Skocz do zawartości
Nerwica.com

Historia mojego życia:)


Kamila2013

Rekomendowane odpowiedzi

Witam:) Zarejestrowałam się tutaj bo nie daję już sobie rady poniekąd sama ze sobą i poniekąd ze swoim życiem. Muszę się wygadać choć podświadomie mam nadzieję, że ktoś wpadnie na jakiś genialny pomysł co z tym wszystkim zrobić. Ja już nie wiem, wyczerpały mi się wszystkie "złote środki". Będzie tego sporo więc proszę o trochę samozaparcia:)

 

Zacznę od wczesnego dzieciństwa. Do 10 roku życia mieszkałam z rodzicami, siostrą młodszą o dwa lata, i babcią. Niewiele z tego pamiętam. Chyba tylko conocne libacje i bójki. Kiedy rodzice się bili (tak, to nie było tak że tata bił mamę, mama nie pozostawała mu dłużna) babcia siedziała z nami w pokoju i pilnowała, zebysmy tego nie widziały. Pamietam ogromny strach i to, że nie rozumiałam dlaczego... W ciągu dnia rodzice byli trzeźwi. Mama była tą, do której można było ze wszystkim przyjść, porozmawiać, wszystko wyprosić, na wszystko się zgadzała. Tatusia córeczką była siostra. Siadali sobie przytuleni, a ja podawałam im obiad czy sprzątałam.

 

Kiedy miałam 10 lat umarła babcia i mam wrażenie, że wszystko spadło na mnie. Rodzice pili i się bili. Bywało tak, że nie spałam całe noce, żeby "wyczuć moment", w którym mam wejsc do pokoju (zawsze, kiedy ojciec zorientował się, że patrzę, uspokajał się). Pamietam, że ojciec był bardzo surowy, ale mnie ani siostry nigdy nie uderzył. Bałyśmy się samego jego wzroku. Bywało tak, że rodzice wychodzili gdzieś na imprezy. Całe noce modliłam się żeby nic im się nie stało. Kiedy wracali (przeważnie osobno), pozbierałam ich i kładłam do łóżka bo nie byli w stanie. Na drugi dzień zajmowałam się mieszkaniem, gotowaniem, zakupami itd. Kiedy miałam 12 lat mama przez krótki okres prowadziła swój sklep. Przez ten czas często po całej nocy przy butelce nie była w stanie rano się podnieść. Wtedy ja zamiast do szkoły, chodziłam do "pracy".

 

Szczerze mówiąc odpowiadało mi to. Opuszczałam szkołę kiedy tylko mogłam. Nie musiałam chodzić na wagary. Mama po prostu "machnęła ręką" i napisała usprawiedliwienie. Rówieśnicy mnie nie akceptowali. Zawsze byłam tą śmiesznie ubraną, ktora wiecznie nie ma pieniędzy nawet na składki klasowe nie mówiąc już o jakichś wycieczkach. Zawsze z boku i zawsze wyśmiana. Fakt, w domu była straszna bieda, tylko na alkohol nigdy nie brakowało. Jednak to wszystko co już napisałam nie było najgorsze. Najgorsze było to, że podczas tych libacji, kiedy ojciec był już nieprzytomny, mama uprawiała seks z każdym jego kolegą. Obojętnie gdzie, często to widziałyśmy a już na pewno słyszałyśmy.

 

To trwało do 16 roku życia, po czym nastąpił przełom. Rodzice w końcu się rozwiedli (jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu). Ojciec wyjechał za granicę. Prawie nie było z nim kontaktu. A mama szalała. Piła, imprezowała i sprowadzała co chwilę nowego kochanka. Ale wtedy było mi to już prawie obojętne. Poznałam faceta. 10 lat ode mnie straszy, narkoman. Mamy wiecznie nie było i niczym się nie przejmowała. A ja piłam, ćpałam, czasem poszłam do szkoły ale częściej na imprezę. Wyrzuty sumienia mam tylko dlatego, że nie bardzo wiedziałam co się dzieje z moją siostrą. Miała "swoje towarzystwo".

 

To trwało jakieś dwa lata. Kiedy miałam 18 mama w końcu jakoś ustabilizowała swoje swoje życie. Poznała mężczyznę, który z nami zamieszkał. Urodziła mu córkę. I nagle wszyscy zaczęli interesować się tym co robię. Mieli pretensje o wychodzenie z domu, o szkołę, o wszystko. Mężczyznę, z którym bylam zostawiłam. Powiedzmy, że w porę się opamiętałam. Nie chciałam już ćpać, musiałam z tym skończyć dopóki jeszcze nad tym panowałam. Zerwałam kontakt z prawie wszystkimi znajomymi, zostali tylko nieliczni, z którymi często się spotykałam i bawiłam (już bez narkotyków).

 

W końcu poznałam kolejnego faceta. Spędzałam u niego prawie cały czas, o co były ciągłe awantury w domu. Aż pewnego razu mama stwierdziła, że skoro i tak mnie tu ciągle nie ma mam się spakować i wyp*ć. Fajnie, pasowało mi to. Zamieszkałam z K. znając go jakiś miesiąc. W tym czasie poukładały się stosunki z mamą. Będąc pod dużym jej wpływem pokłóciłam się z ojcem i nie rozmawialam z nim kolejne 3 lata. Liceum skończyłam zaocznie, czasem łapalam jakieś dorywcze prace ale głównie utrzymywał mnie K. Było ok, dogadywaliśmy się, było mi z nim dobrze. Po roku roku zaszłam w ciążę. Wtedy wszystko się zmieniło.

 

Nie wiem jak to wytłumaczyć. Może przerosła go "dorosłość", odpowiedzialność, ojcostwo. Zaczęły się kłótnie, upokarzanie, wyzwiska. W dużym skrócie, było naprawdę źle. Ja chciałam spokoju, stabilizacji. On nadal chciał imprezować spotykać się ze znajomymi itd. Tak było przez całą ciążę. Kiedy urodził się synek, ja zajmowałam się dzieckiem i domem. K. Chodził do pracy, po pracy spotykał się z kolegami i chodził na siłownię. Po trzech miesiącach wyszły problemy synka ze zdrowiem. Wobec czego ja miałam na glowie mieszkanie i bieganie po lekarzach, szpitalach, rehabilitacjach. K. Nadal tylko pracę i kolegów. Nie było go z nami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

woich rodziców zniszczył alkohol, byli alkohololikami , którzy sie nieleczyli i staczali, odbijało im byli agresywni a ty z siostra na to patrzyąłś całe zycie.Sama sie wkreciłąs w nienajlepsze tpwrzystwo, które cpało i piło w zbyt duzych ilosciach, dobrze,ze jakos z tego wyszłas, teraz masz dziecko i powinnas probowac mu stwprzyc jak najlpesza atmosfere spokoju do zycia zeby nie przezywalo tego co ty i jednoczesnie sobie, jak o to zadbasz zeby był spokój i sie układało to sie uzłozy sytuacja jest trudna ,,ale mozna nad tym popracowac duzo rozmawiac z partnerem i mowic o swoich potrzebach , a nie oddalac sie zyjac obok siebie a nie razem.

 

-- 27 maja 2013, 00:31 --

 

czuejs ei naprawde dziwnie jak czytam co nałogi potrafia zrbic z normalnymi ludxmi i jak negatywnie wpłynąc na ich zycie m czasem potrzeba zwyczajnie madrosci trochę, byle z powaga tez nie przegiac

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki że przeczytałaś moją opowieść do końca. Niestety w jednym poście nie udało mi się napisać całej historii.

 

Krótko po urodzeniu synka pogodziłam się z ojcem, z którym, moja młodsza siostra mieszkała już od jakiegoś roku. Z matką kontakty były poprawne.

 

Przez cały rok ledwo dawałam radę. Ojciec synka wychodził do pracy kiedy mały jeszcze spał. Zostawiał mi jakieś drobne. Wracał na obiad, zrobił awanturę (delikatnie mówiąc), wychodził i wracał wieczorem. Dzień kończył kłótnią. Ja wstawałam rano, 5 razy dziennie wykonywałam z synkiem ćwiczenia których uczyła nas rehabilitantka, oprócz tego chodziliśmy na rehabilitację (ok godziny drogi pieszo w jedną stronę), musiałam zrobić zakupy za te drobne tak, żeby wszystko K. smakowało, bo była szansa że uniknę awantury. Ale zawsze coś było nie tak. Źle ugotowane, źle posprzątane, a ja mam pretensje, że on po ciężkim dniu w pracy chce sobie wypić piwo z kolegami.

 

Miarka się przebrała kiedy Synek skończył rok. Niewiele myśląc chwyciłam nóż, no i została mi na ręce "pamiątka z tamtych lat". Po tym niewypale zdecydowałam się na wizytę u psychiatry. Ten bardzo mi pomógł. Uświadomił mi, że K. znęca się nade mną psychicznie. Stwierdził, że mam zaburzenia adaptacyjne i powiedział, że żadne leki nie pomogą jeśli nie pozbędę się przyczyny problemu (czyt. Odejście od K.). Tak też zrobiłam. Nie było łatwo, gdyż mama nie chciała mnie z powrotem w domu. Zmiękła dopiero jak załatwiłam sobie miejsce w jakimś ośrodku. Muszę też wspomnieć, że próbowałam też ratować zwiazek dla dobra dziecka dzięki pomocy Ośrodka Interwencji Kryzysowej, ale bez skutku.

 

Tak więc. Mam 22 lata i jestem samotną matką utrzymującą się ze świadczeń z opieki społecznej, mieszkającą z konkubentem matki (alkoholikiem), ich córką (4 latka) no i synkiem. Było mi naprawdę dobrze. Poczułam że mogę oddychać. Nie ważne, że co wieczór kłóciłam się z konkubentem mamy. Nigdy się nie lubilismy, no i ten alkohol, na który jestem chyba uczulona...a raczej nie na sam alkohol, tylko na osoby pijące, choć mi samej, raz na jakiś czas też się zdarzy i to wydaje mi się "normalne". Było na tyle dobrze, że od razu przestałam chodzić do psychiatry.

 

Rok temu mama zabrała moją siostrzyczkę do siebie za granicę, z facetem się rozstała (znalazła nowego) więc i ten wrócił do siebie. Tak więc od tego czasu mieszkam sama z synkiem. I wszystko byłoby super, tylko, że z końcem ubiegłego roku skończył się termin wypłaty świadczeń, synek na szczęście był już zdrowy, a ja moglam iść do pracy...no właśnie...pół roku szukałam pracy bez skutku. Moja psychika siadła, w glowie do dzisiaj mam same myśli samobójcze, mimo że racjonalnie jestem w stanie wymienić tysiąc argumentów "przeciw"(w końcu mam dziecko)-nie opuszczają mnie nawet na chwilę. Jestem w strasznie kiepskiej sytuacji finansowej. Cztery miesiące żyliśmy tylko z niewielkich alimentów. Popadłam w straszne długi. A pracy nadal nie ma. Na szczęście udało mi się dostać na staż miesiąc temu więc wpadnie dodatkowy, choć niewielki grosz. Pomysłu, jak wszystko spłacić i co zrobić, żeby starczyło od 1 do 1 nie mam. I nie mam też już siły codziennie się o to martwić. Czuje, że wegetuje i uratować mnie może jakiś cud na który cierpliwie czekam.

 

Jednak ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że to nie sytuacja finansowa najbardziej mnie męczy, ale to, że jestem zupełnie sama. Tak desperacko pragnę mieć kogoś przy sobie kto czasem przytuli, powie że będzie dobrze, zatroszczy się, dla odmiany zaopiekuje się mną, że zakochuję się w każdym kto jest dla mnie miły. W związku z czym często przechodzę miłosne zawody, które załamują mnie kompletnie. Kiedy jakiś obiekt westchnień jest na horyzoncie, wszystko wydaje się układać, zmierzać w dobrym kierunku. Kiedy znika, znowu wszystko mi się żali a myśli samobójcze się nasilają. Mam wrażenie, że nigdy nikt się o mnie nie troszczył i dlatego teraz tak bardzo tego potrzebuję, że czasem zachowuje się jak dziecko. To jest straszne, przecież mam poważniejsze problemy. Jestem egoistką?

 

Prawda jest taka, że ja nienawidzę siebie, swojego wyglądu i charakteru, swojego życia, każdego jego aspektu. Wszystkiego. Nic mi się nie chce. Nie ma sensu sprzątać w domu. W pracy jest fajnie, no ale trzeba wcześnie wstać, zaprowadzić dziecko do przedszkola, po pracy odebrać, wrócić do domu. Z ogromnymi chęciami, żeby posprzątać, ale chceniu się kończy. Czasem w weekend mi się uda coś zrobić.

 

W marzeniach widzę siebie jako piękna trzydziestoletnia kobietę, spełniającą się zawodowo, mieszkającą w pięknym domu z kochającym mężem, moim nastoletnim synkiem, malutką księżniczką i ich nianią.

 

Wiem, że potrzebuję pomocy psychologa. Do psychiatry nie chcę już chodzić bo to ogranicza się tylko do kolejnych recept. Bylam już na jednej wizycie w marcu, kolejna w lipcu...a ja czuję, że wariuję. W glowie mam milion myśli na minutę ale niestety brak pomysłu co ze sobą zrobić, żeby jakoś to było...

 

-- 27 maja 2013, 22:08 --

 

Z góry przepraszam moda za post pod postem. Limit znaków nie pozwala mi napisać wszystkiego od razu. A ja czuję, że jeśli nie wyrzuce z siebie wszystkiego o czym myślę - wybuchnę.

 

Ciekawe czy w ogóle ktoś to wszystko przeczytał:)

 

Zastanawia mnie jeszcze to, dlaczego, pomimo tego, że całe życie miałam lepszy kontakt z matką niż z ojcem, teraz jej nienawidzę. Jak o niej pomyślę, pierwsze co widzę to jak pijana uprawia z kims seks. Brzydzę się nią. Za ojcem natomiast niesamowicie tęsknię, bardzo mi brakuje samej jego obecności.

 

Dodam do tego swojego elaboratu jeszcze jeden wątek. Ojciec mojego synka cały czas kocha mnie jakąś chorą miłością. Zdarzało się, że śledził, groził, nachodził, próbował nawet wchodzić przez balkon kiedy wiedział, że jest u mnie jakiś kolega. To niestety były pojedyncze sytuacje, na które nie mam dowodów więc niewiele mogę z tym zrobić. Czasem żałuję, że nigdy mnie nie uderzył, bo kiedy mówię komuś o znęcaniu psychicznym, wszyscy patrzą na mnie jakbym przesadzała. Teraz nawet go nie nienawidzę, jest mi zupełnie obojętny. Chcialabym tylko żeby dał mi spokój. Żeby utrzymywać tylko konieczne minimum kontaktu konieczne do wychowywania naszego dziecka.

 

A propos dziecka. Jak można wywnioskować z tego co napisałam, nie bardzo się nim interesował. Do czasu...rok temu złożyłam do sądu wniosek o pozwolenie na zabranie synka za granicę. Chcę zamieszkać u ojca, tam mialabym pracę. Mogłabym zacząć od nowa, normalne życie. Chcialabym zapewnić dziecku godne życie, jakiś start w dorosłość. Nie chcę, żeby poczuł co to bieda kiedy będzie w w wieku szkolnym i później. Teraz...mam 24 lata i nie mam nic, nic dla siebie i nic co mogłabym dać jemu. Miłością się nie naje. Niestety K. nie zgadza się na wyjazd. Nagle bardzo mu na synu zależy. Często się z nim widuje. Nie jest złym ojcem, maly go uwielbia. Sprawa nadal się ciągnie. Niedlugo finał...

 

Ciężko mi poskładać wszystkie myśli do kupy. Całe życie mam przechlapane. Ciągle jest źle. Myślę tylko o tym, że kiedyś i tak umrę więc po co męczyć się jeszcze lata. Nie, nie mam zamiaru się zabić. To tylko myśli które usilnie chcę odgonić. Tak naprawdę pragnę być tą sobą z moich marzeń. Kiedyś być szczęśliwa.

 

-- 27 maja 2013, 22:39 --

 

Jestem wykończona tym wszystkim. Tak potwornie zmęczona. Chcialabym choć przez chwilę o niczym nie myśleć i nic nie czuć. Niech złoty środek sam się znajdzie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kamilo, moze uzyj jakiejs manipulacji wobec niego?Zycie za granica na pewno zapewni Ci lepszy byt i przedewszystkim spełnienie marzen,wszystko przed Toba! A na smutne dni polecam Ci filmy o marzeniach i motywujace, zobaczysz jakiego dadza powera!!!Trzymam za Ciebie kciuki i chciałabym kiedys dostac od Ciebie pozytywna wiadomosc:)

 

Historia długa i ciekawa, przypomina moje dziecinstwo, w sumie jeszcze około 2,5 roku temu byłam taka zbuntowana i niepokorna.,

 

' Nie jest złym ojcem, maly go uwielbia.' Ah ta nasza litosc DDA.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze nie, czekam za wyznaczeniem terminu. Valdralapena jeśli wygram- zapraszam:)

 

Niepokoi mnie to co ostatnio się ze mną dzieje. Prawie nie sypiam - max 2 godziny w ciągu nocy, ale cały dzień jestem tak senna, że mogłabym zasnąć nawet na chodniku. Miewam ataki lęku, bez powodu ogarnia mnie nagle tak ogromny strach, że zaczynam się trząść, jakbym miała przeczucie, że za chwilę stanie się coś złego. Kiedy zasypiam, często we śnie słyszę huk, który mnie budzi, albo inne głośne dźwięki, budzę sie wtedy tak przerażona, że już nie mogę zasnąć. Na pewno każdy kiedyś miał wrażenie, że we śnie spada, po czym nagle się budzi. Mnie budzi taki sam strach, ale bez uczucia spadania. Nie kontroluję swoich emocji. Wpadam ze skrajności w skrajność - od ataku płaczu do wybuchu śmiechu. Nie panuję nad swoim zachowaniem, często reaguję bardzo impulsywnie, a po chwili dociera do mnie jak głupie jest to co zrobiłam/powiedziałam. Co mam ze sobą zrobić?

 

-- 04 cze 2013, 18:02 --

 

Myślicie, że to mogą być objawy nerwicy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×