Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filofobia, 'związkofobia', lęk przed zaangażowaniem...


aptasia

Rekomendowane odpowiedzi

Filofobia (od φίλος (filos) - (gr.) przyjaciel, kochany[1] oraz φόβος (phobos) - (gr.) strach[2]) - strach przed zakochaniem i byciem z drugą osobą w związku. Ryzyko jego wystąpienia ma miejsce zazwyczaj wtedy, gdy osoba miała w przeszłości do czynienia z emocjonalnymi zawirowaniami dotyczącymi miłości. Filofobia może być również przewlekłym lękiem.

 

Filofobia jest definiowana jako anormalny, uporczywy i nieuzasadniony strach przed zakochaniem, co ma duży wpływ na jakość życia. Prócz lęku przed emocjonalnym zaangażowaniem mogą jej również towarzyszyć inne objawy, jak nadmierna potliwość, nieregularne bicie serca, duszności, uczucie lęku, nudności i uczucie niepokoju. Najgorszym aspektem filofobii jest towarzysząca jej samotność.

 

Macie? Jak się u was objawia? z czego wynika? są tu osoby podobne do mnie? Chętnie podyskutuję nt tej przypadłości.

 

-- 13 gru 2013, 01:15 --

 

naprawdę nikt? nic?

 

To może zacznę temat.

u mnie objawia się to tak, że:

dystansuje się od osób które próbują się nadmiernie zbliżyć. Ciężko mi zaufać potencjalnemu partnerowi więc rzucam mu kłody pod nogi, testuje, przetrzymuje... jeśli się nie zniechęci a mi zacznie zależeć... wtedy dopiero zaczyna się prawdziwy koszmar.

Ciągłe analizowanie jego zachowania i próba przewidzenia kiedy i jak mnie zrani, co skutkuje atakami paniki... paniki która jak huragan, niszczy i destabilizuje wszystko... W tej panice zrywam, burzę poczucie bliskości, mówię bardzo bolesne rzeczy żeby tylko zniechęcić tą osobę na tyle skutecznie by nigdy już nikogo z nas nie kusiło do powrotu, by nie było czego naprawiać... niestety zapętlam się w tym.

 

Całe szczęście, leki mi pomagają na ten rodzaj lęku.

Jak to jest u was?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam coś bardzo podobnego. Nie wiem czy u mnie to można nazwać fobią ale też boje się gdy ludzie "podchodzą za blisko". Szczególnie jeżeli chodzi o związki. U mnie to wynika bardziej z lęku przed okazywaniem własnych słabości. Z domu wyniosłem "wartości", które do tej pory zmuszały mnie do bycia idealnym wśród ludzi. Udaje mi się to ostatnio pokonywać. 3 tygodnie temu postawiłem na jedną kartę i wygadałem się przed dwójką znajomych o nerwicy, o lękach i o tym, że jestem... gejem. (co wcale nie pomaga bo to takie "nieidealne"). Zauważyłem, że mówienie o własnych słabościach niesamowicie mnie wzmacnia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie objawia się to tak, że:

dystansuje się od osób które próbują się nadmiernie zbliżyć. Ciężko mi zaufać potencjalnemu partnerowi więc rzucam mu kłody pod nogi, testuje, przetrzymuje... jeśli się nie zniechęci a mi zacznie zależeć... wtedy dopiero zaczyna się prawdziwy koszmar.

Ciągłe analizowanie jego zachowania i próba przewidzenia kiedy i jak mnie zrani, co skutkuje atakami paniki... paniki która jak huragan, niszczy i destabilizuje wszystko... W tej panice zrywam, burzę poczucie bliskości, mówię bardzo bolesne rzeczy żeby tylko zniechęcić tą osobę na tyle skutecznie by nigdy już nikogo z nas nie kusiło do powrotu, by nie było czego naprawiać... niestety zapętlam się w tym.

NIestety, pod Twymi słowami mogłabym się podpisać obiema rękami :cry:

Niestety, ja dodatkowo usprawiedliwiam wiele moich zachowań i sytuacji faktem, że pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, że doświadczona przemoc psychiczna i fizyczna uprawnia mnie do testowania drugiego człowieka, sondowania jego skłonności do agresji, poszukiwania takich cech charakteru, które potwierdzą moje lęki, obawy i zdyskwalifikują delkwenta już na starcie :(

Asekuruję się swoim bagażem doświadczeń iście negatywnych przed doświadczeniem czegoś dobrego, tak z obawy przed doświadczeniem czegoś złego.

 

-- 14 gru 2013, 15:36 --

 

Można poddać się terapii, można spotkać kogoś nieskazitelnego, który przejdzie te nasze wszystkie wylęknione próby ( choć tu akurat myślę, że prób w zaburzonym umyśle nie ma końca) albo można zaakceptować życie w samotności. :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

>> mikra78

 

Ja myślę, że pierwsze z rozwiązań, które przedstawiłaś jest najlepsze. Jeżeli życie w samotności z reguły, oznacza brak szczęścia, a bycie z kimś z reguły to brakujące szczęście daje, to dlaczego robić sobie samemu na złość. Warto przynajmniej spróbować pokonać lęk przed bliskością.

 

To, że sobie zdajemy z tego sprawę, to już jest jakaś wartość. Jasne, samo zdawanie sobie sprawy nic nie daje. Trzeba jeszcze zacząć próbować coś z tym zrobić.

 

Jedna moja znajoma bardzo pozytywnie opowiadała o terapii grupowej. Dzięki niej udało jej się sporo zmienić w zakresie związków i strachu przed nimi. Myślę, że jest to opcja do rozważenia.

 

Zawsze można też "brać poprawkę" na swoje "skrzywienie". Taktyka widoku z balkonu - czyli starać się spojrzeć na daną sytuację z dystansem. Może wtedy uda się dostrzec, że z czymś przesadzamy i szukamy dziury w całym.

 

>> vitalic

 

Ciągłe ukrywanie swojej prawdziwej twarzy jest strasznie męczące. Myślę, że dobrze się stało, że się odkryłeś przed bliskimi Ci osobami. Na pewno przyniosło to ulgę. Życie jest tylko jedno i szkoda byłoby je przeżyć w ukryciu jak mysz pod miotłą.

 

Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NIestety, pod Twymi słowami mogłabym się podpisać obiema rękami :cry:

Niestety, ja dodatkowo usprawiedliwiam wiele moich zachowań i sytuacji faktem, że pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, że doświadczona przemoc psychiczna i fizyczna uprawnia mnie do testowania drugiego człowieka, sondowania jego skłonności do agresji, poszukiwania takich cech charakteru, które potwierdzą moje lęki, obawy i zdyskwalifikują delkwenta już na starcie :(

Asekuruję się swoim bagażem doświadczeń iście negatywnych przed doświadczeniem czegoś dobrego, tak z obawy przed doświadczeniem czegoś złego.

 

To tak jak u mnie. Też pochodzę z rodziny emocjonalnie patologicznej, trochę się tym usprawiedliwiałam, choć tak naprawdę jestem w takim wieku w którym trzeba brać pełną odpowiedzialność za własne życie a nie zrzucać winę na innych. Niby to wszystko wiem... ale kiedy w czymś się cały czas wychowywało to ciężko zmienić postrzeganie świata bo staje się ono naturalne i... jedyne znane :(

 

Można poddać się terapii, można spotkać kogoś nieskazitelnego, który przejdzie te nasze wszystkie wylęknione próby ( choć tu akurat myślę, że prób w zaburzonym umyśle nie ma końca) albo można zaakceptować życie w samotności. :cry:

 

nie ma ludzi nieskazitelnych. W sumie jak jest za długo dobrze to też panikuję... bo wydaje mi się, że ta osoba ma nieszczere intencje.

 

To wszystko wpędziło mnie w depresję z której leczę się sertraliną.

Na depresje działa tak sobie, ale jeśli chodzi o związkofobię, sprawdza się naprawdę świetnie.

Oczywiście, miewam czarne myśli, wątpliwości i lęki... ale nie powodują ślepej reakcji - paniki... co najwyżej lekki lęk lub niepokoj... który łatwiej zracjonalizować, przeanalizować i oddalić od siebie.

Niedługo zamierzam iść na terapię bo chcę osiągnąć trwalsze efekty niż farmakologiczne.

 

A wy jak sobie z tym radzicie?

 

VitaliC, chyba najważniejsze to dać sobie prawo do niedoskonałości. Mówienie o swoich słabościach innym, o ile nie jest to użalanie się nad sobą może budować, i w sumie to chyba dobry trening dystansu do siebie i swoich słabosci :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie widzę nic złego w samotności.

W wręcz to stan do którego dążę.

Blisko ludzi sle umysł nie pozwala na przyjmowanie jakichś zmian.

 

Co do fobii. Związków.hm nie wiem.

Ale mam coś takiego,ze jak ktoś przekroczy granice, to jedna cześć mnie może go polubic.

Druga zaś... Chyba ta wynaturzona?

Zachowuje się trochę inaczej. 2czesc panuje nad pierwsza.

Pierwsza jest tylko ułamkiem.

Pierwsza -podatna na jakieś pozytywne uczucia pozwala na to by komuś zaufać

Druga zaczyna wszystko podważać. Przekonuje się ze ta osoba kłamie. Ze coś kręci. Ze pewnie chce coś osiągnąć. A wiec trzeba to sprawdzić. I tu się zaczynaja schody.

Wewnętrzna walka mojej świadomości , która przygnieciona zostaje przez 2 stronę.

Zaczynam wmawiać tej osobie ze mnie nienawidzi. Wiem i tak ze kłamie, to po co to ukrywa?

Zaczynaja się wieczne obawy o ta właśnie szczerość. Zawsze podważam (nie mówiąc tego często) .

Wiem ze ktoś mnie nienawidzi

Bo tak przecież musi być. Zawsze to wmawiam sobie i komuś.

Udaje się. Ta osoba zaczyna uciekać ,czyli moje wnioski okazują się prawdziwe.

W skrócie schemat- ok. Ok. Granica. Rozkmina(szukanie wad i jakichkolwiek problemów ) .dzialanie wniosków. Doprowadzanie kogoś do ucieczki. Potwierdzenie wniosków.

Potem to zwykle pojawia się rozpacz z nienawiścią połączona. Oczywiście tez silniejsza waga wniosków.

 

Nie wiem czy to pasuje do tematu. Ale mój mózg jakoś to skojarzył z tym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dream*, chyba terapia przyniesie Ci większe korzyści niż farmakoterapia, bo myślę sobie, że zamiast przytępiać lęki proszkami, może uda Ci się wespół z psychologiem ustalić jakieś konkretne przyczyny Twojego zalęknienia.

Co do radzenia sobie, to ja staram się stosować metodę, którą zasugerował mjp Taktyka "widoku z balkonu" sprawdza się jednak tylko wtedy, gdy nie są to nazbyt rozemocjonowane konfrontacje z drugim człekiem :? , bo niestety, ale na gorąco to ja mam widok co najwyżej z sutereny :D

 

mjp, jak czytasz powyżej, częściowo się z Tobą zgadzam, że terapia przydaje się, gdy unieszczęśliwia nas samotność wynikająca z niewłaściwego i zalęknionego nastawienia do ludzi, choć nie uważam, że szczęście we dwoje to cel terapii. Myślę, że dzięki konsultacjom ze specjalistami możemy zyskać przede wszystkim umiejętność szczęliwszego życia sam na sam ze sobą. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę ze też ją mam jednak u mnie wygląda to nieco inaczej. Nie zostałam jeszcze przez nikogo zraniona więc nie mam pojęcia skąd biorą się moje dziwne reakcje. Tak naprawdę jeszcze nigdy z nikim nie byłam, nawet jeśli sama byłam zakochana w danej osobie i ona we mnie, ponieważ gdy osoba która mi się podoba chce się do mnie zbliżyć, automatycznie wpadam w panikę, zaczynam mieć mdłości nie mogę oddychać. Najgorsze jest to że chcę z kimś być, jednak te lęki mi to uniemożliwiają. Przestałam już próbować się do kogoś zbliżyć bo wiem, że mieszam swoim zachowaniem w głowie innym, uznałam że nie będę więcej robić nadziei osobom, na którym mi zależy. Zraniłam w ten sposób mojego najlepszego przyjaciela i nie tylko. Może ryzykowałabym nadal gdyby to wywoływało zamęt tylko w mojej głowie. Jednak wiem, że jest zupełnie inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja odrzucam kazda osobe ktora chce sie do mnie za bardzo zblizyc. Nagle pomimo faktu,ze chcialbym byc ciepla i sympatyczna jak wydaje sie byc na codzien. Robie sie zimma i cyniczna. Po prostu nagle przestaje dopuszczac dana osobe do moich glebszych emocji.Dotyczy to zarowno mojego meza, ktory powinien juz moim zdaniem zawina sie i uciekac jak i przyjaciolrodziny i innych osob ktorych na mnie zalezy lub po prostu sa wobec mnie serdeczne. Dopoki trzymam dystans jest wszystko ok. Natiast kiedy ktokolwiek zaczyna zbytnio sie do mnie zblizac zaczyna m sie zamieniac w jak to kiedys okreslila moja kumpela ,,lKrolowa Sniegu''. Nie wiem skad to sie bierze . Ze wzgledu na to ze zawsze bylam ogromna spoleczniczka bylam pewna ze empatia to loja podstawowa cecha charakteru. W tek chwili nie poznaje samej siebie. Moze podswiadomie boje sie odrzucenia. Czy to mozliwe zebymsobie tego nie uswiadamiala? Gdzies wbrew sobie czuje ze powinnam byc wobec danej osoby mila tak ja ona wobec mnie a jedna robie sobie jakby na przekor i nie potrafie inaczej.

 

-- 04 cze 2014, 01:50 --

 

Ostatnio odkrylam ze nie lubie kiedy ludzie mnie przytulaja. Dopoki ludzie podchodza do mnie z dystanesm czuje sie bezpiecznie ale kiedy okazuja mi troske wpadam w frustracje i potrafie nagle wywolac wielka awanture zeby ich do siebie zrazic jak to zrobilam z wieloma osobami wczesniej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, jestem tu nowa, w zasadzie zarejestrowałam się na tym forum po przeczytaniu postu dream*. To trochę tak jakbym czytała o sobie. Do niedawna żyłam w przekonaniu, że ze mną jest jest wszystko w porządku, a tylko inni ludzie mają jakiś problem ze mną. No bo przecież nikt im się do mnie zbliżać nie każe, a mi jest dobrze tak jak jest. Niedawno trafiłam na artykuł o lęku przed bliskością i zaskoczyło mnie to jak bardzo opisane w nim zachowania pokrywają się z moimi. Jakiś czas temu zakończyłam prawie 3 letni związek. Zrobiłam chyba wszystko co się dało żeby zniechęcić mojego partnera do mnie, w końcu sama odeszłam. Niedawno poznałam kogoś nowego. Sytuacja była dość niecodzienna, bo poznaliśmy się za granicą, on jest obcokrajowcem. Myślałam, że po powrocie do kraju po prostu zerwę z nim kontakt. Niestety on się nie poddaje, a ja nie wiem co mam robić. Z jednej strony wiem, że wchodzenie w jeden związek po drugim to głupota. Poza tym byłby to związek o wiele bardziej skomplikowany niż jakikolwiek, w którym byłam. Ale z drugiej strony nie chcę wiecznie uciekać, chciałabym dać szansę i sobie i jemu. Ale z drugiej strony mój strach jest silniejszy ode mnie. Jeśli ktoś z Was mógłby mi coś, cokolwiek doradzić - będę wdzięczna :>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×