Cześć, witam wszystkich
nie wiem dlaczego się tu zalogowałam i dlaczego to wszystko piszę?..może to ogolna potrzeba wygadania się komuś, komukolwiek, a nie istnieje nikt z kim mogłabym o tym porozmawiać w realnym życiu.
Od zawsze byłam nieśmiałą osobą- nieśmiałą w stosunku do obcych i całkowicie nieufną. W gronie przyjaciół było zupełnie inaczej. Nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje, ale wiele lat później uznałam, że nie jestem duszą towarzystwa, a totalnym introwertykiem. Był nawet czas, kiedy chciałam to zmienić, otworzyć się na ludzi, jednak nieudane próby pogłębiły tylko moje rozczarowanie samą sobą i sprawiły, że jeszcze bardziej się wycofałam. Zawsze zazdrościłam ludziom super popularnym w szkole- dobre kontakty z kolegami, nauczycielami, swoboda, szczęście. A ja- ciągłe problemy z komunikacja interpersonalną.
W liceum zaczęłam wagarować, bałam się chodzić do szkoły. Bałam się ludzi, którzy mnie nie akceptowali, bałam się wyśmiania z ich strony, więc wolałam się wycofać. Żyłam w ciągłym strachu i lęku. Przed opinią innych. Z jednej strony chciałam być zaakceptowana, chciałam żeby ludzie mnie lubili, z drugiej, nie chciałam się z nimi spotykać i wolałam spędzać czas surfując w internecie. Liceum minęło, ale problem nie minął.
Poszłam do pracy, która okazała się przedłużeniem tamtych czasów. Za wszelką cenę chciałam, żeby ludzie mnie zaakceptowali w nowym środowisku. Starałam się żyć ze wszystkimi w zgodzie.
Jednak nadal nie mogłam się dopasować. Nie podobało mi się to, że obgadują inne osoby i traktują je po prostu podle. Przebywając w tamtym środowisku stałam się po jakimś czasie dość zgryźliwa i wredna. Ja kiedyś, utkwiona ze wzrokiem w dal gdy ktoś obrażał mnie, albo ludzi na których mi zależało, nagle nie zaczęłam szczędzić ironicznych uwag. Nawet chłopakowi, który mi się podobał, bo za wszelką cene nie chciałam, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.
W pracy starałam się jak mogłam, ale i to nie wystarczało. Przełożeni nie byli zachwyceni, dostawałam opieprz za coś czego nie zrobiłam. Pojawiły się lęki przed chodzeniem tam. A nawet myśli samobójcze. Nawet zaczęłam to planować.
Nigdy nie mogłam znieść krytyki, wszystko zawsze brałam do siebie. Każde najmniej ważne zdanie wypowiedziane przez kogoś może bezmyślnie, a ja szukałam w nim drugiego dna. Wydawało mi się, że ludzie tam spiskują za moimi plecami, chcą mnie ośmieszyć, chcą żebym wyleciała. Kiedy słyszałam śmiech, byłam pewną, że smieją się ze mnie. Szepty? na pewno mnie obgadywali. Potem zmieniłam pracę, bo sądziłam, że to wina środowiska. Trafię do innej pracy, na innych ludzi, będzie inaczej. Lepiej. Wszystko się zmieni.
I tak od roku pracuję w obecnej pracy, ale wiecie co? Tam wcale nie jest inaczej.
Obgadywanie po kolei ludzi na przerwach, opieprz za byle co. Jedyne, co mnie tam trzyma to pieniądze. Nie mogę sobie pozwolić na rzucenie pracy i siedzenie w domu. Zauważyłam, że kiedy przez dwa tygodnie nie pracowałam, psychicznie odpoczęłam. Ale teraz boję się chodzić do tej pracy. Boję się wchodzić do pomieszczenia pełnego ludzi, boję się, że z każdym dniem będzie coraz gorzej. Kiedy tam idę trzęsą mi się ręce, a puls mam chyba 120. Współpraca z innymi i praca w grupie wywołuje u mnie stres. Podobny do tego przed wystąpieniami publicznymi, których zawsze unikałam. Nie wiem co mam robić. Kiedyś chciałam coś osiągnąć w życiu, iść na studia, miałam marzenia i plany. Ale ten przeszywający stres i lęk paraliżuje mnie. Nie potrafię normalnie funkcjonować. Wszystkie czynności związane z ludźmi(obcymi) wywołują u mnie lęk. Czasem mam cudowne dni, kiedy wydaje mi się, że wszystko się ułoży, jest we mnie mnóstwo wiary, optymizmu, jestem wygadana i w świetnym nastroju, by wstać następnego dnia rano i obawiać się wyjść z domu.
Chyba jakieś pół roku temu zdałam sobie sprawę, że chyba jestem chora. Nie wiem czy to nerwica, fobia społeczna czy kilka zmiksowanych zaburzeń osobowości, a może wszystko na raz, wiem tylko że dłużej tak nie pociągnę. Znowu palić za sobą mosty i zmienić środowisko? To jedyne co wychodzi mi świetnie, ale nie wychodzi mi na dobre.