Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dziwny stan od dwóch miesięcy


Bubson

Rekomendowane odpowiedzi

Na początek - hej wszystkim. Wiem, że jest dział powitań, ale pozwólcie, że tu dokonam autoprezentacji ;)

 

Po ostatniej wizycie u lekarza rodzinnego, który zna mnie od wielu lat i badaniach krwi, moczu, na okoliczność bakterii oraz niepełnych wciąż na Boleriozę dostałem lek na wyciszenie z informacją, że muszę uspokoić myśli. Dać sobie czas na relaks.

 

A zaczęło się:

 

(tak myślę, że od tego) od myśli na temat egzystencji pewnie gdzieś w połowie zeszłego roku. Umarł kolega kolegi, a jego śmierć obserwowałem codziennie na facebooku, gdzie toczyła się walka o jego życie. Znak naszych czasów. Ustawia się kampanie na serwisie pomagam.pl i udostępnia ją na portalu społecznościowym. Jakoś dużo na początku o tym nie myślałem, ale z czasem coraz więcej. Chłopak miał 25 lat. Ja dziś 33. Ciągle myślałem, jakie to straszne, że w sumie 2 miesiące i ze zdrowego człowieka robi się wrak. Chwilę potem już go nie było. Coraz częściej zacząłem myśleć o śmierci, o bezsensie życia jako takiego, skoro żyjemy na tykającej bombie i wiadomo, że w końcu wybuchnie. Nigdy tak wcześniej nie miałem, tzn. jako dziecko zastanawiałem się co to znaczy umrzeć, ale w pewnym momencie po prostu zawładnęło to mną. Dodam, że nie jestem wierzący, więc jedyne, co sobie byłem w stanie wyobrazić to czarna dziura.

 

Minęło kilka miesięcy. Względnie wszystko poukładało mi się w głowie. Poza natrętnymi myślami nie miałem żadnych innych niepokojących objawów. Dodam, że mam dobrą pracę, kochającą żonę, żadnych w sumie problemów. Jestem kontaktowy, lubię ludzi, życie, mam pasję, która daje mi mnóstwo satysfakcji...

 

Pod koniec października dowiedziałem się, że będę ojcem. Strasznie się ucieszyłem, ale myśli, że umrę wróciły. Nie wiem, tak jakbym wbił sobie do głowy, że mogę nie zobaczyć tego dziecka. Że mogę go nie wychować. Stres.

 

Mniej więcej 5-6 listopada 2017 jechałem właśnie samochodem na weekend i zaczęła drętwieć mi noga, drętwieć tak, że nie mogłem siedzieć. Musiałem stawać i ją rozprostowywać. Przespacerowany weekend i trochę przeszło. Potem w zasadzie już to nie wróciło. Kilka dni po powrocie dostałem strasznego kataru, kaszlu i bólu każdego mięśnia. Bez temperatury, bez typowych objawów grypowych. Dopiero po dwóch tygodniach udało się lekarzowi postawić diagnozę, że jakaś maź spływa mi z zatok i odkłada się w gardle. Dostałem leki, poprawiło się. Ale niestety zostały bóle mięśni-kości (trudno mi to opisać). Boli mnie prawa ręka, bark, czasami jedna stopa. Odczuwam ból w górnej części kręgosłupa, czasami szyi. Boli mnie głowa po stronie prawej i lewej, jak od ucisków. Do tego zacząłem słabnąć. Nagle zasłabłem rano w połowie listopada, tuż przed wizytą w warsztacie samochodowym - żadnego stresu z tego powodu. Nic. Nie mogłem się ruszyć, zaczęło brakować mi oddechu, serce waliło jak złe. Położyłem się z nogami do góry, poleżałem trochę i przeszło. Pozostało poczucie odrealnienia, ale to też przeszło po 2-3 dniach. Niestety wraz z odejściem poczucia, że jestem słaby, w dodatku w bańce, wróciła choroba - tym razem ze zdwojoną siłą. Mniej więcej dwa tygodnie po zasłabnięciu w domu, przytrafiło mi się to w pracy. Do tego doszła temperatura, stan zapalny. Tym razem grypa na całego. Wylądowałem w szpitalu. Lekarz odesłał mnie z lekami na przeziębienie i zwolnieniem od pracy. Przez większość grudnia borykałem się z przeziębieniem, bólami ręki, głowy, stawów. Co jakiś czas dochodził skaczący puls, poczucie, że zemdleję i strach o to, co mi jest. W święta zaatakowało mnie ciśnienie i puls. Całe przeleżałem w łóżku z pulsem 100 i ciśnieniem 160 na 100. Potem doszły jeszcze: ból oczu i światłowstręt. Wstyd się przyznać, ale puls był chyba powodem strachu o to, że wyjeżdżam do rodziny żony do małego miasta i będą święta i w razie czego nie będzie komu mi pomóc...

 

Mamy styczeń. Znowu boli mnie gardło, a od 10 mniej więcej dni nie odchodzi ode mnie poczucie odrealnienia. Cały czas widzę jak przez bańkę mydlaną. Wiem co się dzieje, wiem gdzie jestem, ale w jedną chwilę potrafię się zapaść w sobie i czuję puls, uderzenia serca, którym czasami towarzyszy ból w mostku.

 

Zrobiłem EKG - w normie, RTG szyjnej części kręgosłupa, pełne badania x2, byłem dwa razy u neurologa - nikt nic u mnie nie widzi. Lekkie przewężenia między kregami C5 i C6, ale to wszystko. Byłem w poradni bólu pleców. Pani powiedziała, że nie widziała już dawno nikogo tak spiętego. Kazała mi zrobić badania na Boleriozę. Miałem kontakt z kleszczem (mam psa), ale nie zdążył jeszcze we mnie wejść. Wyniki pierwszego badania zgubili, z drugiego wychodzi że - z części pierwszej Boleriozy nie mam, a druga część jest do powtórzenia. Zakładam więc, że to raczej nie to. Byłem u rehabilitanta. Rozmasował mnie trochę, ale powiedział, że długa praca przede mną.

 

Przechodząc do meritum. Mam życie w rozsypce. Wykańczam mieszkanie, dziecko w drodze, pracy od diabła, nastawienie pozytywne, depresji raczej nie mam, wstawać mi się chce, tyle że jak wstaję to zaczynam widzieć jak przez okulary do pływania. Boli mnie ciało jak przed przeziębieniem, bolą kości, głowa, zatyka mi się czasami ucho, mam szumy. Co jakiś czas atak paniki - pikawa, uczucie jakbym miał umierać. Jednym słowem masakra.

 

Dostałem Atarax, ale nie mogę go brać, bo muszę jeździć autem - kolejny problem, wiem, ale inaczej nie dam rady obecnie pracować, a urlopu/zwolnienia też wziąć nie mogę, bo czekam właśnie na nową umowę, do tego zastępują kolegę w pracy.

 

Czasami mam wrażenie, że umiem to przezwyciężyć. Kilka oddechów i odchodzi pikanie. Jestem sprawny jak idę. Silny, jeśli muszę coś podnieść - nie zauważyłem, żebym tracił na wadze. Apetyt mam normalny.

 

Dobrze trafiłem ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nagle zasłabłem rano w połowie listopada, tuż przed wizytą w warsztacie samochodowym - żadnego stresu z tego powodu. Nic. Nie mogłem się ruszyć, zaczęło brakować mi oddechu, serce waliło jak złe. Położyłem się z nogami do góry, poleżałem trochę i przeszło.

Pamiętam z dzieciństwa, że takie objawy miał mój ojciec. Bardzo często krzyczał, że umiera. Brakowało mu tchu, serce mocno waliło, strasznie się pocił, był tak mokry jakby przed chwilą pływał oraz wyglądał na przerażonego, jakby miał za chwilę zejść z tego świata. Straszny widok, zawsze się bałem, gdy to widziałem. Przeważnie ustępowało to po kilku minutach, ale nieraz trzeba było wołać też pogotowie, bo nie dało się go opanować. Za to wszystko podobno odpowiadała nerwica.

 

Wstyd się przyznać, ale puls był chyba powodem strachu o to, że wyjeżdżam do rodziny żony do małego miasta i będą święta i w razie czego nie będzie komu mi pomóc...

Też znam to dobrze z dzieciństwa. Ojciec był jak małe dziecko, zawsze musiał ktoś przy nim być, przez co cierpiała cała rodzina. Nie można było go zostawić samego w domu, zawsze musiała być przy nim przynajmniej 1 osoba, bo w każdym momencie mógł dostać tego ataku. A u jego obawa, że zostanie sam w domu, nie będzie miał mu kto pomóc i umrze, prowadziła do wielkiego przerażenia ponieważ wiedział, że nastąpi wtedy atak. Skąd wiedział? Bazował na doświadczeniu, przeważnie miał racje, atak następował, gdy był sam, tak potrafił się nakręcić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszesz, że Twój ojciec miewał takie stany. Ja nie miewałem. U mnie wszystko od listopada. Nie boję się zostać sam w domu. Po prostu od dwóch miesięcy czuję się chory. Jakbym miał grypę. Do tego ból od kręgosłupa. Do tego stan odrealnienia. Nie wiem czy to dziwne, że skoro człowiek czuł się zajebiście a nagle mdleje i jest wciąż chory jakby miał notoryczną grypę, to zaczyna się bać. To nowe doświadczenie. Nigdy nie chorowałem dłużej niż kilka dni. Biorę witaminy, chodzę na długie spacery z psem, a katar i kaszel jak były tak są. Syf jakiś mi się leje po ściance gardła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry Bubson, witamy w naszym gronie nerwicowców. Trafiłeś bardzo dobrze, masz wszystkie klasyczne objawy. Najpierw zaczęło się od bodźca, stresora (jak to mówi moja pani psychiatra), czyli obserwowania walki z chorobą młodego chłopaka. U mnie takim stresorem, którym wywołał nerwicę, gdy miałem 22 lata, była śmierć dziadka. Też się męczył, wszak tylko tydzień, ale byłem tego świadkiem. Początkowo jakoś udało mi się pogodzić ze stratą, ale dwa miesiące po pogrzebie miałem pierwszy atak paniki, wtedy wydawało mi się, że to zawał. Teraz, 7 lat później, co jakiś czas wracają mi hipochondryczne natręctwa. U Ciebie dodatkowo doszedł nowy stresor - oczekiwanie dziecka. Tak, to radosna nowina, ale stresory mogą również wiązać się z pozytywnymi emocjami. Jakby nie patrzeć na Twoje barki spada ogromna odpowiedzialność i organizm zaczyna reagować. Najwidoczniej jesteś, tak jak my wszyscy, niezwykle wrażliwym człowiekiem, co jest dobre, ale ma ten minus, że potrafi wpędzić w dołek. Podziwiam, że byłeś w stanie leżeć w łóżku z takim tętnem i ciśnieniem. Ja gdy łapie mnie tachykardia, to muszę wstać i pochodzić. Nie ma szans, abym siedział, czy leżał. Co do bycia sprawnym, gdy idziesz - mam dokładnie tak samo. Nic na mnie tak nie działa, jak spacer szybkim tempem, bo dzięki temu wydzielają się endorfiny i mózg zaczyna wchodzić na dobre tory. Obawiam się, że musisz rozpocząć terapię u psychoterapeuty, zachęcam, mnie nauczyła wielu rzeczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Myślę tak samo jak mój przedmówca Tukaszwili że bez wizyty u psychiatry się nie obejdzie . Ja do tego doszedłem jak drugi raz wzywałem karetkę będąc na ulicy. Nagle wysoki puls i panika. Nie ma się co bać,ważne aby sobie pomóc. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Piszesz, że Twój ojciec miewał takie stany. Ja nie miewałem. U mnie wszystko od listopada. Nie boję się zostać sam w domu.

Ojciec nie miał tak od zawsze. Choroba się rozwijała, z każdym rokiem dochodziły nowe objawy i było coraz gorzej. To jest jak zakażenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry Bubson, witamy w naszym gronie nerwicowców. Trafiłeś bardzo dobrze, masz wszystkie klasyczne objawy. Najpierw zaczęło się od bodźca, stresora (jak to mówi moja pani psychiatra), czyli obserwowania walki z chorobą młodego chłopaka. U mnie takim stresorem, którym wywołał nerwicę, gdy miałem 22 lata, była śmierć dziadka. Też się męczył, wszak tylko tydzień, ale byłem tego świadkiem. Początkowo jakoś udało mi się pogodzić ze stratą, ale dwa miesiące po pogrzebie miałem pierwszy atak paniki, wtedy wydawało mi się, że to zawał. Teraz, 7 lat później, co jakiś czas wracają mi hipochondryczne natręctwa. U Ciebie dodatkowo doszedł nowy stresor - oczekiwanie dziecka. Tak, to radosna nowina, ale stresory mogą również wiązać się z pozytywnymi emocjami. Jakby nie patrzeć na Twoje barki spada ogromna odpowiedzialność i organizm zaczyna reagować. Najwidoczniej jesteś, tak jak my wszyscy, niezwykle wrażliwym człowiekiem, co jest dobre, ale ma ten minus, że potrafi wpędzić w dołek. Podziwiam, że byłeś w stanie leżeć w łóżku z takim tętnem i ciśnieniem. Ja gdy łapie mnie tachykardia, to muszę wstać i pochodzić. Nie ma szans, abym siedział, czy leżał. Co do bycia sprawnym, gdy idziesz - mam dokładnie tak samo. Nic na mnie tak nie działa, jak spacer szybkim tempem, bo dzięki temu wydzielają się endorfiny i mózg zaczyna wchodzić na dobre tory. Obawiam się, że musisz rozpocząć terapię u psychoterapeuty, zachęcam, mnie nauczyła wielu rzeczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry Bubson, witamy w naszym gronie nerwicowców. Trafiłeś bardzo dobrze, masz wszystkie klasyczne objawy. Najpierw zaczęło się od bodźca, stresora (jak to mówi moja pani psychiatra), czyli obserwowania walki z chorobą młodego chłopaka. U mnie takim stresorem, którym wywołał nerwicę, gdy miałem 22 lata, była śmierć dziadka. Też się męczył, wszak tylko tydzień, ale byłem tego świadkiem. Początkowo jakoś udało mi się pogodzić ze stratą, ale dwa miesiące po pogrzebie miałem pierwszy atak paniki, wtedy wydawało mi się, że to zawał. Teraz, 7 lat później, co jakiś czas wracają mi hipochondryczne natręctwa. U Ciebie dodatkowo doszedł nowy stresor - oczekiwanie dziecka. Tak, to radosna nowina, ale stresory mogą również wiązać się z pozytywnymi emocjami. Jakby nie patrzeć na Twoje barki spada ogromna odpowiedzialność i organizm zaczyna reagować. Najwidoczniej jesteś, tak jak my wszyscy, niezwykle wrażliwym człowiekiem, co jest dobre, ale ma ten minus, że potrafi wpędzić w dołek. Podziwiam, że byłeś w stanie leżeć w łóżku z takim tętnem i ciśnieniem. Ja gdy łapie mnie tachykardia, to muszę wstać i pochodzić. Nie ma szans, abym siedział, czy leżał. Co do bycia sprawnym, gdy idziesz - mam dokładnie tak samo. Nic na mnie tak nie działa, jak spacer szybkim tempem, bo dzięki temu wydzielają się endorfiny i mózg zaczyna wchodzić na dobre tory. Obawiam się, że musisz rozpocząć terapię u psychoterapeuty, zachęcam, mnie nauczyła wielu rzeczy.

 

Tukaszwili wie co mówi. Jak dla mnie masz wszelkie objawy nerwicy. A to naprawdę podła dziwka. Mózg może generować takie jazdy, że w życiu byś nie przypuścił. Jak miałem kołatania serca to biegałem do kardiologa, jak zawroty głowy to do neurologa, jak szumy w uszach to do laryngologa. A to wszystko mój zepsuty mózg. I przeważnie jest tak jak piszesz: ataki nie przychodzą w ekstremalnych sytuacjach, tylko kiedy jesteś spokojny i nie czeka Cię żadne trudne zadanie. Moja rada: podstawowe badania u lekarza rodzinnego, ewentualnie specjalista od jakiegoś objawu który szczególnie Cię niepokoi, a potem psychiatra i psycholog. W tym stanie nie będziesz potrafił się cieszyć życiem i będzie to coraz częściej wegetacja. Wiedz, że nie jesteś odosobniony w swoich objawach i obawach. Takich ludzi jest dużo. Zaglądaj na forum kiedy będzie gorzej i trzymaj się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tukaszwili wie co mówi. Jak dla mnie masz wszelkie objawy nerwicy. A to naprawdę podła dziwka. Mózg może generować takie jazdy, że w życiu byś nie przypuścił. Jak miałem kołatania serca to biegałem do kardiologa, jak zawroty głowy to do neurologa, jak szumy w uszach to do laryngologa. A to wszystko mój zepsuty mózg. I przeważnie jest tak jak piszesz: ataki nie przychodzą w ekstremalnych sytuacjach, tylko kiedy jesteś spokojny i nie czeka Cię żadne trudne zadanie. Moja rada: podstawowe badania u lekarza rodzinnego, ewentualnie specjalista od jakiegoś objawu który szczególnie Cię niepokoi, a potem psychiatra i psycholog. W tym stanie nie będziesz potrafił się cieszyć życiem i będzie to coraz częściej wegetacja. Wiedz, że nie jesteś odosobniony w swoich objawach i obawach. Takich ludzi jest dużo. Zaglądaj na forum kiedy będzie gorzej i trzymaj się.

 

Hej, tak, Tukaszwili i wszyscy macie rację.

 

Na 99% mam nerwicę. Za dużo na raz się skumulowało, do tego zawsze byłem podatny na stany emocjonalne.

 

Badania przerobiłem. Krew i mocz dwa razy, dwa razy neurolog, poradnia bólu kręgosłupa, trzech lekarzy rodzinnych, badania na bakterie i wirusy różne, w tym Bolerioza. Na tę ostatnią czekam, bo mam dopiero połowiczne badania. Wygląda, że jestem zdrowy na ciele...

 

Byłem u psychiatry. Męczę się strasznie, więc chyba i na terapię pójdę. Dostałem lekki lek na uspokojenie. I było lepiej. Dużo lepiej. Ale od wczoraj wszystko we mnie lata, serce wali i znowu derealizacja, tyle że silniejsza niż zwykle. Wariuję. Idę chodnikiem i boję się, że jestem za słaby, żeby iść. Że upadnę. Jadę metrem to samo. Prowadzę samochód to boję się, że w kogoś wjadę. Jakbym nawalony jechał, a alkoholu w ogóle nie tykam od 3 miesięcy.

 

Masakra. Tego nie da się normalnie znieść. A przecież praca, życie, żona, pies, problemy - to wszystko nie poczeka.

 

Czasami myślę, że jakbym mógł zamknąć się na tydzień sam w pokoju to by mi przeszło.

 

Jeden plus - chyba poradziłem sobie z syfem w gardle i uchem. Już mnie nie bolą. Przeszły też ostre objawy kręgosłupowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tukaszwili wie co mówi. Jak dla mnie masz wszelkie objawy nerwicy. A to naprawdę podła dziwka. Mózg może generować takie jazdy, że w życiu byś nie przypuścił. Jak miałem kołatania serca to biegałem do kardiologa, jak zawroty głowy to do neurologa, jak szumy w uszach to do laryngologa. A to wszystko mój zepsuty mózg. I przeważnie jest tak jak piszesz: ataki nie przychodzą w ekstremalnych sytuacjach, tylko kiedy jesteś spokojny i nie czeka Cię żadne trudne zadanie. Moja rada: podstawowe badania u lekarza rodzinnego, ewentualnie specjalista od jakiegoś objawu który szczególnie Cię niepokoi, a potem psychiatra i psycholog. W tym stanie nie będziesz potrafił się cieszyć życiem i będzie to coraz częściej wegetacja. Wiedz, że nie jesteś odosobniony w swoich objawach i obawach. Takich ludzi jest dużo. Zaglądaj na forum kiedy będzie gorzej i trzymaj się.

 

Hej, tak, Tukaszwili i wszyscy macie rację.

 

Na 99% mam nerwicę. Za dużo na raz się skumulowało, do tego zawsze byłem podatny na stany emocjonalne.

 

Badania przerobiłem. Krew i mocz dwa razy, dwa razy neurolog, poradnia bólu kręgosłupa, trzech lekarzy rodzinnych, badania na bakterie i wirusy różne, w tym Bolerioza. Na tę ostatnią czekam, bo mam dopiero połowiczne badania. Wygląda, że jestem zdrowy na ciele...

 

Byłem u psychiatry. Męczę się strasznie, więc chyba i na terapię pójdę. Dostałem lekki lek na uspokojenie. I było lepiej. Dużo lepiej. Ale od wczoraj wszystko we mnie lata, serce wali i znowu derealizacja, tyle że silniejsza niż zwykle. Wariuję. Idę chodnikiem i boję się, że jestem za słaby, żeby iść. Że upadnę. Jadę metrem to samo. Prowadzę samochód to boję się, że w kogoś wjadę. Jakbym nawalony jechał, a alkoholu w ogóle nie tykam od 3 miesięcy.

 

Masakra. Tego nie da się normalnie znieść. A przecież praca, życie, żona, pies, problemy - to wszystko nie poczeka.

 

Czasami myślę, że jakbym mógł zamknąć się na tydzień sam w pokoju to by mi przeszło.

 

Jeden plus - chyba poradziłem sobie z syfem w gardle i uchem. Już mnie nie bolą. Przeszły też ostre objawy kręgosłupowe.

 

A jakie leki? Jeśli to SSRI to wiesz, że jego działanie odczujesz dopiero po około pięciu tygodniach? A wcześniej może wystąpić nasilenie objawów? Standard. Ale jak przeżyjesz najgorszy okres, to potem naprawdę pomagają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Postanowiłem wrócić do wątku. Od początku listopada, czyli momentu rozpoczęcia moich zmagań z nerwicą, mijają kolejne miesiące. W sumie 6 za mną, rozpoczyna się 7. Czas szybko leci, a moje samopoczucie nadal walczy o lepsze jutro. Jestem dość niecierpliwy w tej walce, ale się nie poddaję.

 

Co się zmieniło? Udało mi się zapanować nad osłabionym organizmem łapiącym każdą infekcję - już nie choruję. Pomogły leki na odporność na receptę i pewnie lepsza pogoda. O wiele mniej boli mnie też ciało. Jestem silniejszy, prawie nie mam skurczy, udaje mi się zapanować na bólem głowy.

 

Niestety nie wszystko jest kolorowo.

 

Codziennie towarzyszy mi olbrzymie napięcie, ścisk w klatce i niepokój. Momentami jest to tak silne, że mam ochotę wyć z bólu. Derealizacja przeplata się z realnym widzeniem, ale nie ma dnia, żebym nie widział jak przez zaszronione okulary. Nie mam przyjemności z życia. Zaczynam rozumieć, co to ból i strach, które tak paraliżują, że odechciewa się żyć. Niesamowicie uprzykrza mi to codzienność, a tak bardzo chciałbym cieszyć się wszystkim, tym bardziej, że lada moment rodzi mi się syn.

 

Chodzę do lekarza psychiatry, uczęszczam na wizyty do psychologa, które doraźnie mi pomagają, ale już następnego dnia po spotkaniu euforia z wygadania się znika.

 

Dostałem nowe leki. Do sulpirydu w dawce 100 mg dziennie lekarka dorzuciła mi seroxat. Na razie paro 10 mg rano i dwa razy sulpiryd. Potem (od około 22 maja) mam brać 20 mg rano paro i 50 mg sulpirydu. Dziś trzeci dzień na połówce seroxatu i na razie objawy pierwszych dwóch tygodni na paro mocno dają mi się we znaki.

 

Psycholog powiedziała, że mam przestać planować i skupiać się nad tym "kiedy mi przejdzie", "czy mi przejdzie", "jak ja odstawię te leki", a zacząć cieszyć się z życia i żyć tu i teraz. Dniem dzisiejszym.

 

Wiśta wio, łatwo powiedzieć :)

 

Jak wy radzicie sobie z nerwicą na co dzień? Jak chorobę godzicie z pracą? Ja np. nie mogę pracować nawet na 20% wydajności, którą miałem. Jak to pogodzić z tymi rzeczami, które wcześniej tak mocno lubiliście, a teraz nie sprawiają Wam żadnej przyjemności?

 

Pozdrowienia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×