolnie wychodzenie naprzeciw lekowi. Uchodzilam za osobe odwazna, wiedzaca czego chce, pewna siebie. Nic bardziej blednego ale lekcje aktorstwa odrobilam na 6.

Tylko, ze to nie ten lek. Nie boje sie jak jestem sama - tzn troche teraz po wypadku jak schodze ze stromej gorki i nie mam ze soba kijkow. Ze znow wyrabie gdzies w szczerym polu i nie bedzie mial mi kto pomoc (a przeciez sa komorki itp)...

Na dzien dzisiejszy jest on bardzo gleboko schowany, nieprzerobiony ale nie przeszkadza mi. Umiem sie juz bronic nawet wbrew temu lekowi. Chyba jest w lekkiej spiaczce.

Ale chcialabym sie dowiedziec skad sie bierze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psycholog mówił mi, że boję się konfrontacji, jakiejś potyczki z innymi ludźmi. Na pytanie co mam robić odpowiedział:"uświadomić sobie". Samo to mało daje, ale zacząłem ostatnio działać tak jak kiedyś w szkole: myśleć swoje, robić swoje, nie przymilać się na siłę, spotykać się o kolegować ze znajomymi których lubię, a oni dość mnie raczej też. Podstawowe bezpieczeństwo jest w miarę zapewnione przez policję (choć "po fakcie" bardziej, ale ogólne jakieś jest, odstraszające przed przestępstwami ciężkimi).

Nie wiem, dajej się boję i też ciągnęło mnie do toksycznych ludzi, cwaniaków którzy mnie nie szanowali, ale jako ich kolega czułem się lepiej, choć na koniec czułem się nic nie warty i oszukiwany, manipulowany jak pionek w ich grze. To jest to, nie możemy być pionkami w cudzej grze. Dopuki byłem potrzebny, ktoś udawał koleżeństwo (choć zaczepki cały czas były), później wszystko im zwisało.

Też nie boję się rzeczy uważanych za groźne tak bardzo jak konfrontacji z ludźmi. Lubię szybką jazdę, chodzenie po lesie samemu i wiele innych rzeczy, ale to nie zbudza też u mnie lęku, strachu, mam kontrolę, nawet jeśli inni ludzie uważają to za działanie na krawędzi, ryzykanckie. Może ktoś na forum wie o co chodzi. Przestałem chodzić do psychologa po roku terapii i chyba uznaliśmy po odkryciu problemu, że muszę sobie go uświadomić. Jakoś odczułem to jako koniec terapii, zresztą nie mam już na to pieniędzy, a najlepiej iść do tego samego psychologa, on już wszystko o mnie wie.

 

Nie wiem skąd się to bierze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W takim razie jest nas juz dwoje z podobnym problemem.

Nie wiem skad sie to bierze podobnie, jak Ty.

Zdobylam w zyciu wiele jak na taki poziom leku i na warunki.

Czuje, ze przyczyna jest jakas niedorobka w poczuciu bezpieczenstwa ale dlaczego? Nie umiem do tego dojsc mimo usilnych dzialan.

Wkrotce mam isc na terapie i moze tam jakies odpowiedzi znajde.

Chcialabym sie z tym rozliczyc raz na zawsze bo na cholere mi taki bagaz? Wielu lekow sie pozbylam. A to dranstwo nadal siedzi - moze nie przeszkadza, jak kiedys ale wiem ze tam jest.

I nurtuje mnie pytanie skad sie to wzielo?

Mysle, ze u Ciebie to bardziej zlozone a nie tylko owo morderstwo na osiedlu - ono moglo byc katalizatorem tego, co w Tobie siedzialo od dawna. Bo ten lek jest zbyt silny jak na opisywane przez Ciebie przezycie. Ta sprawa nie dotyczyla Ciebie bezposrednio.

Moze wiec zle szukasz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sprawa jest pewnie bardziej złożona, ale psycholog na ostatniej sesji mówił, że boję się konfrontacji, że dlatego nie boję się chodzić w nocy po lesie, bo wiem, że tam nikogo nie spotkam. Pytałem co mogę zrobić. Powiedział: uświadomić sobie to. To była nasza ostatnia z wielu sesji. Zacznę chyba działać tak jak w szkole - bardziej zwracać uwagę na swoje pragnienia, niż na cudze, nawet jeśli to patologiczne środowisko, to warto zachować swoją wewnętrzną odrębność i działać w zgodzie z nią. Dodatkowo dobierać sobie odpowiednich dla nas znajomych, a nie tych najgorszych. W dodatku bez "wietrzenia" myśli przed znajomymi, trzeba mieć trochę swoich tajemnic, intymności i prywatności, a ostatnio się "rozmywałem" w takich różnych znajomych.

To nie jest takie łatwe, ale chcę dać mojej kobiecie oparcie, a nie opierać się o nią i czuć się od niej zależnym. W mojej psychice leży duża potrzeba niezależności, ale lęk ją blokuje. A niezależność jest chyba tym, czego kobiety zwykle pragną u swojego mężczyzny. Oczywiści nie musi chodzić o niezależność typu podbijanie państw, chyba bardziej chodzi o to, żeby mieć własne zadnie i z deb..ami nie ma co dyskutować, bo oni nie przytakną na złość często. Trzeba robić swoje i po czynach dać znać o sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boisz sie (moze powinnam powiedziec: boimy bo cierpie na te sama dolegliwosc) - konfrontacji.

Mysle, ze to dokladnie tak jest.

Za pojeciem "konfrontacja" kryje sie cos zagrozenie wrecz atawistyczne.

Dlaczego?

Co sie takiego stalo w przeszlosci, co wywolalo wlasnie taki (a nie inny) lek?

Konfrontacja z kim? Kto byl adwersarzem?

Kto nas nastraszyl (bo nie zabil) tak bardzo, ze popadlismy w lek?

Na pewno byla to osoba, ktora miala na nas wplyw.

 

Nie znajduje odpowiedzi na te pytania, napotykam pustke.

Pomysle nad tym zreszta. Moze cos sie znajdzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem w sumie, ale zapomniałem powiedzieć psychologowi o różnych rzeczach.

Ogólnie trudno powiedzieć, ale mam duże potrzeby niezależności, ale jednocześnie czasami nie wiedziałem co robić w czasie takiej konfrontacji. Byłem wiele razy w sytuacji, gdzie nikt mi nie pomógł i wszyscy dookoła śmiali się z "mobberem" np. w szkole. Ogólnie później "zwisało" mi to, radziłem sobie.

Problem zaczął się po przeprowadzce do akademika na studiach. Wszędzie ludzie, nieznajomi, dodatkowo folklor krakowski typu maczety (a raczej ich wyobrażenie).

Teraz wiem chyba więcej, ale to chyba zaczęło się wcześniej. Trudno mi powiedzieć, ale teraz staram się zaprzeczyć możliwości unicestwienia w czasie konfrontacji i żyć dość normalnie.

Dla mnie najdotkliwsze są problemy w budowaniu trwałych związków, bo kilka dziewczyn chciało ze mną "chodzić", ale wtedy nie byłem w stanie iść dalej i rezygnowałem. Później taka dziewczyna urażona przezemnie nie chciała już się kontaktować. To ewidentnie ja zawaliłem, a raczej moje lęki i ograniczenia.

 

-- 20 sty 2014, 20:28 --

 

Ogólnie to tylko pochodne lęku przed unicestwieniem, a w konsekwencji lęku przed konfrontacją. Ogólnie nic mi się nie dzieje, mam ustabilizowaną pozycję itd., ale ten niedosyt pozostaje. Poznałem ostatnio kobietę, której się chyba podobam taki, jaki jestem, ale jednak wolałbym popracować nad moimi ograniczeniami, bo ten lęk ogranicza mi życie, a jak mówiłem uwielbiam dużą swobodę i uwielbiam uczucie kiedy mogę robić dokładnie to co chcę, a lęk przed konfrontacją blokuje wyzwalanie mojej asertywności, unikanie konfrontacji, a to często jest 100 razy bardziej męczące niż sama konfrontacja, która w 99% przypadków ludzkich nie jest groźna, a nawet jak jest groźna, to śmiertelność jest łatwa do zauważenia i wtedy można się ewentualnie wycofać.

Zresztą chyba jeszcze pójdę do mojego psychologa. Nie mówił, że to koniec terapii, ale odebrałęm jego słowa jako rozwiązanie. Jednak nie, problem jest głęboki i pomimo w miarę normalnego życia chciałbym się z nim uporać, a później już tylko wchodzić w związki miłosne, żyć i realizować swoje mażenia, które są teraz mocno blokowane na moje własne życzenie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Idziesz w dobrym kierunku a to plus.

Psycholog moze wiele pomoc a na pewno spojrzy na Twoj problem z boku, bez emocji. Byc moze wlasnie dlatego nie umiemy sami go rozwiklac.

Tez bym chciala to uporzadkowac w swojej glowie.

Przypomnialam sobie - czesto manipulowalam by uniknac konfrontacji albo rozmywalam ow konflikt subtelnym odwroceniem uwagi - nie wiem jak to robie ale mam jakas zdolnosc do niezauwazalnej zmiany tematu. Nikt sie nie zorientuje - nawet ja. Mechanizm obronny.

W przeszlosci wlasnie w taki sposob informowalam o czyms zlym, nieprzyjemnym. Dyplomacja level master. Zeby tylko uniknac konfrontacji i zrzucenia na mnie calego balastu odpowiedzialnosci (czy mi sie nalezalo, czy nie). A to jest moj dom rodzinny i matka ktora potrafila zrobic chaje z niczego. Wzmocniona przez moj bardzo toksyczny ex-zwiazek gdzie przerobilam niemal to samo.

Lecz wciaz nie potrafie dotrzec do sedna problemu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz mi przyszło do głowy, że staram się uzyskać "swobodę absolutną", dlatego zadaję się z patologicznymi znajomymi, bo z innymi nie mam problemu, dlatego chcę chodzić do niebezpiecznych miejsc, bo w innych nie mam problemów.

Ale to oznacza, że czuję cały czas problem i próbuję go rozwiązać w ten sposób, tylko, że poza czytaniem w myślach innych ludzi, dobrej dyplomacji, trudno mi inaczej żyć. W dodatku patologicznych ludzi nie zmienię do końca, tylko się z nimi układam, dogaduję, ale i tak nie szanują mnie do końca, jak to patologia.

 

W każdym razie dążę do tej absolutności. Nie wystarcza mi częściowa swoboda w świecie, tylko, że w międzyczasie się wikłam w ograniczniki tej swobody. Trudno powiedzieć o co chodzi, ale kilka rzeczy chyba.

 

1. mam poczucie wyjątkowości i ta wyjątkowość daje mi siłę, więc chyba na plus

2. na moich studiach bez współpracy i przecieków z poprzednich lat trudno było zaliczyć wszystko, więc się kolegowałem ze wszystkimi, ale zatraciłem w pewnym momencie granice i się "rozmywałem" - bez tego rozmycia byłoby ok

3. lubię mieć poukładany świat, a kiedy nie jest poukładany, to sam dążę do poukładania go sobie choćby w swojej głowie - może to na plus, ale przesadzam i zajmuję się tematami, bez których każdy może żyć, a ja tracę na to 90% mojej energii i pomagam leniwcom dookoła, a nikt nie zauważa moich działań, one są tak subtelne, że inni uważają, że to ich własne działania im pomogły

4. chodzę między ludźmi raczej przygarbiony, z okrągłymi plecami, podobno to często oznaka charakteru oralnego, choć nie jestem pewny, ja się odcinam od szumu ludzi wokół mnie, często też przymykam oczy jakbym drzemał i rozmyślam, a to bardziej charakter schizoidalny.

 

Absolutność to jest to. Kocham rozwiązania absolutne, skończone, idealne.

 

Nie wiem, chyba bez psychologa będziemy krążyć w kółku. Może pogadamy na privie, bo niektórych rzeczy nie chciałbym pisać na ogólnym forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×