Skocz do zawartości
Nerwica.com

Urojenia wielkościowe


Arystoteles

Rekomendowane odpowiedzi

Witam gorąco,

 

Moje wątpliwości i to, co chciałbym w poście przekazać, najpełniej oddaje zacytowany niżej przeze mnie ustęp z mojego (regularnie prowadzonego) dziennika:

 

"Płakać mi się chce, tak mi wstyd. Cóż mam zrobić? Pójść do psychoterapeuty i powiedzieć mu, że najbardziej unosi mnie duchowo, kiedy snuje wizje, w których profesorowie widzą mnie jako utalentowanego filozoficznie? Że gdy myślę o wybitnych filozofach, pragnę być tak jak oni? Że to już nawet nie marzenie, lecz ryzykownie dalece posunięta iluzja, iż przyszedłem na ten świat po to, aby kontynuować wielką spuściznę tych filozofów? Że jestem wybrany? Popierdoliło mi się w głowie. Ja, który nic prawie nie wiem na temat filozofii, raptem kilka nazwisk, ja mam być kolejnym wielkim? Ja - średnio inteligentny, wyróżniający się co najwyżej jedynie elokwencją? Ja, co tak niewiele przeczytałem. Zatem rojenia wielkościowe. Boję się, bo stąd blisko do choroby psychicznej. Muszę pamiętać, żem przeciętny. Ale kłopot jest w tym, że owe wielkościowe wizje nie dają się tak łatwo wyeliminować; próbuję racjonalizować, jednakże to faktycznie niczym choroba, gdyż wszelki argument automatycznie odpieram, za uzasadnienie mając jedynie coś, czego nie potrafię precyzyjnie wypowiedzieć, co jednak nazwałbym uporczywym doszukiwaniem się potwierdzenia iluzorycznego geniuszu - to w obrazach wspomnień z przeszłości, to w niektórych cechach charakteru (pod tym kątem porównuje się wówczas z luminarzami myśli filozoficznej), to w doświadczeniach własnych, w których na przekór sobie (jest to ode mnie po stokroć silniejsze) usiłuję dopatrywać się dowodów swego wątpliwego powołania. Powiem to babce i co? Powierzchownie zrozumie, a mnie strawi ogień wstydu. Zresztą na skutek tej przykrej emocji rychło z terapii zrezygnuję. No bo co? Już widzę błysk w oczach interlokutorki, wyrażającym się w niesformułowanym przez delikatność wyrzucie: "Facet, takie problemy to mają początkujący licealiści dopiero rozpoczynający z książkami przygodę, a ty..."

"

 

Piszę o sobie "facet", jednak nadmienię, że taki znów stary nie jestem; nie dobiłem jeszcze do dwudziestki piątki. Nie bez powodu o tym wspominam, ponieważ podejrzewam, że jeśli to nie choroba psychiczna, to może zapał młodzieńczy. Tak czy siak, pragnę zasięgnąć u Was języka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam gorąco,

 

Moje wątpliwości i to, co chciałbym w poście przekazać, najpełniej oddaje zacytowany niżej przeze mnie ustęp z mojego (regularnie prowadzonego) dziennika:

 

"Płakać mi się chce, tak mi wstyd. Cóż mam zrobić? Pójść do psychoterapeuty i powiedzieć mu, że najbardziej unosi mnie duchowo, kiedy snuje wizje, w których profesorowie widzą mnie jako utalentowanego filozoficznie? Że gdy myślę o wybitnych filozofach, pragnę być tak jak oni? Że to już nawet nie marzenie, lecz ryzykownie dalece posunięta iluzja, iż przyszedłem na ten świat po to, aby kontynuować wielką spuściznę tych filozofów? Że jestem wybrany? Popierdoliło mi się w głowie. Ja, który nic prawie nie wiem na temat filozofii, raptem kilka nazwisk, ja mam być kolejnym wielkim? Ja - średnio inteligentny, wyróżniający się co najwyżej jedynie elokwencją? Ja, co tak niewiele przeczytałem. Zatem rojenia wielkościowe. Boję się, bo stąd blisko do choroby psychicznej. Muszę pamiętać, żem przeciętny. Ale kłopot jest w tym, że owe wielkościowe wizje nie dają się tak łatwo wyeliminować; próbuję racjonalizować, jednakże to faktycznie niczym choroba, gdyż wszelki argument automatycznie odpieram, za uzasadnienie mając jedynie coś, czego nie potrafię precyzyjnie wypowiedzieć, co jednak nazwałbym uporczywym doszukiwaniem się potwierdzenia iluzorycznego geniuszu - to w obrazach wspomnień z przeszłości, to w niektórych cechach charakteru (pod tym kątem porównuje się wówczas z luminarzami myśli filozoficznej), to w doświadczeniach własnych, w których na przekór sobie (jest to ode mnie po stokroć silniejsze) usiłuję dopatrywać się dowodów swego wątpliwego powołania. Powiem to babce i co? Powierzchownie zrozumie, a mnie strawi ogień wstydu. Zresztą na skutek tej przykrej emocji rychło z terapii zrezygnuję. No bo co? Już widzę błysk w oczach interlokutorki, wyrażającym się w niesformułowanym przez delikatność wyrzucie: "Facet, takie problemy to mają początkujący licealiści dopiero rozpoczynający z książkami przygodę, a ty..."

"

 

Piszę o sobie "facet", jednak nadmienię, że taki znów stary nie jestem; nie dobiłem jeszcze do dwudziestki piątki. Nie bez powodu o tym wspominam, ponieważ podejrzewam, że jeśli to nie choroba psychiczna, to może zapał młodzieńczy. Tak czy siak, pragnę zasięgnąć u Was języka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie jest tak, że mamy problemy z oceną swoich możliwości i wytyczaniu realnych celów?

 

Jak nie mam doła, to mnie fantazja ponosi, że wygrałam miliony i mam budżet na własne filmy i już sobie układam w głowie wywiady i wybieram sukienkę na galę oskarową...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie jest tak, że mamy problemy z oceną swoich możliwości i wytyczaniu realnych celów?

 

Jak nie mam doła, to mnie fantazja ponosi, że wygrałam miliony i mam budżet na własne filmy i już sobie układam w głowie wywiady i wybieram sukienkę na galę oskarową...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Film dobra rzecz, stwarza - jako środek artystycznego wyrazu - dużo możliwości. Mam nawet w planach napisać kiedyś scenariusz, który by opowiadał o młodości Rimbauda. Uważam, że Holland oddała temat niepełnie.

 

Co do twego pytania, to powiem Ci, że niezwykle ciężko jest w sposób trzeźwy spojrzeć na własne intelektualne możliwości, kiedy się przebywa w jaskini. Od, jeżeli dobrze liczę, trzech lat ulegam iluzji. Sprzyjał jej pielęgnacji alkohol. Baza, fundament, to, co jest na zupełnym dnie tego, jak widzę siebie, jest przepełnione głębokim przekonaniem, wizją siebie, że urodziłem się jako jeden z tych, co wpłynęli na dzieje świata. Temuż przekonaniu towarzyszą emocje na swój sposób piękne. To są uczucia bardzo metafizyczne. Kiedy w nie wnikam i na przykład patrzę na swoich rodziców, na innych ludzi mnie otaczających, słowem, na świat, to odbieram go z całkowicie innej perspektywy, jest tak, jakbym odczuwał go "od korzeni". Stąd bardzo trudno mi się było od tej iluzji uwolnić, stąd sięganie po alkohol, gdyż ten wydawał się być zawsze wspierającym bratem tej nierealnej wizji, stąd kłopot teraźniejszy, polegający na tym, że mój rozwój intelektualny jest niepewny, na niepewnym rozkwita gruncie. Wychodzę z założenia, że jestem przeciętny, wiem niewiele, to stwarza we mnie motywacje, by dużo czytać, do pewnego momentu jestem człowiekiem bardzo szczęśliwym. Lecz przychodzi nieuchronnie - zawsze nachodził - takowy moment, kiedy poczuje "tamte uczucia", one nadciągają niczym burza, i "wśród blasków gromu", jak pisał Słowacki, przy trzęsącej się ziemi, lecę do monopolowego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jako były i zapewne wkrótce przyszły student filozofii powiem tak - ktoś mądry powiedział kiedyś, że cała filozofia to "odwołania do...". Innym słowy nie dasz rady być kimś wybitnym bez czytania, czytania i jeszcze raz czytania.

A chlanie i wkręcanie sobie, że jest się kimś wyjątkowym? Można i tak, tyle, że dokąd to doprowadzi?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×