Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dziennik Nerwicy Natręctw :)


walecznyy

Rekomendowane odpowiedzi

Hm... Złapał mnie tak dobry nastrój, że wpadłem na świetny pomysł.

 

Bardzo lubię publikować swoje wypociny i myślę, że to może pomóc w wyjściu z nerwicy nie tylko mi, ale także innym osobom, które zmagają się z podobnym problemem. Postanowiłem założyć dziennik "walki" z tym świństwem.

 

Będę tu opisywał wszystko odnośnie przekonań, poglądów i stanów jakie mnie dopadają, aby wyciągać jakieś wnioski, zaczerpywać waszych opinii, rad i historii, wspólnie się nimi dzielić i OBSERWOWAĆ PROGRES!

 

Ale, zanim... tak na dobry humor (kawałek, który zawsze mnie mega pozytywnie nastraja!):

 

 

Od razu mówię, że cała historia wejścia w tą pętlę strachu aż po dzień dzisiejszy będzie długa, więc ....a zresztą

 

 

Od dawien dawna prowadziłem wesołe, beztroskie życie. Nie przejmowałem się niczym. Zawszę byłem nadwyraz otwarty, kontaktowy i bezpośredni. Żyłem chwilą, żyłem imprezami. Robiłem w życiu to co mi sprawiało przyjemność, czyli sport, imprezy, interakcje z kobietami itp, itd. Uznaliśmy z przyjaciółmi, że chcielibyśmy spróbować w życiu czegoś nowego, czegoś ponad szablon.

 

Padło na grzyby halucynogenne (nie jest to może bezpośrednia przyczyna moich problemów, ale swój wpływ napewno ma, ale zaraz do tego dojdę). Generalnie cała ta grzybowa "podróż" trwała 5-6 godzin. Wiadomo, że środki psychoaktywne bardzo pogłębiają stan w jakim się znajdujemy, czyli jak pijemy wódkę, dla smutku to jeszcze bardziej się rozczulamy i jesteśmy zirytowani, jak natomiast pijemy dla towarzystwa na imprezie, to doskonale się bawimy i alkohol podtrzymuje w nas ten stan. Wszystko zależy od nastawienia. Tak samo jest z marichuaną, grzybami i wszystkimi rzeczami, które naruszają w jakiś sposób nasze postrzeganie :)

 

Moich dwóch przyjaciół było nastawionych na bardzo pozytywne przeżycia. Ja na początku też. Zachwycaliśmy się tymi wszystkimi tworami naszego umysłu i było to nietuzinkowe przeżycie...do czasu. Złapałem tzw. "bad tripa", czyli przerażającą sytuację, która dotyczy urojeń i lęków w danym stanie, poczucia wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Mi akurat się wydawało (na takim "haju" nie ma się poczucia czasu), że spędze w tej podróży już wieczność i nigdy nie wrócę do normalności. Było to na tyle traumatyczne przeżycie, że ciągle się o to bałem i za wszelką cenę chciałem powrócić do normalności starając się kontrolować, co oczywiście przynosiło odwrotny skutek.

 

Minęło kilka miesięcy. Jak już wspomniałem, lubię pisać więc opisywałem coś w rodzaju pamiętnika (swój miniony rok). Była 3 w nocy, więc niewątpliwie mój organizm był wyczerpany. Obraz z monitora zaczął mi się rozpływać/rozmazywać. Dodatkowo poczułem takie dziwne uczucie "odrealnienia", jakiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Ludzie z założenia boją się tego, czego nie znają więc sami wiecie jak mogło to mnie przerazić. Wyłączyłem natychmiastowo komputer kładąc się do łóżka i tłumacząc sobie, że to tylko zmęczenie i jutro będzie dobrze!...i od tego się zaczął cały mechanizm nerwicy:

 

a co jednak jak to jakiś nieodwracalny proces?

co jak mi tak zostanie?

co jak zeświruje?

co z moimi planami, ukochanymi ludźmi kiedy zamkną mnie w jakimś psychiatryku?

 

(oczywiście bez ujmy dla osób leczących się w szpitalach psychiatrycznych, ale opisuję swoje faktyczne obawy i to jak je odbierałem, ponieważ temat zaburzeń/chorób psychicznych był mi zawsze tematem tabu).

 

Machina ruszyła, zacząłem samoistnie się nakręcać.

 

Myślałem, że to chwilowe i, że to minie lecz co kilka dni miałem takie noce oparte zupełnie na tych samych obawach (choroba psychiczna, odrzucenie społeczne) tylko, że zakamuflowane pod innymi myślami i przypuszczeniami.

 

Nagle zaczęły mi się przypominać wszystkie negatywne rzeczy, które usłyszałem/przeczytałem wcześniej o grzybach: że mogą spowodować schizofrenię, że nieodwracalnie ryją psychikę, otwierają jakieś tam receptory itp itd.

 

Doszedłem do wniosku, że przeniosło się to już na tło obsesyjne, gdyż wszędzie szukałem jakiś zmian w osobowości; kontrolowałem to jak mówię, jak rozumiem, skupiałem się bardziej na sposobie odbierania drugiej osoby niż to o czym on mówi, co chcąc niechcąc samoistnie napędza pogłebianie się naszego problemu (gdyż sami go tworzymy).

 

 

W końcu nastąpił przełom, doszedłem do wniosku, że sam sobie z tym nie poradzę, albo po prostu będzie mi o wiele ciężej.

Opowiedziałem o swoim problemie rodzicom i udałem się z nim do psychiatry. Padł wyrok. Dowiedziałem się, że mam nerwicę natręctw na punkcie myślowym.

 

 

Zacząłem sam grzebać w internecie o nerwicy, co dla ludzi o dużej przyswajalności nie jest dobrym rozwiązaniem. Wiadomo, że nasz umysł w takiej chorobie jest wstanie wsiąknąć wszystko, uciec się do każdej drogi, byle tylko sobie pomóc.

 

 

Mimo iż przeczytałem 10 argumentów pozytywnych na ten temat i zacząłem się już fajnie nastrajać, to gdzieś przeczytałem o czymś negatywnym na temat tej choroby (że jest nieuleczalna, prowadzi do depresji itp itd) i już nie pamiętałem o tych dziesięciu plusach.

 

 

Atakowało mnie to i tak okresowo (raz na parę dni). Psychiatra dał mi jakieś leki i zalecił psychoterapię. Tydzień czasu nie miałem żadnych objawów. Pomyślałem, że były to chwilowe 'rozkminy' i wszystko powróciło do normy, aż do momentu pójścia do kościoła...

 

 

W kościele, w trakcie kazania i rozmowy o objawieniu się Boga dla Chrystusa stwierdziłem, że istnieją tylko dwie drogi interpretacji świata. Naukowa (psychologia) i Religijna (w moim przypadku chrześcijanizm). Nie wyobrażacie sobie do jakiego stanu mnie to doprowadziło. Całą mszę się trzęsłem myśląc na tym, że albo Mojżesz był chory psychicznie, albo faktycznie Bóg jesti religia ma sens, a ja od niej stronię (nie chodzę do spowiedzi, z zasadami moralnymi też różnie). Wprowadziłem się znów w wiry lękowe. Jako iż psychiatra mnie uspokoił, że nie jest to schizofrenia bo jestem świadomy swojej choroby, a dotknięci schizofrenią nie zdają sobie sprawy, że są chorzy - lęki na tym podłożu jakby odpuściły. Wkręciły się natomiast religijne. Zdałem sobie sprawę, że to jak żyjemy zależy od tego w co wierzymy. Rozmyślałem nad możliwościami wszelkiego opętania itp itd. Pomyślałem, że mogę się zwrócić do Boga o pomoc, ale muszę być czysty, czyli się wyspowiadać. Z kolei spowiedź bez założenia świadomej poprawy jest bez sensu (tak, chodzi mi o seks), więc miałem mnóstwo myśli, czy faktycznie uciec do tej religii, zostawić dotychczasowe życie, które kocham. Zaraz kolejna przerażająca myśl o tym że zostanę księdzem (boje się tej wizji, bo wiem jakie smutne i specyficzne życie mają) - według mnie. Po obejrzeniu filmu Constantine wpadłem chyba już na dno wiru. Generalnie chyba nie mam co opisywać myśli lękowych, bo nie mają one ani swojego sensu, ani odbicia w rzeczywistości, więc nie będę już się wgłębiał w to jakie mi tam myśli przychodziły do głowy (głównie egzystencjalne, że nauka nie wyjaśnia spraw, które wyjaśnia religia, więc jest piekło i niebo, boję się piekła, ale nie chce też życ ''grzecznie'' na ziemi).

 

 

Te rzeczy pokazują tak na prawdę jakie "pranie mózgu" robi nam religia. Chora religia, zdrowa jest jak najbardziej w porządku. Ale w tej materii się nie będę produkował, za to zostawię wam wspaniały wywiad z dr. Molendą:

 

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/strach-przed-bogiem

 

Zakładając, że Bóg istnieje...stworzył nas dlatego, że nas kocha. Ludzie z natury są grzeszni i tego się nie zmieni. Dlatego moją główną maksymą jest miłość. Z założenia staram się kochać wszystkich ludzi i nie robić im krzywdy. Wiem, że nie ma co się bać Boga, bo jest dobry i chcę dobrze dla nas. Dlatego należy kochać siebie i innych i wszystko :) Jeżeli chodzi o seks, nie wiem co ma złego w sobie oprócz religijnych urojeń. Dla mnie jest najwyższą formą przekazu miłości, dawania sobie rozkoszy. Dlaczego mam ten instynkt na siłę w sobie tłumić? To nienormalne. Nie wiem, czym kieruje się kościół zakazując go, ale nawet nie chce się w to wgłębiać, bo nauczyłem się że wgłębianie się jest jedną z rzeczy najgorszych. W każdy temat. Wszystko trzeba mieć wypośrodkowane, a życie przyjmować prosto :)

 

 

Aktualnie jestem w momencie, w którym lęki religijne nie nękają mnie AŻ tak, a za to wróciły lęki na podłożu choroby psychicznej.

Zauważyłem, że wszystko szło w gorszą stronę, co samoistnie napędzało system "o kurna, faktycznie jest coraz gorzej, niedługo już będę niezdrowy na umyśle''. Noce były tragiczne, na każdą rzecz na którą spojrzałem, analizowałem czy widzę ją dobrze, czy mi nie faluje, czy nie mam zwidów itp itd. Zresztą, sami wiecie o co chodzi...Non stop kontrola nad tym, czy aby wszystko jest okej. Od zawsze mam coś ze wzrokiem, w sensie że jestem krótkowidzem plus astygmatyzm. Ostatnio zauważyłem, że patrząc się na jednolitą ścianę widzę różne pasma (jasne i ciemne) i takie jakby kosmyki opadające na drodze widzenia, a czasami także robaczki. Na poziomie świadomym, wiem że jest to albo jakaś wada wzroku, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi/rozwinęła się nienadwno. Albo po prostu skupiając się na tym czy wszystko jest okej, zauważam jakieś szkopuły, na które nikt bez nerwicy nie zwraca uwagi. Mimo wszystko, sami wiecie jak to działa na człowieka, i jakie to wszystko realne w napadzie lęku. Wszystko się ze sobą łączy i daje wyrok - nieodwracalna choroba psychiczna.

 

 

 

 

Tyle jeżeli chodzi o moje objawy, teraz postaram się wypisać wnioski, rady i sposoby walki z tym gównem. Jestem akurat w dobrym nastroju więc patrzę na to wszystko z dystansem :)

 

Wnioski:

- "Bezsensowne rozmyślanie polega na "męczeniu" tematu, doszukiwaniu się ukrytej prawdy, której po prostu nie ma. "Zdrowe myślenie" polega na skupieniu się na najbardziej oczywistych, najprostszych rzeczach. Pierwsza, "intuicyjna", na ogół bardzo prosta myśl jest najlepsza, jej zignorowanie kończy się najczęściej wpadnięciem w bezsensowne rozmyślanie."

- Bardzo pomaga wsparcie od osób do których mamy zaufanie, ze względu na pokrewieństwo, czas przyjaźni, czy też kompetencje lekarskie, dlatego:

a) Fajne było uświadomienie mnie przez ojca, że wszystko to rzeczywistość, nie ma żadnych innych wymiarów itp. Jest tylko tu i teraz, rachunki, praca itp itd. A ludzie, którzy uporczywie czytają o ufo i w nie wierzą, twierdzą, że zostali przez nie porwani lub z nimi rozmawiali, lecz to wszystko dzieje się w tych ludzi głowach, a nie w rzeczywistości - dało mi to potężną kotwicę na to, że wszystko jest kwestią naszego programowania i sami programujemy sobie strach i się w niego wgłębiamy - baa, łatwo powiedzieć!

b) Zdecydowałem się na psychoterapię (Gestalt), z której też wywnioskowałem międzyinnymi to, że nerwica to jest swoisty sposób organizmu na wydalenie emocji i po prostu mój organizm odreagowywuje w ten sposób. Za dużo we mnie zebrało się stresu (jestem maturzystą, ale mam to niby w dupie przynajmniej na poziomie świadomym), plus te grzyby, co skumulowało to i owo. Dowiedziałem się, że to moje życie i ja władam tym wszystkim. Gdy nie chcę lęku, to go po prostu wywalam, ale zanim to wszystko...to najważniejsza jest AKCEPTACJA. (aaa to tylko lęk, widocznie organizm musi tak zareagować, niech się troche poprzewija tych myśli, nie będę w nie wnikał)

-Ważne jest pozytywne myślenie, co jest opisane na świetnym blogu "Historia pewnej nerwicy" i to jak zapoczątkować pętle myślenia pozytywnego, zamiast negatywnego

- Zdanie sobie sprawy, że to TYLKO nerwica, to jest do przejścia i doskonale sobie z tym poradzicie!

- Dodatkowo zauważyłem, że przy spaleniu papierosów wpadam w wielki wir lęków. Może to jest spowodowane tym, że nie paliłem nigdy, a po prostu gdzies wewnętrznie mam wyrzuty sumienia (po co to zaczynam) albo to jest reakcja obronna organizmu na palenie, albo po prostu mi nie słuzą - staram się nie palić

- Zauważyłem też, że gdy uprawiałem zawodowo różnego rodzaju sport - nigdy nie miałem żadnych problemów z psychiką, natomiast lenie się w domu już od dobrych kilku miesięcy - może po prostu emocje nie mają ''tego ujścia'' w formie potu, więc powoli wracam do tego sportu

- Myślę, że dużą rolę odgrywa tu zima (bo mimo pozytywnego humoru, wychodzisz na zewnątrz i mówisz "o kurwa, jak zimno", co automatycznie obniża twój stan) - czekamy na wiosnę!

- WIELKĄ rolę odgrywa zaprogramowany we mnie perfekcjonizm. Z jednej strony to paradoks, bo większość rzeczy robię na odwal, lecz jeżeli chodzi o jakieś myślenie to chcę być idealny...(w życiu religijnym, odnośnie swojej ścieżki życiowej itp.) i przywiązuję wielką uwagę co do wyboru życiowej drogi...! - przecież wiadomo, że perfekcjonizm nie istnieje!

 

 

Pamiętajmy, bądźmy silni, a napewno damy sobie z tym radę, iż nie ma rzeczy nie do zrobienia..!

życie jest piękne!

 

Nie myśl - żyj.

walecznyy.

 

-- 16 lut 2012, 19:19 --

 

Dodatkowo,

 

Jeżeli chodzi o środki farmakologiczne to piłem Dziurawca, ale się skończył i jakos nie po drodze mi do apteki, a jeżeli chodzi o

tabletki, to psychiatra mi jakieś wypisała, ale nie jestem przekonany do ''psychotropów'' i byłem nastawiony na to, że poradzę sobie z tym sam, ale teraz to już sam nie wiem.

 

Wiem, że zapisałem się na wizytę do homeopaty. Podobno wiele ludzi ''nerwowych'' wyleczył. Warto próbować wszystkiego...

 

 

Jeden wniosek, który dzisiaj wyciągnałem i uważam za świetny:

 

Przeramowanie lęku, uczucia strachu na coś pozytywnego. Ja np. pomyślałem sobie, że z drugiej strony fajna jest ta nerwica, bo pozwala mi dogłębnie zajrzeć i poznać siebie, pozwala mi odkryć swoje słabości i nakazuje mi walke z nią. Takie bezstresowe życie byłoby nudne, a tak przynajmniej wiem, że muszę walczyć i wiem że to będzie długa ale i ciekawa walka...no i wiem, że ją wygram!

 

-- 18 lut 2012, 16:04 --

 

Wczorajszy humor troszkę opadł pod wieczór, gdyż znów złapała mnie fala myśli głównie na temat jakiejś choroby psychicznej, w którą rzekomo mogę popadać i też troszkę religijne.

 

Religijnie prawie już się uspokoiłem. Zdałem sobie sprawę, że zostałem wychowany w religijnej rodzinie (że o dziadkach już nie wspomnę) i był mi przedstawiany negatywny obraz Boga...nie możesz robić tego, bo jak to zrobisz to ....(wymiana nieszczęść)

 

Dlatego zawsze bałem się żyć przeciw nauce kościoła i religii. Jak wiadomo głownym podłożem, na którym tworzą się nasze natręctwa to seksualność człowieka. W domu nigdy nie byłem za to potępiany, lecz nauki kościoła, w których notorycznie słyszałem, że nie można się kochać (w sensie fizycznym), pomieszkiwać ze sobą itp. Doszło nawet do tego, że gdy w trakcie spowiedzi wyjaśniłem księdzu, że sypiam z pewną kobietą - powiedział, że albo obiecam (nie wiem czy mu, czy sobie czy Bogu, co on tam miał na myśli) przestać z nią sypiać albo nie dostanę rozgrzeszenia. Wstrząsło mną to strasznie, szczególnie że miałem dopiero 16-17 lat i zaczynałem przygody z seksem. Powiedziałem mu, że nie mogę tego obiecać i od tamtej pory nie było mnie u spowiedzi. Chyba to dobrze, bo gdybym mu to obiecał dopiero bym miał wyrzuty sumienia, że złamałem obietnicę...

 

 

Nie wiem tylko, co przeszkadza kościołowi w stosunkach pozamałżeńskich? Co widzi w nich złego?

 

 

Byłem na tak tragicznym poziomie (jakoś miesąc temu), że faktycznie myślałem, że albo musze się nawrócić i żyć według zasad moralnych (m.in nie uprawiać seksu, co jest dla mnie bardzo ważnym czynnikiem) - do czego pewnie doprowadzi zostanie księdzem, którego życie wydaje mi się być strasznie nudne i monotonne.... albo się odwrócić i mieć w dupie religię i żyć według swoich zachcianek... i tu bum! naskok myśli, że to nie doprowadzi mnie do zbawienia, nie zawiedzie do szczęścia (bo rzekomo tylko przez Boga możemy zaznać szczęście), że zostałem jakiś opętany i te siły nieczyste chcą abym się odwrócił od wiary.

 

Widziałem tylko te dwie drogi i wybór każdej z nich uważałem za tragiczny. Dopiero teraz zaczynam łapać grunt pod nogami. Z założenia człowiek powinien być istotą określoną, powinien wiedzieć w co wierzy i jak życie. Mam takie przekonanie, dlatego na siłe chcę znaleźć "swoją drogę". W tym momencie zdecydowałem, że Kościół Katolicki wyrządza nielada krzywdę w psychice ludzi, poprzez wywoływanie u nich poczucia żalu - życie nie tak ''jak się powinno'', przez co zgubienie swoich priorytetów i lęki.

 

 

W Boga wierzę, baaa...wierzę w dobrego Boga! Bóg nas kocha z założenia, więc nie ma sensu bać się jakiś kar i klątw zsyłanych przez niego. Chciałbym w to wierzyć i zmienić obraz Boga, na ojca którego kochamy my, jak i on nas, z tego z dzieciństwa - Bóg zły, Bóg karze, Boga trzeba się słuchać...tylko cholera skąd wiemy czy słuchamy Boga, czy jakiś urojonych zasad księży żyjących kilkaset (tysięc?) lat wstecz.

 

 

Uważam to za spory krok, gdyż rzecz która mnie najbardziej uspokaja to postawienie sprawy jasno. Wcześniej się wahałem nad tymi drogami i w ogóle, lecz teraz czuje się jasno określony. Czuje, że coś zmieniłem i nie boję się tej zmiany. Mam nadzieję, że będzie to duży krok przy wyjściu z natręctw).

 

 

 

Uff, aż mi lżej jak wam to wypisałem, mam nadzieję, że każdy mający natręctwa religijne będzie mógł wynieść coś stąd dla siebie :)

 

 

A teraz podsumowanie pracy nad sobą w trakcie tej doby:

1) Natręctwa na tle choroby psychicznej dalej mnie męczą, wszędzie dopatruje się czy czegoś nie widzę, czy coś nie zmienia się w moim postrzeganiu (miało to związek z religią wcześniej też) i ogólnie szukam odbicia tego co się dzieje we mnie w środku na świat zewnętrzny, czyli czy nie zmieniam się dla bliskich których kocham, czy nie szwankuje mi pamięć, czy tak samo jestem zdolny do nauki itp...

2) Doszła obawa o to, że nie mam (jak już to mówiłem, lubie mieć wszystko określone) SPRECYZOWANEJ drogi wyjścia z tego, w sensie że nie wiem, czy mam te natręctwa rozmyślać na swój sposób, czy od nich uciekać, czy je lekceważyć, czy dać im płynąć, czy walczyć z nimi.... przez co boje się, że jak wybiorę złą metodę walki z natręctwami, to przejdą onę na inną płaszczyznę, albo się pogłębią, albo popadne w to jeszcze mocniej i ciężej mi będzie się z tego wyleczyć

3) Zauważyłem, że już nie miałem prawie tydzień żadnego napadu lękowego, stricte lękowego (czyli naprawdę przerażające mnie, tragiczne myśli, drżenie ciała i inne objawy), może dla tego że je akceptuje i staram się w nie nie wnikać? albo po prostu staram się wszędzie wyłapywać plusy i żyć pozytywnie, prosto!

 

W momencie gdy przeszły mi lęki, zacząłem bardziej tym żyć. Czyli w ciągu dnia mnóstwo myślę o swoim życiu, swojej psychice, mnóstwo czytam i humor to różnie, generalnie zależy od tego co przeczytam/wywnioskuję. Dlatego też z jednej strony mam obawę, żeby nie przerodziło się to w przewlekłą depresję, z drugiej widzę PLUSY, że nie dopadają mnie straszne lęki!!!

 

Wszystkim życzę powodzenia i wytrwałości przede wszystkim!

 

-- 18 lut 2012, 16:17 --

 

Dodatkowo zauważyłem, że ogarnia mnie straszne poczucie winy za te grzyby. Wpajam sobie, że to wszystko przez nie, że sam zjebałem sobie życie, i to co budowałem sam i rodzice we mnie przez tyle lat poszło się ..... bo już zawsze będę krzywy na głowę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×