Skocz do zawartości
Nerwica.com

witam


garazel

Rekomendowane odpowiedzi

Nie lubię mojego imienia od paru lat więc go nie podam, mam 19 lat, jestem studentką mówcie mi garazel. :)

Wszyscy widzą we mnie miła pozytywną radosną osobę, chcą ze mną spędzać czas, potrafię poprawiać humor, wielu znajomym pomagam w różnym stopniu, mam różnych znajomych i ze stwierdzoną depresją i z chwilowymi załamaniami i z nie ciekawą przeszłością i osoby które kiedyś przeżywały poważne problemy psychiczne, są też nieszczęśliwe miłości i osoby z patologicznych rodzin.

Nigdy nie odmawiam pomocy, nawet jeżeli człowieka mało znam i tak potrafię pomóc mu odnaleźć pozytywy życia czy przez prostą rozmowę chociaż na chwile sprawić że autentycznie czuje się lepiej. Mam w sobie dużo pozytywnej energii którą bez konsekwencji rozdaję, mam też cierpliwość i dużo satysfakcji z tego co robię.

Siedzi jednak we mnie ta mroczna strona.

Sądzę że od bardzo bardzo dawna bo przynajmniej od 5lat cierpię na depresję.

Wszystko na to wskazuje, kiedyś zdarzało mi się robić proste teściki w a wyniki informowały mnie że mam jak najszybciej zgłosić się do specjalisty. Dwa razy przeżyłam stan lękowy, to było straszne.

Jestem bardzo spokojnym człowiekiem, bardzo ciężko jest mnie zdenerwować czy wyprowadzić z równowagi, kiedyś myślałam nad śmiercią jednak planuję umrzeć śmiercią naturalną, nie mam zamiaru jej pomagać. mimo wszystko pod silnymi emocjami dwa razy tak poważniej zdażyło mi się pocharatać, raz miałam paskudne ślady na całym ręku które zeszły po 5 dniach, udało mi się je ukryć i szczerze mówiąc sama się przestraszyłam, drugi raz w przez 40 minut jazdy autobusem pocharatałam się na nadgarstku tak że zdarłam naskórek na powierzchni 2cm na 3cm, nosiłam mały opatrunek mamie coś zmyśliłam ale znowu sama przestraszyłam się tego co zrobiłam.

Kocham życie kocham moją rodzinę i nowych przyjaciół nic sobie nie zrobię jednak przeraża mnie ta pustka w której co jakiś czas ląduje...

Jestem wyrozumiałym człowiekiem potrafię wiele przeżyć już teraz nie krzywdzę siebie jednak nadal ludzie krzywdzą mnie.

Od roku mieszakm w warszawie, przykre jest to że najpierw przed maturą dopadł mnie wielki kryzys i gdyby nie dwie osoby to byłoby ze mną na prawdę źle, wtedy pierwszy raz głośno prosiłam o pomoc i tą pomoc otrzymałam po części.

Właśnie, zawsze potrafiłam sobie sama pomóc, to było proste, " teraz nie mogę się dołować bo przecież ... ktoś ma kryzys... muszę pomóc... jest impreza... ktoś inny potrzebuje pomocy... nie mam czasu.... ja?! mam dola??? NIEE.... "

potrafiłam jakoś to odsunąć, przepchnąć na dalszy plan, wystarczyło że byłam z przyjaciółmi, przyklejałam uśmiech i było dobrze, po godzinie już na prawdę było dobrze i na prawdę byłam szczęśliwa. to nie jest trudne, zawsze przyjmowałam maskę i pancerz, a jak wiadomo te rekwizyty mają duże skłonności do wrastania w ciało. zawsze musiałam stwarzać pozory twardego silnego człowieka, bo kto mi pomoże? nikt wszystko sama musiałam robić. jak się później okazało, miałam rację.

Wystarczył wyjazd do stolicy i zimowe miesiące spędzone w obcym mieście w samotni psychicznej, bo moi najlepsi przyjaciele uznali że mam fantastyczne życie i sobie poradzę. Potem inne paranoje 3 rozłamy które bardzo przeżyłam do tego nowi ludzie którym bardzo w tej chwili jestem wdzięczna bo oni pokazali mi czym jest prawdziwa przyjaźń i prawdziwe wsparcie. Są bezinteresowni cieszą się moją obecnością, raz oni mnie wysłuchają raz ja ich jest tak po prostu. i to właśnie jest piękne.

z dawnych przyjaźni ostało się kilka osób, pewne znajomości się wzmocniły i mam do czego wracać.

Moja rodzina = kocham ich nad życie, tęsknię każdego dnia i cieszą mnie nawet krótkie wizyty w domu, one dają mi nowe siły do walki z rzeczywistością.

Jednak każda rodzina ma swoje wady.

Moja mama cierpi na niedoczynność tarczycy przez co depresja i czasem dziwne paranoje do tego jej przeszłość z toksycznymi siostrami i różne przejścia w pracy, dodatkowo przewinienia mojego starszego brata...

to wszystko w formie terroru emocjonalnego lądowało na mnie, wszystkiego przez wiele wiele lat musiałam słuchać.

nie mam do niej pretensji, jest dobrą kochaną mamusią, nie było nikogo innego, nie miała do kogo mówić a ja jedyna ją rozumiałam, tata pracoholik = nie było sensu go obciążać, dobry człowiek żyje w swoim świecie. też nie mam do niego pretensji. tak już bywa.

przez ciągłe rozmowy z mamą jestem nad poziom dojrzała.

obecnie rozumiem co przez cały czas przeżywa.

od miesiąca może trochę ponad wiem że jestem chora na niedoczynność tarczycy.

boję się brać leki bo ostatnio prawdopodobnie wywołały u mnie efekty uboczne, bardzo przykre zresztą. nie jestem pewna czy to aby na pewno one, ale boję się.

sądzę że od około roku jestem chora, niby wyniki nie są złe i zmian rakowych nie ma, ale objawy są straszne.

ciągle jestem senna zmęczona nie mam siły na nic płytki oddech szybko się męczę zaczęły wypadać mi włosy do tego tyję z powietrza, pogorszenie pamięci problemy z podejmowaniem decyzji. depresja, chwilami boję się wyjść do ludzi, podpuchnięte oczy, gdy ktoś mnie zdenerwuje wszystkie objawy się nasilają....

teraz możecie jeszcze połączyć zdarzenia

wyjazd - odczucie negatywne

rozłamy w przyjaźniach - negatywne

nie świadome problemy z tarczycą - osłabienie psychiki.

nowe miejsca i ludzie - stres,

nowe zadania - stres

dziwię się że jeszcze daję sobie radę i że w ogóle sobie poradziłam bez psychotropów.....

 

na chwilę obecną na co dzień jest dobrze, zmęczenie osłabienie itd jakoś sobie radzę mobilizuję się w sobie i ruszam do przodu, żyję z dnia na dzień chwilami jest ciężko ale pocieszam się wizją spotkania z ludźmi których lubię, ewentualnie staram się o tym nie myśleć i po prostu wykonuję standardowe czynności.

mimo wszystko boję się obciążać znajomych moimi problemami, czasem myślę że znamy się zbyt krótko a ja najzwyczajniej nie mam sumienia. czasem coś powiem a czasem najzwyczajniej w świecie się przytulę i nikt nie zadaję pytań po prostu bardzo mocno mnie ściska. to jest dobre.

 

 

obecnie jest godzina 6:14 rano. kolejna noc nie przespana. czemu? bo w dnień spałam i zmuszałam się do spania bo bałam się wyjść i bałam się że właścicielka mieszkania przyjdzie. to był strach... wolę noce wtedy czuję się bezpieczniej. w dzień jest zbyt dużo oczu. a ja nie jestem człowiekiem niezauważalnym.

 

od kilku dni właścicielka nas nachodzi , z racji tego że mieszka obok cały czas ją słyszę, cały czas się pałęta, cały czas coś, teraz bez sens każe nam sprzątać. - tak mam bałagan ale mam zbyt mało szafek i zbyt mały pokój, i dużo rzeczy poza tym jestem bałaganiażem, ale pokoju nie niszczę... a ona jęczy i nie potrafi zrozumieć że pracuję... nachodzi nas bez sensu i sprawia problemy i bardzo mnie ostatnio zdenerwowała, aż się cała trzęsłam a potem...

całą niedzielę poniedziałek wtorek przesiedziałam w domu... siedząc w nocy z laptopem na kolanach i w dzień spiąc wychodząc późnym wieczorem do sklepu po cokolwiek do jedzenia.... bojąc się że baba przyjdzie. dopiero wczoraj wieczorem moja współokatorka wróciła do mieszkania i poszłyśmy na nocny spacer. to było na prawdę miłe, a swoją drogą przestraszyła się bo byłam strasznie blada. :)

dziś będzie rozmawiać z właścicielką, jeżeli nic się nie zmieni to przeprowadzamy się.. będzie dobrze.

 

to krótka historia mojego życia i mojej depresji,

czemu napisałam?

bo przestraszyłam się tego że z taką łatwością potrafię 3 dni i noce bez słowa spędzić zamknięta w czterech ścianach wychodząc tylko nocami po jedzenie jak drapieżca. przeraża mnie mój strach i to że chwilami nie mogę się zmusić do chociażby wstania z łóżka i przebrania się. przeraża mnie to nie pierwszy raz w zamknięciu a 3 dni nie są moim rekordem. boję się że to będzie się powtarzać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×