Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Żałość mnie ogarnia gdy czytam historię braku uczuć. Standardowy życiorys, najpierw wiąże się z łotrem który niszczy jej życie, a potem porządny facet zakochuje się w zgliszczach tej dziewczyny którą ona była, normalnie standard.

Poza tym jak czytam tą historię to wszystko jest dla mnie jasne czemu brak uczuć ma stłumione uczucia. Typowa historia, która tak powinna się skończyć. Po prostu schemat, czyli najpierw mocne przeżywanie, potem przewalone w życiu i na koniec mechanizm obronny odcięcia się od tych ciężkich przeżyć. Standard.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

znowu nie mogę ogarnąć tematu :hide:

chciałabym coś napisać, ale.... :bezradny:

 

-- 19 maja 2011, 10:48 --

 

latego ,że te nasze matki nie znały prawdopodobnie innych wzorców, mechanizmów, tego, jak mają z nami postępować.

 

u mnie to się nie sprawdza. wprawdzie moja mama wychowała się bez ojca, ale babcia dała jej miłości i ciepła za dwoje, a nawet za troje. to niesamowite, ale moja mama niczego z tego babcinego wychowania nie wyniosła. zero ciepła, uczuć i opieki. totalna odwrotność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie to się nie sprawdza. wprawdzie moja mama wychowała się bez ojca, ale babcia dała jej miłości i ciepła za dwoje, a nawet za troje. to niesamowite, ale moja mama niczego z tego babcinego wychowania nie wyniosła. zero ciepła, uczuć i opieki. totalna odwrotność.

 

a może jednak nie do końca było tak jak Ty to widziałaś, Kasiu..? może wcale nie było tak dobrze pomiędzy Twoją mamą i babcią jakby się to mogło wydawać? może ich relacja byłą niezdrowa, uzależniająca, w jakiś sposób toksyczna?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dokładnie tak. skąd nasi rodzice mieli wiedzieć jak nas dobrze wychować, otoczyć opieką, okazywać ciepło i miłość, wsparcie skoro sami tego nie doświadczyli... a potem przekazuje się wzorce wyniesione z domu i przenosi na własną rodzinę... niestety tak to jest. tak więc trzeba też zrozumieć trochę i naszych rodziców, wczuć się w ich sytuację, bo może oni w dzieciństwie także byli nieszczęśliwi

 

Ja się z tym stanowczo nie zgadzam i uważam, że takie rozważania mogą być przeszkodzą w zdrowieniu. No, ale to moje zdanie. Własne nieszczęśliwe dzieciństwo NIJAK nie usprawiedliwia tego, co rodzice, jako dorośli ludzie robią swoim dzieciom, za które są odpowiedzialni. Skoro mają swoje problemy to nie powinni decydować się na powoływanie na świat ludzi, ale najpierw uporać się we własnym zakresie ze swoimi deficytami. Przerzucanie swoich frustracji z rodziców na bezbronne (!) i zależne od nich dzieci nie nie budzi we mnie żadnego zrozumienia. Tak, sami zostali zranieni jako dzieci, ale jako dorośli zrobili to samo swoim dzieciom. I nieważne, czy specjalnie czy nie. Liczą się konsekwencje, które bywają druzgoczące. Brutalna prawda: to my jesteśmy dziećmi swoich rodziców, a nie na odwrót i to NAM się z ich strony należała, z racji urodzenia, empatia. To ICH rolą było rozumienie nas. A odwrotność to jakieś pomieszanie ról.

 

I co z tego, że moja matka miała niefajną sytuację z dzieciństwie (tzn. pojawiła się siostra, rodzeństwo=zazdrość)? Jako DOROSŁA kobieta nie zrobiła nic, aby przestać wyżywać się na mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja,

znów sie muszę zgodzić z Tobą :? , niby rodziców "usprawiedliwiam" ale jednak wcale nie uważam ze muszę wszystko "zrozumiec", bo jak napisałam wyzej, moja mama do dzisiaj sie nie zreflektowała...do dzisiaj przy męzu i dzieciach potrafi "jechać " po mnie czyli krytykować,bez zdania racji :lol: ,ba...nawet jakby miała racje to nie wolno jej tego robic przy mojej rodzinie a przy moich dzieciach to juz wogóle zgroza! :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

obwinianie i życie w złości również nie prowadzi do zdrowienia.

 

kluczem jest - wyrażenie i odreagowanie złości, a potem akceptacja.

jestem zła na moją mamę, ale z pewnymi rzeczami trzeba się nauczyć żyć i ciągłe ich rozkopywanie w niczym nie pomaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, no ciekawa ta Twoja mama :roll:;) ;

btw: teraz sobie przypominam ze mam mama jeżdziła na wieś do swojej mamy do końca jej zycia ,co tydzień i przywozili ze wsi bagażnik wałówki,w zamian musiałam na studiach dziennych sama na siebie zarabiac o wałówce "z domu" mogłam zapomnieć :yeah:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

obwinianie i życie w złości również nie prowadzi do zdrowienia.

kluczem jest - wyrażenie i odreagowanie złości

 

Tak, Korba, zgadzam się. Ale uważam, że aby tę złość można było w pełni poczuć to potrzebne jest wyraźne postawienie granic. Czyli wyraźne oddzielenie ról - to, za co byli odpowiedzialni rodzice jako dorosłe osoby względem nas, swoich dzieci. I to, co oni robili i jak się z tym czuliśmy. Inaczej (takie jest przynajmniej moje doświadczenie) robi się niezły mętlik emocjonalny i jeszcze większe zamieszanie w tożsamości.

 

Tu nie chodzi o bezproduktywne pogrążanie się w obwinianiu "Jesteście winni, nienawidzę was! Winni! Winni!". Ale o powiązanie tego, co tutaj i teraz się ciągle z nami emocjonalnie dzieje (np. lęki w sytuacji, gdy z kimś się nie zgadzam, a boję się wyrazić złość) z tym, co rodzice robili w dzieciństwie (np. karanie złości przez matkę - konkretne sytuacje) i reagowanie na to od nowa, nie lękiem (jak kiedyś), ale uzasadnioną złością, pozwalaniem sobie na to. I to jest moim zdaniem droga do wyleczenia, do pewności siebie i poczucia własnych granic.

 

a potem akceptacja.

 

Akceptacja kogo? Czy czego?

 

jestem zła na moją mamę, ale z pewnymi rzeczami trzeba się nauczyć żyć i ciągłe ich rozkopywanie w niczym nie pomaga.

 

Rozkopywanie dla samego rozkopywania jest bez sensu, fakt. Trzeba mieć jakiś zamysł. Skoro ktoś ma potrzebę kopania w dzieciństwie (ja) to widocznie jeszcze z tym nie skończył. Moim zdaniem kluczem do "skończenia z tym" nie jest wcale racjonalna decyzja: "ok, koniec, nie ma sensu już tego drążyć i do tego wracać", ale mocne POCZUCIE, że to, co było wtedy, już nie rzutuje na moje obecne życie, przynajmniej nie w takim stopniu, który poważnie utrudniałby mi normalne funkcjonowanie i szczęście. A mnie utrudnia bardzo, mam ogromne (emocjonalne) problemy w kontaktach z ludźmi i czuję potrzebę powiązania tego z tym, co robiła mi matka i czego zaniechała, świadomie lub nie. Ale nie ogólnie, jak do tej pory, ale konkretnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

powiązanie tego, co tutaj i teraz się ciągle z nami emocjonalnie dzieje (np. lęki w sytuacji, gdy z kimś się nie zgadzam, a boję się wyrazić złość) z tym, co rodzice robili w dzieciństwie (np. karanie złości przez matkę - konkretne sytuacje) i reagowanie na to od nowa, nie lękiem (jak kiedyś), ale uzasadnioną złością, pozwalaniem sobie na to

 

zgadzam się.

 

Akceptacja kogo? Czy czego?

 

tego, że taką miałam rodzinę, a nie inną, takie dzieciństwo, a nie inne... to są rzeczy, których nie zmienię.

 

Skoro ktoś ma potrzebę kopania w dzieciństwie (ja) to widocznie jeszcze z tym nie skończył.

 

W moim przypadku nie wydaje mi się, że to skończyłam, ale już tyle się w tym nagrzebałam - co w terapii było dla mnie makabrą, bo jestem bardzo zablokowana i nie lubię o tym rozmawiać. Mam dość życia przeszłością. Chcę żyć i gadanie o mamusi mi w tym nie pomaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brutalna prawda: to my jesteśmy dziećmi swoich rodziców, a nie na odwrót i to NAM się z ich strony należała, z racji urodzenia, empatia. To ICH rolą było rozumienie nas. A odwrotność to jakieś pomieszanie ról.

Ja całe dzieciństwo czułam się rodzicem moich rodziców...żeby się jakoś zgodzili, żeby ojciec nie bił mamy, martwiłam się też o kwestie finansnowe, jak dociągniemy do pierwszego itd. Dziecko nie powinnno mieć takich problemów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W moim przypadku nie wydaje mi się, że to skończyłam, ale już tyle się w tym nagrzebałam - co w terapii było dla mnie makabrą, bo jestem bardzo zablokowana i nie lubię o tym rozmawiać. Mam dość życia przeszłością. Chcę żyć i gadanie o mamusi mi w tym nie pomaga.

 

Chyba Cię rozumiem. Wielokrotnie miałam poczucie, że już tyle się "nagadałam" o mojej matce i moim dzieciństwie i pożytku z tego (poprawy) nie było żadnej albo prawie żadnej, a tym tematem już mi się rzygać chce, nawet dosłownie. Jestem zmęczona. I się zdołowałam strasznie (że już mi nic nie pomoże).

 

Ale doszłam też do własnych wniosków, dlaczego to nie pomogło (a przecież innym ludziom pomaga) i mam poczucie, że ja na dobrą sprawę dopiero zaczynam wkraczać w ten temat albo i nawet jeszcze nie. Bo tu nie chodzi o przegadanie, ale o przeżywanie. I dopiero te emocje poddawać refleksji. A ja bardzo często analizowałam wszystko intelektualnie, że tak powiem "na sucho", jakbym opowiadała o obcej osobie - nie potrafiłam się uczuciowo otworzyć przy zdystansowanym analityku... (Obwiniałam się za to, chyba niepotrzebnie, widocznie taki rodzaj terapii mi nie odpowiada).

 

Poza tym w terapii bardzo często mówiłam o naszych relacjach z tu i teraz, a przecież teraz to ja jestem odpowiedzialna za siebie i swój stosunek do niej, nie jestem też od niej zależna, jak co mogę odejść (a jako dziecko byłam w 100% zależna) i zrobił się chaos. A moje trudności nie są zależne od tej kobiety, jaka jest teraz i co teraz robi, ale od konkretnych jej działań (lub ich braku) z przeszłości.

 

Poza tym, chyba skupiałam się bardziej na mojej matce (jaka ONA jest) niż na sobie - unikając mówienia o tym, co JA czuję i czułam wobec niej. W sensie: wyliczanie jej cech i zachowań (i niech Pan terapeuta zobaczy, jaka ona zła), nie rozmawiając o moich uczuciach. I to tak bez jakiegoś powiązania wszystkiego do kupy, jak np. wyżej wspomniane powiązanie obecnych trudności emocjonalnych z tam i wtedy - zrobiłam to tak ogólnie, tak teoretycznie... rzadko nawiązując do konkretnych sytuacji (a jeśli już, to intelektualnie...). Żaden mój terapeuta też tego nie robił. I na dobrą sprawę nie znalazłam jeszcze mojej terapii i "mojego" terapeuty, przed którym potrafiłabym się otworzyć emocjonalnie (bo ja bardzo zablokowana bywam) i który w sensowny sposób pomógłby mi to wszystko powiązać.

 

Być może u Ciebie jest podobnie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam to co Asia wkleiła wyżej z książki pt. "psychoterapia" o bpd...nawet mój tata był pod wrażeniem, że się zgadza...to, że moja mama była patologicznie nadopiekuńcza i nie pozwalała na żadną - ale to na żadną autonomię... może nie uwierzycie, ale doprowadziła do tego, że ja miałam wyrzuty sumienia gdy myślalam lub czułam inaczej jak ona...tak więc ten symbiotyczny związek z matką miałam na pewno...i to do dorosłości....a Ona robiła awanturę o każdą próbę samodzielności, o każdą nie skonsultowanż z nią decyzję... ja żaś ne umiałam się zdrowo odsunąć, tylko np. się buntowałam, byłam przekorna...bałam się podjąć decyzję inną niż mamy, więc musiałam tak lawirować, żeby ona chciała uważać tak jak ja chciałam....co mi się zazwyczaj nie udawało... Boże jak ja bym chciała cofnać ostatnie 15 lat:(

 

-- 19 maja 2011, 16:53 --

 

Chyba Cię rozumiem. Wielokrotnie miałam poczucie, że już tyle się "nagadałam" o mojej matce i moim dzieciństwie i pożytku z tego (poprawy) nie było żadnej albo prawie żadnej, a tym tematem już mi się rzygać chce, nawet dosłownie. Jestem zmęczona. I się zdołowałam strasznie (że już mi nic nie pomoże).

 

Ale doszłam też do własnych wniosków, dlaczego to nie pomogło (a przecież innym ludziom pomaga) i mam poczucie, że ja na dobrą sprawę dopiero zaczynam wkraczać w ten temat albo i nawet jeszcze nie. Bo tu nie chodzi o przegadanie, ale o przeżywanie.

No właśnie. Też tak mam. I nie umiem juz przeżywać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żałość mnie ogarnia gdy czytam historię braku uczuć. Standardowy życiorys, najpierw wiąże się z łotrem który niszczy jej życie, a potem porządny facet zakochuje się w zgliszczach tej dziewczyny którą ona była, normalnie standard.

Poza tym jak czytam tą historię to wszystko jest dla mnie jasne czemu brak uczuć ma stłumione uczucia. Typowa historia, która tak powinna się skończyć. Po prostu schemat, czyli najpierw mocne przeżywanie, potem przewalone w życiu i na koniec mechanizm obronny odcięcia się od tych ciężkich przeżyć. Standard.

 

Nic dodać, nic ująć.

Dlatego sugerowałam brak uczuć, że Jej stany mają swoją przyczynę.

Jeszcze przed chwilką doczytałam,że Jej ojciec lał matkę, a Ona martwiła się nawet o budżet domowy będąc dzieckiem.

I to są zdrowe relacje?

Teraz widzę to tak:

 

Rodzice mięli niezdrowe relacje między sobą. A wiadomo,że w takich warunkach dzieci rozwijają się nieprawidłowo.

Brak uczuć czuła,że nie są to prawidłowe relacje, jednak widziała tylko te nieprawidłowe. I gdy budowała swoje związki.....to z niewiedzy i braku przykładu z domu wiązała się z niewłaściwymi dla Niej mężczyznami. Bo nie znała prawidłowego wzorca ojca i matki. Może nieświadomie szukała tego ojca.....wiążąc się z nimi.

 

Brak uczuć...teraz może mnie zrozumiesz dlaczego zawsze starałam się drążyć temat. Nie złośliwie, chciałam tylko pomóc.

 

 

 

Brutalna prawda: to my jesteśmy dziećmi swoich rodziców, a nie na odwrót i to NAM się z ich strony należała, z racji urodzenia, empatia. To ICH rolą było rozumienie nas. A odwrotność to jakieś pomieszanie ról.

Ja całe dzieciństwo czułam się rodzicem moich rodziców...żeby się jakoś zgodzili, żeby ojciec nie bił mamy, martwiłam się też o kwestie finansnowe, jak dociągniemy do pierwszego itd. Dziecko nie powinnno mieć takich problemów.

I tu masz rację w 100%.

 

 

hmmm, moja babcia poświęciła dla mamy prawie wszystko, a mama zachowywała się tak, jakby to się jej należało. babci wina jest taka, że mamę za bardzo rozpuściła..

Kasiu...Twoja mama też nie miała wzorca ojca. Matka Twojej matki mogła Jej go zastępować, ale niestety ...to nie jest to samo.

Może Twja mama nauczyła się tylko w większości brać, niżeli dawać?

Nie obrażaj się...to są jak zwykle moje domysły.

Ja się z tym stanowczo nie zgadzam i uważam, że takie rozważania mogą być przeszkodzą w zdrowieniu. No, ale to moje zdanie. Własne nieszczęśliwe dzieciństwo NIJAK nie usprawiedliwia tego, co rodzice, jako dorośli ludzie robią swoim dzieciom, za które są odpowiedzialni. Skoro mają swoje problemy to nie powinni decydować się na powoływanie na świat ludzi, ale najpierw uporać się we własnym zakresie ze swoimi deficytami. Przerzucanie swoich frustracji z rodziców na bezbronne (!) i zależne od nich dzieci nie nie budzi we mnie żadnego zrozumienia. Tak, sami zostali zranieni jako dzieci, ale jako dorośli zrobili to samo swoim dzieciom. I nieważne, czy specjalnie czy nie. Liczą się konsekwencje, które bywają druzgoczące. Brutalna prawda: to my jesteśmy dziećmi swoich rodziców, a nie na odwrót i to NAM się z ich strony należała, z racji urodzenia, empatia. To ICH rolą było rozumienie nas. A odwrotność to jakieś pomieszanie ról.

 

Zgadzam się z Tobą poniekąd.

Tylko jest jedno "ale".

Rodzice, gdy nie są świadomi swoich błędów wychowawczych , które popełniali względem nas........to nie są w stanie zmieniać niczego.

 

I co z tego, że moja matka miała niefajną sytuację z dzieciństwie (tzn. pojawiła się siostra, rodzeństwo=zazdrość)? Jako DOROSŁA kobieta nie zrobiła nic, aby przestać wyżywać się na mnie.

NIe usprawiedliwiam Twojej mamy, ale skąd niby miała wiedzieć, powielała schematy, które wyniosła z domu. Widocznie była nieświadoma.

 

 

 

tego, że taką miałam rodzinę, a nie inną, takie dzieciństwo, a nie inne... to są rzeczy, których nie zmienię.

Tego już nie zmienisz Kasiu. Ale poznanie genezy i przyczyn pomaga w uświadomieniu czegoś co jest błędne i czegoś co jest akceptowalne i pożądane.

Też pytałam o to na sesjach,że o co mi to niby ma być potrzebne w życiu....ta wiedza.

Teraz wiem,że jest potrzebna,żeby zrozumieć. Nie, żeby usprawiedliwić rodziców, tylko,żeby zrozumieć całą sytuację. A to,że po drodze będziemy się złościć, obwiniać rodziców,za te całe zło etc. ....to już inna sprawa. Po drodze przepracujemy też parę emocji z tym związanych.

Przynajmniej u mnie tak było, gdy zaczynałam przyglądać się rodzicom moich rodziców.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo tu nie chodzi o przegadanie, ale o przeżywanie. I dopiero te emocje poddawać refleksji.

 

właśnie...., a ja albo nie dopuszczam do przeżywania, nie czuję nic, a jak przeżywam, to potem to tłamszę, poprzestaję na tym.

 

ja bardzo często analizowałam wszystko intelektualnie, że tak powiem "na sucho", jakbym opowiadała o obcej osobie - nie potrafiłam się uczuciowo otworzyć

 

ja tak właśnie mam....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Zgadzam się z Tobą poniekąd.

Tylko jest jedno "ale".

Rodzice, gdy nie są świadomi swoich błędów wychowawczych , które popełniali względem nas........to nie są w stanie zmieniać niczego.

 

Ale to ich "nie rozgrzesza". Odpowiedzialność jest odpowiedzialnością. A poza tym mają coś takiego jak swój rozum, nie? Poza tym, nie powiesz chyba, że dorosła, poczytalna osoba nie zdaje sobie sprawy, że mówienie na kogoś (na mnie) kretynko, idiotko i gorzej, to sprawianie mu przykrości? Tak samo jak tykanie po głowie i popychanie. I usprawiedliwianie tego moim działaniem jej na nerwy. Czy ona nie jest odpowiedzialna za wypowiadanie tych słów i robienie tych gestów? Moja matka nie jest w stanie psychozy, dla jasności.

 

I co z tego, że moja matka miała niefajną sytuację z dzieciństwie (tzn. pojawiła się siostra, rodzeństwo=zazdrość)? Jako DOROSŁA kobieta nie zrobiła nic, aby przestać wyżywać się na mnie.

NIe usprawiedliwiam Twojej mamy, ale skąd niby miała wiedzieć, powielała schematy, które wyniosła z domu. Widocznie była nieświadoma.

 

Ale nie chodzi o to, co ona wiedziała, a co nie, czy była świadoma, czy nieświadoma i to, jakie miała intencje. Bo intencjami się dziecka nie wychowuje. I nie chodzi o motywy. Chodzi o to, CO ROBIŁA i ROBI.

 

-- 19 maja 2011, 18:08 --

 

właśnie...., a ja albo nie dopuszczam do przeżywania, nie czuję nic, a jak przeżywam, to potem to tłamszę, poprzestaję na tym.

 

Wiesz, zauważyłam, że to częsty problem osób, które można określić jako bpd. Ja mam tak, że albo albo: rozum albo emocje, mam trudności, aby jedno z drugim powiązać, tzn. analizować i jednocześnie nie odrywać się od emocji, albo na odwrót: przeżywając, być w stanie poddać to refleksji. W zasadzie tylko przy jednej osobie mi się to udawało, niestety ona nie była terapeutą. Ten kontakt różnił się tym, że czułam jej EMPATIĘ. Autentyczną, nie pozorowaną.

 

ja bardzo często analizowałam wszystko intelektualnie, że tak powiem "na sucho", jakbym opowiadała o obcej osobie - nie potrafiłam się uczuciowo otworzyć

 

ja tak właśnie mam....

 

No i pewnie dlatego efektów brak... bo w końcu poprawa ma być w samopoczuciu, a nie samym rozumieniu. Wiesz co, a to nie jest nie tyle "nie potrafiłam", co NIE CHCIAŁAM, przy tej akurat osobie/osobach? Ja nie potrafiłam się otworzyć, jak już wspomniałam, przy zdystansowanych analitykach, chłodnych w moim odczuciu (niezależnie od tego, czy taki de facto mają charakter czy tylko taka poza). Czuję, że potrzebuję empatycznego świadka, też emocjonalnie zaangażowanego w kontakt... Wtedy działało (o czym napisałam powyżej). Może tu tkwi haczyk? Zauważyłam, że nie mam najmniejszej gotowości do otwierania się przy kimś, kto jest nastawiony na suche analizowanie tego, co mu powiem i nie czuję, że go jakoś obchodzę. I, co więcej, zaczynam uważać, że to nie dziwne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z pewnymi rzeczami trzeba się nauczyć żyć i ciągłe ich rozkopywanie w niczym nie pomaga.

Zgadzam się i dlatego kompletnie do mnie nie przemawia sens psychoterapii. Jak się jest zadowolonym, to po cholerę się bez przerwy rozkwaszać na wspomnieniach z jakiejś odległej przeszłości? Czuję w sobie agresję jak ktoś mnie chce zmusić do psychoterapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja terapia się skupia na "tu i teraz".

Sądzę, że taki typ terapii jest skuteczniejszy.

Nienawidzę, jak ktoś obcy mi węszy w moim kontakcie z rodzicami i nie znoszę rozmawiać o swoim dzieciństwie z ludźmi, którzy mnie nie rozumieją i przeinaczają moje słowa, starając się wcisnąć mój przypadek w podręcznikowy schemat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z pewnymi rzeczami trzeba się nauczyć żyć i ciągłe ich rozkopywanie w niczym nie pomaga.

Zgadzam się i dlatego kompletnie do mnie nie przemawia sens psychoterapii. Jak się jest zadowolonym, to po cholerę się bez przerwy rozkwaszać na wspomnieniach z jakiejś odległej przeszłości? Czuję w sobie agresję jak ktoś mnie chce zmusić do psychoterapii.

New-Tenuis, ale ja się bynajmniej nie czuję zadowolona... Po prostu zmieniłam nurt psychoterapii. Moja terapia się skupia na "tu i teraz".

Też uważam, że rozkopywanie dawnych emocji nic nie zmieni, a może nawet pogorszyć sprawę. Dlatego chodzę na terapię w nurcie behawioralno-poznawczym, która skupia się właśnie na "tu i teraz". Skądinąd owa terapia ma największy odsetek osób wyleczonych i wcale się temu nie dziwię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejny raz jestem pod wrazeniem Twoich trafnych slow, naranja.

 

Wiesz co, a to nie jest nie tyle "nie potrafiłam", co NIE CHCIAŁAM, przy tej akurat osobie/osobach?

 

Chyba w tym wypadku to jest tozsame. W kazdym razie ja na pewno nie potrafie sie otworzyc. Nie poczulem nawet przez sekunde jakiejs takiej wiezi z terapeuta, zeby sie otwierac. Zawsze jest sucha analiza, zreszta jak jestem sam ze soba to tez. No i fakt, ze to nic nie zmienia. Wiele rzeczy juz zauwazylem, wiele rzeczy zrozumialem, ale ich nie przezylem i dalej czuje, ze stoje w miejscu.

 

Witaj ponownie, Korat. Co sie z Toba dzialo tyle czasu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×