Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Jak się jest zadowolonym

 

JAK się jest...

Myślisz, że ludzie udzielają się na depresyjnym forum, bo są zadowoleni?

 

-- 20 maja 2011, 09:47 --

 

Dlatego chodzę na terapię w nurcie behawioralno-poznawczym,

 

Mnie taka terapia kompletnie nic nie dała. Np. ta "zmiana schematów myślenia" - to u mnie nie działa. Mogę wiedzieć, że dane przekonania są irracjonalne i błędne, a dalej je mieć i dalej czuć lęk.

 

Bardzo, bardzo powierzchowne traktowanie drugiego człowieka moim zdaniem. No i mnie przeszkadzałoby, że terapeuta doradza, kieruje, zadaje prace domowe jak w szkole, jakby "wiedział lepiej", jak nauczyciel. A terapia ma pomóc w samodzielności, aby człowiek nauczył się myśleć samodzielnie i znajdować swoje własne rozwiązania.

 

która skupia się właśnie na "tu i teraz".

 

To w moim wypadku okazało się dalece niewystarczające.

No i zrobił się straszny chaos poza tym.

 

Skądinąd owa terapia ma największy odsetek osób wyleczonych i wcale się temu nie dziwię.

 

Wyleczonych z czego? Z płytkich prostych fobii? Ok. Zgadzam się, tutaj CBT bywa skuteczna. W przypadku poważniejszych zaburzeń czasem niektóre techniki bywają pomocne. Ale nie leczące, moim zdaniem. Ja mam ogromny problem z poczuciem tożsamości, nie potrafię się zdefiniować. Oczywiście chodzi o emocje, a nie teorię (znam swój adres, nr tel, itd.). Nie wiem, tzn. nie czuję, kim jestem. Mam problem w określeniu orientacji s. Jak mi w tym może pomóc zmiana myślenia czy techniki behawioralne? Zwłaszcza, że ostatnio odkryłam, że u podłoża tego problemu leży coś do tej pory bardzo nieuświadomionego, z przeszłości właśnie, z relacji a matką i siedzi to głęboko we mnie.

 

-- 20 maja 2011, 10:01 --

 

P.s. Sorry za dziwne cytowanie :smile: Nie mogę już tego poprawić, zgłosiłam modom.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo, bardzo powierzchowne traktowanie drugiego człowieka moim zdaniem. No i mnie przeszkadzałoby, że terapeuta doradza, kieruje, zadaje prace domowe jak w szkole, jakby "wiedział lepiej", jak nauczyciel.

 

Moja terapia wcale tak nie wygląda... Nic w niej nie ma z nauczycielstwa, jest rozwój samoświadomości, no i nie jest powierzchowna, wręcz przeciwnie... To inne terapie tak wyglądały...

 

A terapia ma pomóc w samodzielności, aby człowiek nauczył się myśleć samodzielnie i znajdować swoje własne rozwiązania.

 

I moja właśnie tak wygląda. Ta nastawiona na "tu i teraz" wcale nie bagatelizuje przeszłości. Tyle że się w nim nie babra.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No i mnie przeszkadzałoby, że terapeuta doradza, kieruje, zadaje prace domowe jak w szkole, jakby "wiedział lepiej", jak nauczyciel.

 

w moim przypadku to też by się nie sprawdzało. jak mi ktoś coś mówi co powinnam zrobić to chcę zrobić zupełnie odwrotnie. i nie cierpię właśnie, gdy terapeuta zachowuje się tak jakby był jakimś mentorem i zawsze wiedział lepiej.

 

naranja, piszesz, że masz problem z tożsamością. a masz też tak, że będąc z kimś przejmujesz jakby jego tożsamość, wydaje Ci się, że jesteś tym kimś, albo ten ktoś Tobą, czujesz to, co on? ja tak mam... i to bardzo męczące. a terapię utrudnia. bo nie wiem co czuję, myślę przy terapeutce. tak jakby nią oddycham, czuję ją całą sobą, a siebie przestaję czuć. i tak mam z każdym człowiekiem. tak jakbym pożyczała sobie tożsamość od ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak się jest zadowolonym

JAK się jest...

Myślisz, że ludzie udzielają się na depresyjnym forum, bo są zadowoleni?

Ja jestem przez większość czasu.

Co jakiś czas mam przez kilka tygodni ostrą depresję, jak coś się dzieje, co mnie emocjonalnie dotyka.

Potem się podnoszę i idę dalej.

Poza tym, wielu terapeutów chciało rozwalić mój dobry kontakt z mamą, a ja nie pozwolę na to! :evil:

Tak robiła moja ciocia, cały czas mi ględziła, że to jest niedobrze, że źle wyglądam i nie wyjdę za mąż.

Mam ludziom płacić za to, by mnie ranili? Never! Nienawidzę psychoterapii!!!!!! Aaaaaaaaaaaa!!!!!

Szlag mnie trafia. Nienawidzę próby zmienienia mnie. Jestem ok, jaka jestem, nie będzie mi jakaś dziunia, która nie zna życia i w dodatku płacę jej za to, że mnie wysłucha, mnie zmieniać. Nie życzę sobie tego i nie życzę sobie, by wszyscy mi pierdolili, że jestem chwiejna emocjonalnie, a jak mam depresję, to tryumfowali. Nie umiem się obronić, kiedy mam depresję. Czy to znaczy, że od razu trzeba mi dokładać? Terapeuci są w większości sztywni i nie mają poczucia humoru, są sflaczali, a ja nie pozwolę się przerabiać na modłę większości społeczeństwa.

Opisałam bardzo chaotycznie bardzo głębokie uczucia, które we mnie siedzą. W realu najpierw coś takiego mówię, a potem chowam się w kiblu i ryczę, a potem mam ochotę się pociąć, i boję się wyjść i spojrzeć w twarz tym, przy których się wykrzyczałam. Nienawidzę, szlag mnie trafia... Czuję, że nikt mnie nie zrozumie, żaden psycholog i dlatego panicznie się boję tego niezrozumienia.

(sorry, jestem poirytowana od paru dni.)

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo, bardzo powierzchowne traktowanie drugiego człowieka moim zdaniem. No i mnie przeszkadzałoby, że terapeuta doradza, kieruje, zadaje prace domowe jak w szkole, jakby "wiedział lepiej", jak nauczyciel.

Moja terapia wcale tak nie wygląda... Nic w niej nie ma z nauczycielstwa, jest rozwój samoświadomości

 

Korba, to napisałam odnośnie CBT - konkretne techniki, zmiany myślenia, prace domowe, treningi, itd. Ty, z tego co pamiętam, jesteś w Gesztalcie?

 

I moja właśnie tak wygląda. Ta nastawiona na "tu i teraz" wcale nie bagatelizuje przeszłości.

 

W mojej tak było. Egzystencjalno-poznawczej.

 

Teraz najbardziej przemawiałaby do mnie taka terapia, gdzie wychodzę od tego, co tu i teraz się dzieje (np. lęk podczas spotkania z koleżanką) i rozkminiam to w odniesieniu do przeszłości lub relacji z mamą. Bo to są naleciałości właśnie z tego źródła i moim zdaniem nie sposób tego przerobić inaczej. I to przy empatycznej zaangażowanej osobie, a nie chłodnym analityku. I z tego powodu mam pewne zastrzeżenia co do 7f.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz najbardziej przemawiałaby do mnie taka terapia, gdzie wychodzę od tego, co tu i teraz się dzieje (np. lęk podczas spotkania z koleżanką) i rozkminiam to w odniesieniu do przeszłości lub relacji z mamą. Bo to są naleciałości właśnie z tego źródła i moim zdaniem nie sposób tego przerobić inaczej. I to przy empatycznej zaangażowanej osobie, a nie chłodnym analityku. I z tego powodu mam pewne zastrzeżenia co do 7f.

 

Tak to też wygląda w Gestalcie. Tylko rozkminiasz to w odniesieniu tak przeszłości, jak teraźniejszości. Czyli w przypadku lęku przed spotkaniem docierasz do jego źródeł. Ale nie ograniczasz się tylko do dzieciństwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie jest tragicznie. Czuje cierpenie każdym skrawkiem ciała.A biorąc pod uwagę, że od 2 lat NIC nie sprawia mi przyjemności, nic, ani TV, ani przeczytanie czegoś (zresztą nie mam na to siły), ani spotkanie z kimś...żadne słowa niczyje mnie nie pocieszają, bo nie czuję pozytywnych uczuć...znów myślę, że bardzo, bardzo bym się chciała zabić...ja bym naprawdę tego chciała, ale się boje piekła...rodzice tylko mnie opieprzają gdy im mówię prawdę, że chciałabym umrzeć...Jezuuuu jaka ja jestem wykończona...to się nie mieści w głowie...nic nie pomaga, anie terapia ani leki...więc naprawdę zostaje mi samobójstwo, a boję się piekła...zgłosiłabym się do szpitala, ale po pierwsze byłam juz 8 razy...po drugie tym razem wysłaliby mnie do rejonowego, a ten się cieszy opinia jednego z najgorszych w Polsce, po trzecie, ja już wypróbowałam WSZYSTKIE antydepresanty.... mam marzenie, wielkie, ogromne, by umrzeć...tylko mi brakuje odwagi, żeby to zrobić, bo się boje piekła...wrócę do pustego mieszkania i będę tak leżeć pękając z bólu...a najdziwnijesze jest to, że u mine to jest jakby biologicne...ja się niczym nie martweię...co robić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć,

Ja na kwestię cierpienia patrzę inaczej. Cierpiąc czuję te specyficzne emocje, których nie da mi nic innego. Cierpienie oczyszcza, mało tego - warunkuje istnieje, ponieważ błogostan i stan radości jest stanem wegetatywnym. Czyli umieraniem. Dopiero cierpiąc mamy świadomość, że potrafimy odczuwać i żyjemy.

 

Ale mamy dwie zupełnie różne dolegliwości. Ty masz skłonności/myśli samobójcze, ja panicznie boję się śmierci i nieżycia, stanu wegetatywnego (nie tylko dosłownie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówię o cierpieniu psychicznym, a nie cięciu się żyletkami. O uczuciu paraliżującej paniki, o miotaniu się w sobie i po całym pokoju, o wytwarzającej się wtedy adrenalinie (czy co się tam wytwarza). To mimo wszystko przyjemne uczucie, bo tak inne od błogostanu i leżeniu bez emocji na łóżku.

 

Nigdy nie identyfikowałam się z emo pajacami.

 

-- 20 maja 2011, 13:57 --

 

Nie wiem czy mogę napisać posta pod postem (czy ktoś w tym czasie nie odpisze), ale chciałam dodać, by nie umknęło to w edycji:

 

Takie postrzeganie cierpienia jest jednym z powodów przez które nie mogę (może nie chcę) pozbyć się swoich lęków. Bojąc się cierpię, cierpiąc - czuje, że nie umieram.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówię o cierpieniu psychicznym, a nie cięciu się żyletkami. (...)To mimo wszystko przyjemne uczucie, bo tak inne od błogostanu i leżeniu bez emocji na łóżku.

Czy nie przemawia przez Ciebie masochizm? Ja osobiście nie przepadam za cierpieniem. Wolę błogostan, bo jest rzadszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

antracytowa, masz swoje zdanie, ale Twoja argumentacja do mnie nie przemawia. Twój opis cierpienia pasuje mi do jakiegoś lekkiego dołka, pod wpływem którego tworzy się rymowane wierszyki o miłości lub dupie maryni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może odrobinę ;-) Ale jeśli już to nie standardowo stereotypowy. Nie szukam cierpienia fizycznego, nie pozwoliłabym się skrzywdzić drugiej osobie, ale lubię np. uczucie paniki jakie potrafi mnie ogarnąć. Nie łatwo jest przyznać się do tego, bo jest to w końcu coś czego chce się pozbyć, jak każdy inny. Takie jest przynajmniej oficjalne stanowisko jakie sama sobie też przedstawiam i do czego dążę.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lubię np. uczucie paniki jakie potrafi mnie ogarnąć.

Ja nienawidzę paniki i utraty kontroli nad sobą. To jest najgorsze, co może się stać. Ale ktoś mi kiedyś powiedział, że żeby pokonać lęk, trzeba się z nim "zaprzyjaźnić". Coś w tym jest. Ja ze swoim lękiem jak na razie nie za bardzo się dogadujemy, bo on mi nie ułatwia. :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shinobi, nie lubię poezji. Kiedyś pisałam prozę, ale wyłącznie fantasy w typie rycerzy walczących ze smokami, zabawiających się w gospodach z córkami gospodarzy, by obiwszy sobie na koniec gęby ostatecznie osunąć się pod stół.

 

Ale rozumiem Twój punkt widzenia. Na Twoim miejscu zapewne powiedziałabym sobie dokładnie to samo: "Nie wiesz gówniaro o czym próbujesz mówić". Może i nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może odrobinę ;-) Ale jeśli już to nie standardowo stereotypowy. Nie szukam cierpienia fizycznego, nie pozwoliłabym się skrzywdzić drugiej osobie, ale lubię np. uczucie paniki jakie potrafi mnie ogarnąć. Nie łatwo jest przyznać się do tego, bo jest to w końcu coś czego chce się pozbyć, jak każdy inny. Takie jest przynajmniej oficjalne stanowisko jakie sama sobie też przedstawiam i do czego dążę.

 

ja chyba rozumiem o co Ci chodzi, bo sama odnajduję podobieństwo u siebie, choć faktycznie nie łatwo jest się do tego przyznać, bo przecież chcę się właśnie tego pozbyć, na zdrowy rozum przecież nikt nie chce cierpieć, i ja także. ALE nawet moja terapeutka powiedziała mi, że w pewnym sensie lubię cierpienie psychiczne i fizyczne i stanowi ono dla mnie pewnego rodzaju błogosławieństwo - ono utrzymuje mnie przy życiu, napędza do życia, funkcjonowania. bez niego nie czuję, że żyję, tak jakbym była w stanie niebytu, w jakimś letargu, nie żyła, nie czuję, że istnieję, jest tylko pustka. sama się często w to cierpienie wpędzam i się w nim zatapiam.

oczywiście zapieram się przed terapeutką, nawet przed samą sobą. bo jak to - przecież nie chcę cierpieć! a prawda jest taka, że i nie chcę, i chcę, bo cierpienie mimo wszystko stanowi dla mnie pewnego rodzaju pomoc - utrzymuje mnie przy życiu.

cierpiąc czuje właśnie te intensywne emocje, które przypominają mi, że żyję... i w pewnym sensie jestem od nich uzależniona. intensywny strach, tęsknota, złość i inne emocje to niesamowita adrenalina. już nie raz się na tym złapałam, że sama automatycznie się nakręcam, że przeżywam coś nieadekatnie do sytuacji, sama coś prowokuję. bo czerpię pewnego rodzaju przyjemność.

i miotam się. bo i chcę się tego pozbyć, i nie chcę. i nienawidzę cierpienia, chciałabym uciec jak najdalej od niego, i ciągnie mnie do niego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

antracytowa, nie wiem, może i emocjonalne cierpienie chwilowo, początkowo bywa inspirujące. Wydaje mi się jednak, że na dłuższą metę wypala człowieka zupełnie nie czyniąc go ani wrażliwszym, ani lepszym, ani ciekawszym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×