Skocz do zawartości
Nerwica.com

przegrawszy


lamadelrey

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

To mój pierwszy wątek tutaj, nie wiem czy z moim 'problemem' trafilem do odpowiedniego działu, bo moj problem chyba wiąże sie z dwoma 'zaburzeniami' o ktorych, nie bedę ukrywal, nie wiem zbyt wiele.

Może zaczne od tego, że w tym roku skoncze 21 lat, dwa lata temu przeprowadzilem sie do duzego miasta, a tak naprawde nie wiem od kiedy zaczęly sie moje klopoty. Chyba od zawsze bylem dosyc wrazliwym chlopakiem, mimo, że często probowalem to ukryc, udawac twardego. Bedąc w liceum często czulem sie zagubiony, ale z perspektywy czasu wydaje mi sie to dosyc normalne, jak na wiek 16, czy 17 lat. Jednak w trzeciej klasie liceum, tuz przed maturą nie czerpiąc przyjemnosci doslownie z niczego ucieklem przed wszystkim w strone marihuany. Byla jakims sensem, czyms na co sie czekalo nie mysląc o innych sprawach, ktore przerastaly. 'Byle zapalic', oderwac sie od nudnej rzeczywistosci, zaczerpnąc troche radosci. Nie czekać na jutro w ktorym DO CHOLERY znow bede czekac, a cieszyc sie daną chwilą, tu i teraz. Ćpając praktycznie codziennie zleciał mi caly rok do matury. Mam tyle szczescia, że mimo ABSOLUTNIE ŻADNEJ nauki zdalem mature dosyc dobrze i postanowilem wyrwac sie ze zlego towarzystwa, wyjechac, odciąc sie, zacząc najzwyczajniej w swiecie zyc!

Mysle, ze wynikiem tego postu i calego mojego problemu moze byc to, ze jestem po prostu zalosny i przede wszystkim leniwy, wszystko odkladam na ostatnią chwile. Tak bylo i ze studiami, moglem dostac sie na dobry kierunek, ale nie zlozylem papierow w odpowiednim terminie i musialem isc na cos, co wcale mi nie odpowiadalo, w miedzy czasie klamiąc w tym rodzicow. Pelen nadziei wyjechalem jednak zamieszkując ze znajomymi. Ale po dwoch tygodniach przestalem chodzic na uczelnie. Co wiecej, przestalem w ogole wychodzic z domu. Jedyne moje wyjscia, to te do sklepu, po prowiant i papierosy. Calkowicie zaburzylem rytm snu, spalem w dzien, calą noc spedzalem przed komputerem. Nic mnie nie cieszylo, nie odczuwalem jakiejkolwiek potrzeby wychodzenia, a moje jedyne kontakty z ludzmi zawęzaly sie do wspollokatorow. Miewalem mysli samobojcze, nie widząc praktycznie w niczym sensu, ale nawet na to jestem za slaby, zawsze wiedzialem, ze sie nie odważe. Jednak od tamtej pory towarzyszy mi ciągle perspektywa zblizającej sie smierci. Czulem sie samotny, ale do ludzi nie wychodzilem (o moich kontaktach miedzyludzkich pozniej). Moglbym to wszystko zrzucic na odstawienie marihuany, ze to wszystko przez nią. Tyle, ze ja nie czulem potrzeby zapalenia, wyjezdzając skonczylem to z dnia na dzien, bez zadnego problemu. Nie ciągnelo mnie, nie myslalem nawet o tym. Nawet juz w niej nie widzialem sensu swojej ucieczki. W atmosferze smutku czekania, zmarnowanego roku studiow, ciąglego łudzenia sie, ze 'od jutra poszukam pracy', 'zrobie cos z sobą', 'zaczne zyc' spedzilem caly rok czekając na wakacje, na ruszenie kolejnej rekrutacji na studia, aby dostac sie na cos dobrego.

Jednak w czerwcu poznalem przez internet dziewczyne, dogadywalismy sie, wykreowalem w jej glowie obraz mojej osoby, jako kogos naprawde wyjątkowego (kogos kim sam chcialbym byc) bo straszny ze mnie manipulator i piepszony klamczuch. Chyba wlasnie najwiekszym moim problemem jest potrzeba uznania w oczach ludzi, pokazania, ze jestem kims. Mimo wszystko wspaniale nam sie razem rozmawialo, doslownie calymi nocami, przez wakacje. Karmilem sie tym, ze ona mnie podziwia, ze jestem kims waznym. To sprawialo mi tak potrzebną w zyciu radosc, ktora choc doskonale zdawalem sobie sprawe, ze byla jedną wielką obludą , to nadawala sens. W miedzyczasie problemy finansowe rodzicow sprawily, ze jedynym rozwiązaniem na przyszly rok bedzie praca i studia zaoczne, ktore oczywiscie odpuscilem, przez wlasną nieodpowiedzialnosc i glupote. Co do dziewczyny, to po dlugim okresie rozmow postanowilem sie spotkac. Przyznalem sie do czesci klamstw, tych ktore byly niezbedne, zeby moc sie zobaczyc. Spotkanie wypadlo naprawde super, choc ja poczulem, ze to nie to. Mimo wszystko, nie zerwalem kontaktu, zwyczajny cholerny egoista ze mnie, potrzebowalem tego kontaktu, wiedzy, ze jestem dla niej wazny, nie zrobilem tego z potrzeby posiadania kogos bliskiego, strachu przed ta straszną samotnoscią, ktora towarzyszy mi w zyciu od zawsze. To wszystko stalo sie dla mnie o tyle wygodne, ze prawie caly nasz kontakt polega na wirtualnych rozmowach, z racji tego ze mieszkamy daleko i mozliwosc widywania sie jest dosyc rzadka. Mi jednak wystarcza sama swiadomosc, ze ktos taki istnieje w moim zyciu, najzwyczajniej w swiecie mnie to dowartosciowuje, karmie sie tym. Wiem, ze powinienem to skonczyc, ale nie potrafie z czystego egoizmu, jestem zalosny. Ona to jedyne co milego mnie w zyciu spotkalo, mimo ze jej nie kocham, to zalezy mi na niej, nie chce stracic czegos co w koncu poprawia moje samopoczucie. Poki jej naprawde nie ranie, chyba nie bede potrafil uciec z tej znajomosci. Co do stylu zycia nie zmienil sie w ogole, z pieniedzmi jakos sobie radze, ale nadal nie potrafie sie zmoblizowac, ruszyc, cos zrobic.

Pewnie ktos, kto to czyta mysli 'ale z ciebie zalosny dupek'. Pewnie ma racje. Ale ja nie wiem, ja nie potrafie zyc, nie umiem. Nie potrafie znalezc w sobie jakichkolwiek sil, ktore zmobilizowalyby mnie do dzialania. Nie widze sensu w tym wszystkim. Wstaje jem, rozmawiam z dziewczyną albo komputer i tyle.Tkwie w jakiejs strasznej stagnacji z ktorej nie potrafie sie wyrwac, moze nawet poniekąd tego wyrwania sam sie boje, bo to co mam choc strasznie smutne, to wygodne. Nie zrzuce tego na to, ze uzaleznilem sie od kontaktu z dziewczyną i to jedyne co sprawia mi radosc, wiec nie chce nic zmieniac. To nieprawda, poki jej nie bylo sytuacja wyglądala tak samo, nic nie potrafilem z tym zrobic. Oczywiscie, potrafie sie cieszyc przez chwile jakas malą glupotą, dobrym obiadem ktory zrobilem, czy ciekawą informacją na ktorą natrafilem w sieci. Ale to wszystko chwilowe. Uczucie pustki wraca za moment i towarzyszy mi dalej. Mimo ze mam 20 lat, czuje jakby wszystko bylo juz za mną, wszystko zaprzepascilem i zmarnowalem. A gdy trafia sie szansa zeby cos zmienic, to ją marnuje, bo, nie wiem, nie potrafie inaczej. Wszystko rozpatrzam w kategorii tego, ze na dluzszą mete i tak nie ma sensu. Na wszystko patrze tak, ze po prostu nie warto. Bywają dni, w ktorych chce mi sie plakac, ale nie potrafie. Bywają dni, w ktorych placze o nic, ze smutku. Czasem nawet wzrusza mnie byle pierdola w telewizji, heh. Z tego opisu pewnie wynika, ze jestem dosyc pokojowo nastawiony do ludzi, ale to nieprawda. Wobec kazdego zachowuje sie jak arogancki cham, ktos lepszy, wszystko krytykuje, pelno we mnie zlosci i rozgoryczenia. Mimo, ze sam jestem nikim, to nie potrafie nawiązywac kontaktu z ludzmi, bo mimo, ze potrafie dac sie polubic, to sam polubic na tyle nie potrafie. Nie potrafie czuc 'bliskosci' z kolegami. To zabrzmi wyniosle, ale nic na to nie poradze, czuje sie jakby byli za glupi, zeby mnie zrozumiec, ze nie bedą potrafili, nie potrafie czuc sie dobrze w takich relacjach, wszyscy wydają mi sie do tego zbyt glupi, niegodni mojego zaufania, ktorym nie potrafie nikogo obdarzyc. Sam mam sie za nikogo, tak tez traktuje ludzi. Do tego jestem strasznie impulsywny, wybuchowy. Byle glupota, jak rozlane mleko, potrafi mnie doprowadzic do ogromnego zdenerwowania. Wybucham z blahego powodu, czuje wtedy 'w srodku' jakas ogromną niepohamowaną sile, ktora chce sie uwolnic ale nie potrafi (jedyne co to rzuceniem np przedmiotem) tym samym NATRĘTNIE zżerając mnie psychicznie i fizycznie. To nerwy tez są okropne. Czytalem kiedys o czyms takim jak osobowosc narcystyczna i niektore cechy naprawde do mnie pasują, ale niektore sie nie zgadzają. Mojemu zyciu towarzyszy tez ciągly eskapizm, ucieczka w swiat fantazji, iluzji. Marze o tym, ze jestem podziwiany przez ludzi, ze jestem kims. Chyba tak naprawde na tym mi zalezy w zyciu, to jest powodem moich problemow. Te poltora roku to ucieczka przed ludzmi, bo tu sie schowalem, tu mnie nie widzą, nie wiedzą. Nie utrzymuje kontaktow z praktycznie nikim ze starych znajomych. Tutaj nowych nie mam. Wstydze sie tego wszystkiego, ale nie potrafie tego zmienic, chyba nawet sie boje, przyzwyczailem sie do tego wszystkiego. Brakuje mi jakiejkolwiek mobilizacji. Wiem, ze w koncu kiedys bede musial (nawet chce dla lepszego samopoczucia) 'wrocic do zycia'. Tyle, ze caly czas mam swiadomosc, ze to znow bedzie ten pieprzony wyscig szczurow. Pogon w znalezieniu uznania, bycia kims dla siebie i innych. Czucia sie waznym, podziwianym. Mimo wszystko lepsze to od stagnacji w ktorej tkwie i z ktorej nie potrafie sie wyrwac. Jednak perspektywa wyrwania sie z niej dla czegos, co mnie wykancza i meczy, a z czym nie potrafie wygrac i sobie poradzic zamiast mobilizacji powoduje uczucie bezsilnosci. Wiem, ze przez to nigdy nie poczuje sie naprawde szczesliwy, to pulapka z ktorej nie potrafie sie wydostac.

Potrzebuje pomocy. Na specjaliste nie mam pieniedzy, nikomu kogo znam nie jestem w stanie sie zwierzyc. Postanowilem sprobowac tutaj i boje sie znow tego, ze jesli znajdzie sie odwazny (heh) ktory postanowi przeczytac te wypociny i odpowiedziec, to uznam, ze nie zna mnie, ze nie rozumie, ze nie ma pojecia. A moze to tylko moje wolanie o atencje? W kazdym razie dobrze bylo to z siebie choc raz wyrzucic. Pozdrawiam serdecznie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

To mój pierwszy wątek tutaj, nie wiem czy z moim 'problemem' trafilem do odpowiedniego działu, bo moj problem chyba wiąże sie z dwoma 'zaburzeniami' o ktorych, nie bedę ukrywal, nie wiem zbyt wiele.

Może zaczne od tego, że w tym roku skoncze 21 lat, dwa lata temu przeprowadzilem sie do duzego miasta, a tak naprawde nie wiem od kiedy zaczęly sie moje klopoty. Chyba od zawsze bylem dosyc wrazliwym chlopakiem, mimo, że często probowalem to ukryc, udawac twardego. Bedąc w liceum często czulem sie zagubiony, ale z perspektywy czasu wydaje mi sie to dosyc normalne, jak na wiek 16, czy 17 lat. Jednak w trzeciej klasie liceum, tuz przed maturą nie czerpiąc przyjemnosci doslownie z niczego ucieklem przed wszystkim w strone marihuany. Byla jakims sensem, czyms na co sie czekalo nie mysląc o innych sprawach, ktore przerastaly. 'Byle zapalic', oderwac sie od nudnej rzeczywistosci, zaczerpnąc troche radosci. Nie czekać na jutro w ktorym DO CHOLERY znow bede czekac, a cieszyc sie daną chwilą, tu i teraz. Ćpając praktycznie codziennie zleciał mi caly rok do matury. Mam tyle szczescia, że mimo ABSOLUTNIE ŻADNEJ nauki zdalem mature dosyc dobrze i postanowilem wyrwac sie ze zlego towarzystwa, wyjechac, odciąc sie, zacząc najzwyczajniej w swiecie zyc!

Mysle, ze wynikiem tego postu i calego mojego problemu moze byc to, ze jestem po prostu zalosny i przede wszystkim leniwy, wszystko odkladam na ostatnią chwile. Tak bylo i ze studiami, moglem dostac sie na dobry kierunek, ale nie zlozylem papierow w odpowiednim terminie i musialem isc na cos, co wcale mi nie odpowiadalo, w miedzy czasie klamiąc w tym rodzicow. Pelen nadziei wyjechalem jednak zamieszkując ze znajomymi. Ale po dwoch tygodniach przestalem chodzic na uczelnie. Co wiecej, przestalem w ogole wychodzic z domu. Jedyne moje wyjscia, to te do sklepu, po prowiant i papierosy. Calkowicie zaburzylem rytm snu, spalem w dzien, calą noc spedzalem przed komputerem. Nic mnie nie cieszylo, nie odczuwalem jakiejkolwiek potrzeby wychodzenia, a moje jedyne kontakty z ludzmi zawęzaly sie do wspollokatorow. Miewalem mysli samobojcze, nie widząc praktycznie w niczym sensu, ale nawet na to jestem za slaby, zawsze wiedzialem, ze sie nie odważe. Jednak od tamtej pory towarzyszy mi ciągle perspektywa zblizającej sie smierci. Czulem sie samotny, ale do ludzi nie wychodzilem (o moich kontaktach miedzyludzkich pozniej). Moglbym to wszystko zrzucic na odstawienie marihuany, ze to wszystko przez nią. Tyle, ze ja nie czulem potrzeby zapalenia, wyjezdzając skonczylem to z dnia na dzien, bez zadnego problemu. Nie ciągnelo mnie, nie myslalem nawet o tym. Nawet juz w niej nie widzialem sensu swojej ucieczki. W atmosferze smutku czekania, zmarnowanego roku studiow, ciąglego łudzenia sie, ze 'od jutra poszukam pracy', 'zrobie cos z sobą', 'zaczne zyc' spedzilem caly rok czekając na wakacje, na ruszenie kolejnej rekrutacji na studia, aby dostac sie na cos dobrego.

Jednak w czerwcu poznalem przez internet dziewczyne, dogadywalismy sie, wykreowalem w jej glowie obraz mojej osoby, jako kogos naprawde wyjątkowego (kogos kim sam chcialbym byc) bo straszny ze mnie manipulator i piepszony klamczuch. Chyba wlasnie najwiekszym moim problemem jest potrzeba uznania w oczach ludzi, pokazania, ze jestem kims. Mimo wszystko wspaniale nam sie razem rozmawialo, doslownie calymi nocami, przez wakacje. Karmilem sie tym, ze ona mnie podziwia, ze jestem kims waznym. To sprawialo mi tak potrzebną w zyciu radosc, ktora choc doskonale zdawalem sobie sprawe, ze byla jedną wielką obludą , to nadawala sens. W miedzyczasie problemy finansowe rodzicow sprawily, ze jedynym rozwiązaniem na przyszly rok bedzie praca i studia zaoczne, ktore oczywiscie odpuscilem, przez wlasną nieodpowiedzialnosc i glupote. Co do dziewczyny, to po dlugim okresie rozmow postanowilem sie spotkac. Przyznalem sie do czesci klamstw, tych ktore byly niezbedne, zeby moc sie zobaczyc. Spotkanie wypadlo naprawde super, choc ja poczulem, ze to nie to. Mimo wszystko, nie zerwalem kontaktu, zwyczajny cholerny egoista ze mnie, potrzebowalem tego kontaktu, wiedzy, ze jestem dla niej wazny, nie zrobilem tego z potrzeby posiadania kogos bliskiego, strachu przed ta straszną samotnoscią, ktora towarzyszy mi w zyciu od zawsze. To wszystko stalo sie dla mnie o tyle wygodne, ze prawie caly nasz kontakt polega na wirtualnych rozmowach, z racji tego ze mieszkamy daleko i mozliwosc widywania sie jest dosyc rzadka. Mi jednak wystarcza sama swiadomosc, ze ktos taki istnieje w moim zyciu, najzwyczajniej w swiecie mnie to dowartosciowuje, karmie sie tym. Wiem, ze powinienem to skonczyc, ale nie potrafie z czystego egoizmu, jestem zalosny. Ona to jedyne co milego mnie w zyciu spotkalo, mimo ze jej nie kocham, to zalezy mi na niej, nie chce stracic czegos co w koncu poprawia moje samopoczucie. Poki jej naprawde nie ranie, chyba nie bede potrafil uciec z tej znajomosci. Co do stylu zycia nie zmienil sie w ogole, z pieniedzmi jakos sobie radze, ale nadal nie potrafie sie zmoblizowac, ruszyc, cos zrobic.

Pewnie ktos, kto to czyta mysli 'ale z ciebie zalosny dupek'. Pewnie ma racje. Ale ja nie wiem, ja nie potrafie zyc, nie umiem. Nie potrafie znalezc w sobie jakichkolwiek sil, ktore zmobilizowalyby mnie do dzialania. Nie widze sensu w tym wszystkim. Wstaje jem, rozmawiam z dziewczyną albo komputer i tyle.Tkwie w jakiejs strasznej stagnacji z ktorej nie potrafie sie wyrwac, moze nawet poniekąd tego wyrwania sam sie boje, bo to co mam choc strasznie smutne, to wygodne. Nie zrzuce tego na to, ze uzaleznilem sie od kontaktu z dziewczyną i to jedyne co sprawia mi radosc, wiec nie chce nic zmieniac. To nieprawda, poki jej nie bylo sytuacja wyglądala tak samo, nic nie potrafilem z tym zrobic. Oczywiscie, potrafie sie cieszyc przez chwile jakas malą glupotą, dobrym obiadem ktory zrobilem, czy ciekawą informacją na ktorą natrafilem w sieci. Ale to wszystko chwilowe. Uczucie pustki wraca za moment i towarzyszy mi dalej. Mimo ze mam 20 lat, czuje jakby wszystko bylo juz za mną, wszystko zaprzepascilem i zmarnowalem. A gdy trafia sie szansa zeby cos zmienic, to ją marnuje, bo, nie wiem, nie potrafie inaczej. Wszystko rozpatrzam w kategorii tego, ze na dluzszą mete i tak nie ma sensu. Na wszystko patrze tak, ze po prostu nie warto. Bywają dni, w ktorych chce mi sie plakac, ale nie potrafie. Bywają dni, w ktorych placze o nic, ze smutku. Czasem nawet wzrusza mnie byle pierdola w telewizji, heh. Z tego opisu pewnie wynika, ze jestem dosyc pokojowo nastawiony do ludzi, ale to nieprawda. Wobec kazdego zachowuje sie jak arogancki cham, ktos lepszy, wszystko krytykuje, pelno we mnie zlosci i rozgoryczenia. Mimo, ze sam jestem nikim, to nie potrafie nawiązywac kontaktu z ludzmi, bo mimo, ze potrafie dac sie polubic, to sam polubic na tyle nie potrafie. Nie potrafie czuc 'bliskosci' z kolegami. To zabrzmi wyniosle, ale nic na to nie poradze, czuje sie jakby byli za glupi, zeby mnie zrozumiec, ze nie bedą potrafili, nie potrafie czuc sie dobrze w takich relacjach, wszyscy wydają mi sie do tego zbyt glupi, niegodni mojego zaufania, ktorym nie potrafie nikogo obdarzyc. Sam mam sie za nikogo, tak tez traktuje ludzi. Do tego jestem strasznie impulsywny, wybuchowy. Byle glupota, jak rozlane mleko, potrafi mnie doprowadzic do ogromnego zdenerwowania. Wybucham z blahego powodu, czuje wtedy 'w srodku' jakas ogromną niepohamowaną sile, ktora chce sie uwolnic ale nie potrafi (jedyne co to rzuceniem np przedmiotem) tym samym NATRĘTNIE zżerając mnie psychicznie i fizycznie. To nerwy tez są okropne. Czytalem kiedys o czyms takim jak osobowosc narcystyczna i niektore cechy naprawde do mnie pasują, ale niektore sie nie zgadzają. Mojemu zyciu towarzyszy tez ciągly eskapizm, ucieczka w swiat fantazji, iluzji. Marze o tym, ze jestem podziwiany przez ludzi, ze jestem kims. Chyba tak naprawde na tym mi zalezy w zyciu, to jest powodem moich problemow. Te poltora roku to ucieczka przed ludzmi, bo tu sie schowalem, tu mnie nie widzą, nie wiedzą. Nie utrzymuje kontaktow z praktycznie nikim ze starych znajomych. Tutaj nowych nie mam. Wstydze sie tego wszystkiego, ale nie potrafie tego zmienic, chyba nawet sie boje, przyzwyczailem sie do tego wszystkiego. Brakuje mi jakiejkolwiek mobilizacji. Wiem, ze w koncu kiedys bede musial (nawet chce dla lepszego samopoczucia) 'wrocic do zycia'. Tyle, ze caly czas mam swiadomosc, ze to znow bedzie ten pieprzony wyscig szczurow. Pogon w znalezieniu uznania, bycia kims dla siebie i innych. Czucia sie waznym, podziwianym. Mimo wszystko lepsze to od stagnacji w ktorej tkwie i z ktorej nie potrafie sie wyrwac. Jednak perspektywa wyrwania sie z niej dla czegos, co mnie wykancza i meczy, a z czym nie potrafie wygrac i sobie poradzic zamiast mobilizacji powoduje uczucie bezsilnosci. Wiem, ze przez to nigdy nie poczuje sie naprawde szczesliwy, to pulapka z ktorej nie potrafie sie wydostac.

Potrzebuje pomocy. Na specjaliste nie mam pieniedzy, nikomu kogo znam nie jestem w stanie sie zwierzyc. Postanowilem sprobowac tutaj i boje sie znow tego, ze jesli znajdzie sie odwazny (heh) ktory postanowi przeczytac te wypociny i odpowiedziec, to uznam, ze nie zna mnie, ze nie rozumie, ze nie ma pojecia. A moze to tylko moje wolanie o atencje? W kazdym razie dobrze bylo to z siebie choc raz wyrzucic. Pozdrawiam serdecznie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam.

Prawdą jest, że Cię nie znam i może nie rozumiem. Wydaje mi się, że masz bardzo niskie poczucie własnej wartości ( stąd kłamstwa) i nie potrafisz zaakceptować siebie jako siebie.

Czy masz jakieś hobby oprócz siedzenia na kompie? Czy jest coś co chciałbyś robić?jakie masz zainteresowania? Wyrwać się z takiej stagnacji jest bardzo trudno ale nie jest to niemożliwe. Zacznij od małych rzeczy.

Nie dziwię się, że wybuchasz i że wszystko Cię denerwuje. Jesteś zły sam na siebie za niemoc i wszystko wokół Ciebie drażni i przeszkadza.

Może zacznij od zmiany otoczenia. Drobne przemeblowanie w pokoju, potem wyjście gdzieś. Masz fajną dziewczynę, dobrze wam się rozmawia, jest nić porozumienia. Czego się boisz, że zobaczy prawdziwego Ciebie? Już zrobiłeś ogromny krok. Powiedziałeś jej o drobnych kłamstwach, co uważam za wyczyn.

Zacznij od dziś, od teraz. Zrób coś dla siebie, małą rzecz która Cię dowartościuje.

Wiele osób ma taki swój świat fantazji gdzie ucieka i idealizuje swój obraz, gdzie zamieniamy się w kogoś kim chcemy być. Nie jest to narcyzm a potrzeba bycia kochanym, docenianym, ucieczka przed lękami.

Nie stać cię na terapeutę, poszukaj w sieci różnych technik motywacyjnych. Po kilku ćwiczeniach sam zobaczysz jak można się zebrać w sobie i zadziałać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam.

Prawdą jest, że Cię nie znam i może nie rozumiem. Wydaje mi się, że masz bardzo niskie poczucie własnej wartości ( stąd kłamstwa) i nie potrafisz zaakceptować siebie jako siebie.

Czy masz jakieś hobby oprócz siedzenia na kompie? Czy jest coś co chciałbyś robić?jakie masz zainteresowania? Wyrwać się z takiej stagnacji jest bardzo trudno ale nie jest to niemożliwe. Zacznij od małych rzeczy.

Nie dziwię się, że wybuchasz i że wszystko Cię denerwuje. Jesteś zły sam na siebie za niemoc i wszystko wokół Ciebie drażni i przeszkadza.

Może zacznij od zmiany otoczenia. Drobne przemeblowanie w pokoju, potem wyjście gdzieś. Masz fajną dziewczynę, dobrze wam się rozmawia, jest nić porozumienia. Czego się boisz, że zobaczy prawdziwego Ciebie? Już zrobiłeś ogromny krok. Powiedziałeś jej o drobnych kłamstwach, co uważam za wyczyn.

Zacznij od dziś, od teraz. Zrób coś dla siebie, małą rzecz która Cię dowartościuje.

Wiele osób ma taki swój świat fantazji gdzie ucieka i idealizuje swój obraz, gdzie zamieniamy się w kogoś kim chcemy być. Nie jest to narcyzm a potrzeba bycia kochanym, docenianym, ucieczka przed lękami.

Nie stać cię na terapeutę, poszukaj w sieci różnych technik motywacyjnych. Po kilku ćwiczeniach sam zobaczysz jak można się zebrać w sobie i zadziałać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć!

Na samym początku oczywiście dzieki za odpowiedz, slowa otuchy i rady.

Może zaczne od sprawy z moimi 'wybuchami'. Wiesz, ale to nie zaczęło sie wraz z moimi 'problemami', ktore posiadam obecnie. Ta nerwowość towarzyszy mi chyba od zawsze. Czasem wystarczy mała pierdoła, jak to, ze nie wiem, nie kupiłem jajka do ciasta i zaraz po tym jestem jak tykająca bomba, pozniej przez jakis czas denerwuje doslownie wszystko. Ale to jest cos takiego, ze jak to sie mowi popularnie 'psuje mi nerwy'-nie ma lepszego okreslenia, doslownie niszczy mnie psychicznie. Koleżanka z liceum kiedys mowila mi, ze wiecznie jestem wkur*iony, to nawet prawda. Często bywam agresywny, w okresie dojrzewania zawsze bralem udzial w bojkach. Nie wiem skąd to sie bierze, ale to trudne do zniesienia dla mnie i innych. Zresztą, to chyba ma niewiele wspolnego z depresją, wiec raczej nie powinienem tutaj o tym pisać.

Wiem, ze to nie jest forum złamanych serc, sprawe z dziewczyną opisalem ze wzgledu na to, aby przyblizyć sposób w jaki traktuje ludzi i jak wyglądal mechanizm mojego zachowania wobec kogos, ktos stał mi sie w pewien sposob blizszy. Tak, boje sie, że zobaczy jaki jestem naprawde. W tym wszystkim nawet ja już nie potrafie określic kim jestem. Czasem czuje sie jak zagubiony żałosny niedojrzaly mimo wieku człowiek, a czasem jak silny, pewny tylko siebie, ale swiadomy swoich licznych wad arogancki cham, ktory widzi wiecej niz inni. Często to ma związek z tym, jak jestem postrzegany przez ludzi. Co do przyznania sie do niektorych kłamstw, fakt, łatwe to wcale nie bylo. Ale ja na to patrze z zupelnie innej, chyba slusznej strony. Zrobilem to z karaluszego strachu przed straceniem jej atencji. Bo przeciez to jest dla mnie najwazniejsze, uznanie ludzi. Tak naprawde ciezkim byloby dopiero przyznanie sie do wszystkiego i odejscie, odrzucenie postawy skonczonego hipokryty. Przyznalem sie, bo wiedzialem, ze gdy tego nie zrobie i sie nie spotkam, to ją strace. Nie zrobilem tego bezinteresownie, bo tak wypada. Nie powinienem sie tym chwalic ani być za to chwalonym. Nie pisze tego rowniez po to, aby pomoc mi w utrwaleniu tej relacji, bo tak naprawde skazalem ją na porazke jeszcze przed faktycznym jej rozpoczęciem. To nie podlega dyskusji, odwlekam tylko nieuchronny koniec.

Pisząc i czytając swoją poranną wiadomość zrozumialem pare rzeczy. To CHYBA nie jest do konca tak, ze ja nie umiem wyrwac sie z tej stagnacji, choc tez na pewno troche prawdy w tym jest. Ale przede wszystkim szukam powodu, dla ktroego powinienem to zrobic, czegos co zmobilizowaloby mnie i przez co uznalbym, ze tak bedzie lepiej. W normalnym zyciu nie czulem sie na codzien szczesliwy. Powinienem zrobic cos dla siebie? U mnie to tak nie działa. Tak jak mowilem, moje zycie polega na ciąglym szukaniu uznania. Musze widziec siebie w dobrym swietle, musze czuc sie KIMŚ. To dązenie do czegos, czego nie jestem w stanie osiągnąc. Bez osiągniecia czegos wielkiego nie jestem w stanie poczuc sie szczesliwym. Czuje nawet, ze gdybym osiągnąl zamieżony cel, to byloby dla mnie za malo, ucieszyloby przez moment, a pragnąlbym znow jeszcze wiecej nigdy nie akceptując tego jaki jestem. To ma byc zycie? Cos, dla czego mialbym zrezygnowac ze swojego smutnego i strasznego, ale spokojnego samotnego swiata bez zmeczenia i ciąglej pogonii, presji, ktra mi towarzyszy i ktorej nie potrafie sie wyzbyc. Chcesz mi pomoc w powrocie do zycia, ktore mnie przeraza i ktore nie sprawia radosci. Przepraszam, to chyba przez to, że tak sformulowalem tamtą wiadomość.

Moją egzystencje w 'normalnym swiecie' mniej wiecej moge zobrazowac w ten sposob: jestem ja a przede mną lustro w ktore przez caly czas spoglądam i ktore jest murem dzielącym mnie od innych ludzi. Na obraz w lustrze sklada sie nie tylko to, jak ja widze siebie, ale tez to, jak widzą mnie inni. Moge przez chwile w nie nie spoglądac i wyobrazac sobie, ze ten obraz jest zadowalający, ze mi sie podoba. Ale caly czas mam swiadomosc tego, ze nie jestem w stanie zmienic tego odbicia na zadowalające, nie przejrze sie w nim NIGDY ze szczerym i dluzszym usmiechem na twarzy. Chcialbym przejsc na drugą strone, zbić je, nie patrzec, tyle ze chocbym nie wiem jak chcial, to jest niemozliwe, odbicie caly czas jest przede mną. Chyba potrzebuje pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć!

Na samym początku oczywiście dzieki za odpowiedz, slowa otuchy i rady.

Może zaczne od sprawy z moimi 'wybuchami'. Wiesz, ale to nie zaczęło sie wraz z moimi 'problemami', ktore posiadam obecnie. Ta nerwowość towarzyszy mi chyba od zawsze. Czasem wystarczy mała pierdoła, jak to, ze nie wiem, nie kupiłem jajka do ciasta i zaraz po tym jestem jak tykająca bomba, pozniej przez jakis czas denerwuje doslownie wszystko. Ale to jest cos takiego, ze jak to sie mowi popularnie 'psuje mi nerwy'-nie ma lepszego okreslenia, doslownie niszczy mnie psychicznie. Koleżanka z liceum kiedys mowila mi, ze wiecznie jestem wkur*iony, to nawet prawda. Często bywam agresywny, w okresie dojrzewania zawsze bralem udzial w bojkach. Nie wiem skąd to sie bierze, ale to trudne do zniesienia dla mnie i innych. Zresztą, to chyba ma niewiele wspolnego z depresją, wiec raczej nie powinienem tutaj o tym pisać.

Wiem, ze to nie jest forum złamanych serc, sprawe z dziewczyną opisalem ze wzgledu na to, aby przyblizyć sposób w jaki traktuje ludzi i jak wyglądal mechanizm mojego zachowania wobec kogos, ktos stał mi sie w pewien sposob blizszy. Tak, boje sie, że zobaczy jaki jestem naprawde. W tym wszystkim nawet ja już nie potrafie określic kim jestem. Czasem czuje sie jak zagubiony żałosny niedojrzaly mimo wieku człowiek, a czasem jak silny, pewny tylko siebie, ale swiadomy swoich licznych wad arogancki cham, ktory widzi wiecej niz inni. Często to ma związek z tym, jak jestem postrzegany przez ludzi. Co do przyznania sie do niektorych kłamstw, fakt, łatwe to wcale nie bylo. Ale ja na to patrze z zupelnie innej, chyba slusznej strony. Zrobilem to z karaluszego strachu przed straceniem jej atencji. Bo przeciez to jest dla mnie najwazniejsze, uznanie ludzi. Tak naprawde ciezkim byloby dopiero przyznanie sie do wszystkiego i odejscie, odrzucenie postawy skonczonego hipokryty. Przyznalem sie, bo wiedzialem, ze gdy tego nie zrobie i sie nie spotkam, to ją strace. Nie zrobilem tego bezinteresownie, bo tak wypada. Nie powinienem sie tym chwalic ani być za to chwalonym. Nie pisze tego rowniez po to, aby pomoc mi w utrwaleniu tej relacji, bo tak naprawde skazalem ją na porazke jeszcze przed faktycznym jej rozpoczęciem. To nie podlega dyskusji, odwlekam tylko nieuchronny koniec.

Pisząc i czytając swoją poranną wiadomość zrozumialem pare rzeczy. To CHYBA nie jest do konca tak, ze ja nie umiem wyrwac sie z tej stagnacji, choc tez na pewno troche prawdy w tym jest. Ale przede wszystkim szukam powodu, dla ktroego powinienem to zrobic, czegos co zmobilizowaloby mnie i przez co uznalbym, ze tak bedzie lepiej. W normalnym zyciu nie czulem sie na codzien szczesliwy. Powinienem zrobic cos dla siebie? U mnie to tak nie działa. Tak jak mowilem, moje zycie polega na ciąglym szukaniu uznania. Musze widziec siebie w dobrym swietle, musze czuc sie KIMŚ. To dązenie do czegos, czego nie jestem w stanie osiągnąc. Bez osiągniecia czegos wielkiego nie jestem w stanie poczuc sie szczesliwym. Czuje nawet, ze gdybym osiągnąl zamieżony cel, to byloby dla mnie za malo, ucieszyloby przez moment, a pragnąlbym znow jeszcze wiecej nigdy nie akceptując tego jaki jestem. To ma byc zycie? Cos, dla czego mialbym zrezygnowac ze swojego smutnego i strasznego, ale spokojnego samotnego swiata bez zmeczenia i ciąglej pogonii, presji, ktra mi towarzyszy i ktorej nie potrafie sie wyzbyc. Chcesz mi pomoc w powrocie do zycia, ktore mnie przeraza i ktore nie sprawia radosci. Przepraszam, to chyba przez to, że tak sformulowalem tamtą wiadomość.

Moją egzystencje w 'normalnym swiecie' mniej wiecej moge zobrazowac w ten sposob: jestem ja a przede mną lustro w ktore przez caly czas spoglądam i ktore jest murem dzielącym mnie od innych ludzi. Na obraz w lustrze sklada sie nie tylko to, jak ja widze siebie, ale tez to, jak widzą mnie inni. Moge przez chwile w nie nie spoglądac i wyobrazac sobie, ze ten obraz jest zadowalający, ze mi sie podoba. Ale caly czas mam swiadomosc tego, ze nie jestem w stanie zmienic tego odbicia na zadowalające, nie przejrze sie w nim NIGDY ze szczerym i dluzszym usmiechem na twarzy. Chcialbym przejsc na drugą strone, zbić je, nie patrzec, tyle ze chocbym nie wiem jak chcial, to jest niemozliwe, odbicie caly czas jest przede mną. Chyba potrzebuje pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Potrzebujesz pomocy od teraz.

Po tym poście jasno i wyraźnie widać, że Twoje dążenia do idealnego, perfekcyjnego, bezbłędnego ja mocno się kłócą z tym jaki jesteś na prawdę.

Nie kupiłeś jajka- na co się wściekasz? Na siebie oczywiście, z tym że to nie zawsze jest takie wyraźne i proste.

Pogoń... Skąd ja to znam. Ledwo wyrwałam się z objęć szefa psychopaty, wiecznego szczucia, donosów i walki o kawałek podłogi. Dziś po długich zmaganiach wiem, że jest lepszy świat, że nie wszyscy są skurwielami.

 

To nie świat jest pełen presji - to Ty na siebie presję wywierasz. Muszę być ważny, idealny a kiedy osiągnę cel to i tak za mało, żeby być kimś w swoich oczach. Czy Ty przypadkiem nie jesteś zodiakalnym Koziorożcem :) to taka typowa cecha tego znaku.

 

A jakie masz relacje z rodzicami? Kto jest despotyczny w domu i jakie wymagania stawiano przed Tobą? Bo to bardzo ważne. Wiele rzeczy wynosi się z domu, w tym i kiepskie postrzeganie siebie.

 

Do kłamstw przyznało się Twoje odważne JA, gdybyś był tchórzem to byś zakończył znajomość. Skąd wiedziałeś, że w momencie ja się przyznasz to dziewczyna nie zerwie kontaktu z Tobą? Postawiłeś sprawy odważnie z przyjąłeś na siebie konsekwencje.

 

Wpisz sobie w googlach "zabójczy perfekcjonizm" i poczytaj o sobie. Stany napięciowe, brak akceptacji, ciągłe dążenie do .... No właśnie do czego?

 

A teraz weź kartkę i podziel ją na dwie połowy. Na jednej napisz swoje cechy, tak jak je czujesz, jaki jesteś naprawdę, jaki wydaje Ci się, że jesteś.

A na drugiej połowie napisz co mówią o Tobie ludzie, rodzina ( nie co myślą! ) jakie zdania słyszałeś o sobie.

 

Pokrywają się obie połówki chociaż Trochę?

 

Z tyłu kartki napisz sobie jaki chciałbyś być. Zastanów się nad każdą cechą i pomyśl czego potrzebujesz albo co możesz zrobić żeby się stać taką osobą?

To takie małe ćwiczenie, żebyś usiadł i pomyślał trochę o sobie, bez krytycyzmu, bez katowania się doskonałością.

 

Przydałby Ci się Terapeuta albo przynajmniej warsztaty, żebyś mógł zobaczyć jak bardzo katujesz się swoim dążeniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Potrzebujesz pomocy od teraz.

Po tym poście jasno i wyraźnie widać, że Twoje dążenia do idealnego, perfekcyjnego, bezbłędnego ja mocno się kłócą z tym jaki jesteś na prawdę.

Nie kupiłeś jajka- na co się wściekasz? Na siebie oczywiście, z tym że to nie zawsze jest takie wyraźne i proste.

Pogoń... Skąd ja to znam. Ledwo wyrwałam się z objęć szefa psychopaty, wiecznego szczucia, donosów i walki o kawałek podłogi. Dziś po długich zmaganiach wiem, że jest lepszy świat, że nie wszyscy są skurwielami.

 

To nie świat jest pełen presji - to Ty na siebie presję wywierasz. Muszę być ważny, idealny a kiedy osiągnę cel to i tak za mało, żeby być kimś w swoich oczach. Czy Ty przypadkiem nie jesteś zodiakalnym Koziorożcem :) to taka typowa cecha tego znaku.

 

A jakie masz relacje z rodzicami? Kto jest despotyczny w domu i jakie wymagania stawiano przed Tobą? Bo to bardzo ważne. Wiele rzeczy wynosi się z domu, w tym i kiepskie postrzeganie siebie.

 

Do kłamstw przyznało się Twoje odważne JA, gdybyś był tchórzem to byś zakończył znajomość. Skąd wiedziałeś, że w momencie ja się przyznasz to dziewczyna nie zerwie kontaktu z Tobą? Postawiłeś sprawy odważnie z przyjąłeś na siebie konsekwencje.

 

Wpisz sobie w googlach "zabójczy perfekcjonizm" i poczytaj o sobie. Stany napięciowe, brak akceptacji, ciągłe dążenie do .... No właśnie do czego?

 

A teraz weź kartkę i podziel ją na dwie połowy. Na jednej napisz swoje cechy, tak jak je czujesz, jaki jesteś naprawdę, jaki wydaje Ci się, że jesteś.

A na drugiej połowie napisz co mówią o Tobie ludzie, rodzina ( nie co myślą! ) jakie zdania słyszałeś o sobie.

 

Pokrywają się obie połówki chociaż Trochę?

 

Z tyłu kartki napisz sobie jaki chciałbyś być. Zastanów się nad każdą cechą i pomyśl czego potrzebujesz albo co możesz zrobić żeby się stać taką osobą?

To takie małe ćwiczenie, żebyś usiadł i pomyślał trochę o sobie, bez krytycyzmu, bez katowania się doskonałością.

 

Przydałby Ci się Terapeuta albo przynajmniej warsztaty, żebyś mógł zobaczyć jak bardzo katujesz się swoim dążeniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj

Muszę przyznać że ta niemal spowiedź robi wrażenie.

Masz pracę? Jeśli nie to może spróbuj ją znaleźć. Po prostu pójdź do pośredniaka czy agencji pracy. Zachęcam do wyjścia z tego zamknięcia bo możesz się tam zadusić.

Po drugie możesz mieć terapię z NFZ, jeśli pójdziesz do psychiatry a on cię skieruje (nie zawsze dają skierowanie, czasami załatwiają sprawę tabletkami). I w ogóle radziłbym właśnie pójść do niego i powiedzieć w jakim jesteś stanie.

Nie przejmuj się zbytnio i nie rozmyślaj. Po prostu to zrób. Obawiam się że ta pustka może pochodzić jeszcze z czasów dzieciństwa i tak łatwo się jej nie załata, ale nie powinna kierować twoim życiem, chociaż na pewno będzie na nie znacznie wpływać i domagać się na przykład zapełnieniem poczuciem uznania, komputerem itp.

Rzeczywiście relację z tą dziewczyną prędzej czy później pewnie będzie trzeba zerwać. Postaraj się jej przy tym nie zranić.

Moim zdaniem nie jesteś takim złym człowiekiem o jakim piszesz.

Odwagi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj

Muszę przyznać że ta niemal spowiedź robi wrażenie.

Masz pracę? Jeśli nie to może spróbuj ją znaleźć. Po prostu pójdź do pośredniaka czy agencji pracy. Zachęcam do wyjścia z tego zamknięcia bo możesz się tam zadusić.

Po drugie możesz mieć terapię z NFZ, jeśli pójdziesz do psychiatry a on cię skieruje (nie zawsze dają skierowanie, czasami załatwiają sprawę tabletkami). I w ogóle radziłbym właśnie pójść do niego i powiedzieć w jakim jesteś stanie.

Nie przejmuj się zbytnio i nie rozmyślaj. Po prostu to zrób. Obawiam się że ta pustka może pochodzić jeszcze z czasów dzieciństwa i tak łatwo się jej nie załata, ale nie powinna kierować twoim życiem, chociaż na pewno będzie na nie znacznie wpływać i domagać się na przykład zapełnieniem poczuciem uznania, komputerem itp.

Rzeczywiście relację z tą dziewczyną prędzej czy później pewnie będzie trzeba zerwać. Postaraj się jej przy tym nie zranić.

Moim zdaniem nie jesteś takim złym człowiekiem o jakim piszesz.

Odwagi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jej, dzięki ogromne za te odpowiedz, bo poczulem, ze faktycznie rozumiesz, co jest moim problemem.

Tak, doskonale zdaje sobie sprawe, ze to ja sam jestem wyznacznikiem tej presji. Moj przypadek o tyle jest chyba 'dobry', ze jestem swiadom swojego problemu, nie probuje obwiniac otoczenia, bo wiem ze to wszystko tkwi we mnie i w mojej psychice. Czytalem o tym zabojczym perfekcjonizmie i chyba faktycznie to pokrywa sie ze mną, poza jedną wazną cechą, ktora moze nawet sprawia, ze jest mi z tym wszystkim ciężej. Mianowicie, wiekszosc tych perfekcjonistow cechuje PRACOWITOŚĆ. Może posiadając te ceche byloby mi latwiej wytrzymac ze sobą, polubic siebie. Ale jestem cholernym żalosnym leniem, ktoremu brak sił i motywacji, zeby ruszyć tyłek. Oni dąża przez cały czas do tego, a spojrz na mnie, siedze w domu i sie uzalam. Chciałbym wiele, a nie robie w tym kierunku nic. To świadomość pogłębia moją niechęć do siebie, w konsekwencji zamiast mobilizowac, to paradoksalnie odbiera chęci do działania i tak mamy błędne koło. W ogole jak moglbym nazwac siebie perfekcjonistą, kiedy nie robie absolutnie nic w dązeniu do tej perfekcji, poza snuciem planow, marzeniem, fantazjowaniem. Jeśli istnieje cos, co wedlug mnie jest tak perfekcyjne, to ja nawet nie zacząlem sie starac, zeby to osiągnąc. To wszystko przez to, ze ciągle, przez cale zycie towarzyszy mi swiadomosc, ze na wszystko za pozno, ze wszystko przepadło. Mam 20 lat a czuje sie jakbym stał u schyłku zycia mysląc o tym, ze wszystkie mozliwe szansy zmarnowalem. To co przed chwilą opisalem, to wlasnie ten marazm i stagnacja w ktorej tkwie, a wyrwanie sie z niej zaprowadzi mnie tylko do tych dązen, bo inaczej nie bede potrafil zacząć znow zyc. Dążen, ktore na pierwszy rzut oka byc moze przynioslyby troszke szczescia, ale na dluzszą mete wiem, ze bede prowokatorem ciąglego nienasycenia i braku poczucia spelnienia, ktorego tak bardzo mocno pragne i potrzebuje. A, no i nie jestem Koziorożcem, heh, moj znak zodiaku to Panna.

 

Fajnie, ze pytasz o rodzicow, bo wlasnie mialem o tym wspomnieć. Despotyczną osobą w domu byl ojciec, ale kontakt z nim byl mocno ograniczony, w sensie, byl w domu, ale nie rozmawialismy. Kiedy przychodzil do pokoju my wychodzilismy w strachu przed kolejnym zwroceniem uwagi. Matka z kolei byla rodzicem z ktorym mielismy o wiele lepszy kontakt. I choc byla dla nas zawsze łagodna, to tak jak ojciec nie wtrącal sie do naszych ocen i nic o nich nie wiedzial, tak ona z racji tego, ze jest nauczycielem wymagala bardzo duzo. W szkole podstawowej do ktorej chodzilem i w ktorej ona uczyla zawsze musialem byc najlepszy, zeby nie musiala sie za mnie wstydzic. Odkad pamietam stosowla idiotyczne szantaże emocjonalne, wywolywala w nas poczucie winy kiedy po dowiedziala sie o zlych ocenach, jakby to, ze mamy zle oceny marnowało nie nasze zycie, a jej. Zbuntowalem sie przeciw temu w okresie dojrzewania, a w liceum calkowicie stracila nade mną kontrole. O wiele ciekawszą postacią wydaje mi sie jednak w tym wszystkim ojciec. Odkąd wyprowadzilem sie z rodzinnego domu i jestem starszy dostrzeglem, ze jestem do niego bardzo podobny. To on byl najwiekszym nerwusem w domu, byle pierdoła potrafiła go tak zdenerwować, ze w momencie wybuchał. Matka mowi, ze jestem taki sam. Nie bił nas jednak, poza jakimiś ekstremalnymi sytuacjami, gdy dostałem mocniejszego klapsa np. Bylismy z rodzenstwem bałaganiarzami z kolei on mial cos w sobie z pedanta. To byla nausza trauma w dziecinstwie, przyczyna naszego strachu przed nim i wielu obelg, krzykow z jego strony w naszym kierunku. Nie żywie teraz do niego o to urazy. Mimo, że byl strasznie powsciągliwy i chyba najzwyczajniej w swiecie nie umial okazac nam pozytywnych uczuc, ze nas kocha i tak dalej, to zawsze bardzo ciezko pracowal, poswiecal sie i robil wszystko, zeby zapewnić mi i mojemu rodzenstwu jak najlepszy byt.

 

Moim zdaniem nie masz racji, bo zakonczenie znajomosci chyba wcale nie swiadczyloby o tchorzostwie biorąc pod uwage moją psychike i podejscie do zycia. Wiem czym sie kierowalem, a byly to pobudki czysto egoistyczne. Przełamałem sie, bo musialem wybrac pomiędzy atencją z jej strony i poswiecenim mi uwagi, a pieknym obrazem wlasnej osoby, ktory wykreowalem w jej glowie. Obie rzeczy przeciez dla mnie tak istotne, postanowilem troszke zepsuc drugie, zeby nie stracic i tego i tego. To wcale nie bylo odważne, moglem nie myslec o sobie, tylko skonczyc to mając na wzgledzie perspektywe dalszych klamstw z mojej strony. Oczywiscie moge sie mylic, poza tym nie wiem czy to az tak istotne. A także, nie bede sie klocil przeciez z kims, kto stara mi sie pomóc, hah.

 

Wypisalem te cechy, tak jak mowilas i w pewnym stopniu sie pokrywaja. To co sie nie pokrywa pokazuje jedno, a co jest oczywiste. Mowie tu o cechac nie do konca pozytywnych. Oprocz tych wspolnych, w cudzyslowie, wad, widze u siebie, a czego nie slysze od ludzi cechy, ktore bez spojrzenia na nie w sposob psychologiczny kojarzą sie ze słabością, jak smutek etc. To proste, ostatnią rzeczą, ktorą chce żeby ludzie zauwazyli jest to, że jestem słaby. Dlatego staram sie zawsze to jak najbardziej ukryć.

Wiem mniej wiecej jaki chcialbym byc W TYM MOMENCIE NA TERAZ, wiem tez, ze jest to raczej poza moim zasięgiem. A nawet gdyby udalo mi sie to osiągnąc, to satysfakcja z tego bylaby tylko chwilowa. Pomyslalem teraz, ze moze samo dążenie sprawiloby mi radość i nadałoby sensu. Jednak osiąganie celu czując na sobie nieustanną ogromną presje nie dawaloby jakiejkolwiek satysfakcji dopoki faktyczny cel nie zostalby osiągniety. Moj problem polega przede wszystkim na tym jak ja sam siebie postrzegam, ale naturalne, ze sklada sie tez na to to, jak postrzegają mnie inni ludzie(zaznaczmy, ze przede wszystkim ci, z ktorych zdaniem sie licze i ktorzy mi czyms dajmy na to imponują, albo dla ktorych sam jestem wazny). Uwierz, ze pisząc drugiego posta myslalem 'ciekawe, czy ktos zauwazy moje spostrzegawcze uwagi' haha. tak wiem, jest zalosny. Wiem tez, ze to przez moje niskie poczucie wartosci. Mam świadomość, ze caly sęk tkwi w tym, zeby zaakceptowac i polubic siebie takim jakim sie jest. To pewnie cholernie dluga droga. Tyle, ze ja z jednej strony nie wiem, czy chce to osiągnąc. Ja po prostu nie chce byc taki jaki jestem, nie chce sie z tym pogodzic, nie moge. Z jednej strony chce pomocy, bo nienawidze tego ciężaru, jest mi z tym okropnie, to dusi i hamuje. Tyle, ze wiesz, ja zyje w tym swoim dziwnym swiecie, przyzwyczailem sie do niego na tyle, ze nie wyobrazam sobie, zeby bylo inaczej. Nie wyobrazam sobie, żebym mogl lubic to, kim jestem teraz. Nie chce tego, nie chce być nikim. Chcialbym pozbyć sie tego cholernego lustra, ale balbym sie, że strace pare rzeczy, ktore w tej mojej tragedii są czyms pozytywnym. Dzięki temu co przezywam czuje sie bardziej swiadomy od przeciętnych ludzi, zwracam na rozne rzeczy wiekszą uwage, mam naprawde świetny gust jesli chodzi o wiele spraw. Nie urodzilem sie z tym przeciez, nabylem go, wykreowalem wlasnie dzięki temu mojemu przykladaniu do tego wagi i perfekcjonizmowi - przeklenstwu. Nie wyobrazam i nie chce sie takich rzeczy wyzbyć. Zaakceptowac czyli co? Stanąć w miejscu? Nie rozwijać sie, nie osiągac? Pewnie chodzi o to, zeby osiągać w miare swoich mozliwosci. A to nie jest tak, że czlowieka mozliwosci są tam, gdzie on sam sobie postawi poprzeczke? Widzisz, heh, mimo, że ta moja 'klatka' jest straszna, to potrafie jej bronić i znaleźć w niej pare pozytywow. Najwiekszym paradoksem jest to, że rzecz, która jest moim problemem sprawia jednoczesnie, że czuje sie lepszym człowiekiem od innych. Ten perfekcjonizm, ja to nazywam nieslusznie swiadomoscią, ktory tak przeklinam i ktory jest powodem moich cierpien jest jedną z nielicznych rzeczy, ktora mnie dowartosciowuje i dzieki ktorej czuje sie kimś na tle innych. Nie chciałbym tego stracić. To pułapka z której nie widze wyjscia.

Bardzo serdecznie dziekuje, ze znalazlas troche czasu. Jesli nawet nie bedziesz mi w stanie troszke pomoc, to wiedz, ze miło jest z kimś w koncu o tym po prostu porozmawiać i sie wygadać. Pozdrawiam!

 

-- 01 mar 2013, 01:59 --

 

Cześć vifi!

Przepraszam, ale pisząc tego posta nie zauwazyłem twojej odpowiedzi.

Wiesz, ale moj problem polega na tym, że ja nie jestem w stanie zaakceptować takiej pracy. Wiem, ze to zaden wstyd i brzmi to tak jakbym był jakimś bucem, ale najzwyczajniej wstydzilbym sie rozdawać ulotki, czy rozładowywać towar. Nie umiem nic na to poradzić, wiem, że to normalna praca jak każda inna i kogoś moge tym obrazić, ale moje poczucie wartości calkowicie zostaloby zrujnowane. To wlasnie jest moim problemem. Choć oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze zeby cos osiągnąc, trzeba przejść poszczegolne szczeble, nie można mieć od razu wszystkiego. Mimo to nie umiem, ehh, jestem więźniem potrzeby bycia kimś.

Może faktycznie sprobuje z tym psychiatrą, wiem ze powinienem od razu, ale poki co chcialbym rozmowy z kims tutaj, jesli nie otrzymac od kogoś pomocy, to po prostu sie wygadać.

Dzięki wielkie za ciepłe słowa, pozdrawiam!

 

-- 01 mar 2013, 02:26 --

 

Przed chwilą znalazłem w świeci pewien termin, którego definicja idealnie oddaje część mojego zachowania. Mianowicie prokrastynacja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jej, dzięki ogromne za te odpowiedz, bo poczulem, ze faktycznie rozumiesz, co jest moim problemem.

Tak, doskonale zdaje sobie sprawe, ze to ja sam jestem wyznacznikiem tej presji. Moj przypadek o tyle jest chyba 'dobry', ze jestem swiadom swojego problemu, nie probuje obwiniac otoczenia, bo wiem ze to wszystko tkwi we mnie i w mojej psychice. Czytalem o tym zabojczym perfekcjonizmie i chyba faktycznie to pokrywa sie ze mną, poza jedną wazną cechą, ktora moze nawet sprawia, ze jest mi z tym wszystkim ciężej. Mianowicie, wiekszosc tych perfekcjonistow cechuje PRACOWITOŚĆ. Może posiadając te ceche byloby mi latwiej wytrzymac ze sobą, polubic siebie. Ale jestem cholernym żalosnym leniem, ktoremu brak sił i motywacji, zeby ruszyć tyłek. Oni dąża przez cały czas do tego, a spojrz na mnie, siedze w domu i sie uzalam. Chciałbym wiele, a nie robie w tym kierunku nic. To świadomość pogłębia moją niechęć do siebie, w konsekwencji zamiast mobilizowac, to paradoksalnie odbiera chęci do działania i tak mamy błędne koło. W ogole jak moglbym nazwac siebie perfekcjonistą, kiedy nie robie absolutnie nic w dązeniu do tej perfekcji, poza snuciem planow, marzeniem, fantazjowaniem. Jeśli istnieje cos, co wedlug mnie jest tak perfekcyjne, to ja nawet nie zacząlem sie starac, zeby to osiągnąc. To wszystko przez to, ze ciągle, przez cale zycie towarzyszy mi swiadomosc, ze na wszystko za pozno, ze wszystko przepadło. Mam 20 lat a czuje sie jakbym stał u schyłku zycia mysląc o tym, ze wszystkie mozliwe szansy zmarnowalem. To co przed chwilą opisalem, to wlasnie ten marazm i stagnacja w ktorej tkwie, a wyrwanie sie z niej zaprowadzi mnie tylko do tych dązen, bo inaczej nie bede potrafil zacząć znow zyc. Dążen, ktore na pierwszy rzut oka byc moze przynioslyby troszke szczescia, ale na dluzszą mete wiem, ze bede prowokatorem ciąglego nienasycenia i braku poczucia spelnienia, ktorego tak bardzo mocno pragne i potrzebuje. A, no i nie jestem Koziorożcem, heh, moj znak zodiaku to Panna.

 

Fajnie, ze pytasz o rodzicow, bo wlasnie mialem o tym wspomnieć. Despotyczną osobą w domu byl ojciec, ale kontakt z nim byl mocno ograniczony, w sensie, byl w domu, ale nie rozmawialismy. Kiedy przychodzil do pokoju my wychodzilismy w strachu przed kolejnym zwroceniem uwagi. Matka z kolei byla rodzicem z ktorym mielismy o wiele lepszy kontakt. I choc byla dla nas zawsze łagodna, to tak jak ojciec nie wtrącal sie do naszych ocen i nic o nich nie wiedzial, tak ona z racji tego, ze jest nauczycielem wymagala bardzo duzo. W szkole podstawowej do ktorej chodzilem i w ktorej ona uczyla zawsze musialem byc najlepszy, zeby nie musiala sie za mnie wstydzic. Odkad pamietam stosowla idiotyczne szantaże emocjonalne, wywolywala w nas poczucie winy kiedy po dowiedziala sie o zlych ocenach, jakby to, ze mamy zle oceny marnowało nie nasze zycie, a jej. Zbuntowalem sie przeciw temu w okresie dojrzewania, a w liceum calkowicie stracila nade mną kontrole. O wiele ciekawszą postacią wydaje mi sie jednak w tym wszystkim ojciec. Odkąd wyprowadzilem sie z rodzinnego domu i jestem starszy dostrzeglem, ze jestem do niego bardzo podobny. To on byl najwiekszym nerwusem w domu, byle pierdoła potrafiła go tak zdenerwować, ze w momencie wybuchał. Matka mowi, ze jestem taki sam. Nie bił nas jednak, poza jakimiś ekstremalnymi sytuacjami, gdy dostałem mocniejszego klapsa np. Bylismy z rodzenstwem bałaganiarzami z kolei on mial cos w sobie z pedanta. To byla nausza trauma w dziecinstwie, przyczyna naszego strachu przed nim i wielu obelg, krzykow z jego strony w naszym kierunku. Nie żywie teraz do niego o to urazy. Mimo, że byl strasznie powsciągliwy i chyba najzwyczajniej w swiecie nie umial okazac nam pozytywnych uczuc, ze nas kocha i tak dalej, to zawsze bardzo ciezko pracowal, poswiecal sie i robil wszystko, zeby zapewnić mi i mojemu rodzenstwu jak najlepszy byt.

 

Moim zdaniem nie masz racji, bo zakonczenie znajomosci chyba wcale nie swiadczyloby o tchorzostwie biorąc pod uwage moją psychike i podejscie do zycia. Wiem czym sie kierowalem, a byly to pobudki czysto egoistyczne. Przełamałem sie, bo musialem wybrac pomiędzy atencją z jej strony i poswiecenim mi uwagi, a pieknym obrazem wlasnej osoby, ktory wykreowalem w jej glowie. Obie rzeczy przeciez dla mnie tak istotne, postanowilem troszke zepsuc drugie, zeby nie stracic i tego i tego. To wcale nie bylo odważne, moglem nie myslec o sobie, tylko skonczyc to mając na wzgledzie perspektywe dalszych klamstw z mojej strony. Oczywiscie moge sie mylic, poza tym nie wiem czy to az tak istotne. A także, nie bede sie klocil przeciez z kims, kto stara mi sie pomóc, hah.

 

Wypisalem te cechy, tak jak mowilas i w pewnym stopniu sie pokrywaja. To co sie nie pokrywa pokazuje jedno, a co jest oczywiste. Mowie tu o cechac nie do konca pozytywnych. Oprocz tych wspolnych, w cudzyslowie, wad, widze u siebie, a czego nie slysze od ludzi cechy, ktore bez spojrzenia na nie w sposob psychologiczny kojarzą sie ze słabością, jak smutek etc. To proste, ostatnią rzeczą, ktorą chce żeby ludzie zauwazyli jest to, że jestem słaby. Dlatego staram sie zawsze to jak najbardziej ukryć.

Wiem mniej wiecej jaki chcialbym byc W TYM MOMENCIE NA TERAZ, wiem tez, ze jest to raczej poza moim zasięgiem. A nawet gdyby udalo mi sie to osiągnąc, to satysfakcja z tego bylaby tylko chwilowa. Pomyslalem teraz, ze moze samo dążenie sprawiloby mi radość i nadałoby sensu. Jednak osiąganie celu czując na sobie nieustanną ogromną presje nie dawaloby jakiejkolwiek satysfakcji dopoki faktyczny cel nie zostalby osiągniety. Moj problem polega przede wszystkim na tym jak ja sam siebie postrzegam, ale naturalne, ze sklada sie tez na to to, jak postrzegają mnie inni ludzie(zaznaczmy, ze przede wszystkim ci, z ktorych zdaniem sie licze i ktorzy mi czyms dajmy na to imponują, albo dla ktorych sam jestem wazny). Uwierz, ze pisząc drugiego posta myslalem 'ciekawe, czy ktos zauwazy moje spostrzegawcze uwagi' haha. tak wiem, jest zalosny. Wiem tez, ze to przez moje niskie poczucie wartosci. Mam świadomość, ze caly sęk tkwi w tym, zeby zaakceptowac i polubic siebie takim jakim sie jest. To pewnie cholernie dluga droga. Tyle, ze ja z jednej strony nie wiem, czy chce to osiągnąc. Ja po prostu nie chce byc taki jaki jestem, nie chce sie z tym pogodzic, nie moge. Z jednej strony chce pomocy, bo nienawidze tego ciężaru, jest mi z tym okropnie, to dusi i hamuje. Tyle, ze wiesz, ja zyje w tym swoim dziwnym swiecie, przyzwyczailem sie do niego na tyle, ze nie wyobrazam sobie, zeby bylo inaczej. Nie wyobrazam sobie, żebym mogl lubic to, kim jestem teraz. Nie chce tego, nie chce być nikim. Chcialbym pozbyć sie tego cholernego lustra, ale balbym sie, że strace pare rzeczy, ktore w tej mojej tragedii są czyms pozytywnym. Dzięki temu co przezywam czuje sie bardziej swiadomy od przeciętnych ludzi, zwracam na rozne rzeczy wiekszą uwage, mam naprawde świetny gust jesli chodzi o wiele spraw. Nie urodzilem sie z tym przeciez, nabylem go, wykreowalem wlasnie dzięki temu mojemu przykladaniu do tego wagi i perfekcjonizmowi - przeklenstwu. Nie wyobrazam i nie chce sie takich rzeczy wyzbyć. Zaakceptowac czyli co? Stanąć w miejscu? Nie rozwijać sie, nie osiągac? Pewnie chodzi o to, zeby osiągać w miare swoich mozliwosci. A to nie jest tak, że czlowieka mozliwosci są tam, gdzie on sam sobie postawi poprzeczke? Widzisz, heh, mimo, że ta moja 'klatka' jest straszna, to potrafie jej bronić i znaleźć w niej pare pozytywow. Najwiekszym paradoksem jest to, że rzecz, która jest moim problemem sprawia jednoczesnie, że czuje sie lepszym człowiekiem od innych. Ten perfekcjonizm, ja to nazywam nieslusznie swiadomoscią, ktory tak przeklinam i ktory jest powodem moich cierpien jest jedną z nielicznych rzeczy, ktora mnie dowartosciowuje i dzieki ktorej czuje sie kimś na tle innych. Nie chciałbym tego stracić. To pułapka z której nie widze wyjscia.

Bardzo serdecznie dziekuje, ze znalazlas troche czasu. Jesli nawet nie bedziesz mi w stanie troszke pomoc, to wiedz, ze miło jest z kimś w koncu o tym po prostu porozmawiać i sie wygadać. Pozdrawiam!

 

-- 01 mar 2013, 01:59 --

 

Cześć vifi!

Przepraszam, ale pisząc tego posta nie zauwazyłem twojej odpowiedzi.

Wiesz, ale moj problem polega na tym, że ja nie jestem w stanie zaakceptować takiej pracy. Wiem, ze to zaden wstyd i brzmi to tak jakbym był jakimś bucem, ale najzwyczajniej wstydzilbym sie rozdawać ulotki, czy rozładowywać towar. Nie umiem nic na to poradzić, wiem, że to normalna praca jak każda inna i kogoś moge tym obrazić, ale moje poczucie wartości calkowicie zostaloby zrujnowane. To wlasnie jest moim problemem. Choć oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze zeby cos osiągnąc, trzeba przejść poszczegolne szczeble, nie można mieć od razu wszystkiego. Mimo to nie umiem, ehh, jestem więźniem potrzeby bycia kimś.

Może faktycznie sprobuje z tym psychiatrą, wiem ze powinienem od razu, ale poki co chcialbym rozmowy z kims tutaj, jesli nie otrzymac od kogoś pomocy, to po prostu sie wygadać.

Dzięki wielkie za ciepłe słowa, pozdrawiam!

 

-- 01 mar 2013, 02:26 --

 

Przed chwilą znalazłem w świeci pewien termin, którego definicja idealnie oddaje część mojego zachowania. Mianowicie prokrastynacja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym Ci powiedzieć, że czytając Twojego posta czułam się tak jakbym czytała o pewnej osobie, którą doskonale znam. Dziś ten ktoś, dalej się męczy w swoim perfekcyjnym świecie ale coraz częściej jest lepiej. Dziś jest w pracy i wiele rzeczy jest wrzucone na luz.

Perfekcjonizm ma swoje dobre strony, pozwala na uporządkowane życie i porządek. Ale nadmierny staje się ciężarem.

 

Ważne żebyś zaczął dostrzegać jak Twoje postrzeganie świata wpływa na to jaki świat jest. Pełen napięcia, pogoni, przyciągania uwagi, potrzeba bycia ważnym, mądrym ( najmądrzejszym).. To wszystko pułapka.

Ta sama osoba doskonale "zdiagnozowała" twoje relacje rodzinne, matka wymagająca, ojciec despota.

 

Raz puszczona maszyna nie może wyhamować. Tak to wygląda. Presja wywierana od dziecka zaowocowała silnym poczuciem bycia najlepszym, bo jak nie będę to zranię matkę ( innych), to nie będą mnie szanować i nie będą zauważać. W dziecku zachodzą straszne mechanizmy dlatego trudno być rodzicem dobrym. Ciągłe poczucie, że ojciec poświęcił się dla dzieci daje świetną pożywkę do bycia bezwartościowym, " jestem ciężarem! Dla mnie rodzice rezygnują z siebie" smutne to... I tak Ci zostało, ciągle niedoceniony, ciągle wywierający sam na siebie nacisk, że można więcej, że ciągle mało. Osiąganie celu nawet po trupach jest miłe, po osiągnięciu głód i niedosyt.

 

Na co dzień pracuję z dziećmi i widzę jak rodzice potrafią czasami niechcący stłumić dziecięcą radość i spontaniczność. A kiedy ty byłeś spontaniczny ostatnio? Kiedy śmiałeś się ot tak po prostu, bo jest mi radośnie? Czy jako dziecko bawiłeś się tak zwyczajnie i czy dziś potrafisz się bawić?

 

Wiedz, że to właśnie tchórz nie potrafi się przyznać do niczego, zamyka swoją " norę" i udaje, że go nie ma. Pobudki jakimi się kierowałeś w Twoich oczach mogą być egoistyczne, podłe, ale efekt ten sam: przyjąłeś na klatę wszelkie konsekwencje swoich kłamstw ( wybranych i przebranych) ale dałeś radę.

Kiedy uda Ci się nie skłamać to sam zobaczysz jaką ulgę poczujesz.

 

Wiesz, najtrudniej jest polubić siebie, najtrudniej jest zaspokoić siebie i być z siebie zadowolonym. Nie dzieje się tak od razu, to długi i podłu proces, bo trzeba się przyznać przed samym sobą do ran i blizn jakich staramy się nie zauważyć na co dzień. Przyznać się do swojej niedoskonałości i zaakceptować to. Ja walczę w tej chwili z autosadyzmem i wcale nie jest łatwo. Nawet nie podejrzewałam siebie o takie działania wobec własnej osoby. Terapia jest bardzo dobrym rozwiązaniem ale niestety kosztownym. Wiesz, często terapeuci piszą projekty i dzięki temu mają miejsca na darmowe spotkania i warsztaty. Moźe warto powęszyć trochę i zrobić coś dla siebie.

 

Uczucie przegrania będzie Ci towarzyszyć tak długo jak będziesz stawiał sobie coraz wyższe wymagania, nawet w tych codziennych sprawach jak zakupy. Ciągłe niezadowolenie zjada od środka i zaniża wartość do poniżej zera, tak że patrząc w lusto zaczynamy widzieć obcego, obrzydliwego człowieka.

 

Z doświadczenia wiem, że warto powalczyć o siebie. Strach przed opuszczeniem bezpiecznej i znanej klatki jest silny, wręcz milion usprawiedliwień się pojawia w głowie tylko po to, żeby nic nie zrobić z tym co jest.

Masz 20 lat i wszystko przed Tobą. Nie jesteś lepszy ani gorszy. Jesteś jedyny i unikatowy. Nie ma drugiej takiej osoby jak Ty. Po Twoich wypowiedziach widać, że jesteś inteligentny.

 

To zadam ci ćwiczenie drugie.

 

Z cech które chciałbyś posiadać, stwórz człowieka ( może narysuj albo wyobraź go sobie). Nadaj mu wszelkie cechy od koloru oczu po cechy osobowościowe, ubiór, zawód. To będzie takie idealne TY.

Spróbuj popatrzeć na tą osobę tak jakbyś ją spotkał na ulicy, w knajpie, jakby przyszła do Ciebie do domu. Pogadaj z nim, jakie uczucia w się w Tobie rodzą? Uczucia są ważne jak nie najważniesze, to nasza intuicja :) zobacz jak reaguje Twoje ciało? Czy macie o czym pogadać, czy moglibyście się zaprzyjaźnić, czy lubiłbyś tego faceta. Jak ci się uda to powiem co dalej :)

 

A na razie, czytaj dużo o sobie, staraj się poznać własne ja. Poczytaj sobie o emocjach, o tym o czym inforuje nas złość, smutek, żal. Dobra informacja to taka, że jesteś fajnym typem człowieka, który sam szuka i nie trzeba mu wszystkiego na tacy podawać. Myślę, że Twoja " bitwa " się rozpoczęła, jesteś zbyt uparty i zbyt dociekliwy żeby to tak zostawić.

 

Pisz, wylewaj. Dzięki temu, że jesteśmy anonimowi łatwiej trochę się otworzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym Ci powiedzieć, że czytając Twojego posta czułam się tak jakbym czytała o pewnej osobie, którą doskonale znam. Dziś ten ktoś, dalej się męczy w swoim perfekcyjnym świecie ale coraz częściej jest lepiej. Dziś jest w pracy i wiele rzeczy jest wrzucone na luz.

Perfekcjonizm ma swoje dobre strony, pozwala na uporządkowane życie i porządek. Ale nadmierny staje się ciężarem.

 

Ważne żebyś zaczął dostrzegać jak Twoje postrzeganie świata wpływa na to jaki świat jest. Pełen napięcia, pogoni, przyciągania uwagi, potrzeba bycia ważnym, mądrym ( najmądrzejszym).. To wszystko pułapka.

Ta sama osoba doskonale "zdiagnozowała" twoje relacje rodzinne, matka wymagająca, ojciec despota.

 

Raz puszczona maszyna nie może wyhamować. Tak to wygląda. Presja wywierana od dziecka zaowocowała silnym poczuciem bycia najlepszym, bo jak nie będę to zranię matkę ( innych), to nie będą mnie szanować i nie będą zauważać. W dziecku zachodzą straszne mechanizmy dlatego trudno być rodzicem dobrym. Ciągłe poczucie, że ojciec poświęcił się dla dzieci daje świetną pożywkę do bycia bezwartościowym, " jestem ciężarem! Dla mnie rodzice rezygnują z siebie" smutne to... I tak Ci zostało, ciągle niedoceniony, ciągle wywierający sam na siebie nacisk, że można więcej, że ciągle mało. Osiąganie celu nawet po trupach jest miłe, po osiągnięciu głód i niedosyt.

 

Na co dzień pracuję z dziećmi i widzę jak rodzice potrafią czasami niechcący stłumić dziecięcą radość i spontaniczność. A kiedy ty byłeś spontaniczny ostatnio? Kiedy śmiałeś się ot tak po prostu, bo jest mi radośnie? Czy jako dziecko bawiłeś się tak zwyczajnie i czy dziś potrafisz się bawić?

 

Wiedz, że to właśnie tchórz nie potrafi się przyznać do niczego, zamyka swoją " norę" i udaje, że go nie ma. Pobudki jakimi się kierowałeś w Twoich oczach mogą być egoistyczne, podłe, ale efekt ten sam: przyjąłeś na klatę wszelkie konsekwencje swoich kłamstw ( wybranych i przebranych) ale dałeś radę.

Kiedy uda Ci się nie skłamać to sam zobaczysz jaką ulgę poczujesz.

 

Wiesz, najtrudniej jest polubić siebie, najtrudniej jest zaspokoić siebie i być z siebie zadowolonym. Nie dzieje się tak od razu, to długi i podłu proces, bo trzeba się przyznać przed samym sobą do ran i blizn jakich staramy się nie zauważyć na co dzień. Przyznać się do swojej niedoskonałości i zaakceptować to. Ja walczę w tej chwili z autosadyzmem i wcale nie jest łatwo. Nawet nie podejrzewałam siebie o takie działania wobec własnej osoby. Terapia jest bardzo dobrym rozwiązaniem ale niestety kosztownym. Wiesz, często terapeuci piszą projekty i dzięki temu mają miejsca na darmowe spotkania i warsztaty. Moźe warto powęszyć trochę i zrobić coś dla siebie.

 

Uczucie przegrania będzie Ci towarzyszyć tak długo jak będziesz stawiał sobie coraz wyższe wymagania, nawet w tych codziennych sprawach jak zakupy. Ciągłe niezadowolenie zjada od środka i zaniża wartość do poniżej zera, tak że patrząc w lusto zaczynamy widzieć obcego, obrzydliwego człowieka.

 

Z doświadczenia wiem, że warto powalczyć o siebie. Strach przed opuszczeniem bezpiecznej i znanej klatki jest silny, wręcz milion usprawiedliwień się pojawia w głowie tylko po to, żeby nic nie zrobić z tym co jest.

Masz 20 lat i wszystko przed Tobą. Nie jesteś lepszy ani gorszy. Jesteś jedyny i unikatowy. Nie ma drugiej takiej osoby jak Ty. Po Twoich wypowiedziach widać, że jesteś inteligentny.

 

To zadam ci ćwiczenie drugie.

 

Z cech które chciałbyś posiadać, stwórz człowieka ( może narysuj albo wyobraź go sobie). Nadaj mu wszelkie cechy od koloru oczu po cechy osobowościowe, ubiór, zawód. To będzie takie idealne TY.

Spróbuj popatrzeć na tą osobę tak jakbyś ją spotkał na ulicy, w knajpie, jakby przyszła do Ciebie do domu. Pogadaj z nim, jakie uczucia w się w Tobie rodzą? Uczucia są ważne jak nie najważniesze, to nasza intuicja :) zobacz jak reaguje Twoje ciało? Czy macie o czym pogadać, czy moglibyście się zaprzyjaźnić, czy lubiłbyś tego faceta. Jak ci się uda to powiem co dalej :)

 

A na razie, czytaj dużo o sobie, staraj się poznać własne ja. Poczytaj sobie o emocjach, o tym o czym inforuje nas złość, smutek, żal. Dobra informacja to taka, że jesteś fajnym typem człowieka, który sam szuka i nie trzeba mu wszystkiego na tacy podawać. Myślę, że Twoja " bitwa " się rozpoczęła, jesteś zbyt uparty i zbyt dociekliwy żeby to tak zostawić.

 

Pisz, wylewaj. Dzięki temu, że jesteśmy anonimowi łatwiej trochę się otworzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A czy ta osoba sama mowila, ze jej samopoczucie uległo dzieki temu poprawie? Zmiany nastąpiły dzięki terapii czy jakimis innym sposobem? Mysle, ze spotkanie, czy rozmowa z osobą, ktora ma podobny problem do mojego byloby ciekawym doswiadczeniem, np terapia grupowa. Choć biorąc pod uwage moj stosunek do ludzi naprawde nie wiem, czy zdolalbym sie zdecydowac na coś takiego.

Wiesz, tylko moj perfekcjonizm(nawet nie wiem, czy tak powinienem to nazywac) nie sprawia, ze moje zycie, nawet pozornie, staje sie uporządkowane jak to bywa u innych. Oni mimo, ze cierpią, to po prostu działają. U mnie nie ma porządku, tylko ogromny bałagan. Bałagan, ktory czasem ogarniam, zeby sprawic pozory przed ludzmi, ze go wcale nie ma. Jak na dłoni widać, ze mimo swojej tragedii oni są o wiele lepsi i bardziej wartosciowi ode mnie. Ich perfekcjonizm przynosi jakies gorzysci dla ogółu, czyms owocuje. Moj skupia sie tylko na jednym, na uznaniu w oczach ludzi, splendorze i wlasnych, nie obopulnych korzysciach. Wiesz, mimo, ze czasami mam sie za czlowieka bardziej swiadomego od innych, to na ironie jestem cholernie 'pusty'. Przez te pustke mam na mysli wlasną postawe zyciową. Dzięki tej rozmowie zrozumialem, ze wlasnie te wewnetrzną pustke i bezwartosciowosc staram sie zapelnic czyms zewnetrznym. Mam wrazenie, ze w swojej glowie utworzylem jakas prywatną piramide wartosci i staram sie dbac, czy dbalbym tylko o te rzeczy, ktore są na jej gorze. To cholernie płytkie, bo ide na skroty. Nie dbam o piękno wewnetrzne, jak dobroc, czy empatia. Dlaczego - to proste, skladają sie na to dwa czynniki. Pierwszy, to to, ze takich cech nie widac od razu golym okiem, a wiec nie warto sie starac skoro nie zostanie to z miejsca docenione, bo przeciez na tym mi w zyciu zalezy. Druga rzecz i chyba istotniejsza, to to, ze w moim swiecie takie cechy kojarzą sie ze słaboscią. Słabość to porażka. Sto razy lepiej być cynicznym i aroganckim skurczybykiem bez skrupolow, ktory pewnoscią siebie podswiadomie daje do zrozumienia otoczeniu, ze najwyrazniej ma powody aby byc pewnym siebie wlasnie. W konsekwencji obdarzany jest szacunkiem, a w najgorszym wypadku respektem (czyt. cos na zasadzie strachu). Nie jest slaby, bo bycie slabym to przeciez bycie gorszym. Co do tej pustki i wypelnienia jej, heh, posluze sie bardzo glupią metaforą, ale ktora mam nadzieje dobrze zobrazuje moją mysl. Żyjemi w dobie internetu (może to tez ma jakis wplyw?), prawie kazdy posiada konto na facebooku. Profil na tym portalu to jakby zarys naszej osobowosci, wchodzisz i juz cos wiesz na temat tej osoby. Widzimy jaką ktos uczelnie skonczyl, ktory film nalezy do jego ulubionych, mozemy czegos juz sie o tym kims dowiedziec, moze nam sie wydać kims interesującym. Ale to przeciez tylko malutki pierwiastek, skrawek naszego prawdziwego JA. Tak naprawde, to moze byc tylko ladna okladka do bardzo brzydkiego srodka tej ksiązki. Przez moj brak poczucia wlasnej wartosci ja dbam o ten wlasnie profil, staram sie zapelnic go czyms pieknym i imponującym, zeby nie pokazac brzydkiego srodka. Mysle o tym wrecz maniakalnie, jesli nie ten srodek to choc on musi byc wspanialy. Nie zrozum mnie zle, to nie jest tak, ze ja do konca czuje sie bezwartosciowym czlowiekiem (moze dzięki komplementom, ktore zdazalo mi sie slyszec od ludzi). Uwazam sie za dosyc 'ogarnietego' i w miare inteligentnego goscia z 'poczuciem smaku', tyle ze to przeciez tak niewiele. To tak mało. A ja mam ogromną potrzebe bycia w czyms nie calkiem niezlym, nie dobrym, tylko NAJLEPSZYM. Tak naprawde nie jestem w niczym nawet chocby dobry, to jedna z przyczyn mojej frustracji, zrezygnowania i ucieczki. Jedyne co mi dobrze wychodzi i w czym jestem mistrzem, to ta zewnętrzna autokreacja wlasnej osobowosci. Widzisz, dbam o to co widać na zewnątrz nie tylko dlatego, ze tak łatwiej i prosciej, ale takze ze wzgledu na to, ze takie rzeczy ludzie dostrzegają golym okiem i od razu. W ten sposob moge zaimponować wiekszej rzeczy ludzi. Poprawić sobie humor chocby tym, ze jakas ładna dziewczyna uśmiechneła sie do mnie w tramwaju, czy nowopoznanym ludziom zaimponowalem swietnym gustem i obyciem w jakiejs konkretnej dziedzinie. Robie to dla siebie, ale tak naprawde jesli nie zauwazą tego inni, to wiekszosc rzeczy staje sie bezwartosciowa. Nieslusznie dziele ludzi na gorszych i lepszych, z dobrym statusem spolecznym, wiedzą i tych gorszych, zacofanych ludzi przeszlosci. Tylko ci pierwsi mi imponują, z tych pierwszych zdaniem sie licze. Sam chce byc kims, kto imponuje. Tak jak pisalem wczesniej, nie pojde do pracy w charakterze chocby sprzedawcy, bo po prostu nie wiem, to dla mnie wstyd, czulbym sie gorszy. Ze studiow zrezygnowalem, bo wolalem nie chodzic w ogole, niz uczeszczać na cos kiepskiego. Chcialbym, ale nie potrafie, to byloby wbrew mnie. Bo przeciez nie liczą sie zadne polsrodki, nie moze byc zadowalająco, musi byc najlepiej, ja taki musze byc, a przynajmniej sprawiac taki pozor, tak sie czuc. I zauwazylem, ze nie liczy sie dla mnie tak bardzo to, co dzięki temu byciu najlepszym osiągne, a sama swiadomosc tego faktu. Przykladem mogą byc moje dotychczasowe stosunki z dziewczętami, gdzie nie raz wykazywalem sie straszną zazdroscią o kogos innego w obawie, ze moze ze mną wygrać. Może wplyw na to miala tez pewne zdarzenie. Mając 16 lat bylem zwodzony przez pewną dziewczyne, ktora mając chlopaka przez dlugi czas obiecywala mi, ze z nim zerwie dla mnie. Kiedy to zrobila, wybrala innego, a ja przegralem. Nie bede ukrywał, ze mocno wtedy to przezylem i wywarlo na mnie to jakis tam wplyw. Jesli chodzi o ten perfekcjonizm, to ogromnym problemem dla mnie jest chociazby prezent dla kogos, czy sposob na spedzenie wieczoru z dziewczyną. Zawsze strasznie mnie to frustruje, bo musze znalezc cos niebanalnego, cos naprawde wyjątkowo oryginalnego, jesli tego nie znajde, daje sobie spokoj. Co do mojego ukrycia sie i rzadkiego wychodzenia mysle, ze moze miec to jakis związek z jedną z rzeczy, na ktorą wlasnie w ten 'perfekcyjny' sposob zwracam uwage. Chodzi o wygląd. Nie jestem jakis zniewiesciały, ale poczucie estetyki w tej kwestii, to dla mnie bardzo istotna sprawa. Zdarzało mi sie, ze nie poszedlem do szkoly, bo wlosy zle ulozyly mi sie podczas spania, czy w drodze na przystanek zauwazylem małą plamke na bluzie i wrocilem do domu. Gdybym nie wrocilbym, bylbym w tak podlym humorze, ze dzien dla mnie i dla ludzi w moim otoczeniu stalby sie pieklem. Odczuwalbym straszny dyskomfort, ktory rzecz jasna mialby wplyw na moje samopoczucie. Kiedy chodze na zakupy, to przechodząc trzy duze centra handlowe nie znajduje nic, albo gora jedną rzecz, ktorą jestem sklonny kupic. Ale musi byc idealna, nawet jesli wygląda pieknie, ale w jakims malym fragmencie nie lezy dobrze, to sie nie zdecyduje. To okropne, ale w sumie lubie to, bo dzieki temu dobrze wyglądam. No i jest tez taka korzysz (haha), ze czasem zwracają dzieki temu na mnie uwage przedstawicielki plci pieknej, a co jest dla mnie istotne i co rzecz jasna podbudowywuje moje chore ego.

 

Jak juz wczesniej wspominalem, czytalem o czyms takim, jak narcyzm i wiele cech związanych z tego typu zaburzeniem z calą pewnoscią pasuje do mnie. Choć z drugiej strony chyba w tym wszystkim nie chodzi o jakiekolwiek nazywanie problemu, a szukanie jego zrodla, bo kazdy jest inny i ma za sobą rozne doswiadczenia. Musze przyznac, ze w ostatnim czasie (przed napisaniem tutaj) zastanawialem sie mocno co mialo tak duzy wplyw na moją osobowośc, szukalem konkretnych zdarzen. Nie wiem, teraz wydaje mi sie, ze to proces stopniowy, dlugotrwaly i niezalezny tylko od jednego czynnika. Ale probowalem znalezc błąd, ktory sprawil, ze jestem w takiej sytuacji w jakiej jestem. Przeciez inni, ktorzy byli podobni do mnie, albo nawet ci ktorzy 'gorzej rokowali na przyszlosc' potrafią zyc normalnie, dlaczego to ja siegnąlem dna. Musze przyznac, ze traktuje ludzi zle nie tylko dlatego, ze jestem surowy nawet dla samego siebie. Zachowuje sie tak, bo poniekąd przemawia przeze mnie zgorzknienie, ktore przeradza sie w zazdrosc, jestem zly, zazdroszcze im, ze oni potrafią sie cieszyc, bawic, zyć. I wiesz co? Wczoraj pisalem, ze ten perfekcjonizm paradoksalnie daje mi czasem poczucie bycia od nich lepszym. Ale dzis zacząlem sie zastanawiac, czy to przypadkiem nie jest tak, ze oni są lepsi ode mnie (w mojej swiadomosci) TYLKO dlatego, ze tego problemu nie posiadają. Moze kiedy udaloby mi sie go przezwyciezyc, albo chociaz nauczyc z nim zyc, to poczulbym ogromną ulge ze wzglednu na to, ze sam moge miec to czego im zazdroszcze, to co oni mają. Mam nadzieje, ze rozumiesz co mam na mysli. Nie jestem jeszcze co do tej mysli przekonany, nawet nie wiem czy to jest sluszny wniosek. Ale ciesze sie, bo to myslenie daje, nie wiem jak to opisac, mniej zgorzkniale spojrzenie na to wszystko. Co do wczesniejszego zastanawiania sie nad przyczyną mojego problemu, to blądzilem po omacku. A teraz, kiedy opowiadam ty pytasz i odpowiadasz wszystko tak jakby ukladalo sie w calosc. Mam na mysli chocby to z rodzicami. Moze znalezienie przyczyny problemu nie pomoze w zwalczaniu go, ale dobrze byloby miec faktyczną swiadomosc, skad to sie bierze, uspokoiloby. Nie do konca wierzylem w slusznosc tej tezy, ale rozmowa faktycznie dobrze dziala. Nie jestem jakos szczegolnie wylewny, ale serio, bardzo mocno ci dziekuje, to dla mnie bardzo duzo znaczy, naprawde. O, widzisz, teraz dala o sobie znac moja 'poryta' psychika. Gdybym byl na twoim miejscu, to poczulbym sie bardzo niewygodnie, bo mimo, ze zostalem pochwalony, to tak jakby poczulbym odpowiedzialnosc i obowiązek dalszej rozmowy, presje z tej drugiej strony. Takze jesli masz to samo, to wiedz, ze zadnej presji nie ma. Mam wrazenie jakbym zawracal komus glowe, bo sam tak czulbym sie, gdyby ktos mi sie zwierzał. Nie wiem czy to jest jedna z cech tego mojego problemu, bo przeciez chyba nie wszystko mozna na to zrzucic, ale jestem strasznym egoistą. Stawiam siebie w centrum, jesli chce rozwiązywac czyjes problemy, to tylko licząc na pochwale albo korzysci związane z ich rozwiązaniem. Nie chce sie spoufalać, ale sama chodzisz na terapie w związku ze swoim problemem? Ciekawi mnie, czy to faktycznie daje jakies efekty i procentuje.

 

Pytasz o to kiedy ostatnio bylem radosny? Szczerze mowiąc, to nigdy sie nad tym nie zastanawialem. Tak po prostu, sam z siebie? Nie wiem, nie pamietam. Zawsze jesli mialem lepszy humor to ze wzgledu na to, ze cos mi sie udalo, zostalem pochwalony, musiala byc jakas konkretna przyczyna. Nie za bardzo pamietam zabaw z dziecinstwa, ale przebywalem wsrod swoich rowiesnikow, bawilem sie z nimi chyba w miare normalnie. A teraz, nie potrafie sie bawic, nie czerpe z takich rzeczy radosci. Mam jedną pasje, jest nią muzyka. CZASEM chodze na koncerty, ale nigdy nie tancze czy cos w tym stylu, bo nie chce wyglądac zalosnie. Nienawidze bycia zalosnym i pajacowania. Moze to jakis wewnetrzny lek przed kompromitacją i smiechem ze strony otoczenia.

 

Okej, czas na rozwiązanie zadania. Przyznam, ze mialem spory problem w ogole ze stworzeniem i wyobrazeniem sobie takiej postaci, to chyba swiadczy o tym, ze sam nie do konca wiem czego chce, albo przynajmniej niektore cechy ktore chcialbym w tej postaci zawrzec klocą sie ze sobą nawzajem. Chodzi o to, ze chcialem te 'dobre' cechy pogodzic z tymi o wydzwieku nieco pejoratywnym, a ktore sprawilyby, ze patrze na te osobe z respektem. Ale w koncu mniej wiecej mi sie udało. Przejdzmy do spotkania. Pierwsze uczucie to zazdrosc, zdominowana jednak przez jakis ogromny kompleks wzgledem tej osoby i dyskomfort za tym idący. Podczas myslenia nad jej cechami na rzecz aroganckiego chama wybralem jednak, kogos to kto na tyle zna swoją wartosc, ze dla swojego ego nie stara sie udowodnic, ze jest ode mnie lepszy, przez co ja z czasem nie odczuwam AZ takiego dyskomfortu, przechodzimy do rozmowy. Skoro jest to osoba, ktora mi zaimponowala, to staram sie, aby dobrze wypasc.Nawiązujemy jakąs nic porozumienia, bo jest cos, co nas łączy, na początku dobrze mi sie z nią gada, ale w miare uplywu rozmowy dyskomfort zaczyna wzrastac bo mimo, ze niechcący, to czuje sie ponizony i gorszy. Od niego wręcz 'bije' ten sukces. Zaczyna mnie to jednoczesnie zloscic ale i smucic- kompleks i uczucie nizszosci nadal mnie ogarnia. Ta osoba przestaje jednak az tak imponować z bliska. Irytujące jest za to jej szczescie. Nie wiem czy mam ochote na drugie spotkanie. O przyjazni nie ma raczej mowy. Ta osoba przestaje wydawac mi sie wyjątkowa, ale jest cos, co sprawia, ze czuje zazdrosc i ze jestem gorszy. Nie wydal mi sie jakis szczegolnie niezwykly. W ogole to zaczynam sie zastanawiac, czy chcialbym taki byc. Może tylko chciałbym miec to co on ma? Nie wiem, chyba to nie bylo to, nie umiem wyobrazic sobie tej perfekcji, albo po prostu za malo sie zastanawialem. Choc myslalem, ze to on. Mam mętlik w glowie teraz. Chyba coś zrobiłem zle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A czy ta osoba sama mowila, ze jej samopoczucie uległo dzieki temu poprawie? Zmiany nastąpiły dzięki terapii czy jakimis innym sposobem? Mysle, ze spotkanie, czy rozmowa z osobą, ktora ma podobny problem do mojego byloby ciekawym doswiadczeniem, np terapia grupowa. Choć biorąc pod uwage moj stosunek do ludzi naprawde nie wiem, czy zdolalbym sie zdecydowac na coś takiego.

Wiesz, tylko moj perfekcjonizm(nawet nie wiem, czy tak powinienem to nazywac) nie sprawia, ze moje zycie, nawet pozornie, staje sie uporządkowane jak to bywa u innych. Oni mimo, ze cierpią, to po prostu działają. U mnie nie ma porządku, tylko ogromny bałagan. Bałagan, ktory czasem ogarniam, zeby sprawic pozory przed ludzmi, ze go wcale nie ma. Jak na dłoni widać, ze mimo swojej tragedii oni są o wiele lepsi i bardziej wartosciowi ode mnie. Ich perfekcjonizm przynosi jakies gorzysci dla ogółu, czyms owocuje. Moj skupia sie tylko na jednym, na uznaniu w oczach ludzi, splendorze i wlasnych, nie obopulnych korzysciach. Wiesz, mimo, ze czasami mam sie za czlowieka bardziej swiadomego od innych, to na ironie jestem cholernie 'pusty'. Przez te pustke mam na mysli wlasną postawe zyciową. Dzięki tej rozmowie zrozumialem, ze wlasnie te wewnetrzną pustke i bezwartosciowosc staram sie zapelnic czyms zewnetrznym. Mam wrazenie, ze w swojej glowie utworzylem jakas prywatną piramide wartosci i staram sie dbac, czy dbalbym tylko o te rzeczy, ktore są na jej gorze. To cholernie płytkie, bo ide na skroty. Nie dbam o piękno wewnetrzne, jak dobroc, czy empatia. Dlaczego - to proste, skladają sie na to dwa czynniki. Pierwszy, to to, ze takich cech nie widac od razu golym okiem, a wiec nie warto sie starac skoro nie zostanie to z miejsca docenione, bo przeciez na tym mi w zyciu zalezy. Druga rzecz i chyba istotniejsza, to to, ze w moim swiecie takie cechy kojarzą sie ze słaboscią. Słabość to porażka. Sto razy lepiej być cynicznym i aroganckim skurczybykiem bez skrupolow, ktory pewnoscią siebie podswiadomie daje do zrozumienia otoczeniu, ze najwyrazniej ma powody aby byc pewnym siebie wlasnie. W konsekwencji obdarzany jest szacunkiem, a w najgorszym wypadku respektem (czyt. cos na zasadzie strachu). Nie jest slaby, bo bycie slabym to przeciez bycie gorszym. Co do tej pustki i wypelnienia jej, heh, posluze sie bardzo glupią metaforą, ale ktora mam nadzieje dobrze zobrazuje moją mysl. Żyjemi w dobie internetu (może to tez ma jakis wplyw?), prawie kazdy posiada konto na facebooku. Profil na tym portalu to jakby zarys naszej osobowosci, wchodzisz i juz cos wiesz na temat tej osoby. Widzimy jaką ktos uczelnie skonczyl, ktory film nalezy do jego ulubionych, mozemy czegos juz sie o tym kims dowiedziec, moze nam sie wydać kims interesującym. Ale to przeciez tylko malutki pierwiastek, skrawek naszego prawdziwego JA. Tak naprawde, to moze byc tylko ladna okladka do bardzo brzydkiego srodka tej ksiązki. Przez moj brak poczucia wlasnej wartosci ja dbam o ten wlasnie profil, staram sie zapelnic go czyms pieknym i imponującym, zeby nie pokazac brzydkiego srodka. Mysle o tym wrecz maniakalnie, jesli nie ten srodek to choc on musi byc wspanialy. Nie zrozum mnie zle, to nie jest tak, ze ja do konca czuje sie bezwartosciowym czlowiekiem (moze dzięki komplementom, ktore zdazalo mi sie slyszec od ludzi). Uwazam sie za dosyc 'ogarnietego' i w miare inteligentnego goscia z 'poczuciem smaku', tyle ze to przeciez tak niewiele. To tak mało. A ja mam ogromną potrzebe bycia w czyms nie calkiem niezlym, nie dobrym, tylko NAJLEPSZYM. Tak naprawde nie jestem w niczym nawet chocby dobry, to jedna z przyczyn mojej frustracji, zrezygnowania i ucieczki. Jedyne co mi dobrze wychodzi i w czym jestem mistrzem, to ta zewnętrzna autokreacja wlasnej osobowosci. Widzisz, dbam o to co widać na zewnątrz nie tylko dlatego, ze tak łatwiej i prosciej, ale takze ze wzgledu na to, ze takie rzeczy ludzie dostrzegają golym okiem i od razu. W ten sposob moge zaimponować wiekszej rzeczy ludzi. Poprawić sobie humor chocby tym, ze jakas ładna dziewczyna uśmiechneła sie do mnie w tramwaju, czy nowopoznanym ludziom zaimponowalem swietnym gustem i obyciem w jakiejs konkretnej dziedzinie. Robie to dla siebie, ale tak naprawde jesli nie zauwazą tego inni, to wiekszosc rzeczy staje sie bezwartosciowa. Nieslusznie dziele ludzi na gorszych i lepszych, z dobrym statusem spolecznym, wiedzą i tych gorszych, zacofanych ludzi przeszlosci. Tylko ci pierwsi mi imponują, z tych pierwszych zdaniem sie licze. Sam chce byc kims, kto imponuje. Tak jak pisalem wczesniej, nie pojde do pracy w charakterze chocby sprzedawcy, bo po prostu nie wiem, to dla mnie wstyd, czulbym sie gorszy. Ze studiow zrezygnowalem, bo wolalem nie chodzic w ogole, niz uczeszczać na cos kiepskiego. Chcialbym, ale nie potrafie, to byloby wbrew mnie. Bo przeciez nie liczą sie zadne polsrodki, nie moze byc zadowalająco, musi byc najlepiej, ja taki musze byc, a przynajmniej sprawiac taki pozor, tak sie czuc. I zauwazylem, ze nie liczy sie dla mnie tak bardzo to, co dzięki temu byciu najlepszym osiągne, a sama swiadomosc tego faktu. Przykladem mogą byc moje dotychczasowe stosunki z dziewczętami, gdzie nie raz wykazywalem sie straszną zazdroscią o kogos innego w obawie, ze moze ze mną wygrać. Może wplyw na to miala tez pewne zdarzenie. Mając 16 lat bylem zwodzony przez pewną dziewczyne, ktora mając chlopaka przez dlugi czas obiecywala mi, ze z nim zerwie dla mnie. Kiedy to zrobila, wybrala innego, a ja przegralem. Nie bede ukrywał, ze mocno wtedy to przezylem i wywarlo na mnie to jakis tam wplyw. Jesli chodzi o ten perfekcjonizm, to ogromnym problemem dla mnie jest chociazby prezent dla kogos, czy sposob na spedzenie wieczoru z dziewczyną. Zawsze strasznie mnie to frustruje, bo musze znalezc cos niebanalnego, cos naprawde wyjątkowo oryginalnego, jesli tego nie znajde, daje sobie spokoj. Co do mojego ukrycia sie i rzadkiego wychodzenia mysle, ze moze miec to jakis związek z jedną z rzeczy, na ktorą wlasnie w ten 'perfekcyjny' sposob zwracam uwage. Chodzi o wygląd. Nie jestem jakis zniewiesciały, ale poczucie estetyki w tej kwestii, to dla mnie bardzo istotna sprawa. Zdarzało mi sie, ze nie poszedlem do szkoly, bo wlosy zle ulozyly mi sie podczas spania, czy w drodze na przystanek zauwazylem małą plamke na bluzie i wrocilem do domu. Gdybym nie wrocilbym, bylbym w tak podlym humorze, ze dzien dla mnie i dla ludzi w moim otoczeniu stalby sie pieklem. Odczuwalbym straszny dyskomfort, ktory rzecz jasna mialby wplyw na moje samopoczucie. Kiedy chodze na zakupy, to przechodząc trzy duze centra handlowe nie znajduje nic, albo gora jedną rzecz, ktorą jestem sklonny kupic. Ale musi byc idealna, nawet jesli wygląda pieknie, ale w jakims malym fragmencie nie lezy dobrze, to sie nie zdecyduje. To okropne, ale w sumie lubie to, bo dzieki temu dobrze wyglądam. No i jest tez taka korzysz (haha), ze czasem zwracają dzieki temu na mnie uwage przedstawicielki plci pieknej, a co jest dla mnie istotne i co rzecz jasna podbudowywuje moje chore ego.

 

Jak juz wczesniej wspominalem, czytalem o czyms takim, jak narcyzm i wiele cech związanych z tego typu zaburzeniem z calą pewnoscią pasuje do mnie. Choć z drugiej strony chyba w tym wszystkim nie chodzi o jakiekolwiek nazywanie problemu, a szukanie jego zrodla, bo kazdy jest inny i ma za sobą rozne doswiadczenia. Musze przyznac, ze w ostatnim czasie (przed napisaniem tutaj) zastanawialem sie mocno co mialo tak duzy wplyw na moją osobowośc, szukalem konkretnych zdarzen. Nie wiem, teraz wydaje mi sie, ze to proces stopniowy, dlugotrwaly i niezalezny tylko od jednego czynnika. Ale probowalem znalezc błąd, ktory sprawil, ze jestem w takiej sytuacji w jakiej jestem. Przeciez inni, ktorzy byli podobni do mnie, albo nawet ci ktorzy 'gorzej rokowali na przyszlosc' potrafią zyc normalnie, dlaczego to ja siegnąlem dna. Musze przyznac, ze traktuje ludzi zle nie tylko dlatego, ze jestem surowy nawet dla samego siebie. Zachowuje sie tak, bo poniekąd przemawia przeze mnie zgorzknienie, ktore przeradza sie w zazdrosc, jestem zly, zazdroszcze im, ze oni potrafią sie cieszyc, bawic, zyć. I wiesz co? Wczoraj pisalem, ze ten perfekcjonizm paradoksalnie daje mi czasem poczucie bycia od nich lepszym. Ale dzis zacząlem sie zastanawiac, czy to przypadkiem nie jest tak, ze oni są lepsi ode mnie (w mojej swiadomosci) TYLKO dlatego, ze tego problemu nie posiadają. Moze kiedy udaloby mi sie go przezwyciezyc, albo chociaz nauczyc z nim zyc, to poczulbym ogromną ulge ze wzglednu na to, ze sam moge miec to czego im zazdroszcze, to co oni mają. Mam nadzieje, ze rozumiesz co mam na mysli. Nie jestem jeszcze co do tej mysli przekonany, nawet nie wiem czy to jest sluszny wniosek. Ale ciesze sie, bo to myslenie daje, nie wiem jak to opisac, mniej zgorzkniale spojrzenie na to wszystko. Co do wczesniejszego zastanawiania sie nad przyczyną mojego problemu, to blądzilem po omacku. A teraz, kiedy opowiadam ty pytasz i odpowiadasz wszystko tak jakby ukladalo sie w calosc. Mam na mysli chocby to z rodzicami. Moze znalezienie przyczyny problemu nie pomoze w zwalczaniu go, ale dobrze byloby miec faktyczną swiadomosc, skad to sie bierze, uspokoiloby. Nie do konca wierzylem w slusznosc tej tezy, ale rozmowa faktycznie dobrze dziala. Nie jestem jakos szczegolnie wylewny, ale serio, bardzo mocno ci dziekuje, to dla mnie bardzo duzo znaczy, naprawde. O, widzisz, teraz dala o sobie znac moja 'poryta' psychika. Gdybym byl na twoim miejscu, to poczulbym sie bardzo niewygodnie, bo mimo, ze zostalem pochwalony, to tak jakby poczulbym odpowiedzialnosc i obowiązek dalszej rozmowy, presje z tej drugiej strony. Takze jesli masz to samo, to wiedz, ze zadnej presji nie ma. Mam wrazenie jakbym zawracal komus glowe, bo sam tak czulbym sie, gdyby ktos mi sie zwierzał. Nie wiem czy to jest jedna z cech tego mojego problemu, bo przeciez chyba nie wszystko mozna na to zrzucic, ale jestem strasznym egoistą. Stawiam siebie w centrum, jesli chce rozwiązywac czyjes problemy, to tylko licząc na pochwale albo korzysci związane z ich rozwiązaniem. Nie chce sie spoufalać, ale sama chodzisz na terapie w związku ze swoim problemem? Ciekawi mnie, czy to faktycznie daje jakies efekty i procentuje.

 

Pytasz o to kiedy ostatnio bylem radosny? Szczerze mowiąc, to nigdy sie nad tym nie zastanawialem. Tak po prostu, sam z siebie? Nie wiem, nie pamietam. Zawsze jesli mialem lepszy humor to ze wzgledu na to, ze cos mi sie udalo, zostalem pochwalony, musiala byc jakas konkretna przyczyna. Nie za bardzo pamietam zabaw z dziecinstwa, ale przebywalem wsrod swoich rowiesnikow, bawilem sie z nimi chyba w miare normalnie. A teraz, nie potrafie sie bawic, nie czerpe z takich rzeczy radosci. Mam jedną pasje, jest nią muzyka. CZASEM chodze na koncerty, ale nigdy nie tancze czy cos w tym stylu, bo nie chce wyglądac zalosnie. Nienawidze bycia zalosnym i pajacowania. Moze to jakis wewnetrzny lek przed kompromitacją i smiechem ze strony otoczenia.

 

Okej, czas na rozwiązanie zadania. Przyznam, ze mialem spory problem w ogole ze stworzeniem i wyobrazeniem sobie takiej postaci, to chyba swiadczy o tym, ze sam nie do konca wiem czego chce, albo przynajmniej niektore cechy ktore chcialbym w tej postaci zawrzec klocą sie ze sobą nawzajem. Chodzi o to, ze chcialem te 'dobre' cechy pogodzic z tymi o wydzwieku nieco pejoratywnym, a ktore sprawilyby, ze patrze na te osobe z respektem. Ale w koncu mniej wiecej mi sie udało. Przejdzmy do spotkania. Pierwsze uczucie to zazdrosc, zdominowana jednak przez jakis ogromny kompleks wzgledem tej osoby i dyskomfort za tym idący. Podczas myslenia nad jej cechami na rzecz aroganckiego chama wybralem jednak, kogos to kto na tyle zna swoją wartosc, ze dla swojego ego nie stara sie udowodnic, ze jest ode mnie lepszy, przez co ja z czasem nie odczuwam AZ takiego dyskomfortu, przechodzimy do rozmowy. Skoro jest to osoba, ktora mi zaimponowala, to staram sie, aby dobrze wypasc.Nawiązujemy jakąs nic porozumienia, bo jest cos, co nas łączy, na początku dobrze mi sie z nią gada, ale w miare uplywu rozmowy dyskomfort zaczyna wzrastac bo mimo, ze niechcący, to czuje sie ponizony i gorszy. Od niego wręcz 'bije' ten sukces. Zaczyna mnie to jednoczesnie zloscic ale i smucic- kompleks i uczucie nizszosci nadal mnie ogarnia. Ta osoba przestaje jednak az tak imponować z bliska. Irytujące jest za to jej szczescie. Nie wiem czy mam ochote na drugie spotkanie. O przyjazni nie ma raczej mowy. Ta osoba przestaje wydawac mi sie wyjątkowa, ale jest cos, co sprawia, ze czuje zazdrosc i ze jestem gorszy. Nie wydal mi sie jakis szczegolnie niezwykly. W ogole to zaczynam sie zastanawiac, czy chcialbym taki byc. Może tylko chciałbym miec to co on ma? Nie wiem, chyba to nie bylo to, nie umiem wyobrazic sobie tej perfekcji, albo po prostu za malo sie zastanawialem. Choc myslalem, ze to on. Mam mętlik w glowie teraz. Chyba coś zrobiłem zle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szalenie długi post. Ale pióro masz lekkie i dobrze się czyta. Masz chyba humanistyczną żyłkę, bo ja jako ścisły umysł to w punktach bym pewnie wszystko napisała.

 

Co to bliskiej mi osoby, chodziliśmy razem na warsztaty rozwoju osobistego i DDA,DDD ( dorosłe dzieci alkoholików i rodzin dysfunkcyjnych). Dużo nam dało poznanie mechanizmów jakie zachodzą w ludzkim ciele, dlaczego zachowujemy się właśnie tak a nie inaczej. I szczerze, poczułam spokój, poznałam siebie chociaż trochę i zdecydowałam się na terapię psychodynamiczną, która daje bardzi głęboki wgląd w swoje ciało i umysł. Jest piekielnie ciężko bo muszę sama przed sobą być prawdziwa, ale działa.

Czy pomogło mojemu partnerowi? Hmmm więcej rozmawiamy o pewnych rzeczach, zwracamy sobie uwagę, problemy "przegadujemy" i jest lepiej.

Dlatego też, myślę że Twój związek z dziewczyną internetową jest na zasadzie pokrewieństwa dusz.

 

A taki mam Twój obraz: ogromny mur, na którym naklejasz kolejne plakaty z pięknymi rzeczami, każdy może popodziwiać, pocmokać w zachwycie a Ty stoisz za murem i słuchasz... I wiesz, że nikt tak naprawdę nie chwali, nie podziwia Ciebie.

Nie wim skąd w Tobie takie przekonanie, że dobro to słabość, że nie jest godna podziwu, i nie trzeba jej pielęgnować. Ty masz w sobie ogromne pokłady dobra, współczucia, sprawiedliwości, tylko nie dajesz im dojść do głosu. Bo zaraz ktoś to Twoje dobro wykorzysta, podepcze i zaśmieje się, że jesteś durniem bo świat jest twardy i nie ma miejsca na altruistyczne wybryki. Bo tak nie wypada w środowisku... aż boję się myśleć co to za środowisko. Zastanawia mnie co Twój ojciec mówił do Ciebie? Np. Czego się mażesz, nie bądż baba, co z ciebie za facet. Albo czy nie karcił Cię swoimi chmurnymi i niezadowolonymi spojrzeniami.

 

Zazdrość, złość to bardzo dobre uczucia, które nas ostrzegają i informują o czymś. To nasza intuicja się odzywa. Złość lubi maskować inne uczucia, np. Radość. Jeżeli zawsze byłeś karcony za zbyt głośne zabawy, za zbyt głośny śmiech to póżniej zamiast śmiechu i radości pojawia się nieuzasadniona złość. To tak jakby dorosły sam się karcił, że nie wolno! Odczuwamy złość na samych siebie często za coś za co rodzice, koledzy złościli się na nas.

Ty zazdrościsz innym bo są lepsi, bo mogą być lepsi. Straszna jest ta Twoja chęć do bycia najlepszym, najfajniejszym. Nawet plamka na koszuli zaburza całe postrzeganie siebie jako idealnego. Gdybyś był na terapii to pewnie byś dostał zadanie wyjść na ulicę z plamką, mało widoczną ale miał byś świadomość, że tam jest. :)

 

Zadanie wykonałeś idealnie. Tu nie da się popełnić błędu czy zrobić czegoś źle. Sam zobacz jak się w tobie kłócą dwie natury, chęć bycia aroganckim chamem i wartościowy człowiek, który o dziwo nie potrafi przedrzeć się przez ten Twój mur. Spotkanie, wypadłeś całkiem fajnie ale potem przestaje być wyjątkowy, wręcz odpychający. I tu HIT, sam sobie zadałeś kluczowe pytanie. Czy chciałbyś być właśnie taki. No właśnie chciałbyś?p być takim perfekcjonistą, który robi tylko świetne wrażenie i tylko na chwilę? Chyba nie. Więc to jaki jesteś może być o niebo ciekawsze niż ta maska, którą sobie założyłeś. Czas wyskoczyć zza muru i dać się chwalić przechodniom za to jaki jesteś naprawdę. Zakładam,że mur jest bardzo wysoki i czeka Cię niezła przeprawa.

 

Mówisz inni żyją normalnie. Zdefiniuj normalność. Bo mi jest bardzo ciężko. Dla mnie normalność to przeciętność, a ja nie mogę być przeciętna, nijaka. :) czyli nie mogę żyć normalnie. Dom, dzieci, ogród, spokój. Z jednej strony tęsknię za normanością z drugiej strony brzydzę się jej.

 

Zadanie na cały tydzień.

Na paskach papieru napisz sobie kilka afirmacji ( google ) np. Daję sobie prawo do uśmiechu. Pozwalam sobie na radość, Mogę popełniać błędy bo uczę się na swoich błędach, Jestem wewnętrznie bogaty, Jestem odważny, Znam swoją wartość i nie muszę szukać poklasku u ludzi,

Codziennie wybierz sobie jeden pasek i przeczytaj koniecznie na głos. Powtórz to kilka razy i obserwuj siebie. Co Twoja głowa zacznie Ci podpowiadać? Porozmawiaj sam ze sobą, pomimo sabotażu jaki przeprowadzi Ci Twoja psychika spróbuj ją przekonać, że właśnie tak jest jak jest napisane. Dużo się przy okazji dowiesz o sobie podając różne przeciwstawne argumenty.

 

Pomimo wszystko myślę, że przydałby Ci się terapeuta taki z prawdziwego zdarzenia. Jest mnóstwo czynników wpływających na Twoje zachowania i na forum nie da się ich rozwiązać, terapeuta oprócz słuchania obserwuje też ciało a ciało potrafi wysyłać niesamowite sygnały.

 

Piszesz, że mogłabym się czuć w obowiązku odpisywać, i tak się poczułam na początku ale tylko przez chwilę. Nie mam przymusu odpisywania. Myślę, że jesteś ciekawym człowiekiem tylko bardzo pogubionym i zamkniętym we własnych "kleszczach"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szalenie długi post. Ale pióro masz lekkie i dobrze się czyta. Masz chyba humanistyczną żyłkę, bo ja jako ścisły umysł to w punktach bym pewnie wszystko napisała.

 

Co to bliskiej mi osoby, chodziliśmy razem na warsztaty rozwoju osobistego i DDA,DDD ( dorosłe dzieci alkoholików i rodzin dysfunkcyjnych). Dużo nam dało poznanie mechanizmów jakie zachodzą w ludzkim ciele, dlaczego zachowujemy się właśnie tak a nie inaczej. I szczerze, poczułam spokój, poznałam siebie chociaż trochę i zdecydowałam się na terapię psychodynamiczną, która daje bardzi głęboki wgląd w swoje ciało i umysł. Jest piekielnie ciężko bo muszę sama przed sobą być prawdziwa, ale działa.

Czy pomogło mojemu partnerowi? Hmmm więcej rozmawiamy o pewnych rzeczach, zwracamy sobie uwagę, problemy "przegadujemy" i jest lepiej.

Dlatego też, myślę że Twój związek z dziewczyną internetową jest na zasadzie pokrewieństwa dusz.

 

A taki mam Twój obraz: ogromny mur, na którym naklejasz kolejne plakaty z pięknymi rzeczami, każdy może popodziwiać, pocmokać w zachwycie a Ty stoisz za murem i słuchasz... I wiesz, że nikt tak naprawdę nie chwali, nie podziwia Ciebie.

Nie wim skąd w Tobie takie przekonanie, że dobro to słabość, że nie jest godna podziwu, i nie trzeba jej pielęgnować. Ty masz w sobie ogromne pokłady dobra, współczucia, sprawiedliwości, tylko nie dajesz im dojść do głosu. Bo zaraz ktoś to Twoje dobro wykorzysta, podepcze i zaśmieje się, że jesteś durniem bo świat jest twardy i nie ma miejsca na altruistyczne wybryki. Bo tak nie wypada w środowisku... aż boję się myśleć co to za środowisko. Zastanawia mnie co Twój ojciec mówił do Ciebie? Np. Czego się mażesz, nie bądż baba, co z ciebie za facet. Albo czy nie karcił Cię swoimi chmurnymi i niezadowolonymi spojrzeniami.

 

Zazdrość, złość to bardzo dobre uczucia, które nas ostrzegają i informują o czymś. To nasza intuicja się odzywa. Złość lubi maskować inne uczucia, np. Radość. Jeżeli zawsze byłeś karcony za zbyt głośne zabawy, za zbyt głośny śmiech to póżniej zamiast śmiechu i radości pojawia się nieuzasadniona złość. To tak jakby dorosły sam się karcił, że nie wolno! Odczuwamy złość na samych siebie często za coś za co rodzice, koledzy złościli się na nas.

Ty zazdrościsz innym bo są lepsi, bo mogą być lepsi. Straszna jest ta Twoja chęć do bycia najlepszym, najfajniejszym. Nawet plamka na koszuli zaburza całe postrzeganie siebie jako idealnego. Gdybyś był na terapii to pewnie byś dostał zadanie wyjść na ulicę z plamką, mało widoczną ale miał byś świadomość, że tam jest. :)

 

Zadanie wykonałeś idealnie. Tu nie da się popełnić błędu czy zrobić czegoś źle. Sam zobacz jak się w tobie kłócą dwie natury, chęć bycia aroganckim chamem i wartościowy człowiek, który o dziwo nie potrafi przedrzeć się przez ten Twój mur. Spotkanie, wypadłeś całkiem fajnie ale potem przestaje być wyjątkowy, wręcz odpychający. I tu HIT, sam sobie zadałeś kluczowe pytanie. Czy chciałbyś być właśnie taki. No właśnie chciałbyś?p być takim perfekcjonistą, który robi tylko świetne wrażenie i tylko na chwilę? Chyba nie. Więc to jaki jesteś może być o niebo ciekawsze niż ta maska, którą sobie założyłeś. Czas wyskoczyć zza muru i dać się chwalić przechodniom za to jaki jesteś naprawdę. Zakładam,że mur jest bardzo wysoki i czeka Cię niezła przeprawa.

 

Mówisz inni żyją normalnie. Zdefiniuj normalność. Bo mi jest bardzo ciężko. Dla mnie normalność to przeciętność, a ja nie mogę być przeciętna, nijaka. :) czyli nie mogę żyć normalnie. Dom, dzieci, ogród, spokój. Z jednej strony tęsknię za normanością z drugiej strony brzydzę się jej.

 

Zadanie na cały tydzień.

Na paskach papieru napisz sobie kilka afirmacji ( google ) np. Daję sobie prawo do uśmiechu. Pozwalam sobie na radość, Mogę popełniać błędy bo uczę się na swoich błędach, Jestem wewnętrznie bogaty, Jestem odważny, Znam swoją wartość i nie muszę szukać poklasku u ludzi,

Codziennie wybierz sobie jeden pasek i przeczytaj koniecznie na głos. Powtórz to kilka razy i obserwuj siebie. Co Twoja głowa zacznie Ci podpowiadać? Porozmawiaj sam ze sobą, pomimo sabotażu jaki przeprowadzi Ci Twoja psychika spróbuj ją przekonać, że właśnie tak jest jak jest napisane. Dużo się przy okazji dowiesz o sobie podając różne przeciwstawne argumenty.

 

Pomimo wszystko myślę, że przydałby Ci się terapeuta taki z prawdziwego zdarzenia. Jest mnóstwo czynników wpływających na Twoje zachowania i na forum nie da się ich rozwiązać, terapeuta oprócz słuchania obserwuje też ciało a ciało potrafi wysyłać niesamowite sygnały.

 

Piszesz, że mogłabym się czuć w obowiązku odpisywać, i tak się poczułam na początku ale tylko przez chwilę. Nie mam przymusu odpisywania. Myślę, że jesteś ciekawym człowiekiem tylko bardzo pogubionym i zamkniętym we własnych "kleszczach"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mineły dwa miesiące odkad ostatni raz cos pisalem.

Dziekuje za tamtą odpowiedz, przeczytalem ją. Postanowilem wtedy, ze wezme sie za siebie, poradze sobie sam, bez pomocy innych, ze to tylko kwestia mobilizacji. Ale jak widac, nie zmienilo sie kompletnie nic.

Niedawno gdy spotkalem sie z tą dziewczyną, o ktorej pisalem wczesniej, przezylem jedne z najgorszych chwil w moim zyciu. Pod sam koniec spotkania cos we mnie pęklo, poczulem.. nie da sie tego opisac. Poplakalem sie, powiedzialem, ze nie chce jej skrzywdzic, ona nie wiedziala co mam na mysli. Czulem jaki jestem zly, jak zle postepuje, ze nie zniose mysli, ze kogos krzywdze. Jadąc do domu w autobusie nie widzialem niczego, ludzi, tylko droge i ciemnosc nocy. Dlawilo mnie okropne uczucie w gardle, chcialem, zeby ten autobus rozbil sie, wpadl na drzewo, zebym w nim zginąl, zebym przestal czuc cokolwiek. Tego chcialem najbardziej, nic nie czuc, zasnąc, nie budzic sie. Dopiero w domu mi przeszlo.

Moje dni polegają ciągle na tym samym, wstaje, jem, komputer, spie. Staram sie jak najbardziej zapelnic czas, zeby nie miec go na przemyslenia, to one sprawiają, ze wpadam w chwilowe dolki, bardzo nieprzyjemne, czasem konczące sie placzem, czasem nawet tego nie potrafie, choc to przynosi ulge. Meczą mnie tez nieustanne wybuchy nerwow o kazdą najmniejszą glupote, wykanczają i psychicznie i fizycznie.

W poprzednim poscie pisalas na temat normalnego zycia. Prawde mowiąc, nie wiem co wtedy mialem na mysli. Coraz bardziej jednak utwierdzam sie w fakcie, ze zadne z 'zyc', tych wymarzonych, realnych w osciągnieciu, czy rzeczywistych nie sprawi, ze poczuje sie szczesliwy. Zadne osiągniecia, dązenia, czy tkwienie w tym marazmie nie pozwoli mi na normalny szczery usmiech, zadowolenie z siebie i z tego kim jestem. Prawda jest taka, ze ja nie wiem czego bym chcial, po prostu nie wiem. Nie wytrzymuje ze sobą, z innymi. Mysle o smierci, ale sie jej boje. Boje sie smierci kogos z bliskich. Z tym chyba nie potrafilbym sobie poradzic, wolalbym, zeby to spotkalo mnie. Czasem ze stresu i strachu caly sie trzese. Zdaje sobie sprawe, ze psychiatra, to pewnie jedyne wyjscie, zeby mi pomoc, ale w tym momencie nawet ubezpieczenia nie mam zeby dostac sie z nfzu. O srodkach na normalną terapie juz nawet nie wspomne. Nie umiem sobie pomoc i nie jestem w stanie poprosic o te pomoc kogokolwiek. Marze o tym, zeby miec kogos bliskiego. Kogos naprawde bliskiego, najlepiej dziewczyne (heh), kogos, dzieki komu pierwszy raz w zyciu poczulbym sie zrozumiany. Choc jedną osobe, ktora sprawi, ze nie bede czul sie samotny. Mam bliskich, kocham ich, ale nikt z nich nie jest czlowiekiem, przed ktorym potrafilbym sie calkowicie otworzyc. Potrzebuje kogos takiego, tyle ze ktos taki w ogole nie istnieje. Jestem sam.

Dobrzee bylo znow wyrzucic z siebie pare slow

 

-- 13 lip 2013, 02:49 --

 

ja pierdole, pomozcie mi, błagam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napięcie sięgnęło zenitu.

W pierwszej kolejności załatw sprawę ubezpieczenia. Jest to bardzo ważne i istotne. (Ja wiem, że przekładanie z dnia na dzień, jutro się załatwi,potem itd) zdradzasz dość podłe sygnały, że może to być depresja ale nie musi. Ale lekarza bym się poradziła jak najszybciej.

 

Możesz wypróbować "triki" na zminimalizowanie depresji. Przede wszystkim ćwiczenia fizyczne (podnoszą endorfiny w mózgu). Rano 15-30min intensywnych ćwiczeń, spacer, chłodny prysznic. Daje kopa na cały dzień.

Nieustanne wybuchy to nic innego jak to, że już nie dajesz rady kontrolować i trzymać swoich emocji na wodzy. One muszą się wylać i znajeźć ujście.

Na szczery i swobodny uśmiech pozwoli Ci akceptacja siebie.

Przepraszam, ale jak przeczytałam Twojego posta to mi się zimno zrobiło. Tak dobrze znam ten stan i tak dobrze znam uczucie kiedy wszystko jest strasznie "przytłaczające". Wręcz boję się cokolwiek napisać, bo nie chciałabym Cię w jakiś sposób zdołować czy pogorszyć Twoje samopoczucie.

Poproś o pomoc bliskich. Nie musisz opowiadać ze szczegółami wszystkiego (jeżeli jest Ci trudno otworzyć się przed bliskimi ludźmi) poproś o pomoc w załatwieniu ubezpieczenia i wizyty u psychiatry. To bardzo ale to bardzo ważne. Nie wstydź się ani nie bój tej pomocy, myślę, że bliscy od dawna podejrzewają, że coś jest nie tak ale sami przed sobą się nie chcą przyznać do tego. Czy możesz porozmawiać z mamą? Ona jako nauczyciel pownna zrozumieć (tak mi się wydaje przynajmniej). Możesz poszukać terapii dla uzależnionych ( srasznie brzmi ale szybciej się dostaniesz do terapeuty) i podać się za osobę uzależnioną od komputera. A przynajmniej spróbować tą drogą.

 

Strasznie Ci współczuję i trzymam za Ciebie kciuki. Nie jesteś sam na tym świecie i wręcz nie pozwalam Ci tak myśleć. Zrób mały krok do przodu, a będzie to pierwszy krok do uwolnienia siebie samego. Pisz, o ile mogę to dam Ci wsparcie, i pewnie nie tylko ja, wspólnie damy radę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, prawda jest taka, ze nigdy nie odwazylem się prosic o pomoc kogos z bliskich. Nie jestem w stanie tego zmienic. Znam ich, wiem jakie bylyby reakcje. Mama jest osobą, na ktorą zawsze moge liczyc i ktora zawsze mi pomoze. Tyle ze nie potrafilem mowic jej o swoich problemach juz jako dziecko, teraz kompletnie nie umialbym w ten sposob porozmawiac. Nie, to nie wchodzi w gre.

Jedynym wyjsciem jest chyba dostanie pracy. Szukam nawet (czasem), bylem na jednej rozmowie która sie nie powiodla. W sumie, to sam sie z tym oszukuje, bo ja nie chce pracowac, ale wiem, ze musze.

I nie chodzi tu tylko o lenistwo. W zasadzie to brak chęci jest tu drugorzędną sprawą. Nie wiem czy wspominalem, ale choruje na nadcisnienie tętnicze. Stwierdzil mi je niecaly rok temu lekarz, kiedy jeszcze wazne bylo moje ubezpieczenie. Chodze do niego co dwa miesiące po przepisanie lekow, choc pewnie gdy wyda sie, ze juz nie mam ubezpieczenia, to bede mial problemy. No ale niewazne, nie o to chodzi.

Nie wiem czy nadcisnienie ma cos z tym wspolnego, bo to towarzyszy mi od bardzo dawna, ale nadmiernie sie poce. Plus taki, ze nie smierdze, ale doslownie potrafi sie ze mnie lać. Plamy pod pachami, mokre dłonie, mimo ze jestem szczuply, towarzyszy mi to caly czas. Naprawde, nie zdajesz sobie sprawy jak to cholernie krępujące. Wstydze sie przejechac kilka przystankow autobusem, podac komus dloni. Latem jest najgorzej. Mysle tylko o tym, zeby nikt nie zauwazyl. W zasadzie wydaje mi sie, ze to jeden z czynnikow, ktore skladują sie na moj problem. Ten kompleks towarzyszy mi od wczesnego nastolatka.

Jesli chodzi o rade z cwiczeniem, to mysle ze to naprawde moze procentowac. Od jakiegos czasu, wieczorami kiedy jest chlodniej i mniej ludzi, wychodze na zewnątrz na dlugie spacery, jezdze rowerem. I kiedy solidnie sie zmecze, to czasem naprawde jest mi jakos lepiej, przychodzi niewielka ulga. Ale to tylko czasami, bo przewaznie konczy sie to uderzeniami gorąca, bardzo kiepskim samopoczuciem, a najgorsze jest cholernie uciązliwe uczucie 'pieczenia' w glowie. Sam juz nie wiem, czy to ma związek z moim zdrowiem fizycznym czy psychicznym. W kazdym razie potęguje uczucie bezsilnosci, niechęci. Kiedy zle sie czujesz fizycznie, trudno o komfort psychiczny. Mowilem o tym temu lekarzowi (tak jak i o poceniu), ale chyba ma mnie za hipochondryka i zbywa tym, ze to stres, ze cos tam. Przepisal tabletki uspokajające, ktore oprocz zawartosci portfela nie zmienily kompletnie nic. Do innego nie pojde, no bo wiadomo, trzeba pokazac ubezpieczenie.

Wszystko sprowadza sie do jednego. Takze nie wiem jak to zrobie, ale musze je zdobyc. Zeby zdobyc musze zacząc wychodzic, zeby zacząc wychodzic musze chociaz pokonac ten dyskomfort wsrod ludzi, przynajmniej ten pot, chociaz tyle. Ale zadne srodki nie pomagają. Ciezka to sprawa i blędne kolo.

W sumie, to chyba dosyc klarownie przedstawia sie to, co musze zrobic. Czy mi sie uda, nie mam pojecia. Poki co tylko odkladanie, ze 'kiedy bedzie chlodniej', ze 'jesienią'. Ale, heh, to samo bylo rok temu.

A moze, nie wiem. Moze ja po prostu nie chce dopuscic mysli, ze to wieczne odwlekanie to nieodpowiedzialne lenistwo? Co o tym myslisz? Jesli taka moze byc prawda, to prosze powiedz, uswiadamiający kop w tylek w takiej sytuacji bylby chyba mobilizujący.

Nie wiem sam. Wiem tylko, ze chce bez zmeczenia, stresu, frustracji i dyskomfortu zacząc wychodzic do ludzi i zyc. Jesli mi sie uda zdobyc ubezpieczenie, to na terapie pojde na pewno. W koncu wlasnie o to mi chodzi. W zasadzie, to bardzo tego chce. To jakas nadzieja. Sprobuje wtedy z tą terapią uzaleznien, w sumie to nawet poniekąd moze i jestem od komputera uzalezniony.

 

Ogromne dzięki za slowa otuchy i w ogole, pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, prawda jest taka, ze nigdy nie odwazylem się prosic o pomoc kogos z bliskich. Nie jestem w stanie tego zmienic. Znam ich, wiem jakie bylyby reakcje. Mama jest osobą, na ktorą zawsze moge liczyc i ktora zawsze mi pomoze. Tyle ze nie potrafilem mowic jej o swoich problemach juz jako dziecko, teraz kompletnie nie umialbym w ten sposob porozmawiac. Nie, to nie wchodzi w gre.

Jedynym wyjsciem jest chyba dostanie pracy. Szukam nawet (czasem), bylem na jednej rozmowie która sie nie powiodla. W sumie, to sam sie z tym oszukuje, bo ja nie chce pracowac, ale wiem, ze musze.

I nie chodzi tu tylko o lenistwo. W zasadzie to brak chęci jest tu drugorzędną sprawą. Nie wiem czy wspominalem, ale choruje na nadcisnienie tętnicze. Stwierdzil mi je niecaly rok temu lekarz, kiedy jeszcze wazne bylo moje ubezpieczenie. Chodze do niego co dwa miesiące po przepisanie lekow, choc pewnie gdy wyda sie, ze juz nie mam ubezpieczenia, to bede mial problemy. No ale niewazne, nie o to chodzi.

Nie wiem czy nadcisnienie ma cos z tym wspolnego, bo to towarzyszy mi od bardzo dawna, ale nadmiernie sie poce. Plus taki, ze nie smierdze, ale doslownie potrafi sie ze mnie lać. Plamy pod pachami, mokre dłonie, mimo ze jestem szczuply, towarzyszy mi to caly czas. Naprawde, nie zdajesz sobie sprawy jak to cholernie krępujące. Wstydze sie przejechac kilka przystankow autobusem, podac komus dloni. Latem jest najgorzej. Mysle tylko o tym, zeby nikt nie zauwazyl. W zasadzie wydaje mi sie, ze to jeden z czynnikow, ktore skladują sie na moj problem. Ten kompleks towarzyszy mi od wczesnego nastolatka.

Jesli chodzi o rade z cwiczeniem, to mysle ze to naprawde moze procentowac. Od jakiegos czasu, wieczorami kiedy jest chlodniej i mniej ludzi, wychodze na zewnątrz na dlugie spacery, jezdze rowerem. I kiedy solidnie sie zmecze, to czasem naprawde jest mi jakos lepiej, przychodzi niewielka ulga. Ale to tylko czasami, bo przewaznie konczy sie to uderzeniami gorąca, bardzo kiepskim samopoczuciem, a najgorsze jest cholernie uciązliwe uczucie 'pieczenia' w glowie. Sam juz nie wiem, czy to ma związek z moim zdrowiem fizycznym czy psychicznym. W kazdym razie potęguje uczucie bezsilnosci, niechęci. Kiedy zle sie czujesz fizycznie, trudno o komfort psychiczny. Mowilem o tym temu lekarzowi (tak jak i o poceniu), ale chyba ma mnie za hipochondryka i zbywa tym, ze to stres, ze cos tam. Przepisal tabletki uspokajające, ktore oprocz zawartosci portfela nie zmienily kompletnie nic. Do innego nie pojde, no bo wiadomo, trzeba pokazac ubezpieczenie.

Wszystko sprowadza sie do jednego. Takze nie wiem jak to zrobie, ale musze je zdobyc. Zeby zdobyc musze zacząc wychodzic, zeby zacząc wychodzic musze chociaz pokonac ten dyskomfort wsrod ludzi, przynajmniej ten pot, chociaz tyle. Ale zadne srodki nie pomagają. Ciezka to sprawa i blędne kolo.

W sumie, to chyba dosyc klarownie przedstawia sie to, co musze zrobic. Czy mi sie uda, nie mam pojecia. Poki co tylko odkladanie, ze 'kiedy bedzie chlodniej', ze 'jesienią'. Ale, heh, to samo bylo rok temu.

A moze, nie wiem. Moze ja po prostu nie chce dopuscic mysli, ze to wieczne odwlekanie to nieodpowiedzialne lenistwo? Co o tym myslisz? Jesli taka moze byc prawda, to prosze powiedz, uswiadamiający kop w tylek w takiej sytuacji bylby chyba mobilizujący.

Nie wiem sam. Wiem tylko, ze chce bez zmeczenia, stresu, frustracji i dyskomfortu zacząc wychodzic do ludzi i zyc. Jesli mi sie uda zdobyc ubezpieczenie, to na terapie pojde na pewno. W koncu wlasnie o to mi chodzi. W zasadzie, to bardzo tego chce. To jakas nadzieja. Sprobuje wtedy z tą terapią uzaleznien, w sumie to nawet poniekąd moze i jestem od komputera uzalezniony.

 

Ogromne dzięki za slowa otuchy i w ogole, pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To odwlekanie i przeciąganie ma nawet bardzo ładną nazwę: prokrastynacja. :)

Pocenie się można zredukować ale przy nadciśnieniu to faktycznie trudne.

Dam Ci parę własnych sposobów na lęki i "lenia".

Po pierwsze zadaję sobie pytanie czego się boję. Jak nie potrafię odpowiedzieć to rysuję, nie chodzi o jakiś mega wypasiony obraz tylko o narysowanie w sposób "bezmyślny" czegoś na kartce. Potem przyglądam się temu co narysowałam i interpretuję. I zwykle trafiam w dziesiątkę. A kiedy już wiesz czego się boisz to łatwiej z tym walczyć. Ponoć dobrą metodą jest pisanie zdań przez dłuższy czas. W którymś momencie wyjdzie szydło z worka.

Mój leń polega na siedzeniu w kuchni, przeglądaniu netu i paleniu miliona fajek. Jak mam dość to albo robię "dyscyplinę" czyli sama mówię sobie co mam zrobić. Chociaż często kończy się tak, że jeszcze zapalę jednego i idę (czyli siedzę kolejną godzinę). Ale czasami działa.

Nie mogę się zdobyć na rozpisanie dziennego grafiku co mogłoby by pomóc mi się ogarnąć trochę.

Innym sposobem jest zadanie sobie pytania "czy jestem gotowa na konsekwencje? ". Jeżeli tak to robię to co mam zrobić, jeżeli nie to zmieniam metodę działania. :)

Oststnio wybrałam się w podróż pociągiem i myślałam, że umrę. Oczywiście na peronie dopadło mnie wszystko...lęki nie z tej ziemi. Ale dałam radę przejechać pół polski i wrócić. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Najważniejsze to przełamać się na początku.

Ważne jest to, żebyś "przyjrzał się" tym lękom. Dlaczego "nie możesz" wyjść? Pocenie się to sprawa drugorzędna. Czego tak naprawdę się boisz? Warto posłuchać siebie.

Masz ćwiczenie do domu. :)

Wyjdź do ludzi. Nie wiem park, ulica cokolwiek, gdzie jest dużo ludzi. Obserwuj każdy sygnał Twojego ciała, kiedy zaczynasz się pocić, kiedy jest skok ciśnienia, co się pojawia w głowie. Wróć do domu i przeanalizuj. Twoje ciało powie ci więcej niż słowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie sprawa wygląda tak, ze ja potrafie sie zdyscyplinowac, jak to napisalas, tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach. Festiwal muzyczny poprzedniego lata, ktorego po prostu nie moglem opuscic, udalo mi sie, spedzilem trzy dni wsrod kilku tysięcy ludzi wokol. Ale to nie to samo, tam jak wiadomo zycie toczy sie troche inaczej. Zalatwiona przez rodzine dwutygodniowa praca we francji - okej, presja ze strony rodzicow i tez sie na to zobylem. Ale sprawy tak wazne jak zlozenie dokumentow na studia - odwlekanie na ostatnią chwile i ostatecznie rezygnacja. Nawet tego posta przeczytalem wczoraj, ale nie wiem sam czemu z zupelnie nieznanego mi powodu przelozylem odpisanie na dzisiaj. Z jednej strony to na sto procent ta prokrastynacja i leń, ale tez jakis lęk i swiadomosc tego, jak bardzo mnie ŻYCIE męczy. Kazde glupie wyjscie, kazde zalatwienie sprawy, nawet przyjemne chwile wiążą sie ZA KAZDYM RAZEM z jakimis nieprzyjemnymi wspomnieniami i uczuciami. Wezmy pod uwage chociazby te dwa wyjazdy. Festiwal - okej, bawie sie niezle, przyjemnie sie slucha muzyki, z jednej strony przyjemnie choc troche czasu spedzic wsrod ludzi. Ale kiedy wspominam te trzy dni, to pamietam tez, ze bylo mi zwyczajnie smutno. Bylem sam, czulem to jeszcze bardziej wsrod ludzi bawiących sie ze swoimi znajomymi. Przypomnialo mi to jak bardzo anonimowy jestem w tlumie, jak bardzo jestem nikim wsrod nich. Do tego wyglądalem okropnie i wstyd mi bylo sie pokazywac. Nie uzalam sie, tylko mowie co poczulem. Francja - okej, jestem. Praca nie jest ciezka, są nawet mlodzi ludzie, calkiem mili. Zachęcają mnie do wspolnych wyjsc wieczorem. Ale ja czuje, ze to 'nie moje towarzystwo' (tak jest z kazdym) i wybieram przygnębiające samotne spacery wieczorem z sluchawkami na uszach i fantazjami.

Rysunek to raczej nie dla mnie, srednio do mnie przemawia, probowalem.

Do grafika na pewno nie zaglądalbym w ogole.

I z czasem te lęki mineły? W sensie, podczas tego wyjazdu. Nie towarzyszyl ci ten lęk przez caly czas? Dobrze wspominasz ten wyjazd? Nie zmeczyl Cie psychicznie?

Ten sposob z samodyscypliną najbardziej mi odpowiada. Moze dlatego, ze jest najwygodniejszy. Ale wczoraj zmobilizowalem sie, powiedzialem, ze poszukam pracy w nocy i faktycznie, szukalem po internecie przez pare godzin.

Po poludniu bylem tez wykonac cwiczenie. No, po prostu pojawily sie typowe objawy osoby zestresowanej i moze, nie wiem, przestraszonej. Nerwowe gesty, przyspieszony krok. Mysl o tym, jak wyglądam. Przejrzenie sie w najblizszym oknie samochodu. Jesli dobrze ulozone wlosy i reszta okej (zdarza sie bardzo rzadko) - niewielkie uspokojenie i chęc pokazania sie, iscia dalej, nabranie pewnosci siebie. Jesli zle - jeszcze wieksze zdenerwowanie i mysl o jak najszybszym schowaniu sie, tj. powrocie do domu. Wczoraj oczywiscie to drugie. Straszny dyskomfort, a nawet zlosc i frustracja tym spowodowana. Do tego strach. Widok kogos przed kim moglbym odczuwac kompleksy i czuc sie gorszym - przyspieszenie kroku, czasem nogi z waty albo przejscie tak zeby nie byc widocznym, ewentualnie zawrocenie. Zmęczenie fizyczne, piekąca glowa, uczucie gorąca, pot, dyskomfort. Zly humor, zlosc i smutek ze to takie nieprzyjemne i męczące. Powrot do domu, ulga.

Czemu 'nie moge' wyjsc i czego sie boje? Boje sie porazki, kompromitacji i wysmiania. To brzmi smiesznie w obliczu chociazby wyjscia na spacer w miejsce pelne ludzi, ale to prawda. Boje sie tego cholernie nieprzyjemnego uczucia dyskomfortu, ich wzroku i ich obecnosci, mozliwej ocenie mojej osoby. Przede wszystkim boje sie uczucia bycia gorszym, brzydszym, biedniejszym, glupszym etc. I to nie musi objawiac sie w zachowaniu innych, wystarczy ze sam sie takim poczuje. Chyba mam kompleksy czy cos. Widzisz, w takim spacerze przejawia sie to przede wszystkim w wyglądzie. Ale jesli mialoby dojsc do wiekszych interakcji, to doszloby zdenerwowanie z powodu chociazby braku znajomych, wiedzy na jakis temat. Nie wiem, kazdej mozliwej rzeczy czy cechy, ktorej nie posiadam, a ktorą chcialbym miec. Nawet jesli to niemozliwe. Boje sie tego wszystkiego, kompromitacji, poczucia nizszosci.

W sumie, to przypominam sobie dosyc wstydliwą rzecz z mojego dziecinstwa, w ktorej podobnie smiesznie zachowywalem sie, jak podczas tego spoconego spaceru. Choc nie wiem czy to istotne i ma cos wspolnego. Jak cos to moge opowiedziec.

A, no i zazwyczaj na spacer wychodzę nocą, kiedy juz nikogo nie ma na ulicach. I dziwne jest to, ze nawet wtedy pojawiają sie te rzeczy. Doluje mnie ten spacer. Najbardziej przejawia sie to jednak wtedy w piekącej glowie i uczucie gorąca. Moze to nie tylko psychika, ale i fizycznie cos ze mną nie tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyśmiania... Chyba każdy nerwicowiec to zna. Na terapii nauczyłam się przestać czytać w ludzkich myślach. Kiedy dopada mnie "pewnie myśli sobie...." to odbijam takie myśli. Z czasem jest ich coraz mniej.

Czy lęk mi towarzyszył podczas całej podróży? Nie. Po pierwszej przesiadce było już ok. Okazało się, że dobrze sobie radzę i tak naprawdę bałam się swojej nieporadności i opuszczenia domu. Dom się nie zawalił, świat nie spłonął nic się nie stało. Pobyt w Poznaniu udany, pokosztowałam pysznej nalewki malinowej i poleżałam w hamaku. Właśnie. Tak leżąc i słuchając ciszy, głaskałam sobie kotkę i nagle wszystkie myśli się uporządkowały. Zmiana otoczenia dużo daje.

Tobie doskwiera straszna "samotność w tłumie". Brak bliskich przyjaciół, brak bliskiej osoby do wygadania się.

Dzieciństwo ma okrutny wpływ na to jakimi jesteśmy dorosłymi.

Mówisz, że znasz takie zachowania? Z czego one wynikają? Co się działo wtedy? Kiedy dotrzesz do punktu początkowego łatwiej sobie poradzić z lękami, stresami kiedy człowiek sobie uświadomi, że tamto już było a teraz jest inaczej. Łatwiej te zapanować nad sobą i swoimi dziwnymi reakcjami.

 

Poczucie gorszy, brzydszy rodzi się w głowie. Zwykle jest tak, że nikt tak nie uważa oprócz nas samych. Zmiana myślenia, zmiana własnego wizerunku we własnych oczach. Ale Twój perfekcjonizm trochę przeszkadza chyba w myśleniu o sobie "dość dobry, wystarczająco dobry".

 

Działaj z dyscypliną dalej zobaczysz efekty bardzo szybko, bo nagle świat zacznie magicznie się zmieniać. :) jak się skoncentrujesz na zadaniu ( np. wyjście do sklepu w czasie z góry określonym ) to inne rzeczy zejdą na bok, bo będziesz skupiony na czymś innym.

 

Warto żebyś zdiagnozował depresję (lub ją wykluczył). Będzie dobrze. Pisz, bo to też pomaga. Chwal się i ciesz najmniejszymi sukcesami. Do przodu!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×