Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cześć. Czy zaznam jeszcze wolności?


Konrad95KRK

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć. Witajcie. Nie mam pojęcia jak ja to wszystko napiszę, ale... zależy mi. Z góry chciałbym przeprosić za wszelaki chaos, który może wystąpić w mojej wypowiedzi.

 

Jeszcze raz witam Was wszystkich. Jestem Nestor, mam 22 lata, pochodzę z południowej Polski (aktualnie mieszkam w Krakowie). Od około 10 lat zmagam się z różnymi zaburzeniami psychicznymi, ale... zacznę od początku.

 

Dzieciństwo

 

Mam tu na myśli okres - od przedszkola do około 5/6 klasy. Wychowałem się w typowej, robotniczej rodzinie. Nie wychowałem się w luksusach, ale naprawdę niczego mi nie brakowało, wszystkiego miałem pod dostatkiem. Należałem do dzieci raczej wstydliwych, ale miałem kolegów, w szkole szło mi dobrze (moja rodzicielka kładła dość duży nacisk na moją edukację :P - czasem aż za bardzo). Spędzałem czas jak każdy, przeciętny dzieciak w tamtych czasach - trochę na "polu", łażąc po krzakach, rzekach, lasach, oglądając kreskówki, grając na PEGASUSie z sąsiadem. Co do moich "dziecięcych pasji", były raczej nietypowe (tak mi się przynajmniej wydaje) - fascynowały mnie mapy, państwa, flagi (do dziś pamiętam każdą z nich, i jestem w stanie powiedzieć do którego państwa należy) oraz... mrówki. Tak, dokładnie tak, mrówki. Potrafiłem siedzieć godzinami za domem, dokarmiając mrowisko cukrem pudrem czy innymi rzeczami. Byłem zafascynowany organizacją tych zwierząt, a rzucając im to jedzenie czułem się trochę jak... Pan (wiem jak to brzmi).

 

Wszystko było normalnie, dziecięca sielanka trwała w najlepsze, gdy nagle... w wieku 12/13 lat pojawiły się u mnie dziwaczne lęki. Ni stąd, ni zowąd zacząłem bać się śmierci, chorób, kataklizmów. Początkowo starałem się te myśli ignorować, jednak z czasem zaczęły mnie męczyć coraz częściej - pojawiły się problemy ze snem, okropne nocne duszności. Pamiętam jak dziś, mój lęk przed sepsą, która szalała w tamtym okresie w Polsce. Niestety, o niczym nie mówiłem rodzicom, bo kompletnie nie rozumiałem tego, co się ze mną dzieje. Tak się zaczęła moja "droga"...

 

Gimnazjum

 

Przez rok walczyłem z lękami, które występowały z różnym natężeniem, czasami bywały dni spokojne, a czasem były to tygodnie katorgi. Nadszedł okres gimnazjum, trochę nowych twarzy, tylko trochę ponieważ duża część mojej klasy gimnazjalnej składała się z osób, które znałem już wcześniej. Nie pasowałem do reszty, moja wstydliwość, bardziej spokojne przysposobienie nie spodobało się otoczeniu. Byłem gnębiony, psychicznie, czasami fizycznie - nie umiałem się bronić, akceptowałem to. Zacząłem się wycofywać z "życia społecznego", utrzymywałem kontakt z 1/2 osobami, które były może nie tyle co kolegami, ale raczej znajomymi, z którymi od czasu do czasu mogłem spędzić wolną chwilę. Jednak zazwyczaj siedziałem w swoim pokoju nad mapami, atlasami i (w głównej mierze) komputerem. Dzięki dostępowi do sieci i grom online, miałem możliwość ucieczki od rzeczywistości. Czas leciał, lęki nadal były elementem mojego życia, ale do ich puli dołączył strach/niechęć (?) do ludzi. Pojawił się "rytuał" zamykania drzwi na 10 spustów. Rodzice nadal o niczym nie wiedzieli - również o sytuacji w szkole.

 

Liceum

 

Gimnazjum się skończyło. Trzeba było zdecydować się na jakąś szkołę średnią, wybrałem LO, które było najbliżej mojego domu, nie wyobrażałem sobie codziennego dojeżdżania gdzieś w odległe i nieznajome zakątki. Z liceum wiązałem pewne nadzieje, na poznanie nowych ludzi, święty spokój, może lekką zmianą mojego zachowania. Wyszło, no powiedzmy średnio. Nie zdobyłem nowych przyjaciół, kolegów za sprawą swojego "skrycia", na szczęście nikt mnie przesadnie nie męczył z powodu mojej inności. Coraz więcej czasu spędzałem przed PC, dawne pasje powoli usuwały się cień. Lęki niestety przybrały na sile, były już nieodłącznym elementem mojego życia - tłumiłem je grami online. Pierwszy rok LO przeleciał całkiem spokojnie, niestety w nauce nie szło mi już tak dobrze, jak wcześniej.

 

W drugiej klasie zaczęło się ze mną dziać coś niepokojącego. Zmęczony coraz większą ilością natręctw myślowych, po powrocie ze szkoły kładłem się spać. Moja codzienna rutyna: wstać - zjeść - iść do szkoły - spać - zjeść - PC - spać. Czułem coraz większy strach przed kontaktami z ludźmi, miałem praktycznie 0 zaufanie do nich. Pojawiła się u mnie jakaś mania prześladowcza, często czułem się obserwowany, bałem się, że ktoś mnie otruje, zamorduje. Wariowałem.

 

Przerażony, a jednocześnie już zmęczony tym wszystkim zacząłem szukać pomocy w internecie. Trafiłem na dość znane forum dla fobików społecznych. Zarejestrowałem się. Napisałem krótki pościk, ludzie zalecili mi udanie się do psychologa oraz uzupełnienie "Testu Liebowitza" (uzyskałem ze 130 punktów, czyli z tego co pamiętam, dość duży wynik - trochę mnie to wystraszylo, a jednocześnie nadało jakiś kierunek). Jedną z ważniejszych rzeczy jakie spotkały mnie na tym forum, to... poznanie mojej pierwszej dziewczyny (ale wątpię, że zdecyduję się o niej tu opowiadać).

 

Na przełomie 2012 i 2013 roku mój nastrój znacznie się obniżył - wiadomo, do tej pory nie należałem do wesołków, od końca gimnazjum / początku liceum stałem się bardziej melancholijny. Niestety, zaczęły pojawiać się pierwsze myśli samobójcze - miałem dość tego chaosu, który panował w mojej głowie. Zdecydowałem, że udam się do psychologa... Była to naprawdę trudna decyzja. Kiedy nadszedł czas wizyty, pękłem. Moje obawy związane z tym, że nie będę w stanie z siebie nic wydusić okazały się błędne. Wylałem z siebie wszystko. Miałem wrażenie, że psycholog była trochę przerażona :P - z racji, że opowiedziałem jej o myślach samobójczych była zmuszona powiadomić o tym moich rodziców (całe szczęście, że przedstawiła im całą sytuację, bo sam chyba nie byłbym w stanie tego dokonać).

 

W ekspresowym tempie trafiłem do psychiatry. Ten, po kilkuminutowej rozmowie odesłał mnie do SU Kraków - oddział psychiatrii dzieci i młodzieży. Zacząłem leczenie ambulatoryjne - pierwsze leki - pierwsze psychoterapie. Zaraz po rozpoczęciu farmakoterapii, pojawiły się problemy ze szkołą. Przestałem do niej chodzić, wagarowałem. Siedziałem w domu przez 2/3 miesiące, w końcu pod presją lekarza, rodziców i szkoły udało mi się ją ponownie odwiedzić. Skończyłem 2 klasę. Moja "internetowa" miłość rozkwitała :P... Choć często się kłóciliśmy i na krótki okres rozstawaliśmy, zawsze po krótkim czasie wracaliśmy do siebie. Po kilku miesiącach "czatowania" udało nam się spotkać - jeden z najbardziej stresujących, ale i miłych momentów w moim życiu.

 

3 klasa to ogólne rozstrojenie, wahania nastrojów, depresja, fobia, zamknięcie się w domu - udało mi się uzyskać nauczanie indywidualne, dzięki czemu skończyłem LO, zdałem maturę (średnio, bo średnio, ale zważając na to, jak do niej podchodziłem to i tak cud).

 

 

Aktualnie

 

Po ukończeniu LO, nie miałem ambicji, żeby iść na jakieś studia, ale z drugiej strony wiedziałem, że rodzicom bardzo na tym zależy... Więc wybrałem jakiś losowy kierunek. Od początku leczenia - czyli styczeń/luty 2013 - wiele się zmieniło. Czy na lepsze? Niestety nie. W SU leczyłem się do 1 roku studiów, potem w prywatnych przychodniach. Podejmowałem również kilka prób psychoterapii. Przez te 4 lata przyjąłem mnóstwo leków (Asentra, Paxtin, Servenon, Symfaxin, Mobemid, Lamitrin, Speridan, Anafranil, Fluanxol + jakieś pomniejsze uspokajacze typu Chloroprothixen czy Hydro). Do wahań nastrojów, lęków, natręctw dołączyła derealizacja. Ja i mój ostatni lekarz zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy mój problem ma w ogóle podstawy psychologiczne. Stwierdził, że jestem fenomenem w jego karierze lekarskiej. Zostałem nawet przyjęty na oddział neurologiczny (rezonanse, badania EEG a nawet pobieranie płynu MRI), sam wydałem mnóstwo pieniędzy na szukanie ewentualnej przyczyny moich problemów.

 

Kończąc...

 

W tym momencie jestem człowiekiem, który ma w głowie totalny rozpie*dol. Natręctwa, lęki, fobia społeczna (z którą potrafię sobie jakoś radzić - chyba jedyny plus tych studiów, to to, że nauczyłem się w miarę funkcjonować wśród ludzi), depresja, derealizacja, ogromne problemy z koncentracją, logicznym myśleniem, pamięcią (skutecznie uniemożliwiają mi czytanie czy nawet durne oglądanie filmów), brak odczuwania głębszych emocji, zaczynam coraz mniej mówić. Od 2/3 miesięcy nie biorę leków - nie widzę sensu. Mam wrażenie, że mój mózg umiera. Przepraszam, że ta końcówka jest taka bezładna, ale... trochę mnie to pisanie zmęczyło, a derealizacja nie oszczędza.

 

"Informuje, że Pan ---- leczy się z powodu zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych z cechami lękowo-deprysyjnymi i depersonalizacją od stycznia 2016 r. (w tutejszym gabinecie), leczony psychiatrycznie od 3 lat (m.in. Szpital Uniwersytecki). Zaburzenia mają charakter utrwalony, nawracający, z epizodami zaburzeń quasi-psychotycznych, nadmierną sennością, okresowo z lekoopornością." - oficjalna i aktualna diagnoza (dla ciekawych).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×