Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Bez sensu..z sensem..a co ma sens? :smile:

Wspolny mianownik dla zaburzonych i niezaburzonych?Żyjemy,oddychamy tym samym powietrzem,robimy zakupy w tych samych sklepach,nasza grupa to ssaki ...co czuję zanim się..chyba pragnienie,chyba jakąś złóść...

 

Mam ochotę być niegrzeczna,chodzi to za mną już drugi tydzien i powoli nudzi mi sie tylko mieć ochotę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wspolny mianownik dla zaburzonych i niezaburzonych?

 

ja myślę, że takie refleksje to tylko opóźnianie swojego zdrowienia.

tak myślę, bo przerabiałam to. ok, to nie musi być uniwersalne.

ale może taki etap jest potrzebny...

najważniejsze moim zdaniem jest przeżywanie, własne indywidualne, i poddanie tego refleksji

i powiązanie tego z tym, co się działo w relacji z rodzicami, w domu

praca nad emocjami zw. z naszym życiem, konkretnymi wydarzeniami, osobami

 

u mnie pocięcie się lub psychiczne dowaleniu sobie albo odizolowanie się w jakiś inny sposób poprzedzone jest przez sytuację dla mnie za za trudną (emocjonalnie). np. gdy sobie nie radzę, gdy "jestem za słaba", gdy trudno jest mi się przeciwstawić drugiej osobie, a czuję, że ona mnie jakoś rani - ja wtedy, w imię bycia "dobrą dziewczynką", która się "nie stawia" i nie sprzeciwia, "po co się złościć", tłumię tę agresję na bieżąco, w imię zachowania "dobrej" relacji z tą osobą, no ale ta agresja musi potem mieć jakieś ujście. zazwyczaj zaczynam być przygnębiona, że znowu sobie pozwoliłam na coś no i już w domu zaczynam się wściekać na siebie, że sobie na coś tam pozwoliłam, że sobie nie radzę i nie jestem pewna siebie, mam doła i dowalam sobie.

 

albo: jakaś sytuacja budzi mój ból (różne emocje, cała mieszankę). np. widzę, że ktoś jest szczęśliwy, ja chciałabym, a nie mogę. i to "nie mogę", ta bezsilność, ta słabość, ta niemoc i rozpacz budzą nienawiść do siebie, do matki (bo to przez to, że nie dała mi dobrej bliskiej relacji teraz mam takie trudności emocj. jako dorosła). no i wyżywam się na sobie i matce, i trudno to kontrolować. bo ta bezsilnosc jest nie do wytrzymania. no i emocje zw. z tymi trudnymi sytuacjami, to, że sobie z nimi nie radzę.

 

tyle, że samo pisanie o tym nic nie zmienia. bo to trzeba przeżyć przy obecności kogoś empatycznego. i przetrawić. przetrawiać raczej, wiele razy. o ile się kogoś takiego u boku ma, bo ja na razie nie :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej kochani. :smile: ja powrocilam z wyjazdu kilkudniowego,powrociłam z poczuciem lekkiej beznadziejnosci i lękiem dziś miałam terapię i coraz bardziej przywiązuje sie do mojej terapeutki i ja bardzo cenię

 

za chwile poczytam co tu u was sie działo,poprzerzucam karty wstecz..

jak tam się czujecie miewacie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:roll:

Wspolny mianownik dla zaburzonych i niezaburzonych?

 

ja myślę, że takie refleksje to tylko opóźnianie swojego zdrowienia.

tak myślę, bo przerabiałam to. ok, to nie musi być uniwersalne.

ale może taki etap jest potrzebny...

najważniejsze moim zdaniem jest przeżywanie, własne indywidualne, i poddanie tego refleksji

i powiązanie tego z tym, co się działo w relacji z rodzicami, w domu

praca nad emocjami zw. z naszym życiem, konkretnymi wydarzeniami, osobami

 

u mnie pocięcie się lub psychiczne dowaleniu sobie albo odizolowanie się w jakiś inny sposób poprzedzone jest przez sytuację dla mnie za za trudną (emocjonalnie). np. gdy sobie nie radzę, gdy "jestem za słaba", gdy trudno jest mi się przeciwstawić drugiej osobie, a czuję, że ona mnie jakoś rani - ja wtedy, w imię bycia "dobrą dziewczynką", która się "nie stawia" i nie sprzeciwia, "po co się złościć", tłumię tę agresję na bieżąco, w imię zachowania "dobrej" relacji z tą osobą, no ale ta agresja musi potem mieć jakieś ujście. zazwyczaj zaczynam być przygnębiona, że znowu sobie pozwoliłam na coś no i już w domu zaczynam się wściekać na siebie, że sobie na coś tam pozwoliłam, że sobie nie radzę i nie jestem pewna siebie, mam doła i dowalam sobie.

 

albo: jakaś sytuacja budzi mój ból (różne emocje, cała mieszankę). np. widzę, że ktoś jest szczęśliwy, ja chciałabym, a nie mogę. i to "nie mogę", ta bezsilność, ta słabość, ta niemoc i rozpacz budzą nienawiść do siebie, do matki (bo to przez to, że nie dała mi dobrej bliskiej relacji teraz mam takie trudności emocj. jako dorosła). no i wyżywam się na sobie i matce, i trudno to kontrolować. bo ta bezsilnosc jest nie do wytrzymania. no i emocje zw. z tymi trudnymi sytuacjami, to, że sobie z nimi nie radzę.

 

tyle, że samo pisanie o tym nic nie zmienia. bo to trzeba przeżyć przy obecności kogoś empatycznego. i przetrawić. przetrawiać raczej, wiele razy. o ile się kogoś takiego u boku ma, bo ja na razie nie :(

 

oj kochana ile w Twoim poście widze siebie

 

-- 04 maja 2011, 19:40 --

 

Interesuje mnie wspólny mianownik u osób bardzo silnie zaburzonych, emocjonalnie, czy nieemocjonalnie, to już wszystko jedno, jeśli czujesz się zaburzony/a, ciężko ci żyć, to właśnie pytam, czy towarzyszą ci tego typu objawy, żeby upewnić się, czy zaburzeni mają coś wspólnego.

Może inne objawy są na pierwszym planie, na przykład częste rozmyślanie o przeszłości, lęk przed przyszłością. Co czują osoby okaleczające się, co ich do tego popycha, czy to są ciężkie uczucia, których nie można znieść, czy coś innego? Jak to jest u was?

 

 

.

 

ja bardzo czesto analizuje cała moja przeszlosc,takze analiza jest raczej krytyczna niz na plus..ja czuje sie zaburzona mam rozpoznane schizoafektywne,ciezko sie zyje dlatego ze jestesmy osobami nazbyt wrazliwymi niz inni "niezaburzeni ,ze tak napiszę ale to nie wazne zeby szukac u siebie cech stwierdzajacych _to zaburzenie jakies konkretne,co tez robiłam wielokrotnie .To nie pomaga walczyc,czuc sie lepiej,to "błędne koło" bardziej a nawet dół :oops: Właśnie dzisiaj na terapii terapeutka poruszała i mam to dokonczyc "w jaki sposób można starac sie pomniejszac terazniejsze, te które mamy problemy i to chyba beda wydaje mi sie "takie zabezpieczenia " na lęki

w przyszłośc"

a Wy jak cczujecie, :?:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

gdzieś przeczytałam takie słowa o istocie autoagresji: że człowiek, który czuje się bezsilny i słaby w relacji(relacjach) z drugim człowiekiem, nad którego zachowaniem (ewentualnym ranieniem) nie ma kontroli i trudno mu wyrazić sprzeciw złość (z obawy przed odrzuceniem) obiera pozycję "tego silniejszego" właśnie w akcie autoagresji - tu staje się katem... samego siebie, ale katem, władcą. następuje swego rodzaju rozdwojenie jaźni, podziału siebie na dwie części: jestem ja-mocna-silna, która sprawuje władzę nad tą-bezbronną-słabą. jako kat rządzę i decyduję, mam przewagę nad bezbronną sobą. full kontrola, kult siły. tyle, że to jest iluzja. i ta teoria moim zdaniem dość dobrze tłumaczy, dlaczego bardzo często nie da się "zamienić" aktu autoagresji w np. uderzanie pięścią w podłogę albo wyżycie się na sportowo. bo nie chodzi o zwykły upust emocji tylko i wyłącznie. ale o to, aby mieć przewagę, kontrolę i władzę nad człowiekiem, ustawić się w pozycji silniejszego. patologicznie - bo przeciw samemu sobie.

straszne, chore, niesprawiedliwe.

 

 

bo mnie karałaś za złość, mamo.

groziłaś, że umrzesz i sama jak palec zostanę.

i ciągle się tego boję, że jak spróbuję inaczej, to CAŁY ŚWIAT się ode mnie odwróci.

 

no więc tę złość, którą czuję

obracam przeciwko sobie

a i tak jestem SAMA...

 

i co z tego, że być może cały świat się ode mnie odwróci

skoro ja sama odwróciłam się przeciwko sobie?

i mimo, że ludzie fizycznie są wokół

samotna się czuję?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lubię widziec,jak sama przed sobą się płaszczę i proszę "przestan!".

 

A w tym samym czasie tatuś, mamusia, mają się dobrze :smile:

dzięki córce męczennicy

(ci rodzice "z głowy", chociażby)

wychowali sobie małą masochistkę i mają święty spokój

:evil::evil::evil:

 

to ja samą siebie komentuję...

 

mówiłam mojej matce "przestań!" i nic to nie zmieniało.

bezsilność.

albo groźnie było.

i przestałam jej tak mówić.

i mam, ku..a, efkę teraz!

 

ale jak ktoś kiedyś napisał:

spróbuję sobie oderwać tę efkę, choćby nawet miał mi przy tym odpaść kawałek mięsa.

symbolicznie.

 

Bo zdałam sobie sprawę, że skoro siebie mogę ciąć do mięsa i o swoim samobójstwie myślę, a jestem człowiekiem, to potencjalnie niewiele mnie różni od mordercy z Milczenia Owiec. Przerażające.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tatuś i Mamusia.

W "Muminkach" wystepowali,nie?

 

Boli mni głowa.Przepaliłam się,dym dotarł do żołądka,powodując mdłości,dotarł do serca,sprawiając,że bije za szybko.

Mamusia..siedzi kilka metrów ode mnie.Jest obrzydliwa,belkocze cos,myśli,że jest zabawna.

 

Mam nadzieje,że z oddali będę mogla na to wszystko spokojnie zwymiotować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam nadzieje,że z oddali będę mogla na to wszystko spokojnie zwymiotować.

 

Ja bym chciała wiesz, tak symbolicznie. Bo fizycznie nic nie daje, żadnych zmian.

W oddali od rodzinki i jej toksycznych mechanizmów spokojnie sobie zwymiotować wszystkie żale, złości, upokorzenia, smuty i przyjrzeć się temu, co ja zeżarłam i po jaką cholerę robię to dalej. A potem zobaczyć, co jest dobrego do jedzenia. Bo może tylko u mnie w domu dają paskudne żarcie, a są miejsca lepsze.

 

Np. na 7f. Albo mieć na tyle sił, aby się wyprowadzić z domu i chodzić na terapię w innym mieście (nie mam tych sił). Z dala od nich. Bo jak tu siedzę, wkręcona w chore układy to jest źle, oj źle.

Wczoraj był sajgon, nie sajgonki. Agresja wzięła w górę, a potem biegłam biegłam biegłam i całe miasto w deszczu przebiegłam. I wróciłam jak zmokła kura, do domu. Tak jest bez sensu. To nie jest życie :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo może tylko u mnie w domu dają paskudne żarcie, a są miejsca lepsze.Np. na 7f

Jesli chodzi o odpowiedz w sensie doslownym, to na 7f jest okropne jedzenie...miesa jak na lekarstwo, kroluja makarony i kasze i w ogole jest niedobre...jesli sie tam wybierasz, to radze sie zaopatrzyc w wieksza ilosc pieniedzy zeby cos dokupowac.

A co do efektow leczniczych 7f, to mam ambiwalentne odczucia...mi nie pomogl ani w 1 gramie, ale ja mam problem nietypowy, ze nie mam uczuc...wiec pretensje mam do nich nie o to, ze nie pomogli, ale ze nie wierzyly, ze wmawiali, ze klamie, ze nie rozpozonali ciezkiej depresji i nie dali leku i ze w ostatecznie nie umieli powiedziec "nie umiemy pomoc"...Jakbym miala normalne uczucia to pewnie by mnie zlosc wykrecala na myls o tym oddziale...ale niektorym ponoc pomaga, wiec nie chce CI psuc nadziei...choc powiem CI, ze jesli masz typowe zab. osob. ( tzn takie, w ktorych ocs od CIebie zalezy, bo ja na moje nieodczuwanie uczuc nie mam zadnego wplywu :( ) to najwiecej mozesz pomoc sama sobie i oni pewnie tez CI to beda mowic...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesli chodzi o odpowiedz w sensie doslownym, to na 7f jest okropne jedzenie...miesa jak na lekarstwo, kroluja makarony i kasze

 

To bardzo dobrze, bo ja mięsa w ogóle nie jadam.

(Pomijając to, że dla mnie jedzenie mogłoby nie istnieć..)

 

 

A co do efektow leczniczych 7f, to mam ambiwalentne odczucia...mi nie pomogl ani w 1 gramie

 

No tak, ale w sumie to byłaś tam tylko dwa miesiące, prawda? Czy trzy?

(Przyznam, że po konsultacjach jestem raczej sceptyczna).

 

 

ale ja mam problem nietypowy, ze nie mam uczuc...

 

Jaki tam nietypowy - masz silną blokadę emocjonalną i tyle.

Miałam wiele lat. Przez kilka terapii nic. I nawraca czasem, w pewnych sytuacjach.

To "tylko" mechanizm obronny, choć bóg wie, jak bardzo się wobec niego czułam bezsilna.

 

 

ze nie rozpozonali ciezkiej depresji i nie dali leku

 

Tu współczuję. Czasem trzeba ulżyć zbyt wielkim cierpieniem podając lek. To mi się nie podoba, bo jest taki poziom cierpienia, że pozostawianie człowieka bez leku to masochizm lub bezmyślność :evil::(

 

i ze w ostatecznie nie umieli powiedziec "nie umiemy pomoc"...

 

Brak uczuć, ale powiedzieć tak Tobie po 2 miesiącach to by lekka przesada była, nadużycie. Rzadko kiedy blokady emocjonalne puszczają w takim okresie czasu. Zazwyczaj to dłuuugo trwa, bo przecież po coś to służy. Dlaczego nie dotrwałaś do końca? Tak źle się czułaś? Co zrobiłaś potem?

 

ze jesli masz typowe zab. osob. ( tzn takie, w ktorych ocs od CIebie zalezy, bo ja na moje nieodczuwanie uczuc nie mam zadnego wplywu :( )

 

A co za różnica? Wierzę, że nie masz wpływu woli. Moja blokada, mój "brak uczuć" też nie puścił pod wpływem wysiłku woli, to się inaczej zadziało, dość spontanicznie. Bo tu raczej nie o wpływ woli chodzi. Wola to raczej obejmuje zachowania - podejmowanie ich bądź powstrzymywanie się od nich. Stany emocjonalne to już nie bardzo. Ja mam silną depresję, myśli samobójcze, lęki, derealizacje, depersonifikacje - i to nie jest na moje świadome życzenie. Ale zależy ode mnie w sensie tego, że to jest jednak moja psychika. Jak nie ode mnie to od kogo? Już wiem, że to nie biologia, że gdzieś, na nieświadomym poziomie, "wolę" czuć to. Tak, jak Ty "wolisz" nie czuć, z pewnych powodów. Świadomie to ja wybieram zdrowie i szczęście...

No, ale zgadzam się, że czasem terapeuci podchodzą do tego tak, jakby pacjent uprawiał świadomą manipulację i wszystko było jego wolnym wyborem i podlegało woli tu i teraz. W to nie wierzę i takie podejście bardzo rani.

 

A jeżeli poczuję, że oni całą odpowiedzialność za moje leczenie i brak poprawy będą zwalać na mnie - na moje zaburzenia i motywację/brak - to zabiorę manatki. Bo t jest nie fair. Bo odczułam na własnej skórze JAK WIELE zależy od kompetencji i osobowości konkretnego terapeuty. Bo ktoś sprawił, że mi puściła ta wspomniana emocjonalna blokada, mimo, że przy kilku terapeutach-autorytetach to się nie udało. Po prostu ta osoba była taka, że jej zaufałam i emocje spontanicznie się pojawiły. To był szok, że czuję, przeżywam... DUŻO zależy od osobowości terapeuty. Wcześniej to ja opowiadałam intelektualne historyjki o moim życiu, uczuć zero. No i tj. Ty mówiłam, że nie nie czuję, że tego nie przeżywam... bo tak było. A przy tej osobie po kilku sesjach wybuchłam płaczem i czułam całą sobą.

 

A czy mogłabyś mi powiedzieć, tak oględnie, jak wyglądały Twoje sesje z terapeutą? Jaką on postawę przyjmował?

Czy Ty cały czas mówiłaś głównie o tym, że nic nie czujesz, CZY głównie o Twoich relacjach z rodziną, z ludźmi, jak wyglądają?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naranja, ja nie żałuję, że stamtąd wyszłam. Po wyjściu poszłam do 3 lekarzy i każdy niezależnie stwierdził głęboką depresję. Dostałam wieeeelkie dawki wenlafaksyny i mogę funkcjonować na tyle, że chodzę do pracy i się utrzymuję. Na oddziale była młoda lekarka, w moim wieku, koło 30-tki i zgłaszane przeze mnie objawy ignorowała...a raczej konsultowała z ordynatorką i to ordynatorka podejmowała zaocznie (ale chyba po konsultacje z innymi terapeutami) decyzje co do leczenia...ja nie żałuję, że stamtąd wyszłam..teraz chodzę do naprawdę profesjonalnej terapeutki, bardzo zaangażowanej w proces leczenia.

Co do osób, które przetrwały pół roku na 7f to mówiąc szczerze o rewelacjach nie słyszałam...niektórym ponoć pomogło, inni tuż po wyjściu rozwalili się na nowo...dla mnie ten oddział jest niedpracowany. Do mojego przypadku podeszli, że KŁAMIĘ z tą pustką :evil: ...wyobraż sobie...gniłam tam z potwornym cierpieniem, lękiem, depresją, pragnieniem zabicia się ( na tym mój panel odczuwania się kończył) a oni ciągle, że mam przestać kłamać...coś na tej zasadzie...ale nie chcę się straszyć...tam ogólnie jest miło...niektórym pomagało to, że spotkali inne osoby z podobnymi problemami...ja byłam w pokoju z bulimiczką i wydaje mi się, że ją ta terapia naprawdę postawiła na nogi...ale wymagało to od niej wielkiego, wielkiego wysiłku, bo musiała ciągle strasznie się pilnować, żeby się nie obżerać...i podejrzewam, że ta skłonność pozostanie u niej na lata i że samej skłonności żadna terapia nie cofnie, bo to już jest zakodowane w głowie, tak jak to, że niektórzy np. pasjonują sie samochodami...na to chyba nie mamy wpływu...ale widziałam po Niej, że terapia pomogła jej się zmobilizować i do tego zmieniła niektóre schematy, w których została wychowana...czy to dużo - nie wiem. Nie mam z Nią kontaktu, więc nie wiem ile w Niej zostało z tej terapii..

Moje sesje z terapeutą to była wielka wielka porażka...i głównie dlatego nie wiedziałam sensu tkwienia tam. Tylko ja jedna miałam tego terapeutę i wszyscy mi współczuli i z politowaniem kiwali głowami...sprawiał on wrażenie urzędnika, któremu płacą za "wysiedzenie" odpowiedniej ilości godzin na oddziale...podczas sesji siedział z zamkniętymi oczami (wyglądał jakby spał) i prawie się nie odzywał...ja mówiłam ciągle to samo...że nie mam uczuć i czuję niewyobrażalne cierpienie...za każdziutkim prawie razem mówiłam to samo, bo co miałam mówić jak nic nie przezywałam, a on tylko słuchał i podczas danej sesji przemówił dosłownie kilkoma zdaniami...

 

-- 05 maja 2011, 13:04 --

 

To co piszesz o swoim nieprzeżywaniu to dosłownie jakbym o sobie czytała...ja teraz chodzę ( prywatnie niestety) do naprawdę naprawdę bardzo trafionej moim zdaniem terapeutki...w całym moim wieloletnim procesie chorowania nie miałam jeszcze takiego jak teraz wrażenia, że dany terapeuta jest a) kompetennty b) zaangażowany c) bardzo mu zależy, żebym wyzdrowiała, a nie żebym mu latami buliła kasę c) ściśle wspólrpacuje z lekarzem, omawia z nim mój przypadek prawie co tydzień d) przechodzi superwizję, e) podchodzi holistycznie - interesuje się relacjami w rodzinie, sprawami w pracy, w ogóle wszystkim e) nie wmawia mi rzeczy, które nie mają miejsca f) ma fajne pomysły behawioralne, które trochę ułatwiają funkcjonowanie...jakbyś była z mojej miejscowości to polecałabym dużo bardziej niż Kraków...choć w Krakowie byli różni terapeuci i niektórzy ponoć bardzo udani...w Krakowie jest jeszcze tak, że każdy ma swoją pielęgniarkę...ja miałam akurat najlepszą...chwilowo mi wyleciało jak się nazywała ( na imię miała Małgosia) i życzę Ci, żebyś też ją miała.. jedna z nielicznych tam pielęgniarek z wyższym wykształceniem, bardzo kontaktowa, serdeczna, życzliwa, życiowa...

Co do Krakowa, to uprzedzam Cię, że tam jest bardzo brzydko...pokoje są brzydkie, łóżka zwykłe szpitalne blaszane...w niczym nie przypomina to kliniki z "Przerwanej lekcji muzyki"...widać, że to taka klinika " na miarę naszych możliwości":> Dla nie wnętrza są ważne, teraz gdy jestem taka zobojętniała, to mniej, ale i tak...poza tym bardzo nie podoba mi się, że tam jest tak mało przepustek, że prawie nie można wychodzić na miasto (chyba, że ktoś w ogóle do domu nie będzie jeździł)...gdy ja tam byłam, miałam jeszcze dużo większy problem z aktywnością niż teraz, cały czas siedziałam na łóżku, nawet z ludźmi nie rozmawiałam prawie ( taką miałam pustkę w głowie) i przydałby się jakiś program aktywizujący, zachęcający do wychodzenia, a nie trzymanie ludzi w murach szpitala psychiatrycznego przez pół roku...dla mnie to paranoja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×