Celibat i abstynencja seksualna to według mnie coś pozytywnego, coś jeszcze bardziej godziwego niż małżeństwo.
Bardziej boję się piekła wiekuistego i tortur fizycznych w nim niż niewygody psychicznej związanej z brakiem spełnienia pragnienia intymności cielesnej z kobietą. Wieczne potępienie jest nieskończenie gorsze od doczesnego celibatu, który trwa raczej co najwyżej kilkadziesiąt lat. Nie chcę Was skrzywdzić, pisząc o tym, nie chcę też zrobić z Was skrupulantów.
Dla mnie większym problemem jest możliwość wiecznego potępienia niż brak żony, przyjemności seksualnej.
Nie wiem, czy Kościół Katolicki wydałby mi zgodę na zawarcie małżeństwa. Jestem poważnie zaburzony psychicznie. Mam problem nie tylko z brakiem żony, ale i z żałosnymi umiejętnościami życiowymi (dotyczącymi m.in. pracy i dbałości o gospodarstwo) oraz z "dojmującymi" problemami religijnymi.