Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ataki (jak wyglądają, jak sobie radzimy)


cicha woda

Rekomendowane odpowiedzi

Najgorsze to są ataki które przychodzą po dłuższej przerwie, człowiek sobie myśli że może mu się już udało.... a tu jebs! i nagle z głowy uciekają wszystkie teorie jak sobie radzić z atakiem, nic się nie pamięta tylko się spada w lęk.

Można fajnie teoretyzować na forum, ale potem ogarnąć to nocą... echhh...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aurora88, jak u ciebie zaczyna się atak? U mnie się zaczynało od leku że jest coś nie tak i potem typowo palpitacje serca, poty, lęk że umrę i tak sie nakreca. Ważne jest żeby te wczesne objawy inaczej postrzegac. Nie jako zagrożenie i objawy choroby ale reakcje fizjologiczne organizmu i to się u mnie sprawdza :)

Co robisz jak już masz ten atak? Jakie masz teorię na radzenie z atakiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja wczoraj cały dzień balam się,że się przewróce jak wyjdę na słońce, unikalam wychodzenia z biura, mialam wrażenie ,że świat mi wiruje... wieczorem jak myslałam ,że już wszytsko za mną zaczęlo się. W głowie gonitwa mysli, jakby mi ktoś smyrał mózg od czoła, w środku jakbym cała dygotała, zaczełam sie bac ,że zaraz zwariuje. Makabra.

dopiero jak z nerwow zaczęlam plakac i tak przez godzine to później bylo lepiej...

ale dziś troche tego leku zostało:(

też tak macie ,że po najwiekszym ataku nadal macie "coś" czego nie umiecie do konca wyciszyć??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ktoś tu mądrze napisał, że pojawia się takie niezidentyfikowane uczucie, a potem leci. Wczoraj czułam się super, cały dzień. Pierwszy raz od daaaawna. Wybralam się wieczorem na rynek, piję sok, gadam, śmieję się, no normalnie jak człowiek. I nagle spłynęło na mnie dziwne uczucie bezsilności, rezygnacji, jakiegoś oszołomienia i z miejsca pomyslałam, że musze iść do domu. Natychmiast! Za tym uczuciem przyszły mdlości i tak mnie trzymało aż do rana, nie zmrużyłam w nocy oka :(:time:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Werty, znam ten ból :(

 

U mnie ciężko. Jestem właśnie po kolejnej fali lęku, a wraz z nią mdłości (nagłe), uczucie gorąca na karku, dreszcze, gula w gardle, drżenie, wrażenie, że za moment zemdleje :( Boże, jestem coraz bliżej tego, by zwymiotować a tak bardzo się tego boję! :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od roku, po załamaniu nerwowym mam stany depresyjno-lękowe. Ostatnie dwa miesiące były lepsze, zaczęłam normalniej żyć, nawet cieszyłam się jakimiś rzeczami, choć w mojej sytuacji rodzinno-domowej trudno czymkolwiek się cieszyć. Ale od tygodnia, od kiedy pewne sprawy domowe się nasiliły, znów od rana do wieczora żyję w napięciu, w atakach lęku, w ciągłym podenerwowaniu. Wciąż przerabiam w głowie różne scenariusze negatywne tego, co może się zdarzyć. Nie czuję się bezpiecznie. Nigdzie. Z nikim. Jestem w sumie sama z tym, na co cierpię. Nikogo to nie obchodzi, bo przecież więcej uwagi należy się wszystkim, którzy zawalili życie, bo nabrali kredytów i ich nie spłacili i rzucili robotę, niż mnie, która przeżywa piekło w środku, ale na zewnątrz pracuję, sprzątam, gotuje... więc o co chodzi. Większość nerwicowców jak czytam ma paniczny lęk przed śmiercią. Dla mnie ona byłaby wybawieniem, gdyby nie to, że mam córkę dla której muszę żyć, choć jestem kiepską matką, ale jedyna, jaką moja córka ma. Jestem teraz na antydepresantach, ale w tym stanie, w jakim jestem od tygodnia jakoś średnio mi pomagają. Pomogły, kiedy wpadłam w stan apatii i niechęci do życia, ale teraz chyba znów potrzebują uspokajaczy. Jestem bardzo, bardzo zmęczona tym wszystkim, tym nawrotem, tym, że w domu nie może być dłużej spokojnie. Jestem bardzo zmęczona życiem. Nie mam ochoty iść po raz kolejny do psychiatry. Chodzę do psychologa, ale bez przekonania, bo on mi jakoś nie pomaga. Poza tym, kto może pomóc, kiedy tkwi się w dziwnej życiowej sytuacji, z człowiekiem, który niby kocha nad życie, a w jednej chwili stawia moje życie pod wielkim znakiem zapytania, a ja jestem nadwrażliwcem, neurotykiem i bardzo wszystko przeżywam. Nie radzę sobie. Myślałam, że to już nie wróci, że jestem silniejsza, ale to, co czuję załamało mnie. Nie mam siły walczyć dłużej... Ktoś był w takim stanie nawrotu bez siły do walki?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

alu, spokojnie, na pewno nie zwymiotujesz od tych objawów. Nie ma takiej opcji, żeby zwymiotować przez objawy, za które odpowiedzialna jest psychika, a jeśli już, to bardzo rzadko. Chociaż ja się z tym nie spotkałam. Podobne objawy często przerabiam podczas jazdy samochodem, czuję się wtedy, jakbym była w potrzasku, ale już tyle razy je przeżyłam, że każdy kolejny raz robi już na mnie mniejsze wrażenie. Im dłużej się z tym wszystkim zmagam, tym łatwiej mi się żyje.

Podczas napadu schizy staram się myśleć racjonalnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carita, Tak nam się zdaje, że jesteśmy sami z cierpieniem, bo niby kto z zewnątrz odgadnie, co się dzieje w środku? Czasem jak się z kimś rozmawia o problemach, to mamy wrażenie, że druga strona nie wie o co chodzi, bo to o czym jej się mówi przytłacza.

Pytałaś się tych wszystkich ludzi, czy ich nie obchodzi to, jak się czujesz?

Ja też gotuję, sprzątam, pracuję i czasem się wściekam, że ludzie myślą, że jest u mnie w porządku, bo stoję na własnych nogach, a wewnątrz jestem rozdarta. Tylko, że ja nie rozmawiam zbyt wiele o tym co się dzieje. A Ty rozmawiasz?

Dlaczego uważasz, że jesteś kiepską matką? A może właśnie nie jesteś... Twoja córka na pewno nie chciałaby mieć innej matki, bo dla niej jesteś najlepsza na świecie.

Ja też mam chwile, kiedy moje objawy są nasilone i mam ochotę wszystko rozsadzić.

alu, Od kiedy masz takie objawy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

WinterTea, nie mam z kim porozmawiać o tym, co się we mnie dzieje. Rok temu, kiedy przechodziłam załamanie, był przy mnie mój partner. Prawie zawalił pracę, woził mnie po psychiatrach itd. Psychiatra mu powiedział, że to efekt zmiany życiowej oraz wcześniejszych spraw, które pod wpływem tej zmiany życiowej zawaliły moją psychikę (kupiliśmy dom częściowo na kredyt, nasi rodzice i moja córka zareagowali na to bardzo źle, dołożyli mi do stresu kupna domu i kredytu tyle cierpienia, że psychika moja nie zniosła tego, zresztą do dziś mnie karzą za to). Powiedział mu też ten psychiatra, że pół roku na lekach i wszystko ustąpi. I te pół roku partner dawał radę, ale kiedy po pół roku nie przeszło, a niektóre sprawy rodzinne się zaogniły, więc nie miało szansy mi przejść, powiedział, że on psychicznie nie daje rady, żebym przestała, że on nie chce już o tym słyszeć, że mnie ciągle coś jest. To przestałam, bo zauważyłam, że on zaczyna popadać w depresję, przestaje pracować, poza tym z dobrego i czułego zrobił się zimny, opryskliwy i niedobry. On dziś myśli, że przestałam brać leki, a ja chodzę do psychiatry po cichu. Po cichu też cierpię. Czuję się rozdarta z powodów najbliższej rodziny, czuję jakby moje życie się skończyło, a miało się dopiero zacząć wraz z kupnem domu z ogrodem, co było moim marzeniem. I teraz znów zjeżdżam w dół, mam napady paniki, nie tak silne jak na początku, ale jednak. A może po prostu organizm przyzwyczaił się do tych ataków i ja je odczuwam jako już nie takie silne. Nie potrafię się uodpornić na wszystko, co na mnie spada ze świata, bardzo to wszystko przeżywam, przyjmuję do siebie, chłonę wręcz jak gąbka, żyję tym i efekt jest taki, że nie mogę spać, pracować, żyć. Jestem w ciągłym napięciu nerwowym, jestem bardzo zmęczona, a jeszcze sporo energii wkładam w to, żeby udawać wobec świata, że jest OK. Koleżanki wiedzą, co mi było, ale one nie rozumieją tych stanów, nie potrafią pojąć, co się ze mną dzieje, bo nigdy tego nie przeżyły. Na początku tak jak mój partner przejmowały się, pytały, ale ich rada była zawsze: przestań się przejmować, weź się w garść. Zauważyłam, patrząc na nie, że niefajnie spotyka się z kimś, kto nie jest radosny, towarzyski i taki jak kiedyś (to tak jak człowiek z rakiem, często nagle wokół niego robi się pusto, jakby był trędowaty; tak samo zaczynało być ze mną). Dlatego, żeby nie stracić koleżanek też przestałam im mówić o tym, co się ze mną dzieje. I tym sposobem zostałam z tym sama. Może napisanie tego na tym forum jest moim sposobem na odreagowanie. Mam nadzieję, że tutaj nikt nie zapyta mnie: Ale o co chodzi? Co się z tobą dzieje? Przepraszam Was za te moje wynurzenia, ale nie mam się z kim podzielić tym, że znów jest mi tak fatalnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Carita, to mamy podobnie. Ja w ogóle jestem sama jak palec, ale mniejsza o to.

Co to w ogóle za psychiatra, który każe faszerować się lekami, i jeszcze mówi, że dzięki temu Ci się poprawi? Raz trafiłam na taką babę, która powiedziała, że jedyne, co mi może zaproponować to leki, które miały masę skutków ubocznych. Później wylądowałam w psychiatryku na całodobowym, jeszcze na terapii, która na szczęście nieco mi pomogła.

Ja wiem, jak to jest kiedy nie ma nikogo obok. Naprawdę. Taka samotność wśród bliskich osób boli najbardziej. Ja też nie mam z kim gadać, bo to co mówię nie jest rozumiane i jestem traktowana trochę jak wariatka.

Mam w sobie jakiś pierwiastek wariactwa, ale kto go nie ma?

Nie wiem jak Ci doradzić tutaj, bo przez internet słabo doradzam. Jedyne co mogę, to Ci napisać że rozumiem. Nawet, jeśli myślisz, że jest inaczej. Zawsze się tak myśli, ale to nie rozumieją tylko ci, którzy tego nie przeżywają... Często w tej grupie też jest rodzina...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

WinterTea dziękuję za Twoje słowa. Uśmiecham się do Ciebie, najlepiej jak tylko mogę. Osłodziłaś mój dzisiejszy dzień, w którym jak co dzień muszę walczyć na froncie pracy zarobkowej, domowym i tym trzecim: wewnętrznym, gdzie walka nie ustaje. To jak dwa życia w jednym czasie. Miałam zawsze takie hasło: Za każdym zakrętem jest kawałek prostej. Powtarzałam sobie te słowa, kiedy było ciężko, kiedy było bardzo ciężko, kiedy byłam w czarnej d... Bo po iluś tam traumatycznych przeżyciach już wiedziałam, że po burzy jest pewien odcinek życia na prostej, kiedy odpoczywasz, kiedy ładujesz akumulatory przed kolejnym armagedonem. Teraz jest zupełnie inaczej. Armagedon rozgrywa się non stop, tylko że we mnie. Ale chcę wierzyć, że to też jest zakręt, tylko bardziej skomplikowany, stąd dłużej się go pokonuje. Chcę w to wierzyć dla siebie, dla Ciebie i dla wszystkich, którzy są na tym forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carita, Super. Lubię, jak ludzie się do mnie uśmiechają, nawet kiedy tego nie widzę.

Z Twojego wpisu wnioskuję, że nie jesteś zadowolona ze swojej pracy... Czy jest inaczej? Niezadowolenie z roboty w przypadku posiadania nerwicy też jest dodatkowym "końcem świata".

Idąc prostą drogą, mogłoby być nudno. Ja np. lubię trochę pozakręcać, co nie ma nic wspólnego z tym, że życie czasem zakręca za mnie, ale mało kto z uśmiechem na twarzy znosi coś, czego nie chce :)

Na ten swój armagedon możesz też spojrzeć z lekkiego dystansu, albo pocieszyć się tym, że chociaż zewnętrznie się jakoś układa, czyli że np. nie musisz się martwić jakąś ciężką chorobą. Każdy plus jest godny, by go docenić. ("Nie układa się we wnętrzu, ale przynajmniej jestem zdrowa fizycznie" jest powód do uśmiechu? Jest. :D )

Pomyśl, jaka będziesz radosna, kiedy wreszcie się na tej drodze odnajdziesz, a im więcej trudu (przynajmniej ja tak uważam), tym więcej satysfakcji po zakończeniu walki!

Pozdro dla Ciebie, Twojej córy i rodziny, Kotek :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mieszkam sam. Zachorowalem ostatnio na zapalenie oskrzeli. Stalem sie bardzo oslabiony i nie mialem sily dbac o siebie - robic zakupow, gotowac, sprzatac, nowet slac sobie lozka. Dostalem potwornego leku, ze cos mi sie stanie i umre w samotnosci w swoim mieszkaniu i nikt mi nie przyjdzie z pomoca. Dlatego postanowilem pojechac do rodzicow - 12 km komunikacja miejska. Podroz ta byla dla mnie koszmarem. Stalem na przystanku, czujac ze za chwile rune na ziemie. Wydawalo mi sie, ze nie przezyje tej podrozy. Bylem taki slaby, biedny, zmeczony, chory, bezradny. Jakas suka zajela mi najlepsze miejsce w autobusie - z przodu, obok kierowcy. Przed kazdym przystankiem bylem spanikowany, kto wsiadzie. Wsiadali sami mlodzi, ladni, zrelaksowani ludzie, czujacy sie swobodnie, w wysmienitych nastrojach. Na kazdy taki widok moja psychoza osiagala apogeum. Pocilem sie, oblewalem potem - nie wiem, czy przez chorobe somatyczna (ktora zreszta jest moim zdaniem wynikiem stanu psychicznego lub zazywaniem psychotropow, ktore niszcza sluzowki ukladu oddechowego) czy jedynie z powodu nerwicy lekowej. Zaczalem sie bac, ze zwymiotuje - ze zwymiotuje na oczach tych wszystkich mlodych, pieknych, wyluzowanych, zadowolonych z zycia ludzi. Bez przerwy chcialem wysiasc z autobusu - ale co dalej? Wysiade i stane na przystanku, a przeciez tak mi slabo, ledwo stoje na nogach! Nie dam rady czekac na kolejny autobus. Bylo mi goraco i zimno. Czesto robi mi sie ostatnio bardzo zimno, mam wrazenie wtedy, ze mam goraczke i ze bedzie wzrastala do takiego poziomu, ze wpadne w drgawki. Wlasnie- drgawki. Mrowienia w konczynach, brak czucia w rekach i nogach. Na pewno dostane drgawek. Ciezko oddychac. A moze tak najlepiej po prostu poddac sie, polozyc sie na podlodze i niech sie dzieje co chce? Bez przerwy chcialem wysiasc z autobusu, stale myslalem o tym, ze zwymiotuje i ze to bedzie juz moj koniec. Dojechalem do przystanku tramwajowego. Powloczylem nogami na przystanek. W tramwaju bylo bardzo jasno. Wszedlem do srodka spanikowany, z obledem strachu w oczach. Widzialem usmieszki, rozbawienie w oczach dwoch osob - nie nie uroilem sobie tego. Po prostu trudno nie zauwazyc, ze ktos jest az tak przerazony. Ale ludzie ci nie wysmiewaliby sie z tego, gdyby mieli swiadomosc, jak bardzo zle sie czuje - po prostu tego nie wiedza. Pozniej z przystanku tramwajowego jeszcze szedlem pieszo do domu - zepsul mi sie zamek w kurtce, bylo chlodno i przez cala droge myslalem o tym, ze teraz to juz na pewno dostane zapalenia pluc. Nastepnego dnia poszedlem do lekarza, ledwo wytrzymalem w poradni, przed gabinetem wydawalo mi sie, ze zaraz rune na ziemie, ze mam wysoka goraczke (moze nawet mialem), dostane drgawek, ze wezma mnie do szpitala. Nie umialem zbudowac jednego sensownego zdania, belkotalem w gabinecie. Dal mi antybiotyk na zapalenie oskrzeli i wypisal cloranxen.

 

Naprawde nie wiem, czy zycie z takimi atrakcjami ma sens. Cos mi na pewno jest, ale nie wiem co, stale zle sie czuje, stale jestem chory. Przechodze jedna infekcje wirusowa za druga. Mam bardzo niska odpornosc. Stan psychiczny tragiczny. Biore tyle lekow co 80-letnia babcia. Moja watroba nie wytrzymuje tego wszystkiego. Nie widze nadziei na przyszlosc. Zycie na takim poziomie nie ma sensu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

achino, objawy fizyczne, o których piszesz, to to samo, co ja mam podczas napadów paniki. Mnie w takiej sytuacji pomaga jakby spojrzenie na siebie z zewnątrz. Na zasadzie: "Dziewczyno, spójrz na siebie. Normalny dzień, normalni ludzie obok ciebie, normalna sytuacja, w jakiej byłaś tysiące razy, a twój organizm zaczyna jakąś jazdę. No cóż, skoro musi, to niech sobie pofika, ale beze mnie. I tak to tylko fizyczne objawy, które nie sprowokują mnie do wkręcenia się w ten stan". Tego typu autosugestia mnie pomaga. Po prostu bagatelizuję swój stan. Już na samym wstępie, kiedy zaczynam czuć ścisk w żołądku i zimno na karku. Czyli nie dopuszczam do nakręcania się. Czasem mówię do swojego ciała w myślach jak do psa: "Spokój, siad i grzecznie mi tu". Najważniejsze to uwierzyć, że to tylko reakcja organizmu, która nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje naprawdę. Bo naprawdę nie dzieje się nic. Ani rzyganie, ani zemdlenie, ani żadna inna reakcja nie nastąpi, jeśli przestaniemy o tym myśleć, jeśli nie dopuścimy do nakręcenia się w głowie. Wiem, że to trudne, ale mózg jest plastyczny. Tak jak plastycznie wypaczył się na nasze chore myślenie, tak samo możemy go uplastycznić w tę stronę, w którą będziemy próbować. Najważniejsze, to nie pozwolić mu za długo na takie chorobowe utrwalenie. Osoby z nerwicą mają objawy fizyczne większości chorób, które to objawy wywołane są tylko i wyłącznie przez psychikę. Twoje częste chorowanie może też mieć podłoże psychiczne. Życie w dużym stresie jednak wypłukuje z organizmu wiele substancji i pierwiastków, więc może być i tak, że masz jakieś niedobory i stąd Twoje osłabienie. Zrób sobie badania krwi podstawowe plus tzw. chemia, czyli stan pierwiastków. Przy nerwicy może być niski poziom magnezu, żelaza, cynku, miedzi, potasu. A brak choćby tych pierwiastków powoduje bardzo duży dyskomfort życia plus wiele objawów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

co robisz żeby przezwycięzyć ten lęk? jak zachowujesz się w sytuacji kiedy pojawia się atak? niedługo mam ić do Kocioła na chrzciny i nie weim jak przezwycięzyć mój lęk? co zrobić gdy pojawi się atak?

 

Ja podczas ataku lęku zagaduję kogoś, albo dzwonię, albo cokolwiek. Zajmuję czymkolwiek swoje myśli. Przechodzi.

Myślę, że wiele osób szybciej sięgnie po lek niż nauczy się radzenia z nim. To jest nieuleczalne. Trzeba nauczyc się z nim żyć i radzić. Najpierw lekarz później terapeuta, ale to czy będziemy chcieli sobie z nim radzić jest zależne wyłącznie od nas. To jest trudne, potrzeba czasu, ale możliwe, nawet przy objawach somatycznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

achino, objawy fizyczne, o których piszesz, to to samo, co ja mam podczas napadów paniki. Mnie w takiej sytuacji pomaga jakby spojrzenie na siebie z zewnątrz. Na zasadzie: "Dziewczyno, spójrz na siebie. Normalny dzień, normalni ludzie obok ciebie, normalna sytuacja, w jakiej byłaś tysiące razy, a twój organizm zaczyna jakąś jazdę. No cóż, skoro musi, to niech sobie pofika, ale beze mnie. I tak to tylko fizyczne objawy, które nie sprowokują mnie do wkręcenia się w ten stan". Tego typu autosugestia mnie pomaga. Po prostu bagatelizuję swój stan. Już na samym wstępie, kiedy zaczynam czuć ścisk w żołądku i zimno na karku. Czyli nie dopuszczam do nakręcania się. Czasem mówię do swojego ciała w myślach jak do psa: "Spokój, siad i grzecznie mi tu". Najważniejsze to uwierzyć, że to tylko reakcja organizmu, która nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje naprawdę. Bo naprawdę nie dzieje się nic. Ani rzyganie, ani zemdlenie, ani żadna inna reakcja nie nastąpi, jeśli przestaniemy o tym myśleć, jeśli nie dopuścimy do nakręcenia się w głowie. Wiem, że to trudne, ale mózg jest plastyczny. Tak jak plastycznie wypaczył się na nasze chore myślenie, tak samo możemy go uplastycznić w tę stronę, w którą będziemy próbować. Najważniejsze, to nie pozwolić mu za długo na takie chorobowe utrwalenie. Osoby z nerwicą mają objawy fizyczne większości chorób, które to objawy wywołane są tylko i wyłącznie przez psychikę. Twoje częste chorowanie może też mieć podłoże psychiczne. Życie w dużym stresie jednak wypłukuje z organizmu wiele substancji i pierwiastków, więc może być i tak, że masz jakieś niedobory i stąd Twoje osłabienie. Zrób sobie badania krwi podstawowe plus tzw. chemia, czyli stan pierwiastków. Przy nerwicy może być niski poziom magnezu, żelaza, cynku, miedzi, potasu. A brak choćby tych pierwiastków powoduje bardzo duży dyskomfort życia plus wiele objawów.

 

Dzieki za ten wpis. Masz całkowitą racje. I jest mi bardzo milo, ze poświeciłaś czas na napisanie tego. :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dodam do moich sposobów radzenia sobie z chorobą jeszcze coś. Dużo czytam o tym, jak inni sobie radzą, jak wychodzą z tych stanów, a także czytam rzeczy, które pozwalają mi pookładać sobie w głowie to, co się zepsuło i przez co popadałam w taki stan, w jakim jestem. Wczoraj znalazłam w moich notatkach takie uwagi, które zamieszczam, bo może akurat komuś będą pomocne. To przecież wątek radzenia sobie z atakami. A najlepszym sposobem dla nas byłoby tak się zabezpieczyć i wzmocnić, żeby uprzedzać ataki.

 

Wytrącaj się z emocjonalnej strefy komfortu

Lubimy to, co jest nam znane. Nasza strefa komfortu to nasze przyzwyczajenia, to co wiemy, umiemy i robimy, to z czym czujemy się znajomo, ciepło i domowo. Wychodząc poza tę strefę doświadczamy nieswojości. Jak wielu rzeczy w życiu nie zrobiłeś ze względu na ten nieswojski dyskomfort?

Paradoksalnie w naszej strefie komfortu mieszczą się również nawyki niezdrowe i bolesne, a jednak tak utarte i znajome, że dają nam poczucie bezpieczeństwa. Natomiast większość naszych pragnień i nowych możliwości leży poza znajomą strefą komfortu.

Dlatego jeśli chcesz mieć zdrowe i bogate życie musisz co jakiś czas przemóc poczucie nieswojości i wytrącić się ze swojej strefy komfortu. Rzuć się na głęboką wodę. Tylko w ten sposób twoja strefa komfortu będzie się poszerzać. Rzeczy dotychczas nieznane wkrótce staną się bezpieczne i znajome.

 

Ten tekst uświadamia mi to, o czym przez chorobę zapomniałam. Każdy, nawet zdrowy i bardzo odważny człowiek, w pewnych sytuacjach odczuwa niepewność, lęk, obawy. Tylko że u nas te odczucia są posunięte do granic możliwości, do paraliżu. Ale jednak cały wic polega na tym, że ludzie te lęki pokonują, bo inaczej nie zrobiliby w życiu nic do przodu, nie spełnialiby swoich marzeń, nie rozwijaliby się, nie pracowaliby, nie uczyliby się... A my za bardzo chcemy się zaszyć w tej naszej przestrzeni komfortu i nasze życie staje się taką nieprzyjemną wegetacją w trzęsącej się galaretce. Jedną ze strategii wojennych jest atak. Czemu by nie zastosować go w walce z naszą chorobą? Czyli nie szukamy sytuacji, żeby jak najczęściej być w strefie komfortu, tylko atakujemy, a więc wychodzimy doświadczać nieswojości. Świadomie. To nic, że raz, drugi polegniemy. A trzeci raz może nam się uda dłużej bez ataku. Wtedy należy samego siebie pochwalić i jakoś nagrodzić. Ja stosuję coś takiego wobec siebie i powiem, że to działa. To tak jak z uśmiechem na siłę. Spróbujcie, kiedy jesteście w czarnej d... (albo teraz) wykonać grymas twarzy szerokiego uśmiechu i utrzymajcie go przez dłuższą chwilę. Ten grymas pociąga za sobą zmianę myślenia, mózg zaraża się od tego grymasu i robi się trochę lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nieszczęsna strefa komfortu.. Oswajałam lęk w tej strefie. Zgodnie z zaleceniami terapeuty wywoływałam lęk w miejscach w których czułam ten komfort bezpieczeństwa oraz momentach relaksu. Myślę, że swój lęk trzeba poznać, żeby móc sobie z nim zacząć radzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej wam nerwuski, a ja jak zawsze się dusze, teraz bardziej, lęki powracają i jakoś muszę z tym życ, troszkę mi ostatnio dały popalić sytuacje zdrowotne, leczyłam poważn ą bakterię, teraz inne dziadostwa!!! Wszystko naraz, te jebane duszności mnie dobijają, mam wrażenie że jestem jak ta ryba na brzegu !!! :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×