Skocz do zawartości
Nerwica.com

Witać...czy powinnam? życie w milczeniu i nieokreśleniu


MojaDroga

Rekomendowane odpowiedzi

Właśnie,czy witać się z Wami na tym forum skoro nie mogę napisać, czy cierpię na to a na to , wszak nigdy nie sięgałam rady u nikogo, nie byłam u pedagoga, psychologa, psychiatry - myśląc o takiej wizycie czuję się zażenowana, że jak pójdę - zrażę się na całe życie, zrażę się do samych wizyt a i do samego opisywania stanów. Czasami decyduję się, ale zaraz potem polepsza mi się - jestem zdrowa, więc nie muszę, ale stany depresyjno-nerwicowe powracają.

Odczucie błędnego koła.

 

Mam niecałe 21 lat, czuję,że nie ejst tak, jak być powinno od ok 4-5 lat - z przerwami i nawrotami, za każdym razem , gdy było mi "lepiej" łudziłam się,że pozbyłam się tego na zawsze- nic bardziej mylnego. Mówię sobie,że to pewnie była (i jest) głupia nastoletnia huśtawka emocji, ale ...czy to nie za długo i nie jestem na to już tyć za stara?

 

Do ok 15 roku życia byłam osobą powiedzmy,że niezwykle żywotną, czułam wtedy,że mogę mieć pasję, wiedziałam, co to radość, miałam sporo energii, dzięki której całkiem dobrze uczyłam się, startowałam w konkursach, chodziłam na różne koła zainteresowań, pomagałam w domu - drobne sukcesy życia codziennego. Ale życie znowu nie było takie różowe: w rodzinie miałam styk z chorobami, problemami finansowymi, problemami rodzinnymi - nie były jednak zbyt wielkie, wiodłam życie miarowe i spokojne, ale realne, bez rozpieszczania. Jadnak odkąd pamiętam trapiło mnie przeświadczenie braku akceptacji z jakiegoś powodu wśród rówieśników.

 

Sądzę,że momentem przełomowym, który spowodował spadek w dół był nagły krach w domu: choroba bliskiej osoby,poważna kłótnia rodzinna, drobne problemy finansowe plus przyjaźń z osobą, która cierpiała przez pewien czas na depresję, nieprzyjemne zakończenie innej przyjazni, itd.

Wtedy zaczęłam twardziej stąpać po ziemi, patrzeć na wszystko realistycznie, przeważnie pesymistycznie (bo po co pózniej mam się rozczarować?) . Gdy różne działania przestały przynosić skutki, dopadła mnie niemoc, przeswiadczenie,że z racji niepowodzeń rodzinnych skazana jestem na porażkę, nic nigdy nie osiągną.

Od 4 lat robię cokolwiek, bo wiem,że tak trzeba, lecz gdy człowiek działa bez przekonania, czesto jego robota jest byle jaka, co budzi agresję wśród otoczenia.

 

Szybko rozwinęło się u mnie i do dnia dzisiejszego trwa:

nieustanne zmęczenie (połaczone z hipochondrycznymi? napadami ,ale ostatnio nauczyłam się je ignorować, wmawiajac sobie,że zmieniając środowisko codziennego pobytu z zatłoczonego centrum miasta na pobrzeża, jestem w dobrym stanie zdrowia) izolacja od otoczenia (zmuszam się czasami do wychodzenia do ludzi,co prawda rzadko, ale wiem,że to jest konieczne, choć z chęcią przyrosłabym do ciemnego kąta w domu, w trakcie roku akademickiego poza uczelnią nigdzie nie wychodzę, po prostu mam przesyt otoczenia, gdy jakies wydarzenie mnie zaciekawi to nie odnajduję wśród znajomych zainteresowania, więc wole pozostać w domu, bo jednak ten absurd gdzies tkwi w mej głowie,ze gdy idę w obce miejsce wolę mieć u boku kogoś choć trochę mi znanego), poczucie braku możliwości, braku predyspozycji.

 

 

Chciałabym się zmienić, podejmowałam samodzielnie różne próby, nie pomagały.

Przeciagajacy się stan "niezycia" powoduje konflikty wśród znajomych i rodziny, mają tego dość (ja też : P może moim problemem jest słomiany zapał przy próbach "uzdrowienia"?)

Obecnie najważniejsza jest dla mnie rodzina,ale w domu nie ma zdrowej atmosfery, wyskakują nieustannie różne problemy, wypadki, widzę,że wszyscy są tyć znerwicowani.

 

 

Jak sądzicie, powinnam ten swój stan rozważań jako niegdysiejsze "nastoletnie huśtawki" czy możliwość istniejącego zaburzenia/choroby psychicznej?

 

 

Pozdrawiam ciepło

 

 

Ps. Mam problemy w opisywaniu swoich stanów, zazwyczaj nie zwierzam się nikomu, czuję skrępowanie i zagrożenie z racji obnażania się, to mój najpełniejszy opis, jaki kiedykolwiek popełniłam. Przepraszam za długość czy nieskładność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w trakcie roku akademickiego poza uczelnią nigdzie nie wychodzę, po prostu mam przesyt otoczenia, gdy jakies wydarzenie mnie zaciekawi to nie odnajduję wśród znajomych zainteresowania, więc wole pozostać w domu, bo jednak ten absurd gdzies tkwi w mej głowie,ze gdy idę w obce miejsce wolę mieć u boku kogoś choć trochę mi znanego), poczucie braku możliwości, braku predyspozycji.

Ja nawet nie byłam w stanie chodzić na uczelnie, zawsze rezygnowałam po 2 tygodniach, bo uważałam, że: nie dam sobie rady, że nie pasuję do tych ludzi, że mnie przytłaczają, że są za bardzo optymistyczni i rozgadani - a niestety nikt z moich znajomych nie podziela moich zainteresowań, żeby zechciał iść ze mną na studia < choć już mam 25 lat i studia powinnam mieć za sobą.

 

Jak sądzicie, powinnam ten swój stan rozważań jako niegdysiejsze "nastoletnie huśtawki" czy możliwość istniejącego zaburzenia/choroby psychicznej?

Ja bym się jednak "przebadała", bo jeśli to choroba to może się rozwijać i będzie ci ciężej...

Ps. Mam problemy w opisywaniu swoich stanów, zazwyczaj nie zwierzam się nikomu, czuję skrępowanie i zagrożenie z racji obnażania się, to mój najpełniejszy opis, jaki kiedykolwiek popełniłam. Przepraszam za długość czy nieskładność.

 

A nie masz przyjaciela/kogoś bliskiego komu możesz zaufać? A może właśnie przed jakimś fartuchem dałabyś radę się otworzyć?

 

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×