Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie radzę sobie z problemami, uciekam się do samookaleczania


mayka2

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, jestem Maja, w tym roku kończę 17 lat.

Piszę tu, bo nie wiem już szukać pomocy... Nie radzę sobie z problemami, przez co zaczęłam sięgać po żyletkę...

 

Jestem w 1 klasie technikum. Czasy gimnazjum były dla mnie najgorszymi latami w moim życiu. Wszystko zaczęło się w 1 klasie. W klasie zawsze jest jakaś "czarna owca". Osoba, która jest wyśmiewana (i nie tylko) przez innych. W gimnazjum trafiło na mnie... Czemu? Sama nie wiem. Zawsze byłam szczupła, zaczęłam dorastać dość później od moich kolażanek, a chłopcy w klasie oczywiście to zauważyli. Byłam wtedy, jak to bywa u 13/14-letnich dziewcząt, zadurzona się w koledze z klasy, bardzo lubianym zresztą, niestety On, chyba chcąc się popisać przed kolegami, zaczął mnie przez to przezywać. Chłopcy wykorzystali to, że praktycznie nie miałam piersi i zaczęli mnie przezywać od desek. Do tego doszły jeszcze przezwiska typu "sraka","drzewo","tartak" i różne przykre docinki z tym związane, np. kiedy jechaliśmy na szkolną wycieczkę, mijaliśmy jakiś tartak, to był to żart dnia. Wiadomo, dla 13-letniej dziewczynki takie przezwiska codziennie w szkole, nieakceptowanie przez większość klasy, były bardzo przykre, i wyraźnie wbiły sie w moją psychikę.

 

Nie wiem kiedy było najgorzej. Bywały dni, kiedy było dość spokojnie, nikt mi nie dokuczał, ale też były dni, kiedy niemal każdy w klasie coś mi robił, przemoc fizyczna również, popychali, podstawiali nogę, itp. A w takich momentach nikt, nawet najbliższa przyjaciółka, nie stawała po mojej stronie. I tak było przez 3 lata. W 2 klasie już nie wytrzymywałam, nie raz nawet brałam tabletki taty na serce, jakiś alkohol i chciałam się zabić. Przy życiu jedynie trzymała mnie myśl, że nie mogę tego zrobić mamie, bo to ją by zabiło. Kiedy miałam 6 lat, mama chciała popełnić samobójstwo, bo okradli ją z wielkiej sumy pieniędzy, która nie była jej. Powiedziała mi kilka lat później, że już prawie się zabiła, stała na torach, ale tego nie zrobiła, bo byłam mała i nie chciała mi niszczyć dzieciństwa. Tak więc za każdym razem odkładałam te tabletki i alkohol, i po prostu płakałam w poduszkę.

 

Nikomu nie mówiłam o tym co mnie codziennie spotyka w szkole. A to było piekło. Byłam najłatwiejszym celem. Ktoś coś zrobił na lekcji, było "to Maja". Także były wymyślane na mnie obraźliwe piosenki. W każdej możliwej sytuacji mnie upokarzano. Na wfie do drużyny nie byłam chętnie wybierana, zdarzało się nawet, że kapitanowie kłócili się, że nie chca mnie w swojej drużynie. Różne sytuacje były, a każda bolała. Jednak najgorsze były te przezwiska. Na lekcji "ej, sraka...", "decha". Moi rodzice nic nie wiedzieli, ale kiedy w końcu w 3 klasie sprzeciwiłam się chodzeniu na basen (mieliśmy co tygodniowy basen w ramach wfu), mama wyciągnęła ode mnie czemu nie chcę pływać. Musiałam powiedzieć, że śmieją się ze mnie w szkole, że mam małe piersi. Na wywiadówce wtedy miała kłótnię z innymi rodzicami przez to, a to był kolejny powód dla moich kolegów z klasy do obelg. Nauczyciele nie reagowali.

 

Nie wiem kiedy był mój "pierwszy raz" w pocięciu się. Chyba początek 2 klasy. Pamiętam tylko, że było to delikatnie, nawet tego nie zasłoniłam, bo ledwo było widać, a przyjaciółce łatwo było wmówić, że podrapał mnie kot. Potem, gdy było mi ciężko, znowu sięgałam po szkło i robiłam sobie krzywdę. Ciało krwawiło, za to dusza już nie. Pomagało mi to. Raz przyszłam z bandażem na ręce, symulowałam ból nadgarstka, ale chyba nauczycielka wfu i wychowawca nie uwierzyli. No i co z tego, jak nie zrobili z tym nic? Przyjaciółka wiedziała co sobie zrobiłam, ale powiedziała tylko, że jestem głupia. Do tego jedna koleżanka z klasy nie uwierzyła w moją bajkę o przewróceniu się, jak byłśmy same odsłoniła bandaż, zobaczyła rany, spytała tylko czemu to robię, to powiedziałam, że sobie nie radzę. Też stwierdziła, że jestem głupia i więcej nie wróciła do tego tematu.

 

Problemy w klasie nie był jedynym powodem do samookaleczania się. W domu rodzice ciągle się kłócili, mama oskarżała tatę o zdradę, a ten wytrącony z równowagi, nie raz podnosił na nią rękę i uderzył. Gdy pewnego wieczoru było koszmarnie, mama aż wybiła szybę w drzwiach ze złości, znowu się cięłam tuląc do siebie psa.

 

Gdy w końcu dostałam świadectwo ukończenia 3 klasy gimnazjum, obiecałam sobie, że teraz, idąc do nowejm wybranej przeze mnie, szkoły, zacznę nowe życie, zapomnę o tym wszystkim co mnie spotkało w gimnazjum, a przede wszystkim już się nie potnę. Chciałam zacząć wszystko od nowa. Niestety już na początku wakacji, zobaczywszy listę uczniów w klasie, przeraziłam się, bo jedną z osób był mój "kolega" (A) z gimnazjum - ten, który był jednym z tych co najbardziej mnie przezywali. Bałam się, że będzie w klasie na mnie gadał, że rozpowie wszystkim jak to byłam wyzywana w gimnazjum, i że to samo będzie mnie czekało w technikum. Ale ani we wrześniu, ani w październiku nikomu nic nie powiedział. Znalazł sobie nowego kolegę (B), ja nowe koleżanki, czasem chodziliśmy wspólnie na miasto (dużą grupą) - ogólnie żyliśmy w zgodzie. Do czasu...

 

Ponad tydzień temu jechaliśmy na wycieczkę klasową. Umówiłam się z moimi przyjaciółkami, że będziemy siedziały z tyłu. Było 5 miejsc, a nas jest 4. Ale krótko przed wyjazdem autobusu poszłam zapalić (uzależnienie, którego nabyłam się w technikum przez problemy i związany z tym stres, ale przecież obiecałam sobie, że nie będę się samookaleczać, więc wybrałam papierosy), więc nie było mnie kiedy wszyscy siadali do autobusy. Kiedy weszłam chwilkę później od reszty, z tyłu siedziały własnie moje przyjaciółki z tym właśnie chłopakiem (A) i jego najlepszym kolegą (B). Dla mnie nie było miejsca. Usiadłam przed nimi, powiedziałam, że ja miałam tam siedzieć, ale nie chcieli mi miejsca ustąpić, więc prawie całą drogę siedziałam przed nimi słuchając na całą głośność muzyki w słuchawkach. W pewnym momencie zdecydowałam się wyjąć słuchawki z uszu i usłyszałam kilka słów moich kolegów rozmawiających ze sobą, w tym było "gimnazjum, sraka" itp. Śmiali się. Włożyłam z powrotem słuchawki do uszu i starałam się zignorować to co usłyszałam. Gdy prawie dojechaliśmy na miejsce, ponownie wyjęłam słuchawki, a wtedy B zwrócił się do mnie per sraka. Udałam, że tego nie słyszę i zaczęłam rozmawiać z przyjaciółkami jak gdyby nigdy nic.

 

Chciałam, żeby to mi się przesłyszało. W pewnym momencie nawet zaczęłam w to wierzyć. I przez tydzień było okej, aż do czasu kiedy z B się nie lekko pokłociłam na angielskim. Nie było to nic takiego, spytałam tylko czy ma jakiś problem do mnie. Nic nie zdążył odpowiedzieć, bo nauczycielka nas uciszyła. Widziałam że B jest na mnie zły, ale myślałam, że mu przeszło po godzinie.

 

Następnego dnia miałam lekcję, na której siedziałam obok mojej przyjaciółki w ławce, a obok niej właśnie B. Sądziłam, że B już przeszło po wczorajszym, ale po kilku minutach przekonałam się, że nie. Pytał czemu mnie tak wyzywali w gimnazjum z wyraźną kpiną w głosie. I zaczął żartować z A o tym. Oboje się śmiali, a ja starałam się to ignorować, kazałam też Im przestać, bo to wcale nie jest zabawne. Potem przez resztę dnia coś słyszałam jak mówią. Na każdej lekcji. "Sraka, deska" - ciągle mi się to obijało o uszy. A na WOSie B nawet się mnie spytał kiedy jedziemy do tartaku. Na zawodowym B się o mnie oparł, a A powiedział, że będzie go nazywać "mucha", bo opiera się o gówno. Reszta klasy jeszcze nie wie o co chodzi, ale to tylko kwestia czasu, aż A lub B tego nie rozpowiedzą.

 

Wróciłam do domu i zaczęłam płakać. Płakałam i płakałam. To była chwila, moment, kiedy wzięłam żyletkę i zaczęłam się ciąć. Ból psychiczny minął. W łazience na podłodze była krew, z nadgarstka spływały mi jej krople. Nie wiem czemu to zrobiłam, ale zadzwoniłam do przyjaciółki, kazałam jej przyjść. Zobaczyła co sobie zrobiłam, zaczęła mi mówić, że to nie jest rozwiązanie, zadzwoniła po drugą przyjaciółkę, ta tez przyszła, zobaczyła. Ale... teraz już mają chyba wylane w to co zrobiłam, bo nic o tym nie mówią, nie pytają jak się czuję, ani nic.

 

Dziś się pokłóciłam z tatą, prawie mnie uderzył. Tak, w Dzień Dziecka... Poszłam do pokoju, wzięłam żyletkę i zrobiłam sobie jedną głęboką ranę.

 

To już mnie przerasta, nie radzę sobie. Czuję, że to dopiero początek, że znowu będzie to co w gimnazjum, a tego już nie przeżyję. Nie widzę jak na razie niczego pozytywnie, chce mi sie ciągle płakać, modlę się do Boga o śmierć. Wiem, że potrzebuję pomocy, boję się, że to depresja, ale nie wiem gdzie mam jej szukać, co zrobić, do kogo iść... Pomóżcie, proszę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mayka2, aż przykro czytać o takich wydarzeniach i domyślam się, że po tym co było w gimnazjum już nie masz sił na kolejne lata wyzwisk. Jak na to reagują obecne koleżanki, masz w nich jakieś wsparcie w takich sytuacjach? Pomyśl czy nie masz w szkole jakiegoś fajnego, zaufanego nauczyciela, który mógłby pogadać z chłopakami i im przemówić do rozumu. W gimnazjum niestety kiepsko rozwiązano tą sytuację i przydałoby się nie robić z tego afery, bo chłopaków to zachęci do dalszych akcji. Inna sprawa, że potrzebujesz rozmowy z psychologiem, pogadaj z mamą, żeby poszła z tobą do przychodni i umówiła do terapeuty. W sumie przydałoby się tam też rozwiązać problemy w domu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obecne koleżanki? Wszystko musiałam im opowiedzieć, co nie było łatwe, bo chciałam zamknąć tamten rozdział w moim życiu. A opowiedziałam im co się działo w gimnazjum. Niestety mam wrażenie, że nie do końca mają świadomość jak mnie tamte lata zniszczyły. Powiedziały, że jakby co, że gdyby znowu mialo się to zacząć, to będą po mojej stronie, a A i B już mają przerąbane za to. Ale w gimnazjum też miałam taką "najlepszą przyjaciółkę", która w chwilach kłótni potrafiła mi powiedzieć "zamknij ryj, desko", więc się teraz boję...

 

Właśnie gdybym powiedziała jakiemuś nauczycielowi, to boję się, że sytuacja byłaby podobna do tego co było w gimnazjum kiedy powiedziałam mam, że koledzy mnie wyśmiewają od desek. Więc raczej to odpada.

 

Odpada też rozmowa z mamą. Mama pracuje w Niemczech, przyjeżdża za miesiąc dopiero. Potem jest na wakacje, i znowu wyjeżdżana 2 miesiące. Poza tym wiem co by zrobiła. U niej nie miałabym wsparcia, tak jak u taty. Gdy codziennie bolał mnie kregosłup, nie mogłam praktycznie niczego robić, to stwierdziła, że nie pójdzie ze mną do lekarza, bo jej się nie chce, a to na pewno ból przez to, że rosnę.

Problemy w domu już nie są takie nasilone jak kiedyś, nikt okna nie wybija, więc jest dość spokojnie, szczególnie jak mama jest w Niemczech ;)

 

Jutro do szkoły, boję się. Nie mam ochoty wstać w łóżka, wziąć się za lekcje, najchętniej to bym spała i płakała.

 

W szkole mam pedagog, która jest też chyba psychologiem, jeśli dobrze pamiętam, moja wychowawczyni mówiła na początku roku szkolnego, że w razie problemów można się do niej zgłosić. Ale nie wiem czy dobrze usłyszałam lub sobie tego nie wymyśliłam... Kompletnie nie wiem co robić, jeszcze zaczął się czerwiec - najtrudniejszy miesiąc w szkole. Pełno sprawdzianów, kartkówek...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×