Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ja, stany depresyjne, lęki i uzależnienie od partnera


Berenice

Rekomendowane odpowiedzi

Forum to obserwowałam od dawna - chyba znalazłam je kiedy zaczęły się u mnie stany depresyjne, ale nigdy nie odważyłam się napisać. Teraz wreszcie przychodzi ten czas. Może dlatego, że zostałam jakoby sama z pewnymi kwestami swojego życia. Chciałabym podłączyć moją opowieść o problemach do jakiegoś wątku, ale wątków w niej jest tyle, że się nie podzielę. Więc piszę tu, przy okazji się przedstawiając. I może ktoś będzie umiał mi jakoś poradzić.

Mam 19 lat. Dwa lata temu przeżyłam "przygodę" ze stanami depresyjnymi, które gdyby nie terapia pewnie skończyły by się czymś gorszym i ostatecznym. Gdy byłam w podstawówce miałam lęki, i wtedy również terapia mi pomogła. Do tej pory z resztą miewam omamy, czy lęki.

Co jednak najgorsze ostatnimi czasy (kończyłam technikum, pisałam maturę, egzamin zawodowy, dostawałam się na studia) chyba z ogromu stresu jaki doświadczyłam, wraz ze zmęczeniem tym wszystkim, powróciło znużenie względem świata, poczucie że ciemna materia powoli wyciąga w moją stronę swoje macki. Dwa lata temu poznałam podobne wizje i myśli zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć teraz czym jest to co czasem z jakby fizycznie rozrywa moje serce i czym jest wylewająca się wtedy ze środka, do mojego umysłu czarna maź. No i wiem te niestety do czego do może doprowadzić.

Na początku tego roku natomiast zaczęłam związek z kimś kogo poznałam na portalu randkowym - może głupie, może nie. Znam paru ludzi, którzy dzięki czemuś takiemu są szczęśliwi. Ale ja wpadłam w... uzależnienie? Uzależnienie od partnera, i partnera ode mnie. On od razu zadeklarował, że jestem miłością jego życia (jest ode mnie starszy o rok). A i ja - czasami kompletnie nie wierząca w istnienie miłości, przyjaźni albo szczęścia - dość szybko się w nim zakochałam. Pominęłam tutaj jakby okres bycia zadurzoną. Po prostu go pokochałam - dostrzegając wiele wad jakie w sobie nosi, ale starając się zachęcać aby zalety pielęgnował. Może też dlatego, że z zalet, był w dużej mierze ideałem osoby, którą chciałabym spotkać, jaki popisałam kiedyś na terapii (było to jedno z moich zadań). Od początku on bardzo dużo ze mną pisał i rozmawiał przez telefon (mieszkamy na ten moment 200 km od siebie, gdy pójdę na studia podobno mamy razem zamieszkać). Czasami mnie to cieszyło, że mam z kim pogadać, ale z czasem stało się strasznie uciążliwe. On jakby nie znał umiaru. Ale ja już nie umiałam mu odmówić - powiedzieć "wybacz, jestem zmęczona, nie mam ochoty na rozmowę" - bo wiedziałam, że się na mnie obrazi. Wielu rzeczy nie robię dla samej siebie, żeby tylko się nie obrażał. A obraża się wtedy i tak, o jakąś pierdołę. Poza tym średnio raz na miesiąc strasznie się kłócimy. Pochodzę z domu, w którym nikt z nikim nie drze kotów, tylko czasami są jakieś drobne spory, więc takie kłótnie bardzo mnie rozbijają. Jestem w nich kompletnie zagubiona, bo po prostu nie umiem się kłócić z kimś kogo kocham. Zaczęło się to po miesiącu znajomości, bo znalazł na facebooku zdjęcie na którym jestem z chłopakiem z którym byłam wcześniej, ale w związku nam nie wychodziło i był bardziej przyjacielski, więc pozostaliśmy po prostu dobrymi znajomymi. Ale mój obecny partner nie rozumiał takiej zależności, poza tym potem co jakiś czas, gdzieś na wspomnianym już portalu odnajdywał w zdjęciach moich znajomych zdjęcia na których np. na jednych urodzinach byłam i ja i mój "były". I strasznie się pieklił, robił awanturę, i nie docierało do niego, że zdjęcie jest z 2011 roku, albo 2012, a ja z tamtym chłopakiem byłam w związku tylko chwilę w roku 2013. No i jeszcze starałabym się to zrozumieć, gdybym na tamtych zdjęciach do tamtego chłopaka się tuliła, czy coś, ale nie po prostu zostaliśmy akurat uchwyceni na jednej fotografii, w dwóch różnych jej końcach, zupełnie od siebie niezależni. Ale ja słyszałam, że "mam zdjęcie z byłym", i dostawałam opierdziel jakby co najmniej było to zdjęcie ukazujące zdradę seksualną.

Gdy akurat on ma dobry humor, to nawet jeśli mu o 5 minut za późno odpiszę na esemesa to ten humor mu się psuje, i trzeba mu go poprawiać. Czasem łapie doły, ale kiedy staram się go pocieszyć, on robi wszystko żeby mi się nie udało. Natomiast kiedy ja ostatnio, będąc u niego złapałam straszny smutek, i leżałam zwinięta w kulkę płacząc, bo bolało mnie samo istnienie, a w dodatku chwilę wcześniej zrobił mi awanturę o opowiadanie (moje hobby to pisanie powieści), że ono na pewno obraża jego (5 akapitów krótkiego opowiadania, i opis mieszkania podobnego do jego) bo napisałam tam o tym, że bohaterce przeszkadzał zapach perfum partnera. A on się wkurzył, że to na pewno o nim, że ja mówię że on śmierdzi - nie rozumie chyba czym jest fikcja literacka. W każdym razie leżałam tam i płakałam, a on na drugim końcu kanapy(!), grał na gitarze, kompletnie mnie olewając.

Prawda jest taka, że on się czuje przeze mnie zdradzany, choć odebrał mi kontakt ze wszystkimi znajomymi ("oni są źli, głupi, dziewczyny to suki, wszyscy obrabiają ci dupę za plecami"), a nawet z rodzicami którymi na razie mieszkam rozmawiam max godzinę dziennie, nawet gdybym akurat miała ochotę pobyć z nimi dłużej, gdzieś się przejść albo pojechać. I jestem wiecznie oskarżana o to że jeśli nawet do tej pory go nie zdradziłam to zrobię to już niedługo. Czuję się okropnie z tymi fałszywymi oskarżeniami...

Nieco ponad miesiąc temu, gdy po raz ostatni odnalazł zdjęcie na którym znajdowałam się niedaleko "byłego", perfidnie powiedział, że mnie rzuca, zrywa ostatecznie kontakt, itd. Ja nie wiedząc co mam robić, zapłakana, zadzwoniłam do przyjaciółki. Przyjechała od razu i mnie pocieszała. A on dzwoni. Niby chce przepraszać, a dalej krzyczy, że ja jestem wszystkiemu winna. Przyjaciółka dobitnie mu coś powiedziała, i od tamtej pory on uznaje ją za sukę, i jeszcze zabronił mi się z nią spotykać.

No ale że go kocham, wróciliśmy do siebie. Obiecałam, że takich zdjęć więcej nie znajdzie, że będę o siebie dbać (twierdzi że głupio mu się ze mną na ulicy pokazać, bo jestem niezadbana, ale czasu na zadbanie nie mam, bo poświęcam go jemu). Tylko że po tygodniu zrozumiałam, że dłużej tak być nie może i zerwałam z nim. Płacząc, mając żelazną obejmę na sercu, ale i z pewną ulgą, że nie będę musiała być niczyją własnością. Kumpel powstrzymał go przed rzuceniem się pod pociąg... On na tyle jest do mnie przywiązany. Na tyle, że jego kuzynka spędziła z nim płaczącym cały dzień po moich słowach o zerwaniu.

Koniec końców miał się poprawić itd. No i faktycznie jakieś tam spokojniejsze rozmowy, mniej esemesów było.

Tylko ostatnio kłótnie powróciły, jego straszenie, że mnie zostawi też. Nawet wczoraj wieczorem mu odbiło... Ale czeka aż to ja z nim zerwę, żeby mógł twierdzić że to ja jestem ta zła, że go zdradzam, i że go zostawiłam... Poza tym ostatnio usłyszałam, że jestem głupia i pusta, potem że dzieciak, a potem że idiotka. Przeprosił może raz. Mówi że nie poradzę sobie w życiu i nic nie umiem... Zanim się poznaliśmy grałam na klawiszach, pisałam naprawdę dużo, malowałam, czytałam 2 książki na miesiąc. Teraz nie grałam już od miesiąca, pisanie idzie mi jak krew z nosa, ale wiem że muszę je szlifować, narysowałam może z jedną rzecz, a książkę przeczytałam jedną.

Po doświadczeniach depresyjnych boję się stanów bezczynności, bo wiem że jeśli nic nie będę robić, będzie ze mną jeszcze gorzej. Ale on mi nie daje nic robić. Ciągle tylko muszę z nim pisać, albo rozmawiać.

A nawet dziś - pierwsze co po przebudzeniu, telefon do niego. Pogadaliśmy. Wstałam, przyszłam do kuchni. Wzięłam laptopa, żeby móc się wreszcie wygadać, i piekę ciasto. Dostałam od niego esemesa kiedy będę miała dla niego czas - odpowiedziałam, że kiedy skończę piec, bo w domu też mam czasem jakieś obowiązki, odpowiedział "pierdol się z takim czymś nara", i dowiedziałam się jeszcze, gdy powiedziałam aby się do mnie tak nie odnosił, że "tak i tak nie umiesz piec, jak jajecznicy zrobić nie umiesz". Już nie odpisałam bo nie wiem co.

Problem polega na tym, że on potem powie parę miłych słów, i znów będzie miło i słodko i dalej będziemy razem, ale ja będę pewnie niszczona jeszcze głębiej. (No dobra, zadzwonił i usłyszałam "pierdol się bo zjebałaś związek"... Ale to pewnie nie koniec, bo będzie jeszcze pisał i dzwonił... A ja pewnie ulegnę...)

Ilość stresu związanego z końcem szkoły, ale chyba przede wszystkim z tym związkiem, pogorszyła na dodatek stan mojego zdrowia - mam chory żołądek, a ostatnimi czasy doszło do tego że jestem bliska zwymiotowaniu, gdy bardzo się zestresuję. Pod koniec szkoły brałam leki przeciwlękowe, ale one z lekka mnie zatrzymały w pewnych emocjach. Teraz jestem bardzo często wściekła, czasem do tego stopnia że gdyby coś ciężkiego wpadło mi w ręce to rozwaliłabym tym ścianę.

I przy okazji smutna gdy zdaję sobie sprawę z tego, co dzieje się z moim życiem.

A tak naprawdę opisałam tylko czubek góry lodowej mojego życia. Jeśli ktoś przetrwał tę długą historię, dziękuję. Potrzebuję jeszcze tylko porady jak uwolnić się od kogoś takiego jak mój partner, abym nie została o nic oskarżona, i co mogę zrobić aby znów nie poddać się stanom depresyjnym - na razie łagodnie jakimiś myślami czy zajęciami? Bo cóż, nie przepadam za lekami szczerze mówiąc...

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Berenice, Twoj zwiazek przerodził sie w toksyczny, chyba i Ty i on nie macie juz checi ze soba byc tylko Was trzyma jakies tam uzaleznienie, jedno sie boi byc samo i drugie itd itp. Najlepiej po prostu zerwac te relacje, zmienic numer telefonu, gg czy tam co jeszcze masz i nie reagowac. Mozesz tez z nim porozmawiac i jezeli wprowadzicie zmiany na lepsze to moze warto to uratowac, pytanie czy Wam sie chce...To juz Twoja decyzja co zrobic i jego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×