Tak czytam, co tutaj piszecie i Was poniekąd podziwiam... Mój ojciec pije bardzo dużo, ale oczywiście nie widzi, że ma problem - twierdzi, że w każdej chwili może przestać pić - tylko nie chce mu się;].
Gdybym miała powiedzieć jakie mam uczucia do rodziców czy oczekiwania względem nich to bardzo krótko mogłabym to streścić:
Matka - ambiwalentne
Ojciec - nic, zero miłości, praktycznie zero szacunku, sporo litości - jeszcze.
Żadnego z nich nie uważam za kompana do rozmowy, nie zwierzam się im, jeśli już to mogę poplotkować z matką, ale widzę, iż w większości nie rozumie o co mi chodzi, nie jest moja bratnią duszą. O swojej rodzinie często myślę jak o balaście i przyznam, że jest mi z tego powodu przykro, nie chciałabym tak czuć, tak myśleć, ale nie potrafię już inaczej, mam do nich żal i pretensje, uważam, iż to przez nich nie potrafię "normalnie" żyć, ale oni tego nie rozumieją. Najbardziej szkoda mi brata, który jest gdzieś pomiędzy tym wszystkim uwięziony, nie umie się ogarnąć i zacząć jakoś funkcjonować, dławi go strach, ma strasznie niskie poczucie własnej wartości, zżera go nerwica, od kilku lat cierpi na napady padaczkowe, ale nikt nie widzi niczego złego, żeby spróbować całą rodziną iść na terapię i coś z tym zrobić. Wszystko jest ok, przecież są gorsze rodziny - te słowa mnie po prostu już brzydzą.
Z domu rodzinnego wyprowadziłam się ponad dwa lata temu i o ile jeszcze z rok temu uważałam, że będzie lepiej, że stanę o własnych siłach, to dzisiaj widzę, że od tego nie da się uciec, nie ucieknie się od siebie samego...
Ja nie umiem stworzyć żadnej silnej relacji, niby mam przyjaciół - tak siebie nazywamy, ale ostatnio się zastanawiam czy aby na pewno jesteśmy przyjaciółmi.
pozdrawiam.