Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mam mętlik w głowie


muchomorkowa

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć 🙂
Postanowiłam tu napisać, bo mam mętlik w głowie i sama już nie wiem co robić i myśleć, a może takie "wyżalenie się" na forum zmieni trochę mój punkt widzenia. Przepraszam, że tekst wyszedł taki długi.
Mam 30 lat i moja pewność siebie i ogólna samoocena jest bardzo niska już od czasów podstawówki. Czuję, że jestem do niczego, że jestem beznadziejną kobietą, żoną, córką, siostrą, koleżanką, pracownicą. Skończyłam studia, ale czuję, że kompetencje zawodowe mam tylko na papierze a nie w głowie. Około 1-2 lata temu zaczęłam przyglądać się swojemu zachowaniu, temu jak traktuję innych i doszłam do wniosku, że dla najbliższych jestem osobą toksyczną. Nigdy nie diagnozowałam się w kierunku żadnych zaburzeń, ale gdy natrafiłam w internecie na opis zachowania tzw. wrażliwego narcyza to tak jakbym czytała o sobie (wstyd mi, gdy o tym piszę)... z jednej strony niska samoocena, brak pewności siebie, nieśmiałość, a z drugiej ciągła potrzeba akceptacji, uznania, przez co potrafię ranić słowem, obrócić kota ogonem tak by wyszło, że to ja jestem lepsza, dowartościowuję się tym, że inni popełnią jakikolwiek błąd itp. Bardzo łatwo się denerwuję i wściekam. Jestem również perfekcjonistką, która zamiast działać i dawać z siebie wszystko - notorycznie prokrastynuje. Boję się cholernie jakiejkolwiek porażki i krytyki, przez co unikam wielu sytuacji w życiu. Zerwałam wiele znajomości (poza tymi koniecznymi, z których nie mam jak się wymigać, choć wolałabym tych również nie utrzymywać), nie mam w ogóle potrzeby wychodzenia do ludzi, rozmawiania z nimi. Mam od kilku lat męża, nie mamy dzieci, ale czuję, że między nami psuje się coraz bardziej - niby wszystko jest ok, ale jak dla mnie to bardziej przypomina bycie współlokatorami niż małżeństwem. W zeszłym roku zaczęłam chodzić na terapię, którą przerwałam po kilku miesiącach - gdy miałam wrażenie, że terapeutka jest na mnie zła, bo nie robię postępów to po prostu przestałam chodzić bez żadnego wytłumaczenia. Tak jest ze wszystkim - coś mi nie wychodzi, ktoś się na mnie krzywo spojrzy itp. to ja od razu uciekam i zamykam się w sobie. Miesiąc temu poszłam znów do psychoterapeutki (innej niż w zeszłym roku), ale po dwóch spotkaniach odpuściłam, bo czuję, że nie dam rady, że to jest za ciężkie dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że w psychoterapii bardzo ważne jest nastawienie, bo jeśli ktoś nie chce nad sobą pracować to terapia nic nie da. Sęk w tym, że ja nie wierzę, że to się uda, bo te schematy zachowań i myśli są we mnie tak mocno zakorzenione, że chyba musiałabym cały mózg sobie przeszczepić i stać się totalnie inną osobą. Czy w takim przypadku jestem skazana na porażkę i faktycznie nic nie jest w stanie mi pomóc? Nie potrafię znaleźć w sobie tego pozytywnego nastawienia, a nawet gdy pojawia się cień nadziei, że może jednak dam radę i będzie dobrze to bardzo szybko dopada mnie przygnębienie i myśli, że jestem do niczego i nic tego nigdy nie zmieni. Poza tym co jakiś czas łapię "doła" i miewam myśli s. W sumie to od czasów liceum takie rzeczy mi się zdarzają, kiedyś rzadziej i słabiej, ale w ostatnim czasie coraz częściej i mocniej, trwa to kilka dni i potem jakiś czas spokój. Powiedziałam to miesiąc temu terapeutce na pierwszym spotkaniu (nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam, a przynajmniej nie wprost) i ona mi poleciła by iść do psychiatry, ale ja mam ogromne opory przed tym, bo czuję, że to nic nie zmieni. A co jeśli wyjdzie, że sobie to wszystko ubzdurałam, wyolbrzymiłam żeby zwrócić na siebie uwagę, bo tak bardzo pragnę atencji? Przeraża mnie to i dołuje jeszcze bardziej. A to jest tylko kropla w morzu tego co dzieję się w mojej głowie. Nienawidzę siebie, swojego charakteru, zachowań. Najchętniej chciałabym się w ogóle nigdy nie urodzić lub zniknąć tak by nikt o mnie nigdy nie pamiętał. Chciałabym być normalna, ale mam wrażenie, że dla mnie jest już za późno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@muchomorkowa Przeczytałem Twój post uważnie i widać w nim ogromną samoświadomość i odwagę – serio. Piszesz o rzeczach trudnych, bolesnych, ale piszesz szczerze, z refleksją i próbą zrozumienia samej siebie. I to już jest krok, który wiele osób odkłada latami albo nigdy go nie robi. Rozumiem, że czujesz się zmęczona, zrezygnowana i przytłoczona, ale to nie znaczy, że nie ma dla Ciebie drogi. Te myśli, że jest za późno, że już nic się nie da zrobić, są częścią tego, co Cię teraz trzyma w miejscu – to nie Ty jesteś „do niczego”, tylko Twój stan próbuje Ci to wmówić. Wcale nie musisz stać się „zupełnie inną osobą” – wystarczy, że zaczniesz trochę bardziej być dla siebie łagodna. Nikt z nas nie zmienia się z dnia na dzień. Małe rzeczy robią różnicę. Terapia nie zawsze jest łatwa, ale może pomóc – nie musi iść idealnie, czasem potrzeba kilku prób, kilku różnych osób. Też miałem z tym problem i w sumie trochę nieudane próby. Dla mnie największe znaczenie miała samoterapia – takie codzienne, czasem mozolne próby poukładania sobie w głowie wszystkiego, co we mnie siedziało. Zrozumienie, co mnie uruchamia, skąd się biorą moje reakcje, co naprawdę czuję pod złością czy lękiem. To nie zastąpi terapii, ale nauczyło mnie zatrzymywać się i rozpoznawać swoje emocje. Psychiatra to też nie wyrok – to tylko ktoś, kto może pomóc ustabilizować stan, żebyś miała siłę dalej działać. Nie jesteś skazana na porażkę, choć rozumiem, że tak się czujesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z @Dryagan. Myślę, że jesteś @muchomorkowa zbyt surowa dla siebie. Nie musisz być narcyzem. Mi to nie wygląda na narcyzm, ale nie jestem psychologiem, aby to stwierdzać. Po prostu chcę Ci powiedzieć, że każdy z nas jest trochę takim narcyzem. Każdy może być oczywiście w innym miejscu na tej skali narcyzmu.

 

Samo to, że jesteś wobec siebie tak krytyczna daje pogląd na to, że nie musisz nim być. Wydaje mi się, że taki prawdziwy narcyz nie jest w stanie o sobie powiedzieć czegoś złego. Ty masz wiele sobie do zarzucenia. Nie wiem czy jest to potrzebne, tak się samobiczować. Pomyśl o tym, że nikt z nas idealny nie jest. Jeżeli masz myśli s, to według mnie powinnaś udać się do psychiatry. Psychoterapia też by mogła przynieść efekty, ale tak jak zauważył @Dryagan nie odrazu trafisz na odpowiedniego terapeutę. Warto próbować.

 

Tak z innej beczki. Mam pytanie do @Dryagan. Chodziłeś na terapię? Skończyłeś? Mógłbyś coś więcej na ten temat opowiedzieć? Czy przyniosła efekty, jaki nurt, itp.?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Verinia Podchodziłem do terapii kilka razy, ale żadnej z nich nie udało mi się dokończyć, więc trudno mówić o konkretnych efektach. To nie znaczy, że terapia nie działa – wręcz przeciwnie, wiem, że bardzo wielu osobom realnie pomaga. U mnie chyba zadziałała jakaś wewnętrzna bariera – nie byłem wtedy gotowy, żeby się otworzyć i naprawdę z tego skorzystać. To było już jakiś czas temu, byłem innym człowiekiem – pełnym emocjonalnego chaosu, lęków i dramatów, z którymi sam nie potrafiłem sobie poradzić. Paradoksalnie, najwięcej dała mi nie terapia, tylko praca nad sobą – cierpliwa, codzienna, czasem bardzo trudna. I ogromna pomoc mojej Żony, która była przy mnie i swoim spokojem oraz obecnością pomogła mi się pozbierać. Dziś czuję się dużo stabilniejszy i spokojniejszy niż wtedy. Więc chociaż moja droga wyglądała trochę inaczej, wciąż uważam, że warto próbować – i że terapia może być naprawdę wartościowym wsparciem, jeśli się trafi na właściwy moment i osobę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan Odnoszę wrażenie też, że nie każdy powinien korzystać z terapii. W moim przypadku odradzano terapię. Stawiano głównie na leki. Chociaż raz pewna pielęgniarka proponowała mi oddział dzienny. Chciałam skorzystać, ale byłam świeżo po szpitalu i już miałam dosyć kontaktu z tyloma ludźmi.

 

Warto pracować nad sobą, nad kontaktem z otoczeniem. Warto się też czymś zająć. Nie tkwić cały czas w swojej głowie. Może znaleźć pasję. Mi odnalezienie jako takiej pasji zajęło lata. Wiadomo, że w depresji ciężko jest się czymkolwiek zająć. Człowiek tkwi w bezczynności i nic na to nie poradzi. Wtedy tylko lekarz psychiatra, odpowiednie leki i ewentualnie terapia, jeżeli jego przypadek tego wymaga.

 

Każdy nas ma inną drogę, jest na innym etapie w życiu. Więc nie ma uniwersalnego rozwiązania na problemy. Każdy z nas ma inne. 

 

Trzeba szukać, próbować, doświadczać i walczyć o siebie, zawsze.

Edytowane przez Verinia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Tobą, @Verinia, w stu procentach. Każdy z nas musi odnaleźć swoją własną drogę do stabilizacji – nie ma jednej recepty na to, co działa. Ale ważne jest, żeby się nie poddawać, tylko próbować, szukać i walczyć o swoje życie, nawet jeśli to trudne i czasem idzie się po omacku. Czasami potrzeba wielu prób, ale każda z nich przybliża nas do tego, co naprawdę może pomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan @Verinia bardzo dziękuję za Wasze odpowiedzi! Nie wiem na jakiej zasadzie to zadziałało, ale przeczytanie tego kilka godzin temu zmotywowało mnie do umówienia się na wizytę do psychiatry - o dziwo znalazł się w okolicy taki z wolnym terminem na dziś po południu. Jestem już po wizycie, kosztowało mnie to wiele stresu. Dostałam receptę na lek, zobaczymy czy to cokolwiek pomoże.

 

@Dryagan czy możesz napisać jak wyglądała w Twoim przypadku ta samoterapia? Zainteresował mnie ten temat.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@muchomorkowa W moim przypadku samoterapia zaczęła się od próby zrozumienia tego, na co właściwie choruję – czyli ChAD. Bardzo pomogło mi poznanie mechanizmów choroby, obserwacja, jak wygląda u mnie zwyżka i jak zniżka nastroju, co je wyzwala, jakie sygnały wysyła moje ciało i umysł, zanim nastąpi pogorszenie. To pozwoliło mi wcześniej reagować i mniej się bać nawrotów, bo z czasem zacząłem rozpoznawać je nieco wcześniej. Bardzo ważnym momentem było też zaakceptowanie, że jestem chory. Wcześniej mocno się przeciw temu buntowałem, traktowałem diagnozę jak wyrok albo coś, co muszę za wszelką cenę udowodnić, że mnie nie dotyczy. Dopiero kiedy przestałem się z tym bić, mogłem naprawdę zacząć działać z większym spokojem i bez wstydu. To nie była porażka – to był punkt wyjścia do zmiany.

Równolegle pracowałem też nad sobą w obszarach, które nie były bezpośrednio związane z ChAD, ale mocno wpływały na jakość mojego życia i relacji. Bywałem kiedyś emocjonalnie rozhisteryzowany, bardzo zazdrosny o partnerkę – i dopiero z czasem dotarło do mnie, że to wynikało z głęboko zaniżonej samooceny. Musiałem się nauczyć, żeby nie odreagowywać swoich lęków i niepewności na drugiej osobie. I to nie stało się w tydzień – to była długa, wymagająca praca nad własnymi reakcjami, nad powstrzymywaniem się od wybuchów, nad zrozumieniem, co się za nimi kryje.

Dodam jeszcze, że to wszystko trwało lata - a nie miesiące. Jestem teraz facetem po czterdziestce i chyba w końcu dojrzałem 🙂 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×