Skocz do zawartości
Nerwica.com

Autoagresja psychiczna?


Potomkini

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Od kilku lat choruję na nerwicę natręctw. Mam wiele różnych natręctw, ale jedno z nich jest naprawdę nietypowe. Nigdy nie słyszałam, aby ktoś miał coś podobnego.

Zacznę od tego, że od początku (od ok. ośmiu lat) przechodzę tę chorobę dość gwałtownie. Natrętne myśli prawie mnie nie opuszczają, czuję okropne napięcie, a nieraz wręcz stres. Bardzo źle odbiło się to na moim wyglądzie. Wiadomo, że stres sprawia, że skóra starzeje się szybciej. Niestety mój przypadek to potwierdza. Mam prawie 24 lata, a moja skóra wygląda na o wiele starszą. Leczę się farmakologicznie, chodzę na psychoterapię, czytam książki o tym zaburzeniu, krótko mówiąc: bardzo się staram, ale rezultaty są marne. W dodatku strasznie się boję o mój wygląd, o to, jak będę wyglądać za parę lat oraz że już teraz tak okropnie wyglądam. No właśnie. Z jednej strony (takiej, że tak powiem, zdrowej) boję się tego i chciałabym bardzo zatrzymać ten proces starzenia (a wręcz cofnąć). Ale ta chora część mnie chce, bym wyglądała gorzej. Objawia się to tym, że gdy np. zobaczę swoje odbicie z jakiejś odległości i w korzystnym świetle i nie widzę jakoś specjalnie swoich mankamentów, zaczynam czuć okropny dyskomfort, napięcie, cały czas o tym myślę. Dopiero gdy popatrzę na swoje odbicie z bliska, do światła i widzę jak źle wyglądam, wtedy się uspokajam. Z jednej strony staram się unikać patrzenia na siebie z bliska, bo przeraża mnie to, co widzę, a z drugiej strony mnie to uspokaja. Czuję wtedy smutek, ale już wolę ten smutek od tego okropnego napięcia. To natręctwo mam już kilka lat (w sumie chyba odkąd zauważyłam, jak moja twarz zaczyna się przedwcześnie starzeć). Wydaje mi się, że to taka jakby trochę autoagresja psychiczna... Czy ktoś z Was miał może coś podobnego (albo słyszał o czymś takim)?

Co ogólnie o tym myślicie? Będę bardzo wdzięczna za każdą odpowiedź.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słyszałem o takim zaburzeniu jak dysmorfofobia. Wydaje mi się, że sam stres nie powinien powodować takich zmian, jak starzenie się skóry. Czy ktoś stwierdził Ci jakąś chorobę naskórną, albo szybsze starzenie się jej?

bardzo się staram, ale rezultaty są marne
Może to nie zabrzmi najlepiej, ale samo to że po kilku latach się bardzo starasz, jest bardzo dobrym rezultatem. Nic o tym nie piszesz, ale wnioskuję że jesteś w stanie jako tako normalnie funkcjonować (uczyć się/pracować) i tych natręctw jest jednak mniej niż na początku.

W jakim nurcie masz terapię? Jeśli po kilku latach nie przynosi ona skutków, to można myśleć o zmianie terapeuty/nurtu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tez podejrzewam u siebie cos jakby autoagresja psychiczna, zauwazyłam o siebie dziwna zaleznośc - w im lepszej sytuacji sie znajduję, tym bardziej doskwierają mi bóle psychosomatyczne. Ta lepsza sytuacja to np urlop, odpoczynek, miłe spotkanie... wtedy najczesciej zaczyna sie jazda zwiazana z bólami brzucha czy utrudnionym oddychaniem :-|

Odbieram to jako podswiadoma agresje albo samokaranie, pozbawiajace mnie mozliwosci odpoczynku, zarówno fizycznie i psychicznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słyszałem o takim zaburzeniu jak dysmorfofobia.
Też o tym słyszałam, ale ja tego nie mam.
Wydaje mi się' date=' że sam stres nie powinien powodować takich zmian, jak starzenie się skóry.[/quote'] Niestety jest potwierdzone, że tak się dzieje.
Czy ktoś stwierdził Ci jakąś chorobę naskórną' date=' albo szybsze starzenie się jej?[/quote'] Nikt mi tego nie stwierdził, bo w sumie u nikogo z tym nie byłam, ale chyba wybiorę się do kosmetyczki na jakiś "zabieg" i zapytam, na jaki wiek ocenia moją skórę.
Nic o tym nie piszesz' date=' ale wnioskuję że jesteś w stanie jako tako normalnie funkcjonować (uczyć się/pracować).[/quote'] Jestem na stażu. Niby "na zewnątrz" normalnie funkcjonuję, wynajmuję z chłopakiem mieszkanie i radzimy sobie dość dobrze, ale to tylko pozory. Wewnątrz jestem wrakiem. Nawet teraz, pisząc to, czuję takie okropne napięcie, że aż mnie trochę boli w klatce piersiowej. Coraz częściej mam myśli samobójcze. Jestem wykończona. Prawdę mówiąc nie wiem, jakim cudem tyle czasu to "wytrzymuję" i żałuję, że nie zabiłam się, gdy to wszystko się zaczęło. Teraz mnie przytrzymuje przy życiu chyba jedynie mój chłopak, bo nie chciałabym, by przeze mnie cierpiał. Niektórzy mówią, że samobójcy to egoiści, ale tak naprawdę gó*no wiedzą.
W jakim nurcie masz terapię? Jeśli po kilku latach nie przynosi ona skutków' date=' to można myśleć o zmianie terapeuty/nurtu.[/quote'] Przez jakieś 3 lata miałam w nurcie psychodynamicznym (1 rok u jednej terapeutki, 2 lata u innej, bo nie widziałam efektów). Efekty jakieś tam były, ale słabe. Pół roku temu zmieniłam terapeutkę na behawioralno-poznawczą. Dojeżdżam ok. 70 km w jedną stronę, bo w mojej okolicy nigdzie takich terapeutów nie znalazłam, a słyszałam, że to najlepszy nurt w tej chorobie. Terapeutka, wydaje mi się, jest dobra. Tylko że wciąż czuję się źle.

Bittersweet, mam też podobnie jak Ty, tyle że nie są to objawy psychosomatyczne, tylko natręctwa. Jak dzieje się w moim życiu coś przyjemnego, czyli np. idę na basen czy jadę na jakąś przejażdżkę, też zaczynam się gorzej czuć (psychicznie). Mam takie blade poczucie (chyba nie do końca uświadomione, ale z terapeutką doszłyśmy do wniosku, że prawdopodobnie tak jest), że uważam, że nie zasługuję na szczęście, że jestem złym człowiekiem itd. Wynajmujemy z chłopakiem mieszkanie od prawie roku. W tym czasie psychicznie też jest jakby gorzej, niż wcześniej. Bo u mnie jest tak, że im lepiej, tym gorzej. Bo jest on bardzo dobrym człowiekiem, kocham go i w życiu bym nie chciała wrócić do rodzinnego domu, ale chyba muszę się jakoś karać. Po prostu jest za pięknie. Całe życie miałam trochę pod górkę, ciągle coś musiałam kontrolować, a teraz, gdy już jest (zewnętrznie) dobrze, mój mózg robi sobie tak jakby przedłużenie tamtej sytuacji (tak powiedziała mi terapeutka). Dla mojego mózgu to po prostu było znajome środowisko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam takie blade poczucie (chyba nie do końca uświadomione, ale z terapeutką doszłyśmy do wniosku, że prawdopodobnie tak jest), że uważam, że nie zasługuję na szczęście, że jestem złym człowiekiem itd.
ja sie czuję niewarta szczescia, mam wielkie poczucie winy... oczywiscie świadomie wiem że to idiotyczne, dlatego manifestacja tych przekonań zachodzi na poziomie psychosomatycznym, na który nie potrafie racjonalnie wpłynąć.
Wynajmujemy z chłopakiem mieszkanie od prawie roku. W tym czasie psychicznie też jest jakby gorzej, niż wcześniej. Bo u mnie jest tak, że im lepiej, tym gorzej. Bo jest on bardzo dobrym człowiekiem, kocham go i w życiu bym nie chciała wrócić do rodzinnego domu, ale chyba muszę się jakoś karać. Po prostu jest za pięknie.
kiedy jestem w dobrej dla siebie sytuacji często próbuje to rozwalić, robie cos destrukcyjnego, co wszystko niszczy :-|
Całe życie miałam trochę pod górkę, ciągle coś musiałam kontrolować, a teraz, gdy już jest (zewnętrznie) dobrze, mój mózg robi sobie tak jakby przedłużenie tamtej sytuacji (tak powiedziała mi terapeutka). Dla mojego mózgu to po prostu było znajome środowisko.
ja juz od dawna zauwazyłam, ze uwielbiam zmagac sie z trudnosciami, zawsze wkładam palce miedzy drzwi i sobie jakoś dopieprzam.

 

Potomkini, dzieki ze poruszyłas ten temat, bo sadziłam ze sobie cos wymyślam :arrow: że im lepiej, tym gorzej - teraz widze ze moje podejrzenia były słuszne, ulzyło mi, ze to nie tylko moje absurdalne wymysły. Taki rodzaj autoagresji wystepuje tez chyba w masochistycznym zaburzeniu. Tak jakby samemu być swoim wrogiem, dokonywac na sobie dywersji i sciagac na dno :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapia psychodynamiczna niestety trwa dość długo (kilka lat) i nie zawsze daje efekty. Poznawczo-behawioralna powinna zacząć działać trochę szybciej, ale wiele zależy od osoby. Słyszałem że czasami terapia potrafi trwać i 5. Sam chodzę już 3 i jest dużo lepiej niż z początku, ale tą "autoagresję psychiczną" mam dalej, tylko częściej ją przekierowuję w pracę, jakąś "pracę nad sobą" czy staranie się dobrze wykorzystać czas. Ale cały czas musi być walka i lęk przed niewiadomo czym, co niegdy nie jest zadowolone, zawsze jest groźne i czeka żeby wyssać resztki życia.

Moja terapeutka nazywa to wymagającym rodzicem i mówi żeby walczyć zdecydowanie, z całą złością (moim gniewem) i w ogóle nie dawać "mu" dochodzić do głosu. Wychodzi różnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję za odpowiedzi.

Mam wielkie poczucie winy...
Mam podobnie, chociaż obecnie nie do końca wiem, z jakiego powodu. Kiedyś (w gimnazjum) miałam ogromne poczucie winy spowodowane, ogólnie rzecz biorąc, przez religię (pisałam o tym tutaj: natr-ctwa-na-tle-religijnym-i-skrupulatyzm-t23949-322.html). I tak mi chyba zostało, chociaż już nie z tego powodu. Całkiem niedawno miałam takie jazdy, że może byłam kiedyś w ciąży (chociaż się zabezpieczam), a przez to, że biorę antydepresanty, mogłam zabić zarodek na bardzo wczesnym etapie ciąży (bo czytałam, że przez branie antydepresantów większe jest ryzyko poronienia, a przecież żadna metoda antykoncepcyjna nie daje stuprocentowej pewności). :shock: Jakie ja katusze wtedy przechodziłam! Czułam ogromne poczucie winy, marzyłam o tym, aby móc cofnąć czas, być znów dzieckiem, bo dziecko jest jeszcze niewinne i nie ma takich problemów. Czytałam pełno artykułów w internecie na ten temat w poszukiwaniu jakiegokolwiek zapewnienia, że nie zabiłam :roll: Koszmar. Na szczęście (przynajmniej na tę chwilę) nie mam tego natręctwa, jakoś sobie z nim poradziłam. Gdy je miałam, to już sama nie byłam pewna, czy to natręctwa, czy prawdziwe wyrzuty sumienia. Miałam też epizod z zabijaniem pająków, muszek i innych robaczków itd. Miałam np. wyrzuty sumienia, że idąc lub jadąc samochodem, na pewno nieświadomie zabijałam te żyjątka. Eh... Tego typu natręctwa to chyba niestety spadek po wierze katolickiej. :x

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tez podejrzewam u siebie cos jakby autoagresja psychiczna, zauwazyłam o siebie dziwna zaleznośc - w im lepszej sytuacji sie znajduję, tym bardziej doskwierają mi bóle psychosomatyczne. Ta lepsza sytuacja to np urlop, odpoczynek, miłe spotkanie... wtedy najczesciej zaczyna sie jazda zwiazana z bólami brzucha czy utrudnionym oddychaniem :-|

Odbieram to jako podswiadoma agresje albo samokaranie, pozbawiajace mnie mozliwosci odpoczynku, zarówno fizycznie i psychicznie.

 

Hej

Mam podobnie ale ja raczej to łączyłem z wolnym czasem.

Im więcej zajęć i obowiązków tym lepsze samopoczucie.

Najlepiej jak mam zajęcie cały dzień i czasu brakuje, wtedy nie mam czasu na zamartwianie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja terapeutka nazywa to wymagającym rodzicem i mówi żeby walczyć zdecydowanie, z całą złością (moim gniewem) i w ogóle nie dawać "mu" dochodzić do głosu. Wychodzi różnie.
Cos z tym wymagajacym rodzicem jest na rzeczy, bo to rodzice nauczyli mnie ze samemu trzeba od siebie mnóstwo wymagac, byc surowym, nie skarzyc sie na nic, ogólnie bez szemrania znosić kazde zuo i syf.... a pomimo tego i tak zawsze byłam ta najgorsza, niewarta nawet jednej pochwały. Wszystkie te komponenty powoduja ogromne poczucie winy, kiedy tylko osiagam jakis sukces :-| no bo przeciez ja na nic dobrego nie zasługuje. Przy czym sukcesem moze być nawet jedna przespana noc.

 

Ogladałam kiedys reportaż o depresji w którym dziewczyna /niestety nie mówili dokładnie jaka ma diagnoze/ miała przymus karania siebie za kazdy postep w terapii. Kiedy polepszał sie jej stan na tyle że potrafiła np sama wyjsc z psychiatryka do sklepu albo spac na łózku /spała zawsze na podłodze, bo uwazałą ze jest niegodna spania na łózku/ za kare łykała zyletki. Tłumaczyła, ze sama siebie tak nienawidzi, ze musi sie ukarać za każdy krok do zdrowia.

 

Im więcej zajęć i obowiązków tym lepsze samopoczucie.

Najlepiej jak mam zajęcie cały dzień i czasu brakuje, wtedy nie mam czasu na zamartwianie.

Tez pracowałam kiedys 7 dni w tygodniu i nie miałam czasu na myslenie; niestety niewiele to dało bo dopadła mnie depresja maskowana, potem zdałam sobie sprawe ze to był pierwszy krok do pracoholizmu ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Im więcej zajęć i obowiązków tym lepsze samopoczucie.
U mnie niestety to tak nie działa. W pracy, w której muszę się skupiać, i tak gdzieś tam z tyłu głowy mam natrętne myśli. Do tego dochodzi napięcie. Po pracy często jestem wykończona (mimo że wcale nie mam ciężkiej pracy). Podczas wykonywania domowych obowiązków jest podobnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Do tego dochodzi napięcie. Po pracy często jestem wykończona (mimo że wcale nie mam ciężkiej pracy).
Ja tak samo, do tego mimo wykonczenia nie potrafie na tyle sie odprezyc zeby zasnać czy wgl zrelaksować.

 

Pomagaja mi troche afirmacje, i cwiczenie koherencji serca :

[videoyoutube=oSADvCpKa-Q][/videoyoutube]

 

co do psychoterapii, to chciałabym bardzo ja przejsc, aczkolwiek znam kilka osób które od lat uczeszczaja i efekty raczej mizerne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×