Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Witam. Założyłem ten temat aby podzielić się a także zrozumieć swój stan. Przez kilka lat leczyłem się na zaburzenie osobowości i fobie społeczną. Przyjmowałem takie leki: Coaxil 12,5 mg dwa razy na dobę, Sulpiryd 50 mg dwa razy na dobę, Duloksetyna 30 mg raz wieczorem i Trittico XR 150 mg na sen. Ten zestaw leków brałem kilka lat pod kontrolą lekarza a także chodziłem regularnie na terapie i było super. Czułem się radosny, zmotywowany, wszystko miało sens. Myśli były poukładane dawały kopa do działania. Po jakimś czasie moja terapeutka uznała że zrobiłem postępy, postanowiłem po obgadaniu z nią odstawić leki i spróbować żyć bez chemii. Zgłosiłem się do swojego psychiatry i dokładnie z nim to obgadałem, powiedział mi jak odstawić leki. I tu zaczął się koszmar, który trwa już do tej pory. Po stopniowym schodzeniu z leków jednego wieczora coś mi się stało. Był to czwarty dzień bez leku sulpiryd. Poczułem niesamowity ból brzucha i taki jakby kilku sekundowy szok, uderzyło to z zaskoczenia. Po tym fakcie strasznie mnie zemdliło i cały wieczór wymiotowałem. Na drugi dzień nie byłem w stanie nic zrobić, zero koncentracji, ból głowy, ból brzucha i straszna nerwica żołądka, każde wypowiedziane słowo lub myśl powodował odruch wymiotny (oddychanie także). Zgłosiłem się jak najszybciej do psychiatry i mu o tym opowiedziałem, zwalił to na objawy odstawienne i zapewnił mnie że wszystko z czasem minie. Zaufałem mu. Z dnia na dzień zamiast być lepiej było coraz gorzej. Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej przygnębiony, wystraszony i chaotyczny. Do tego cały czas towarzyszyły i towarzyszą mi objawy takie jak ból brzucha, wymioty, zawroty głowy, brak koncentracji i lęk oraz poczucie życia w bańce oraz natrętne obrazy i myśli wywołujące wymioty, tak jakby dwa obrazy się na siebie nakładały a mózg nie umiał ich rozdzielić i się przeciążał. Po oczyszczeniu organizmu z leków i pogarszającym się stanem z dnia na dzień poszedłem do innego psychiatry. On kazał mi brać anafranil w max dawce i haloperidrol, niestety zero efektu leczniczego. Objawy tak jak były tak się tylko nasilały. Zaliczyłem więc kilku lekarzy i terapeutów oraz testowałem różne leki... nic nie działało i nie działa, stałem się kompletnie lekooporny. Trwa to do tej pory... wymioty, natrętne myśli i obrazy, lęk, pssd, zaburzenia funkcji poznawczych, brak pamięci krótkotrwałej, to aktualny mój stan. Czy jest ktoś kto z takim czymś miał do czynienia? Nie wiem co robić, jak z tym żyć i co myśleć... leczyłem się na zaburzenie osobowości i fobie a skończyłem z jeszcze gorszym stanem. Za wszelkie odpowiedzi, rady jak z tym sobie poradzić itp. z góry dziękuję. PS: Powrót do sulpirydu nawet zwiększonej dawki nic nie dawał, wszystkie leki przestały na mnie działać nawet w max dawkach.
  2. Lęmajda

    Wygadanie się

    Dzień dobry, Chce napisać tutaj o moim obecnym życiu, mam mniej niż 24 lata nic nie osiągnełam/em w życiu, mam depresje stwierdzoną na podstawie wywiadu z psychiatrą, prawdopodobnie mam też zaburzenia obsesyjno kompulsywne, lęk społeczny, może nawet urojenia ksobne albo postawę osobną, zawsze jak gdzieś jestem poza domem, nieważne gdzie to mam wrażenie że każdy mnie obserwuje, zwraca na mnie uwage, jestem przez to skrępowana/y, chodzę niepewnie, cicho mówię, nie wiem gdzie patrzeć, wstydzę się przy wszystkich jeść,gadać,śmiać się,przebywać ,mam cały czas smutną/ ponurą minę i napięte mięśnie twarzy.ciągle o tym myślę jaką mam minę jak inni mnie widzą i myślę o każdym swoim ruchu, rzadko wychodzę na zewnątrz. Dużo leżę/śpię. Nie mam znajomych/przyjaciół,chłopaka/dziewczyny. Nie mam energii od dawna. Od zawsze bardzo negatywnie myślę i jestem lękliwy/a. Poważna/y,nie mam mimiki bo wstydzę się swojej twarzy. Jestem brzydki/a i nieatrakcyjny/a (wychudzony/a bo mało jadłem/am) kolejnym problemem jest skolioza z mojej winy ponieważ kiedyś jak mogłem to nie ćwiczyłam/em i wadą się pogłębiła. Odechciewa mi się żyć zwłaszcza przez to, myślę o samobójstwie( ale boję się bólu fizycznego) te problemy o których napisałem/am na początku mam od kilku lat. Czuje że mam zmarnowane życie. Chciałabym/ałbym być wielki/a, ale jestem nikim. Często widzę siebie tak jakby patrzyła na mnie druga osoba, w sensie że wyobrażam sobie jaka mam minę.albo jak siedzę to myślę jak wyglądam wyobrażam sobie
  3. Kaasia

    dubel

  4. Witajcie, jest to mój pierwszy post na forum. Widziałem już kilka postów o tryptofanie na forum jednak chciałbym dowiedzieć się co w moim przypadku należałoby uczynić od 3 lat walczę z nerwica, raz jest lepiej raz gorzej, generalnie staram się o tym nie myśleć bo to nie pomaga. W styczniu zeszłego roku było już naprawdę spoko, ogarnąłem głowę i sposób myślenia . Wpadłem jednak na pomysł wyjazdu za granicę żeby trochę sobie zarobić. Padło na Islandię. Zimno, ciemno, Praca 250 h w miesiącu. Wiem, idealne miejsce pracy przy takich zaburzeniach :). Będąc tam mialem kryzys, lęki wróciły. Bylem 9 miesięcy bez zjazdu do domu. Wróciłem niedawno na stałe i rozpocząłem suplementacje na własną rękę, aby trochę odżyć. Aktualnie suplementuje witaminy z grupy adek, magnez, cynk ashwagandha. Ostatnio dodałem niacynę 2 g dziennie, inozytol 700 mg. Trafiłem na artykuł o tryptofanie i jego działaniu. Raczej cala kwestia nerwicy leży w sposobie myślenia i staram się nad tym pracować, efekty są. Chciałbym się jednak dodatkowo czymś wesprzeć no i padło na tryptofan. Moje pytanie to czy można suplementowac tryptofan - i w jakich ilościach - razem z niacyna, gaba i inozytolem. Niacyna i inozytol wpływają na układ nerwowy i czy przy takim miksie nie grozi mi ssri, czy ogólne przymulenie, zmęczenie, senność . Nie mam problemów ze snem, bardziej z obniżonym nastrojem, nerwowością . Dodam tylko że jestem abstynentem. Stąd pytanie czy może lepiej brać sam tryptofan, bez niacyny i inozytolu. Dzięki i pozdrawiam
  5. Witam wszystkich wiem że było już pewnie dużo takich tematów ale szukając pomocy chciał bym przedstawić moją historię. Mam 24 lata i od paru lat regularnie trenuje na siłowni oraz sporty walki. Mój problem zaczoł się dwa miesiące temu po wypaleniu zbyt dużej ilości marihuany dodam że wcześniej paliłem okazjonalnie i nie byłem uzależniony pewnego dnia kolega namówił mnie na zapalenie tak zwanego wiadra ogólnie mówiąc wypaliłem dużo marychy na raz i kiedy faza weszła dostałem ataku paniki palpitacji serca i przez półtora godziny myślałem że umieram. Cały czas sprawdzałem puls i miałem wrażenie że moje serce zaraz wyskoczy albo się zatrzyma, bicie serca czułem w całej klatce piersiowej to był dla mnie wielkie szok ale kiedy faza zeszła poczułem się dobrze. Niestety za ok tydzień dostałem kołatania serca i bólów w klatce piersiowej po zrobieniu EKG okazało się że wszystko ze mną w porządku a ja się uspokoiłem lecz kołatania serca i lęk przed zawałem nie dawały mi spokoju co wieczór do tego doszły bezsenność i napady leku. Szukając pomocy natrafiłem na forum na podobne przypadki i postanowiłem udać się do psychiatry który przepisał mi citaxin 10mgraz dziennie i pregabaline 75mg dwa razy dziennie. W pierwszych tygodniach leczenia objawy się podwoiły ale udało mi się to przetrwać i mój stan zaczoł wracać do normy. Niestety po nieco ponad tyg spokoju będąc w pracy na nocnej zmianie znów dostałem ataków paniki i leku lecz nie jest to już lęk przed zawałem lecz przed zwariowaniem, mam natrętne myśli kładąc się spać często towarzyszą mi myśli które wzbudzają we mnie strach ogólnie lęk towarzyszy mi przez cały dzień a ataki paniki zdążają się bardzo często doprowadziło mnie to do takiego stanu że mam wrażenie że już nigdy z tego nie wyjdę i nie mam sensu życia przez co mam myśli czy ze sobą nie skończyć. Moje pytanie brzmi czy taki nawrót choroby się zdarza i czy ktoś z was przechodził przez podobny problem i jak sb z nim radził . Bardzo proszę o wyrozumiałość i pomoc z góry dzięki dziękuję
  6. Mam 15 lat i chciałbym się podzielić ze sobą swoim problemem, którego nie mogę wyrzucić z głowy. Zanim jednak zacznę pisać, upominam, że temat będzie całkiem długi, ponieważ żeby ukazać i sformułować w CAŁOŚCI mój smutek muszę przytoczyć kawałek swojego życia. A więc tak - mam straszny problem z poradzeniem sobie z pewnym wydarzeniem (pozytywnym) z mojego życia, które zmieniło je o 180 stopni, ale na plus. Z perspektywy czasu zauważyłem, że to jeden z moich najlepszych okresów do tej pory w życiu. Ale o co chodzi? Jaki okres? O czym ja piszę? Już tłumaczę. ============================================================ Przenieśmy się wstecz do listopada 2017r. Środa. 8 listopad. Godzina 15:30. Dzwonek na przerwę po męczącej lekcji angielskiego. Wychodzę z kumplami na dwór żeby dotlenić umysł. Przypominam sobie, żeby zapytać się, czy wracam po lekcjach sam do domu czy ktoś po mnie przyjeżdża. Więc - dzwonię do mamy: ,,Halo?" ,,Cześć Mamo. Mam pytanie - ja dzisiaj sam wracam czy mnie odbierzesz?'' ,,Nie dam rady Cię dzisiaj odebrać.'' ,,Co? Dlaczego?'' ,,Nie dam rady Cię odebrać [...] bo dziadek umarł.'' Osłupiałem. Ale że...co?! Jak to?! Przecież to nie może się dziać naprawdę! Do tej pory myślałem, że poczucie jak ktoś umiera z rodziny występuje tylko w filmach. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie dość, że mam tonę kompleksów (ostry trądzik, nadwaga, małe uznanie wśród znajomych) to jeszcze ktoś mi umarł... Panie Jezu, dlaczego? Za jakie grzechy? Czułem się beznadziejnie. Poniżałem się, i chciałem zakopać się pod ziemię. Brak nadziei. Game over. Od codzienności uciekałem w jeden, jedyny sposób - piłka nożna. Trenowałem, męczyłem się, walczyłem (grałem na bramce) i zawsze, pod koniec zajęć, podnosiłem palce i swoje trudy ofiarowałem dwóm postaciom - dziadkowi i Bogu. Modliłem się codziennie. Ale w zasadzie... co to da? Na co mi to? Przecież już nie ma na nic nadziei. Tak będzie już na zawsze, po co ja się w ogóle staram? To koniec. I tak ciągnął się dzień za dniem. Aż pewnego razu.... Sobota. 21 kwietnia 2018 roku. Przychodzi wycieczka do Paryża. Niczego wielkiego się nie spodziewam - może się odnajdę w jakimś towarzystwie lub też nie. Jadę tam tylko pozwiedzać, przynajmniej wtedy poczuję się fajnie. A co się okazuje? Okazuję się, że... BOOM! Wyjazd był NIE-SA-MO-WI-TY! Poznałem fajną ekipę (dwie fajne dziewczyny i jeden chłopak), która odważyła się być sobą i pomogła rozwinąć mi skrzydła. Słuchaliśmy muzyki, zwiedzaliśmy nowoczesne i charakterystyczne ulice Paryża, rozmawialiśmy o WSZYSTKIM. Przychodzi majówka z księdzem z mojej parafii. Cel? Góry, zwiedzanie i ,,luzacki' wypoczynek przy malowniczych krajobrazach Tatr. No, może będzie fajnie! Ale niee! Po co ja się nakręcam? Przecież jedzie tylko 8 osób razem z księdzem, na dodatek sami chłopcy. Tak się składa, że przedłużyłem swoją dobrą passę! Było prześwietnie! Byłem w centrum zainteresowania (choć nie chciałem), poprawiłem relacje z księdzem i przyjaciółmi, przeżyłem niezapomniane emocje - Kraina obfita w mleko i miód! Do wakacji było coraz lepiej. Wypocząłem na piaszczystej plaży podczas wyjazdu z siostrą zakonną ze szkoły (gdzie też było super), grałem na boisku ze znajomymi i wiele więcej. Ale przede wszystkim, zacząłem słuchać więcej muzyki. Cały mój wolny czas to było słuchanie TACO HEMINGWAYA. Rapera, który porusza ważne tematy na temat mentalności w formie muzyki. I tak minął Paryż, majówka, wakacje i zaczęła się szkoła. Wytężyłem swój umysł na naukę (miałem średnią 5.00 w I. semestrze) i trzymałem się tylko z jednym przyjacielem, z którym złączyliśmy siły i skupiliśmy się na nauce. Co ciekawe, jego ulubionym raperem też był wcześniej wspomniany Taco. Poczułem, że zaczęła mnie ogarniać nuda i pustka. Zbuntowałem się przeciwko mojemu przyjacielowi i teraz staram się, bezskutecznie, zrobić wszystko żebym mógł przywrócić tą atmosferę sprzed roku. Jest też możliwość, że uzależniłem się od muzyki (pozwalam, żeby wpływała na moje samopoczucie i zawsze, kiedy wychodzi jakiś nowy hit, dopiero wtedy czuję, że moje życie się zmienia. ============================================================ No i teraz, ujawnia się mój problem. Wielka huśtawa smutku, rozpaczy, obojętności, radości, wiary i euforii zamieniła się W.... No właśnie. W co? Co ja mam teraz zrobić? Ogarnia mnie codziennie pustka związana z brakiem możliwości powrotu do tamtych dni, popularnie zwana nostalgią. Coraz bardziej czuję się gorzej - psychicznie i fizycznie. Nie widzę dobrej przyszłości, szczególnie że niedługo idę do szkoły średniej. Nie potrafię odnaleźć się w dobrym towarzystwie. Takim, które jest autentyczne. Nie patrzy się na innych i jest otwarte na każdego człowieka. Nie wiem, na czym mam się skupić. Dlatego też zamiast skupić się na dobrym samopoczuciu i rozsądku skupiam się tylko na nauce, pieniądzach i internecie - w ten negatywny sposób. Nie odczuwam radości z czyjegoś bytu jak kiedyś. Nie mogę uwierzyć w siebie, pokazać prawdziwego siebie, bo nie mogę znaleźć dobrego towarzystwa. Jak nastawić się na to, że rzeczywiście będzie lepiej? Czy to naprawdę ten słynny ,,koniec'', o którym pisałem? Nie widzę dobrej przyszłości. Przynajmniej teraz. Dzień w dzień płaczę za tamtymi dniami, pomocy! Nie widzę ratunku
  7. Xanncig

    Moje lęki

    Moje lęki Każdy z nas w życiu doświadcza lęków, niepokoju. Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, niektórzy gorzej. Ja jestem z tych, których lęk dobija całkowicie lub w ogóle. Tekst będzie opierał się na moich przeżyciach z tym okropnym uczuciem, które towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Zacznę od tego, ze byłem wychowywany przez matkę, która starała się robić wszystko aby w życiu było mi dobrze. Mimo tego, że rzeczywiście robiła wszystko i nadal robi, towarzyszy jej myśl że nie jest wystarczająco dobra. Drugą najbliższą mi osobą jest babcia, która zastępowała mi ojca, który nas opuścił. Mam także siostrę, która nie ingeruje zbytnio w sprawy związane z domem, ale i tak jest kochana (czasami). Gdy miałem 3 latka, poszedłem do przedszkola, juz wtedy czulem ogromny niepokój oderwania sie od domowego zacisza. Byłem na tyle przywiązany do matczynego spokoju i domowej swobody, ze wyczyniałem cuda gdy mama zostawiała mnie na te kilka godzin w przedszkolu. Z ciężkim sercem wracała do auta, gdy słyszała mnie, wołającego do niej: „Nie zostawiaj mnie, nigdy Cię nie zapomnę. Będę tu czekał". Było tak za każdym razem. Przesiadywałem sam na ławce pod oknem i wypatrywałem ukochanej mamy. W wieku 6 lat poszedłem do klasy zerowej podstawówki, w której chyba czułem sie najlepiej. Miałem swoją przyjaciółkę Natasze, z którą nie mogłem przestać sie bawić. W tamtym czasie także odczuwałem lęk, ale nie był on na tyle silny aby przeszkadzał mi w normalnym funkcjonowaniu. Na klasie zerowej zakończył sie mój pozornie wewnętrzny spokój. Każdy kolejny rok spędzałem pod ścianą, nerwowo gryząc moje długie, czarne włosy. Po szóstej klasie, rozwiązały sie wszystkie moje kontakty z kolegami, było ich nie wielu. To wszystko spotęgowało mój lęk przed nową szkołą i trudnościami w nawiązywaniu kontaktów z grupą. Jednym słowem, czułem sie jak niewlasciwy odłamek puzzelka, w każdej możliwej sytuacji. Przed rozpoczęciem nauki w gimnazjum, wyprowadziliśmy się na wieś. Pierwszy rok minął dosyć ciężko, lecz większość mnie zaakceptowała i nie czułem się taki samotny. Nauczyciele nie byli niestety zbyt wyrozumiali, lecz nie mogę tego powiedzieć o wszystkich. Szkolny pedagog wraz z dyrektorką, zadufaną w sobie i swojej świetności oraz władzy, czepiali sie wszystkiego. Sam nie byłem święty. Wiele razy prowokowalem sytuacje po to, aby podyskutować i marnie udowodnić im moją racje. Byłem w tym wszystkim jednak szczery. Nikomu nie robiłem dobrze po to aby mi samemu było lepiej. Wszystko co mi się nie podobało wyrażałem słowami lub czynem. Ludzie tego nie tolerują. Trzeba być jednolitym ze stadem. Nie można odłączać się od reszty i dokonywać zmian. Podważanie czegoś jest niewłaściwe. Po co to robić, przecież jesteś, żyjesz, to ci wystarczy, tak myśli większość. Wszystkie te rzeczy podbudowywały mnie i w dziwny sposób zabijały lęk, tak naprawde przed niczym. Wiedziałem wtedy ze funkcjonuje, że coś robię, dokądś dąże. Przed rozpoczęciem drugiej klasy gimnazjum znalazłem przyjaciela. Kamil był w wielu rzeczach podobny do mnie. Był introwertykiem, który czasami jednak ulegał grupowej presji, lecz nie tak jak wszyscy. Był jedyną osobą dla mnie. Z całej szkoły tylko on mi odpowiadał. Zaczęliśmy się kumplować. W wieku 13/14 lat wypiliśmy razem nasze pierwsze piwo „Baca". Było cudownie i prześmiesznie. Wakacje mijały na ogół spokojnie, nie byłem zdenerwowany całym systemem i stadem glupich ludzi, ktorzy mnie otaczali. Mogłem na chwilę odetchnąć. W wakacje przed rozpoczeciem kolejnego roku szkolnego, znalazłem dziewczynę. Nie byłem jak wszyscy. Traktowałem to wszystko na poważnie, liczyłem na prawdziwy, młodzieńczy związek (nie przeliczyłem sie). W drugiej klasie gimnazjum zaczalem często pić z Kamilem. Po pewnym czasie stało sie to po prostu nudne i monotonne, nie dawalo nam nic poza bólem brzucha. Zacząłem palić marihuanę, której zwolennikiem byłem od zawsze. W przeciwieństwie do alkoholu dawała mi ona spokój i opanowanie, mogłem na wszystko spojrzeć z innej strony. Zrezygnowałem totalnie z alkoholu. Paliłem dość rzadko. Razem z moim przyjacielem, zastąpiliśmy alkohol marihuaną. Nie robiliśmy tego tak często jak z butelką. Nie ciągnęło nas. Mój lęk do całego swiata odwrócił się, zacząłem żyć i funkcjonować jak każdy inny człowiek. Czułem się świetnie. Na kolejnych wakacjach spotkała mnie przykra sprawa z moją dziewczyną, która zaindukowała u mnie lekką depresję i wyciągnęła lęki na wierzch. Przestałem sobie radzić ze światem. Udałem sie wtedy pierwszy raz do psychiatry, który rzeczywiście mi pomógł, dostałem leki. Po 2 miesiącach stanąłem na nogi. Raczej zadziałała tu autosugestia, ponieważ leki po mniej wiecej tym czasie stają się „aktywne". Przez kolejne kilka miesięcy bylo przeciętnie, popałałem marihuanę i piłem okazjonalnie piwo. Moje lęki nie były bardzo mocne, miałem czasami trudności, ale każdy z nas je ma. W domu niestety bylo gorzej. Mama nie dogadywała się ze swoim narzeczonym, który nie traktował jej dobrze. Przez to wszystko zacząłem sie izolować, zamykałem sie w pokoju, byłem drażliwy. Podświadomie moje lęki i złość na mamy wybrańca rosły. Przechodziłem trzecią klasę gimnazjum. Pod koniec zacząłem więcej palić, alkohol wtedy odstawiłem całkowicie. Eksperymentowałem wtedy także z różnymi psychodelikami. Było to raczej z mojej wrodzonej ciekawości poznawczej. Byłem ciekawy wszystkiego. Mama się dowiedziała i zaczęła sie afera. Pozostałem tylko przy marihuanie i niczego więcej poza okazjonalną kodeiną nie używałem. W domu nie było dobrze. W tej chwili już mąż mojej matki zaczął byc agresywny i ciągle sfrustrowany. Zamykałem się juz coraz częściej w pokoju. Zostałem sam z lękiem i obawami o mame. Pewnego razu, nie mogąc patrzec jak ją traktował, postawiłem mu się i wyciągnąłem wszystko na wierzch. Wyprowadził się. Zaczęły się groźby w moja stronę. Po pewnym czasie sytuacja zamilkła i wszystko złagodniało. Dom stał sie na nowo oazą spokoju. Do czasu. Nie paliłem juz w tamtym okresie marihuany. Bałem sie, ze nasili moje lęki i pogłębi sytuację, w której wszyscy sie znajdowaliśmy. Wszystko na pozór było dobrze. Niewiele czasu po całej sytuacji dostałem bardzo silnych lęków z atakami paniki i depresją. Myślałem, ze przejdzie. Wytrzymałem kilka dni w tym stanie, po czym doszła tak silna derealizacja że nie odróżniałem czasami co jest prawdą a co fikcją. Mama próbowała zarejestrować mnie do psychiatry, niestety nieskutecznie. Kolejki były strasznie długie, a ja potrzebowałem pomocy na już. Udałem się do rodzinnego, od którego dostalem xanax i ssri, które przytłumiły moje emocje, niestety bardzo lekko. W tej chwili raz jest lepiej, a raz gorzej. Za dwa dni mam wizyte u psychiatry i decyduję się na psychoterapie. Niektóre dni to naprawdę męka. Nie życzę tego żadnemu wrogowi. Zwracajcie uwagę na to w jakim srodowisku sie obracacie i co jest dla was dobre. Niektóre rzeczy podświadomie wpływają na naszą psychikę i problemy wychodzą dopiero z czasem. Dlatego powinniśmy szanować swoje poczucie spokoju jak i innych, aby nie byc w sytuacji w której w tej chwili znajduję się ja.
  8. Cześć wszystkim! Na wstępie zaznaczę, że mam 20 lat i zdaję sobie sprawę z tego, że sposób mojego postrzegania będzie ewoluował. Proszę także o poważne podejście do mojej „naiwności” i kuriozalnego sposobu postępowania. Nadmienię jeszcze, że nie jestem osobą wierzącą, jednak wciąż poszukuję własnej drogi, przez to łudzę się, że iluzja, której się trzymam, poniekąd się ziści. Do rzeczy: od lat raczej męczę się z nihilistyczną wizją świata, aniżeli ją wyznaję z własnej woli. Od dziecka towarzyszyło mi poczucie pustki. Byłam na bakier z wiarą. Miałam jednak takie epizody, gdzie chciałam przynależeć do Kościoła, szukałam Boga, lecz wstydziłam się przed nim chociażby tego, że jako dziewczynka byłam... sadystycznie zafascynowana śmiercią i ciałem Jezusa wiszącego na krzyżu. Przeszło mi to już dawno, sumienie daje mi nawet we znaki, teraz nie mam w sobie ani krzty jakiegokolwiek sadyzmu wobec kogokolwiek i czegokolwiek. Bynajmniej nie aprobuję postaw autodestrukcyjnych – człowiek może anihilować każdą ilość zła, która w niego uderza. Obawiam się, że spotkała mnie za to kara w postaci pogłębienia mojego nihilizmu i (stwierdzonej przez psychiatrę) dystymii. Jestem bardzo wyczulona na ludzką biologię - wsłuchuję się w ludzkie ciała, oddaję się mimochodem obserwacji ich funkcjonowania (tak na żywca)... Jestem szurniętą fanką turpizmu. Ciekawe by była reakcja kogoś, gdyby się skapnął, że podczas rozmowy ja nie tyle odbieram jego przekaz słowny, ale także wsłuchuję się w rytm jego oddechu... To moje dziwactwo skutkuje tym, że odczuwam początkowo awersję fizycznością osób, które nie są mi dobrze znane, do których nie zdążyłam się jeszcze fizycznie przyzwyczaić i których fizjologia mi nie odpowiada, ale z drugiej strony tak też badam ludzi. Fascynują mnie przejawy życia w innych. Czuję się z tym jak jakieś zwierzę. Oczywiście rozmawiałam o tym z psychiatrą, byłam również u seksuologa. Obawiałam się, że mam jakieś perwersje bądź jestem aseksualna (nie współżyłam jeszcze, potrzebuję mocnych więzi z drugim człowiekiem, by nie odczuwać niechęci do poznawania namacalnie jego fizyczności). Wiem, że po prostu wypracowałam sobie taki chory mechanizm obronny. To wszystko skutkuje tym, że odczuwam brak sensowności mojego istnienia i czuję się jakimś odmieńcem. Ponadto jestem osobą wrażliwą i chcę o tą wrażliwość dbać, i to niezależnie od tego, co będzie wyczyniać moja psychika (nawet jeśli miewam myśli suicydalne). Nie wiem, może na siłę chcę być w kontrze do świata. Próbowałam również szukać tzw. bratnich dusz, by choć odrobinę wypełnić tę pustkę jakimkolwiek człowiekiem, lecz łudziłam się tylko, że a nuż ktoś ma jakoś podobnie. Jednak podejmowałam próby. Uczęszczałam np. na spotkania terapeutyczne (w sensie grupy młodzieżowe). Rozumiem, że ludzie mający problemy często palą mosty. Ja sama paliłam, chcąc rozświetlić własną przyszłość. Mam wprawdzie znajomych, ale nie bliskich. Pustkę i poczucie beznadziei wypełnia mi czytanie i muzyka. Ponadto mocno interesuję się życiem po śmierci i oglądam masowo m. in. wywiady z byłymi satanistami, wywiady egzorcystów z demonami czy filmy o opętaniach (to tak dla sublimacji). Zatracam się w introwertyzmie. Czuję, że gasnę i nic z tym już zrobić nie mogę. Przeżyłam w moim życiu jedną druzgocącą stratę, wdałam się w toksyczną relację, przeżywałam odrzucenie. Jakoś przez to przebrnęłam, karmiąc się wizją lepszej przyszłości. I nic. Boli mnie to, że nigdzie na tym świecie nie ma żadnego mojego miejsca, które mogłabym obdarzyć sentymentem. Już nawet w snach pojawia mi się motyw, że znikam, jednak zawsze się w końcu budzę. I żeby nie było - studiuję, odbywam praktyki, param się pewnymi zajęciami, ale ten bakcyl życia mnie zżera, czuję się kompletnie sama na tym świecie (mimo posiadania znajomych i najbliższej rodziny), szukałam nawet bliskości z Bogiem, ale ta cała wiara do mnie nie przemawia. Jestem po prostu zawieszona w nicości, to już chyba anhedonizm, nie cieszę się z niczego, tylko tak sobie wegetuję. Wyszedł ktoś z tego przeklętego stanu, czy trzeba już tylko otępić się, wyprać z emocji i egzystować dalej jak jakiś golem? Dziękuję Wam wszystkim za uwagę i życzę miłego dnia/nocy!
  9. wi.ne

    Nerwica lękowa

    Witam postanowiłam tu napisać bo nie wiem jak mam postępować Mam 18lat od 2,5 choruje na nerwice, nerwice lękowa (somatyczna) i depresje. W tym roku zaczęłam chodzić do psychologa oraz psychiatry (raz w miesiącu) Czuje że to za mało z początku byłam silna dawałam sobie z tym jakos rade a teraz nie. Nie mogę "funkcjonować" tak jak dawniej przez to czuje jakbym się zatrzymala w zyciu. Po tabletkach jest troche lepiej ale nadal się boję przełamać (chociażby wejść do sklepu na dłuższe zakupy, jechac pociągiem, wyjść gdzies czy pojsc do szkoły/pracy) Złapałam jakiegoś doła
  10. Witam, nazywam sie Tomasz, czuję że mój koniec sie zbliża, niemam ochoty już żyć, cierpie na depresje od około 5 lat nigdy nie byłem u psychiatry czy psychologa gdyż dzieli mnie jakaś niewidzialna bariera międzyludzka, nie potrafie rozmawiać z ludźmi, jedynie z tymi bliskimi którymi na mnie jeszcze troche zależy, większość sie odemnie odwróciła, średnio 3-4 razy w tygodniu mam myśli samobójcze, czuje sie nikomu nie potrzebny, juz kilka razy byłem w lesie z kablem żeby ze sobą skończyć jednak przed tym przemyślałem że " może coś sie zmieni na lepsze" jednak nic sie nie zmienia, niemam sił walczyć po tylu życiowych niepowodzeniach, zostałem zdradzony przed dziewczynę którą bardzo kochałem to tylko pogłębiło mój stan, niewiem ile jeszcze wytrzymam. Przed znajomymi robię dobrą mine do złej gry, depresja za maską, jednak gdy już zostaje sam to nie myślę o niczym innym niż o odebraniu sobie życia. Gdyby broń była łatwo dostępna prawdopodobnie nie pisałbym tego posta.
  11. Witam serdecznie wszystkich, Mam 23 lata, niedługo (o ile depresja oraz dobra wola promotora) mi na to pozwolą, obronię się na uczelni z pracą inżynierską. Niepewność co do dobrej woli promotora jest bezpośrednio związana z moim obecnym stanem psychicznym oraz poprzednimi stanami oraz błędnymi wyborami życiowymi (o których myślę że się dowiedział/domyślał). Od początku - pochodzę z rozbitej rodziny, od urodzenia z ojcem miałem bardzo mało kontaktu (dopiero niedawno mam tego kontaktu więcej, lecz mój ojciec jest mną generalnie zawiedziony). Moja matka dawała mi wszystko, za co jestem jej dzisiaj wdzięczny (kiedyś było inaczej). W liceum uczyłem się bardzo dobrze (w klasie mat-fiz), dostałem się na dobry kierunek na dobrej uczelni. Rok później znalazłem dziewczynę, którą bardzo kochałem (niestety ze względu na to że studiowała za granicą mieliśmy kontakt jedynie raz na miesiąc, raz ona przyjeżdżała do mnie raz ja do niej). Moje życie pomimo ciężkich studiów oraz związku na odległość oraz sporadycznych ciągów alkoholowych mojego ojca szło dosyć dobrze, można powiedzieć że naprawdę byłem zadowolony. Na 3 roku zacząłem czasami odczuwać stany derealizacji, jakby "życia we mgle". Zacząłem też drugi kierunek który po pół roku przerwałem (wziąłem na siebie za dużo). Równocześnie poprzez jednego kolegę poznałem też innych, bardziej "imprezowych" znajomych. No i zaczęło się - dużo alkoholu, 3 razy po alkoholu przekonałem się do pigułek ecstacy - mam wrażenie że zrobiłem sobie nimi nieodwracalną szkodę, o której za moment opowiem. Po jakimś czasie (około pół roku) spotykania się z tymi ludźmi zacząłem zauważać że sporo z nich zaczyna coraz bardziej wyniszczać się poprzez narkotyki, przez co zerwałem z nimi kontakt. Zerwałem wtedy też z moją dziewczyną (która zresztą już mocno podejrzewała, że jest coś ze mną nie tak). Po tym czasie wróciłem na studia aby dokończyć ostatni rok, ostatni semestr poszedł mi dobrze (zdałem wszystkie przedmioty), a została mi do zrobienia wyłącznie praca inżynierska. Aby mieć co robić, znalazłem pracę jako programista, gdzie pracowałem przez pół roku, lecz zrezygnowałem aby tą pracę dokończyć (depresja zaczynała dawać się we znaki, pracowałem często po 50-60h tygodniowo). I tutaj zaczynają się schody - kiedy przestałem pracować i zostałem na garnuszku rodziców, dostałem bardzo dużego doła, którego nigdy wcześniej nie miałem. Całe dnie nie mogłem wstać z łóżka, mimo że 2-3 miesiące wcześniej mogłem pracować jak mrówka. Czuję ogromny wstyd za swoje błędy - można powiedzieć że zaniedbując obowiązki poprzez alkohol i narkotyki znalazłem się teraz pod ścianą (mój promotor domyślił się, że ćpam). Wysyłam mu cały czas poprawki do pracy lecz mnie ignoruje. Znajduję się w depresji od grudnia, w lutym zacząłem się leczyć (przez 2 tygodnie ledwo wychodziłem do sklepu po zakupy, przestałem interesować się znajomymi, światem zewnętrznym, towarzyszyło mi non stop poczucie "odcięcia od świata" i wszechogarniający lęk) lekiem Asertin 50, przepisanym mi przez psychiatrę. Po ok. miesiącu zdołałem uzyskać poprawę na tyle, że byłem w stanie solidnie poprawić pracę i odesłać ją do promotora. Problem w tym że chyba uznał że go olałem, bo nie odzywałem się przez ~1,5 miesiąca - pewnie myśli że ćpam. Ćpaniem i depresją (też zadawaniem się z nieodpowiednimi ludźmi) zniszczyłem też sobie mnóstwo znajomości i mnóstwo osób się ode mnie odwróciło. Nie wiem co ze sobą zrobię, jeśli promotor mnie nie przepuści - co prawda mam pół roku doświadczenia jako programista, lecz to wciąż tyle co nic w wieku 23 lat. Miałem trochę traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, ale nie na tyle żeby nie móc funkcjonować - właściwie swoją lekkomyślnością rozwaliłem sobie życie - próbuję naprawić co się da, ale jestem ze swojej winy w sytuacji podbramkowej. Odrzuciłem towarzystwo klubowych narkomanów i chcę naprawić swoje życie, czuję że wszystkich zawiodłem, a dla swoich rodziców jestem ciężarem, czuję ogromny wstyd. Chciałbym jak najszybciej zejść z leków, usamodzielnić się i zacząć normalne życie - czuję się jak śmieć, codziennie mam myśli samobójcze. Rozumiem też że mnóstwo osób na Forum ma również gorsze problemy, chciałbym tylko dowiedzieć się czy w wieku 23 lat z możliwie uwalonym dyplomem oraz nikłą historią zatrudnienia mam w ogóle szansę na normalne życie, czy będę płacić za swój idiotyzm już do końca życia. Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedzi.
  12. zaburzona9406

    HOCD

    Witam, od roku lecze sie na nerwice lekowa. Zaczelo sie po skonczeniu studiow. Podjelam prace i mialam bardzo ostrego szefa. Bardzo sie stresowalam i tak sie zaczelo. W pracy towarzyszyly mi dusznosci itd., balam sie ciagle, ze zostane zwolniona i zostane z niczym, czekalam tylko az skonczy sie okres probny. Najgorzej bylo zawsze jesienia i wiosna. Latem tego roku praktycznie w ogole nie mialam objawow, poznalam swietnego faceta, przestalam przejmowac sie praca i chcialam juz zrezygnowac z terapi a tu we wrzesniu wrocilo ze zdwojona sila. Dopadlo mnie hocd, a przynajmniej tak mi sie wydaje. Ogolnie to musze przyznac, ze nigdy nie mialam orgazmu w mezczyzna, ale mimo tego seks i bliskosc zawsze sprawialo mi przyjemnosc. Zawsze ciagnelo mnie do mezczyzn i zakochiwalam sie w mezczyznach. Mialam jednak taki epizod w swoim zyciu, ze ogladalam lesbijka pornografie i zaczelam sie przy tym masturbowac i wtedy zawsze mialam orgazm. Najbardziej krecilo mnie chyba, ze to byl taki temat tabu. Nigdy mnie to jednak nie martwilo i nie rozmyslalam nad tym, poniewaz w realu nigdy nie ciagnelo mnie do kobiet, nawet mnie troche obrzydzalo. Calowalam sie czasem z kolezankami i bylam podrywana przez kobiety, ale w ogole nic przy tym nie czulam. Zero. Jak spotkalam mojego obecnego faceta, to przestalam ogladac te filmy, w ogole o tym zapomnialam. Nagle jesienia zaczelam sie zastanawiac, dlaczego nie mam z nim orgazmu i wtedy mi sie przypomnialo, ze zawsze mialam orgazm przy lesbijskim porno i wtedy sie zaczelo. Natretne mysli, szukanie odpowiedzi w internecie, swiat zwariowal. Brak ochoty na seks, w ogole czasem to mysle, ze mam depresje, a nie nerwice. Nic mi sie nie chce. Nic mnie nie cieszy. Nie wiem, czego chce, kim jestem. Boje sie, ze zwariuje. Plus taki, ze techniki z mesturbacji wprowadzilam do mojego seksu z partnerem i normalnie dochodze przy seksie oralnym. Uspokoilo mnie to na troche, jednak ciezko sie pozbyc tych mysli. Moze naprawde jestem jaka ukryta lesbijka? Jednak nie wyobrazam sobie zwiazku z kobieta, nawet nie mam ochoty na jakis trojkat czy cos. Chce po prostu, zeby wszystko bylo jak dawniej. Nie jestem zadnym homofobem, mam znajome lesbijki, geji. Moja rodzina i znajomi sa mega tolerancyjni. Zyje w Niemczech, mega tolerancyjnym panstwie, wiec nie widze powodu, zeby to ukrywac. Zreszta jakbym byla les, to chyba wczesniej bym to zauwazyla, zakochala sie w jakies dziewczynie. Ja mam juz 26 lat. Ma ktos podobne doswiadczenia? Wyszedl ktos z tego?
  13. Czesc czy ktoś z was chodził na oddział dzienny, na psychoterapie jak to wyglądało u was ja lecze sie na Zaburzenia osobowości?
  14. Evelynsmee

    Cześć :)

    Cześć, jak się macie? Jestem tu nowa i szukam tak w sumie to pomocy i wsparcia. * Coś o mnie. Mam 24 lata. Cierpię na nerwicę od 5 roku życia a na depresję 5 lat. Leczę się już rok. Przez ponad 10 lat mieszkałam na Wyspach ale postanowiłam wrócić do Polski, żeby odciąć się od toksycznego środowiska i zacząć wszystko od nowa. Trochę podziałało. Mam fajną pracę w Poznaniu, poznałam ciekawych ludzi. Niestety, nie jest kolorowo bo jestem okropnie samotna. Mam narzeczonego z którym mieszkam, ale on udaje, że choroby nie ma; może mu tak łatwiej. Depresja, tak jak zaczynało się poprawiać tak teraz pogłębia się przez uczucie samotności, monotonii (praca-dom), braku czasu dla siebie i osób z którymi mogłabym porozmawiać. Rodzina także udaje, że choroby nie ma. Jaka jestem? Dobrze się kryję z depresją. W pracy jestem wesoła i rozgadana. Lubię czytać, najlepiej kryminały, reportaże kryminalne i policyjne. Interesuje mnie po prostu ludzka psychika. Lubię kino - najlepiej w podobnej tematyce. Pracuję jako grafik komputerowy a prywatnie interesuję się fotografią. Jestem też wielką kociarą. Jak najlepiej spędzam czas gdy mam z kim? Rozmowa przy kawie albo winie. Ewentualnie roadtripy po okolicach. To tyle o mnie. A co u was? Chcielibyście się poznać? Pozdrawiam *nie szukam znajomości pod kątem miłosnym, lóżkowym. Szukam kogoś kto tak jak ja zmaga się z samotnością i ószuka bratniej duszy albo kogoś kto jest w stanie mnie z tej samotności wyciągnąć
  15. Evelynsmee

    dubel

    Cześć, jak się macie? Jestem tu nowa i szukam tak w sumie to pomocy i wsparcia. * Coś o mnie. Mam 24 lata. Cierpię na nerwicę od 5 roku życia a na depresję 5 lat. Leczę się już rok. Przez ponad 10 lat mieszkałam na Wyspach ale postanowiłam wrócić do Polski, żeby odciąć się od toksycznego środowiska i zacząć wszystko od nowa. Trochę podziałało. Mam fajną pracę w Poznaniu, poznałam ciekawych ludzi. Niestety, nie jest kolorowo bo jestem okropnie samotna. Mam narzeczonego z którym mieszkam, ale on udaje, że choroby nie ma; może mu tak łatwiej. Depresja, tak jak zaczynało się poprawiać tak teraz pogłębia się przez uczucie samotności, monotonii (praca-dom), braku czasu dla siebie i osób z którymi mogłabym porozmawiać. Rodzina także udaje, że choroby nie ma. Jaka jestem? Dobrze się kryję z depresją. W pracy jestem wesoła i rozgadana. Lubię czytać, najlepiej kryminały, reportaże kryminalne i policyjne. Interesuje mnie po prostu ludzka psychika. Lubię kino - najlepiej w podobnej tematyce. Pracuję jako grafik komputerowy a prywatnie interesuję się fotografią. Jestem też wielką kociarą. Jak najlepiej spędzam czas gdy mam z kim? Rozmowa przy kawie albo winie. Ewentualnie roadtripy po okolicach. To tyle o mnie. A co u was? Chcielibyście się poznać? Pozdrawiam *nie szukam znajomości pod kątem miłosnym, lóżkowym. Szukam kogoś kto tak jak ja zmaga się z samotnością i szuka bratniej duszy albo kogoś kto jest w stanie mnie z tej samotności wyciągnąć
  16. Po 9 latach leczenia depresji i nerwicy lękowej, sumiennym braniu leków,po wielu hospitalizacjach w oddziałach dziennych i zamkniętych, 3 latach psychoterapii, zdecydowałam samodzielnie o odstawieniu leków i wzięciu życia w swoje ręce.Zdaje sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje. Zbyt długo lekarze faszerowali mnie lekami.Uważam, że leki są pomocne w wyjściu z depresji i opanowaniu jej objawów,ale u wielu osób bezsensowane jest kontynuowanie leczenia latami.Obecnie biorę wenlafaksyne i odstawiam ją stopniowo, bo uczucie przebiegania prądu po ciele jest mocno uciążliwe. Moja lekarka mimo utrzymującej się od 2 lat względnej poprawy samopoczucia nigdy nie zaproponowała zmniejszenia dawek leków. Wczesniej nie wyraziła zgody na odstawienie pregabaliny mimo że masakrycznie po niej tyłam.Odstawiłam ją sama,mineło 1,5 roku i żadna krzywda mi się z tego powodu nie stała. Może kiedyś zdecyduję sie na psychoterapię, pojde prywatnie do psychiatry po doraźne leki na sen, jeśli będe mieć duże problemy ze snem.Mówie stanowcze NIE zażywaniu antydepresantów w stanie dobrego samopoczucia, skoro u mnie nigdy prewencyjne ich branie nie zahamowało kolejnego nawrotu.Jak ma być źle to będzie, niezależnie czy będe brała prochy. Nie polecam nikomu samowolnego odstawienia leków, ale polecam wzięcie życia w swoje ręce, a nie ręce psychiatry.Warto próbować
  17. Hej, brał ktoś może ALVENTE? jesli tak to czy pomogła ? Jak długo ja stosowaliscie?
  18. nozomipl

    Trauma

    Hej. Kilka lat temu byłam w złym związku. Byłam wykorzystywana finansowo bo moj byly partner potajemnie kupywał narkotyki a mi wmawiał że od roku jest czysty i jak ja moge go w ogole o cos takiego oskarzac lub podejrzewac . Mialam 16 lat , stracilam dziewictwo przez najprawdopodobniej pigulke gwaltu , pilismy alkohol wiec myslalam ze sie upilam ale wypilam tylko dwa drinki. Bylam zakochana i myslalam po prostu ze to alkohol . Wykorzystywal mnie seksualnie a gdy odeszlam to mnie szantarzowal , czasami jak go widze na miescie to nie moge oddychac , ze strachu boli mnie serce i nie moge spac.. pomocy . Czy ja mam depresje ?
  19. WItam, mam 15 lat i od ponad 9 miesięcy zmagam się z depresją i nerwicą po rozwodzie rodziców. Ale od niedawna miewam stany lękowe, kiedy mocno się stresuję czuje się jakbym miała za chwilę zwymiotować, opuszczam wiele lekcji, ale problem jest w tym że NIKT nie chce mi z tym pomóc. Moja rodzina nie rozumie jak poważna jest moja depresja ale najbardziej boli "przejdź się, to nie będziesz miała siły by być smutna" albo "co znowu ryczysz?". Nie chcą mnie leczyć nawet mnie już od psychologa chcą wypisać bo "zmyślam"i nie ukrywam że głównie przez ich brak wparcia miałam wiele myśli samobójczych i pisząc to ledwo się powstrzymałam by nic sobie nie zrobić. Prosze pomóżcie mi...chce znowu być normalną dziewczyną, ale nie wiem jak wytłumaczyć im że ja naprawdę potrzebuję pomocy.
  20. JaszczurkaAnia

    Nie mam siły.

    Hej. Jestem tu nowa i może najpierw przybliżę wam moją historię. Nie mam się komu wygadać, wyżalić, a może ktoś miał podobnie. Niedawno skończyłam 20 lat i... nie umiem sobie poradzić z życiem od 4 lat kiedy zmarł mój przyjaciel. Dlaczego aż tak to przeżyłam? Bo nie miałam nikogo bliskiego w swoim gronie. Nie pochodzę z bogatej rodziny, ojca nie miałam, mama zawsze była w pracy, a jeżeli wróciła do domu to uwagę skupiała na moich dwóch starszych braciach (w tym jednym niepełnosprawnym). W konsekwencji więcej czasu spędzałam z dziadkami i czułam się niechciana przez rodziców. Jak mama mi poświęcała chwilę uwagi to zazwyczaj dawała mi do zrozumienia, że do niczego się nie nadaję, że na pewno sobie nie ułożę życia i potrafiła powiedzieć, że żałuje tego, że mnie urodziła. Ciągle manipulowała moimi wyborami, to co ja chciałam robić w życiu jej się nie podobało i zawsze było jakieś "ale" : "ale to przecież daleko", "ale nas na to nie stać", "ale co jak Ci się nie uda". Zawsze szłam wytyczonymi przez nią ścieżkami. To krótko o rodzinie. W szkole natomiast byłam często wyśmiewana, że jestem biedna, mam ojca alkoholika i wyglądam jak paszczur. Oderwałam się od wszystkich osób i zatopiłam się w nauce - była to 2 klasa podatawówki. Zaczęłam czytać książki, zaczęłam rysować (jak każde dziecko), poszłam na zajęcia dodatkowe ze wszystkiego czego się da byleby być jak najdłużej poza domem, ale jednocześnie mieć wokół jak najmniej osób. W 4 klasie zaczęłam się zachwycać naukami ścisłymi i chciałam iść w tym kierunku. Podobał mi się świat matematyki, był taki piękny... Ale moja mama ten świat zniszczyła mówiąc, że i tak po tym nic nie będę miała (sama jest nauczycielem matematyki). Mimo tego jej nie posłuchałam i dalej pogłębiałam wiedzę. W 6 klasie podstawówki nadszedł wybór gimnazjum, myślałam, że będę mieć możliwość odbicia się i spotkania lepszych ludzi zwłaszcza, że nie szedł tam nikt z poprzedniej szkoły, ale było o wiele gorzej. Próbowałam się uspołecznić, ale znów zostałam wyśmiana tym razem przez sylwetkę (dużo ćwiczyłam), przez to że jestem kujonem i przez to że nie umiałam po prostu się nauczyć języka angielskiego (wolałam niemiecki). Tylko dlatego że byłam kujonem grupka koleżanek była dla mnie miła bo "miał kto im robić zadania". Często słyszałam od nich przykre rzeczy, ale się z nich śmiałam obracając wszystko w żart i wewnętrznie płacząc. W 2 klasie gimnazjum poznałam mojego przyjaciela (nazwijmy go Bartek). Była to jedyna osoba która mnie zaakceptowała i niestety była to przyjaźń na odległość. Pod koniec 3 klasy gimnazjum w czerwcu, kiedy nadchodził czas na wybór liceum, ja wegetowałam w łóżku. Nie byłam nawet w stanie iść na pogrzeb Bartka, na zakończenie szkoły. Jeszcze chwilę przed jego śmiercią, jakoś w lutym, poznałam swojego pierwszego chłopaka, a wakacje przed liceum okazały się najgorszym okresem mojego życia. Dawna "koleżanka" z podstawówki rozpuściła plotkę o tym, że znęcam się nad psami, że je zjadam. Mój "chłopak" za to na całą wieś wykrzyczał, że jestem dziwką i że byłam na skrobance, a tak naprawdę siedziałam u Bartka w szpitalu. Do liceum poszłam z nastawieniem wewnętrznym bardzo anty do ludzi, ale i tak miałam przyklejony uśmiech do twarzy. Byłam po prostu sztuczna, a oni wszyscy to łykali jak ryby przynętę. Zatopiłam się w nauce, przestałam się przejmować tym o ludzie o mnie myślą. Pamiętam, że samopoczucie miałam fatalne i zmieniło się to jakoś w 2 klasie liceum. Oczywiście na koniec szkoły średniej trzeba było podjąć wybór - na jakie studia iść. Moja mama nie przyjmowała do wiadomości tego, że chcę roku przerwy, że chcę odsapnąć od pogoni za karierą, a prawda byłą taka, że bałam się tam iść. Bałam się zaaklimatyzować. Mimo dużej ilości nauki matura poszła mi bardzo słabo. Nie dostałam się na wymarzone studia i w konsekwencji, za namową mamy, poszłam na takie na, które nie chciałam. Mimo to pokochałam miasto w którym studiowałam, poznałam swojego chłopaka, ale i tak podczas roku tam się zwyczajnie zapadłam. Nie zaliczyłam kilku przedmiotów i poczułam się jak nieudacznik patrząc jak mój brat sobie dobrze radzi, wszystko zalicza, a nasza rodzicielka jest z niego dumna, a mnie traktuje jak ofiarę losu. Postanowiłam zmienić kierunek studiów i wystartować na uczelnię, która była daleko od domu, ale... W lipcu zaczęłam czuć niemoc wstania z łóżka, co noc wymiotowałam, płakałam. Mimo to codziennie się uśmiechałam, żeby po sobie nie dać tego poznać. Po tygodniu studiowania wróciłam do domu i zaczęłam mówić, że to przez tęsknotę chcę wrócić, że sobie nie daję rady psychicznie, że będę mieć swojego chłopaka bliżej, pomogę w domu, poprawię maturę i dostanę się gdzieś bliżej. Wszystko mnie przytłoczyło. Widziałam zawód mamy i wiedziałam, że będzie mnie za to nienawidzić, dlatego na każdym kroku mi udowadniała to że jestem nieudacznikiem, że mój brat jest cacy bo studiuje, że jest mądry, a ja się do niczego nie nadaję... I ciężko mi z tym, że nie dałam sobie rady, że jestem do niczego. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, z którymi próbuję sobie radzić, ale mi to nie wychodzi. Zaczęłam wyobrażać sobie świat beze mnie, że wtedy byłby lepszy... Gadałam o tym wszystkim z chłopakiem i chcę być dla niego silna, chcę dać sobie z tym radę, ale to jest silniejsze ode mnie i myślę czy by nie znaleźć mu dziewczyny, która jest mądrzejsza, ładniejsza, bardziej otwarta, a rodzinie córki/wnuczki/kuzynki, która by była lepsza ode mnie... Przepraszam, że wyszło to takie długie. Może wszystko wyolbrzymiam, może rzeczywiście jestem słaba, może rzeczywiście się do niczego nie nadaję... Chciałabym tylko wiedzieć czy jest ktoś kto był w podobnej sytuacji, albo ktoś kto by poradził jak się w takiej sytuacji ogarnąć skoro nie mam na to siły... I proszę - bez żadnych docinek. Mam nadzieję, że są tu jeszcze ludzie, a nie taborety. Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
  21. Witam Od najmłodszych lat mam zaburzenia lękowe na tle ogólnym, typ osoby unikającej, introwertycznej, DDA. W moim życiu zadziało się wiele rzeczy które wpłynęły na to kim teraz jestem. Zdaję sobie sprawę z tego jak ciężko jest każdego dnia obudzić się i poczuć zapętlający się świat w którym nic nie widać poza pustką. W wieku około 20 lat popadłem w uzależnienie od narkotyków, leków przeciwbólowych i uspokajających. Dzięki temu większość lęków odeszłą, ponieważ obojętność i znieczulenie owymi środkami spowodowało u mnie zobojętnienie. Każdy poranek zaczyna się od zastanawiania się nad tym czy to co odczuwam to ból fizyczny, przeplatany z Psychicznym, czy doszedłem już do wnętrza cierpienia. Mam problem ze związkami, ponieważ szukam przeważnie kobiet ekstrawaganckich, które lubią patrzeć na życie przez pryzmat wyobraźni, interesują się sztuką, Filozofią, Psychologią i wyrastają ponad kanon rutyny, Niestety, ale i te osoby też często przechodzą przez wewnętrzne cierpienie. Wszystko staje się przyjemne i klarowne dopiero wtedy kiedy zaczynam odczuwać miłość, zauroczenie, zachwyt kobietą i tym że jestem w stanie poczuć jej ciało, jego ciepło i splątane ręce w okół naszych ciał. Niestety, ale ciągle mi mało(z pewnością tak jak każdej osobie). Samotność to najgorsza rzecz dla osoby która potrzebuje realizować takie pragnienia jak bliskość, czułość, dotyk i smak drugiej osoby obok siebie. Tak mało tego na co dzień...
  22. Vexers

    Jestem przegrany

    Cześć, chciałem to tylko komuś przekazać. Jestem przegranym człowiekiem. Mam 19 lat, do 20-stki 3 miesiące. W życiu nie osiągnąłem nic, jestem na utrzymaniu rodziców. Studiuje dziennie od października, bezpośrednio po napisaniu matury. Matura poszła mi nienajgorzej, studiuje dziennie na państwowym uniwersytecie interesujący mnie kierunek. Poza tym jestem introwertykiem, najlepiej czuję się w samotności, lecz w chwili zwątpienia zawsze wysłucha mnie moja mama. Jednak czuję że strasznie ją zawodzę. Będąc na weekendy w domu często musi słuchać, że "szkoda, że mnie urodziła". Jestem uzależniony od masturbacji w asyście pornografii, jestem na etapie ogromnego moralniaka po obejrzeniu tego typu materiału. Zawsze porównuje moje przyrodzenie do tych z filmów erotycznych. Nikogo chyba nie zdziwi, iż nie wygląda to tak samo, wręcz przeciwnie: mój penis jest poniżej średniej, ok 11-12 cm w stanie erekcji. Jest to powodem ogromnej frustracji, skutecznym hamulcem przed spróbowaniem kontaktu intymnego po raz pierwszy. Poza tym od kilku lat walczę z trądzikiem w zaawansowanym stadium, brałem antybiotyki, nie próbowałem tylko izoteku. Walka z wiatrakami... Mam też lekką nadwagę, kiedyś byłem otyły, lecz zawalczylem z tym ok. rok temu i udało mi się pozbyć 20kg. Chciałbym mieć tę motywację z powrotem. Miewam myśli samobójcze, płaczę, szczególnie gdy spoglądam w lustro. Byłem 2 razy u psychologa, jedyne co wiem to, że nie powinienem przykładać takiej dużej uwagi do aparycji. Niestety, wygląd dzisiaj to klucz do tego, żeby ktoś na Ciebie zwrócił uwagę, dopiero potem ten mityczny "charakter". W sumie co ma powiedzieć potencjalna dziewczyna, gdy mnie zobaczy? "Studenciak z mikrusem i słaby psychicznie". Nie mam niczego, czym mógłbym zaimponować komukolwiek. Dzięki za przeczytanie tych cierpień młodego Wertera XXI wieku, pozdrawiam.
  23. Witam wszystkich. Mam na imię Michał, mam 24 lata i czuję się jak starzec z demencją i zagubione, zalęknione dziecko jednocześnie. Mówią, że całe życie przede mną, ale ja już od kilku lat czuję, że moje życie już się skończyło i teraz to już jest ciągnięcie na siłę. Nie odnajduję wsparcia, zrozumienia. Rodzice, mimo że to dobrzy ludzie, jednak bagatelizują moje problemy, jakby przez wyparcie ich miałyby zniknąć. Ciągle zewsząd czuję presję by żyć jak normalny człowiek, ale nie potrafię. Świat jest dla mnie miejscem okrutnym, życie przeraża mnie. Wszystko jest takie chłodne, ponure. Od dziecka byłem inny, w szkole mnie prześladowano. Początkowo było tylko dokuczanie, w późniejszych latach także bicie. Miałem bardzo mało kolegów a i wśród nich byli tacy zauważyli, że daję sobie wchodzić na głowę i też mi zaczęli dokuczać, często spotykali się ze mną chyba tylko po to żeby mnie podręczyć i tym podnieść sobie ego. Tak wyglądała większość moich kontaktów z rówieśnikami. Od dziecka chodziłem po psychologach, bo już od małego dziecka widać było, że coś jest ze mną nie tak. Stwierdzili, że mam zaburzenia emocjonalne. We wrześniu 2012 otrzymałem diagnozę od psychiatry ,,zaburzenia depresyjno-lękowe". I prawdopodobnie w mniejszym lub większym stopniu miałem to od zawsze (szczególnie wśród ludzi), jednak w 2012, po śmierci babci, a także pójściu do zawodówki mój stan psychiczny uległ znacznemu pogorszeniu. Dostawałem różne leki psychiatryczne, które pozwalały mi poczuć się lepiej, ale nie poprawiały zbyt wiele moich kontaktów z ludźmi. Nadal jak byłem gapowaty tak jestem do tej pory. Mam duże problemy z myśleniem, koncentracją (nie potrafię skoncentrować się jak ktoś mi coś tłumaczy, szybko zapominam o tym co powiedział), podzielnością uwagi (jak wykonuję jakąś pracę to jestem jak w transie i nie zwracam na nic innego uwagi), pamięcią (z wyjątkiem rzeczy, które mnie interesują - do nich pamięć mam ponadprzeciętną), orientacją w terenie, poruszam się niezdarnie. Zachowuję się często ekscentrycznie, mam obsesje, natręctwa, unikam kontaktu wzrokowego, to co mówię jak i mój głos w kontaktach ludźmi często brzmi jakbym czytał jakąś książkę. Często wśród ludzi robię totalne głupoty, ośmieszam się. Gdziekolwiek w większej grupie ludzi bym się nie pojawił na dłużej (szkoła, praca) to staję się prędzej czy później pośmiewiskiem, obiektem drwin. Myślę, że nie wynika to tylko z samej fobii społecznej, nerwicy czy depresji. Mam też diagnozę Zespołu Aspergera (podważaną przez jedną panią psycholog), ale i z tym zaburzeniem ludzie dobrze sobie radzą, funkcjonują dobrze w społeczeństwie. Ja jestem upośledzony. Nigdy mimo najszczerszych chęci nie miałem dziewczyny, nie mogę zdać prawka, każdą pracę, do której uda mi się dostać szybko kończę (najdłuższy okres pracy to 3,5 miesiąca), bo we znaki dają się wspomniane przeze mnie wyżej problemy. Czasami moje błędy/zachowania w ostatniej pracy były tak żenujące, że szkoda słów. A to i tak nie wszystko, bo tylko objawy psychiczne, a jeszcze do tego dochodzą fizyczne od tego stresu związanego z tym, że mam presję, a radzę sobię jak beznogi i bezręki wyrzucony w morze. Jestem skrajnie niezaradny, gdyby rodzice umarli to byłbym jak Robinson Crusoe, walczyłbym o przetrwanie każdego dnia. Na forum Aspergerów zasugerowano mi też ,,upośledzenie zdolności niewerbalnego uczenia się". Nie nadaję się chyba do żadnej pracy ani do kontaktu z ludźmi, bo tylko się ośmieszam i denerwuję innych. Mam ochotę po prostu się zamknąć w domu, całkowicie odizolować od ludzi, bo całe życie doznawałem od nich bólu, cierpienia. Boję się przyszłości, że nie będę miał kiedyś za co żyć jak rodzice umrą. Ciągle o tym myślę i to nie daje mi spokoju. Proszę o poradę jak żyć. Pozdrawiam.
  24. Mam problemy w szkole z nauczycielami nauką i rówieśnikami, więc może zacznę od początku mam 14 lat w styczniu 15 i codziennie mam myśli samobójcze, w przeszłości miałem próby samobójcze ciąłem się rozmawiałem z szkolnym psychologiem i z policją ale nie powiedziałem wszystkiego co mnie ciągnie w dół, za nie zaniedbywam szkołę bo nie chce się uczyć jestem w 8 klasie przeszedłem warunkowo, nauczyciele ciągle mi dokuczają tym że jestem "uzależniony od komputera" a ja siedzę przed komputerem dlatego że to jest jedyna rzecz kiedy zapominam o swoich problemach, mam tylko jedną osobę której mogę zaufać mojemu przyjacielowi poznanemu 3 lata temu przez internet jak coś mnie gryzie rozmawiam z nim o tym lecz tym razem znowu mi zaczęły dokuczać myśli samobójcze i to takie że chce uciec z domu i już nigdy nie wrócić kłócę się w kółko z mamą bo nie chodzę codziennie do szkoły bo nie lubię tam wracać ostatnio była taka sytuacja że podszedłem na lekcji matematyki do tablicy nie wiedziałem co zapisać a pani perfidnie cytuje : "Tak właśnie wygląda przykład człowieka który jest uzależniony od komputera", chciałbym w to wierzyć ale ja nie jestem uzależniony ja po prostu zawsze byłem nie śmiały, wstydliwy, i nie lubię szkoły, jak np się spóznie na lekcji to pani trzeba było grać całymi nocami a ja nie gram na komputerze w nocy, tylko w dzień jak jestem w domu i odstresuwuje się czasami grami, lecz już nie zabaradzo gram wole robić muzykę i wspierać przy tym znajomych przez internet, w szkole czuje się jak bym coś im zrobił, próbowałem się zabić raz przez szkołe podduszając się, drugie podejście było podcięcie żył lecz tylko blizny mi zostały a mi nic się nie stało, i teraz znowu próbuje się zabić lecz jak biorę żyletkę do ręki brakuje mi odwagi by popełnić samobójstwo chciałbym robić swoje czyli muzykę ze znajomymi przez internet, w realnym życiu nie mam prawie znajomych tylko w szkole i to tyle, uważają że gram w gry 24/7 a wcale tak nie jest max 5/6 godzin siedze oglądać serial "The Walking Dead" słucham wykonawców muzyki takich jak "Young Igi", "Młody Wariat" ( mój znajomy ), "Young Multi", "Bedoes", "White 2115", "Moli", i wiele więcej mamie nie odpowiada muzyka której słucham bo mama nie przepada za Hip Hopem, Trapem, słucham muzykę dlatego że od stresuwuję się od tego, mam depresje przepraszam że się tak rozpisałem ale chciałem wydusić z siebie co przeżywam... czekam na odpowiedz :(
  25. Ghost.

    Ciężki czas

    Czy ktoś może do mnie napisać na priv? Boje się napisać tutaj o sobie a potrzebuje z kimś porozmawiać bo nie mam do kogo się odezwać a za dużo mam w sobie. Cierpię na depresje i nerwice lękowa...
×