Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jak stać się dojrzałym, będąc ustawowo "dorosłym"?


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

W tej chwili mam jeszcze 19 lat. Siedzę sam w pokoju przed komputerem i piszę...

 

W okresie wczesnego dzieciństwa matka stwarzała wiele sytuacji do kłótni. Darła się na ojca, przeklinała, powtarzała często, że się powiesi, albo weźmie rozwód. Groziła mi pasem, dwa czy trzy razy spełniła tą groźbę, raz ojciec ratował mnie przed tym pasem, podnosząc mnie i przekładając przez dziurę na okno w drzwiach do innego pokoju... Matka zaczęła się leczyć w okresie gimnazjum. Równorzędnie z tym, jak zacząłem wyładowywać na niej swoje frustracje. Myślę, że robiłem to po to, żeby ją zdominować, co ona robiła ze mną do tej pory, po prostu wybrałem taką formę obrony, a że przez to ja zwariowałem całkiem...

 

W okresie liceum przeżyłem też miłość na odległość. Jeździłem do niej i chciałem wytrwać do 18, a następnie wyjechać na studia bliżej niej, żebyśmy mogli spotykać się codziennie. Ale związek się rozsypał. Przeze mnie? Nie obwiniam się. Jej wina też musiała być. Ja znienawidziłem jej rodzinę, bo utrudniała jej kontakt ze mną i nie chcieli mnie widzieć, a z drugiej strony, z perspektywy czasu, myślę, że to ona sama nie widziała w tym wszystkim sensu, że to ona nie chciała się ze mną widywać oraz przeżywała to wszystko tak, że jej rodzice po prostu bali się o nią, że sobie coś przeze mnie zrobi. Pozostały wspomnienia i tęsknota za tym, co wtedy czułem. Przy niej byłem w pełni sobą. Albo niemal w pełni. Jeżeli będzie mi dane przeżyć kolejną miłość, taką na całe życie, to z pewnością będę wkładał w nią jeszcze więcej siebie, ale na tamten czas (16-17 lat) był to związek cholernie dojrzały i nadal gdzieś we mnie siedzi chęć spędzenia z tamtą osobą życia. Szkoda, że ta osoba jest tylko w mojej głowie, no ale tak bywa.

 

Oprócz tego w jednej z ostatnich klas szkoły podstawowej obudził się we mnie zespół Tourette'a. Nikt tego u mnie nie zdiagnozował, ale objawy się zgadzają - zmieniające się tiki ruchowe i werbalne, to, że można nauczyć się je zamieniać (sam do tego doszedłem o.O)... I one nie znikają. Cały czas ruszam brzuchem, mrugam oczami, nucę coś bądź inne takie, a zaczęło się od chrząkania. Na szczęście nie mam (jeszcze?...) mocniejszych objawów choroby. W gimnazjum miałem robione EEG i nie wykryło mi uszkodzeń mózgu, ale jak leżałem z tą czapą na głowie, to chyba nie miałem tików, za bardzo mnie stres zajął, tak mi się wydaje.

 

Od okresu gimnazjum klnę na nich, drę się, szczególnie na matkę... I przez to czuję się gównem. Dlaczego to robię? Bo inaczej nie potrafię. Ich obecność cały czas mi przeszkadza. Wszystko, co oni robią, jak się śmieją w drugim pokoju, jak chrapią w nocy, jak matka nie zamknie drzwi od kuchni, kiedy tam coś robi, jak ojciec wraca z odbębnionych 8 godzin pracy i kładzie się na kanapie przed włączonym telewizorem...

 

Oczywiście nie zrobiłem nic, żeby poprawić relacje. Chodziłem w gimnazjum do poradni psychologicznej na różnej maści zajęcia i z perspektywy czasu zrobiono tam ze mnie ofiarę, to znaczy kogoś, kto jedynie awanturuje się w domu dlatego, że jest gówniarzem i tyle. Tak, są tacy ludzie, którzy po prostu nie szanują innych ludzi i im jest z tym fajnie. Tyle, że ja jestem dobrym człowiekiem, ale tego nikt tam nie zauważył.

 

Mnie zawsze dokuczali w szkole. Dlaczego? Bo byłem cichy. Bo mam swój świat, a innym to przeszkadza. W szkole zawsze rządziła siła. Nawet jak się raz na jakiś czas postawiłem, nic to nie dawało, ponieważ trzeba by było być zawsze aktywnym i trzymać z tymi ludźmi, a ja wolałem być na uboczu. Dodatkowo jestem słaby fizycznie. Niski (170 cm), chudy (teraz przybyło mi parę kilo tłuszczu od siedzenia i zmiany metabolizmu po 18 roku życia ;/), nie rozciągnięty. Ponadto polska szkoła to chora instytucja, która wtłacza młodym ludziom coś, co im w życiu dorosłym wcale się nie przyda (no dobrze, w pewnym sensie się przydaje, ale myślę, że wiecie, co mam na myśli) i ja to wiedziałem zawsze, dlatego nigdy nie angażowałem się w "naukę". Pomimo tego miałem dość dobre oceny, bo mam świetną pamięć wzrokową i słuchową. I właściwie wszystko potrafię zrozumieć, jeżeli dobrze mnie ktoś tego nauczy. Ale ten brak ambicji odbił się na mnie, ponieważ po gimnazjum nie trafiłem do normalnych ludzi, dostałem się do marnego liceum (pomimo 100 kilku punktów, przecudowna polityka polskiego rządu - usuwać licea, budować technika, szkoda, że papierek technika dzisiaj też nic nie daje, a siedzi się o rok dłużej w tym piekle), w którym klasa była zlepkiem ludzi, którzy potem przez 3 lata nie potrafili się zgrać. Wycieczek nie było prawie żadnych, a ja i parę osób nawet studniówkę z nimi sobie odpuściło. Maturę również zdałem tak, byle tylko zdać, samą podstawę, nie jest najgorzej, najgorszy wynik mam z polskiego, 54 bodajże punkty, a reszta blisko 70, ale czytam w Internecie, że żeby dostać się tam, gdzie się chce, ludzie pędzą po procenty z rozszerzeń i zdają je na 80-90%... Nie wiem, może tylko w Internecie ludzie chcą się w ten sposób dowartościować? Bo moja koleżanka również zdała jedynie podstawę (rozszerzenie jej nie poszło, a przykładała się do nauki), troszkę lepiej ode mnie, ale dostała się na oblegany kierunek techniczny i daje sobie tam świetnie radę.

 

Nie widzę sensu w niczym. Czuję presję. Ogromną presję wynikającą z dorosłości i wszystkich spraw z tym związanych. Jeżeli chodzi o dom, to właściwie chciałbym się wyprowadzić. Oczywiście, nie jestem zdolny do samodzielnego życia. A inne sprawy?

 

Ludzie kończą równolegle dwa kierunki studiów dziennych i jeszcze pracują... A ja? Rozpocząłem studia dzienne na humanistycznym kierunku, który związany jest z tym, co założyłem sobie robić - mieć własną działalność gospodarczą, ale nie dałem rady. Moje tiki nerwowe nasiliły się. Każdego dnia wśród 100 iluś osób z mojego roku czułem się fatalnie. Zagadałem do wielu osób, żeby gdzieś się wkręcić, ale nie wyszło mi to, m.in. dlatego, że nie czułem się tam potrzebny, nie czułem, że się tam spełnię, że okres studiów na tej uczelni będzie dla mnie czasem szczęśliwego życia, którego tak bardzo pragnę i nigdy nie zaznałem. Nie interesują mnie imprezy, na których pije się alkohol i gada o głupotach. Największe szczęście w swoim życiu przeżywałem, gdy mogłem tulić bliską mi osobę i myślę, że jeszcze większe szczęście mogę osiągnąć, współdzieląc się z taką osobą życiem i realizując duże cele, nie tracąc ogólnie pojętego zdrowia, dążąc do nich.

 

Wiem, że powiecie, żebym poszedł na studia, pracował, rozmawiał z ludźmi... Ja już mam dosyć. Odczuwam coraz większą presję wśród ludzi, coraz więcej się od nas wymaga. Mamy mieć chęci godzić ze sobą wiele spraw. Tak, powiecie, że tak było zawsze, że na tym polega dorosłość i ja się z tym zgodzę. Tyle, że mój ojciec nawet matury nie ma, a samo technikum pozwala mu na utrzymanie 3 osób, a ja? Ja musiałbym mieć studia i ileś lat doświadczenia, żeby zarobić tyle co on. Musiałbym dwoić się i troić, udzielać się na forum publicznym, załatwiać sobie praktyki, staże w niezliczonych ilościach... I przy tym musiałbym wciskać innym kit, bo najwięcej jest pracy w sklepach, przedstawicielstwie handlowym, call center i innych takich gównach, gdzie liczy się tylko i wyłącznie pieniądz, sprzedaż, a w innych branżach właściwie też postępuje proces zepsucia... Może komuś sprawia przyjemność załatwianie czegoś z ludźmi na swoją korzyść, ale ja się czuję w tym zbyt słaby i nie chcę tego robić również z powodu wyznawanych przeze mnie wartości moralnych, a przy tym czuję się mocny z innej strony, jestem wrażliwy, uczynny i od zawsze mam swój piękny świat, który przeżywałem przez 12 lat w ławkach szkolnych... I ja ten świat chciałbym możliwie jak najbardziej zrealizować w prawdziwym życiu, wreszcie przestać cierpieć przymus biernego zgadzania się na to, co się dzieje. Przy czym nie mam zamiaru wcale żyć, jeżeli nie da się tego zrobić. Albo jestem wolnym człowiekiem i wszystko jest możliwe, albo wolę zdechnąć, bo nie mam zamiaru wkładać energii w rozwój czegoś, co mi nie pasuje, w wyzysk ludzi i dążenie do miliardów na kontach, do władzy nad wartością pieniądza i człowieka...

 

Przy czym uważam, że pieniądze są ważne i warto je mieć, ponieważ dają wolność i, jeśli podejdzie się do nich z odpowiednią dojrzałością, zainwestuje się je w coś, co sprawi nam i innym ludziom niesamowitą frajdę i pozwoli organizować coraz to większe przedsięwzięcia. Nie chcę być człowiekiem biednym materialnie, pomagającym jedynie małymi gestami. Chcę być wolny i dzielić swoje życie z kimś, kto zapewni mi motywację do działania i nie pozwoli się poddać, z kim zrobię na prawdę wiele i jednocześnie chcę mieć rodzinę i żyć na przyzwoitym poziomie, nie odmawiać sobie przyjemności, zaciskając wiecznie pasa, jak to ma miejsce w moim domu.

 

Jeżeli chodzi o pracę, nic mnie na tą chwilę nie interesuje. W głowie mam schemat, który mówi mi o tym, że każdy pracodawca chce wycisnąć z pracowników jak najwięcej, że pracuje się na umowy, które nie dają żadnych praw, ani składki na ubezpieczenie zdrowotne, ani nawet urlopu i w dodatku za marne pieniądze. Od rodziców i z mediów co roku dowiaduję się, o ile podrożał prąd, gaz, woda, komunikacja miejska, żywność... A zarobki? No ile mogę dostać w pierwszej pracy - 1000, 1200 złotych na rękę? 1400 ? Mówię oczywiście o pracy przez 8 godzin, przecież tyle powinno się pracować. A moim zdaniem to i tak zbyt wiele, jeżeli mówi się o "pracy". Pracować mogę cały dzień, jeżeli będzie mi to sprawiało przyjemność, ale oddawać komuś codziennie 8 godzin swojego życia za pieniądze? To już jest niewolnictwo. Z dojazdami wyjdzie 9 godzin, do tego trzeba sobie zrobić coś do jedzenia, posprzątać dom, zapłacić rachunki, chodzić na zakupy... I z życia zostanie mi tylko 8 godzin na sen, który ludzie sobie odbierają, żeby mieć 1-2 godziny dla siebie, a że nie mają już na nic siły, to oglądają przez ten czas telewizję, a inteligentniejsi korzystają w podobny sposób z Internetu.

 

Co zrobiłem? Zapisałem się na szkolenie Pokojowego Patrolu. Jeżeli zdrowie mnie nie opuści, pojadę 30 maja, a potem oczywiście Woodstock (jak zdam egzamin xD) i być może wcześniej zrobię coś na rzecz tej organizacji. No i napisałem tutaj, bo ja już nie wiem, co oprócz wolontariatu robić, jak ogarnąć życie, jak być wolnym i szczęśliwym. Wiem, że trzeba wkładać ogromną pracę, jeżeli chce się dużo osiągać, ale ja pewnie jestem gotowy na tą pracę, w sumie, to myślę, że każdy jest. Ale jak będę miał do niej negatywne podejście, to będę zawsze się przed tą pracą bronił. A będę takie miał, dopóki nie będę wynagradzany za pracę tak, jak tego chcę, w formie pieniędzy, które pozwolą mi na samodzielne życie i podejmowanie nowych wyzwań oraz ludzi i uczuć, które będą dawały mi sens tego życia.

 

Dlaczego dział depresja? Bo siedzę wiele miesięcy przed komputerem i cierpię. Robiłem to przez ostatnie wakacje w życiu i robię to od momentu, kiedy nie poszły mi studia. Nie widzę sensu życia, miewam myśli samobójcze, a teraz, gdy udało mi się namówić mózg do innego myślenia, do jakiś zmian, jestem przeziębiony, a ja mam tak, że gdy jestem chory, to więcej chcę zrobić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×