Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lęki niszczą moje życie...moja historia


violetta

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, witam wszystkich

nie wiem dlaczego się tu zalogowałam i dlaczego to wszystko piszę?..może to ogolna potrzeba wygadania się komuś, komukolwiek, a nie istnieje nikt z kim mogłabym o tym porozmawiać w realnym życiu.

Od zawsze byłam nieśmiałą osobą- nieśmiałą w stosunku do obcych i całkowicie nieufną. W gronie przyjaciół było zupełnie inaczej. Nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje, ale wiele lat później uznałam, że nie jestem duszą towarzystwa, a totalnym introwertykiem. Był nawet czas, kiedy chciałam to zmienić, otworzyć się na ludzi, jednak nieudane próby pogłębiły tylko moje rozczarowanie samą sobą i sprawiły, że jeszcze bardziej się wycofałam. Zawsze zazdrościłam ludziom super popularnym w szkole- dobre kontakty z kolegami, nauczycielami, swoboda, szczęście. A ja- ciągłe problemy z komunikacja interpersonalną.

W liceum zaczęłam wagarować, bałam się chodzić do szkoły. Bałam się ludzi, którzy mnie nie akceptowali, bałam się wyśmiania z ich strony, więc wolałam się wycofać. Żyłam w ciągłym strachu i lęku. Przed opinią innych. Z jednej strony chciałam być zaakceptowana, chciałam żeby ludzie mnie lubili, z drugiej, nie chciałam się z nimi spotykać i wolałam spędzać czas surfując w internecie. Liceum minęło, ale problem nie minął.

Poszłam do pracy, która okazała się przedłużeniem tamtych czasów. Za wszelką cenę chciałam, żeby ludzie mnie zaakceptowali w nowym środowisku. Starałam się żyć ze wszystkimi w zgodzie.

Jednak nadal nie mogłam się dopasować. Nie podobało mi się to, że obgadują inne osoby i traktują je po prostu podle. Przebywając w tamtym środowisku stałam się po jakimś czasie dość zgryźliwa i wredna. Ja kiedyś, utkwiona ze wzrokiem w dal gdy ktoś obrażał mnie, albo ludzi na których mi zależało, nagle nie zaczęłam szczędzić ironicznych uwag. Nawet chłopakowi, który mi się podobał, bo za wszelką cene nie chciałam, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.

W pracy starałam się jak mogłam, ale i to nie wystarczało. Przełożeni nie byli zachwyceni, dostawałam opieprz za coś czego nie zrobiłam. Pojawiły się lęki przed chodzeniem tam. A nawet myśli samobójcze. Nawet zaczęłam to planować.

Nigdy nie mogłam znieść krytyki, wszystko zawsze brałam do siebie. Każde najmniej ważne zdanie wypowiedziane przez kogoś może bezmyślnie, a ja szukałam w nim drugiego dna. Wydawało mi się, że ludzie tam spiskują za moimi plecami, chcą mnie ośmieszyć, chcą żebym wyleciała. Kiedy słyszałam śmiech, byłam pewną, że smieją się ze mnie. Szepty? na pewno mnie obgadywali. Potem zmieniłam pracę, bo sądziłam, że to wina środowiska. Trafię do innej pracy, na innych ludzi, będzie inaczej. Lepiej. Wszystko się zmieni.

I tak od roku pracuję w obecnej pracy, ale wiecie co? Tam wcale nie jest inaczej.

Obgadywanie po kolei ludzi na przerwach, opieprz za byle co. Jedyne, co mnie tam trzyma to pieniądze. Nie mogę sobie pozwolić na rzucenie pracy i siedzenie w domu. Zauważyłam, że kiedy przez dwa tygodnie nie pracowałam, psychicznie odpoczęłam. Ale teraz boję się chodzić do tej pracy. Boję się wchodzić do pomieszczenia pełnego ludzi, boję się, że z każdym dniem będzie coraz gorzej. Kiedy tam idę trzęsą mi się ręce, a puls mam chyba 120. Współpraca z innymi i praca w grupie wywołuje u mnie stres. Podobny do tego przed wystąpieniami publicznymi, których zawsze unikałam. Nie wiem co mam robić. Kiedyś chciałam coś osiągnąć w życiu, iść na studia, miałam marzenia i plany. Ale ten przeszywający stres i lęk paraliżuje mnie. Nie potrafię normalnie funkcjonować. Wszystkie czynności związane z ludźmi(obcymi) wywołują u mnie lęk. Czasem mam cudowne dni, kiedy wydaje mi się, że wszystko się ułoży, jest we mnie mnóstwo wiary, optymizmu, jestem wygadana i w świetnym nastroju, by wstać następnego dnia rano i obawiać się wyjść z domu.

Chyba jakieś pół roku temu zdałam sobie sprawę, że chyba jestem chora. Nie wiem czy to nerwica, fobia społeczna czy kilka zmiksowanych zaburzeń osobowości, a może wszystko na raz, wiem tylko że dłużej tak nie pociągnę. Znowu palić za sobą mosty i zmienić środowisko? To jedyne co wychodzi mi świetnie, ale nie wychodzi mi na dobre.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia

Witaj violetta, Doskonale Cię rozumiem, bo sama przez to wszystko przechodziłam.

Na pewno jest to jakiś rodzaj zaburzeń nerwicowych. Szkoda się z nimi męczyć.

 

Nic nie piszesz na temat swojego dzieciństwa. Jakie ono było ? Czy byłaś kochana, akceptowana, czy czułaś wsparcie i poczucie bezpieczeństwa ?

Moja choroba ma swoje korzenie właśnie w dzieciństwie. Może u Ciebie jest podobnie...

 

Powinnaś udać się do lekarza rodzinnego po skierowanie na psychoterapię. Poszukaj certyfikowanego psychoterapeuty w Twojej miejscowości, dowiedz się w której przychodni pracuje. Zanieś tam to skierowanie na terapię i czekaj w kolejce.

Warto !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedzi i wsparcie, jest mi miło, że ktoś przeczytał ten mój wywód :)

Oczywiście, od kilku miesięcy myślałam o terapii. Miałam nawet wielkie plany, żeby tam iść. Wyobrażałam sobie siebie chodzącą na terapię i miałam wyobrażenia, że wszystko się ułoży i będzie lepiej.

Ale nie poszłam. Bałam się. Panicznie boję się lekarzy i unikam tego jak ognia. Poza tym co ja miałabym mu powiedzieć?

Zresztą każda sprawa, która wymaga załatwienia i rozmowy z obcą osobą(czy to w urzędzie, banku, rozmowa o prace) wywołuje u mnie strach, który ma swoje przełożenie na objawy fizyczne- skacze mi ciśnienie, trzęsą mi się ręce, nie jestem w stanie skleić normalnego zdania. Staram się ukryć to jak mogę i udawać najbardziej wyluzowaną osobę pod słońcem, ale to w ogóle nie działa. Ludzie to widzą, chociażby w pracy. A ich pytania jeszcze bardziej mnie dołują i sprawiają, że czuję się jak kompletny nieudacznik. Mam wielkie problemy z samooceną i akceptacją siebie, to wiem. Miałam nawet bulimię, a wcześniej jechałam na jednej bułce i kilku kawach dziennie. I tak tygodniami. Miałam chwile kiedy podniesienie się z łóżka było dla mnie czymś ponad moje możliwości. Zamykałam się w domu i potrafiłam spać po kilkanaście godzin dziennie, budziłam się zmęczona. Do tego ciągłe myśli, że nic mi nie wychodzi, nienawiść do samej siebie, za to jaka jestem, za to że nie jestem tak dobra jak inni, że nie radzę sobie wśród innych ludzi. Czuję, że coraz bardziej się w tym pogrążam. O ile w czasach szkolnych mogłam sobie po prostu nie pójść do szkoły i schować się w domu przed wszystkimi problemami, tak jest to zupełnie niemożliwe w dorosłym życiu, w pracy, a za coś muszę żyć...

Myśle, że tak jak napisałaś betty_lou to wszystko ma swoje korzenie dużo wcześniej, w dzieciństwie. Pamiętam, że byłam wyśmiewana w podstawówce. Koleżanki i koledzy(nie wszyscy) ze mnie drwili. A ja nie umiałam sobie z tym poradzić. W domu też nie było różowo, alkoholizm, wieczne awantury przez które nie mogłam spać i cała trzęsłam się ze strachu. Nie istniało w domu coś takiego jak przytulanie, okazywanie miłości. Byłam bardzo zamkniętym w sobie dzieckiem. Ale to co było, minęło, i nie mam do nikogo o to pretensji bo tak żyje mi się lepiej.

Potem wpadłam w nieciekawe towarzystwo- zaczęły się imprezy, papierosy, palenie marihuany. Czułam, że wreszcie ktoś mnie akceptuje. To były kompletne głupoty i teraz tego żałuję, ale prawdziwa przepaść zaczęła się później. Wtedy pojawił się właśnie ten najgorszy stan który niszczy mnie od środka obecnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×