Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Monika1974, tak,tylko,że teoretycznie to ja zawsze wiedzialam jak należy sie zachowywać,jak żyć.W praktyce paraliżowal mnie wlasnie lęk i bezsilność,a terapia nie zniosla tych uczuć..może za dużo oczekuje,a za malo się staram-nie wiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że jedno wiąże się z drugiem... mając zaburzenia osobowości, często gubimy się, jesteśmy skołowani to może spowodować zaburzenia lękowe, gdyż świadomość nieprawidłowości Naszych zachowań budzi lęk... z czasem i objawy somatyczne... ale i odwrotna wersja jest realna. Człowiek znerwicowany bojąc się różnych rzeczy może w rezultacie zatracić się w tym co tak naprawdę jest dla Nas prawdziwe... depresja też często się tu pojawia - a co się dziwić, gdy człowiek walczy o siebie, o jakość swojego życia i mu nie wychodzi... to z kolei może spowodować autoagresję, ta z kolei zaburzenia osobowości, samookaleczania i skłonności samobójcze... ech... błędne koło....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974, Shadowmere, psychoterapia to nie jest łatwy kawałek chleba. Chyba wszystkie nie należymy do osób, które dają się łatwo prowadzić za rękę. Pewnie macie tak samo jak ja, że ciagle wszystko podważacie, w tym sam sens psychoterapii i jej efekty. Ja się przez 2 lata zastanawiałam, po co ja to robię, to niewiele zmienia, tak jak pisałaś, Monia, zdobywasz wiedzę, ok, ale co z tego, jak nie umiesz jej wprowadzić w życie.

Na mojej nowej terapii jest inaczej. Może terapeutka nie mówi mi co mam robić, ale bardzo dobrze naprowadza mnie na właściwe tropy. To dopiero początek, więc nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy mój słomiany ogień zgaśnie. Ale dałam się już trochę "rozkopać" i w tej chwili się przeciw temu nie buntuję, bo już nie mam na to siły. Niech się dzieje co chce, to chyba moja ostatnia próba i zamierzam pójść na całość w tej terapii. W końcu nie mam nic do stracenia......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Na mojej psychoterapii babeczka też mi nie mówi co powinnam , a czego nie powinnam. Czasami podczas romzmowy jest tak,że to ja wyciągam wniosek, a potem jest ogólne moje ździwienie,że sama do tego doszłam. Ale co z tego? A ona często przy omawianiu np. moich stanów...bo ja jej często mówię,że np. tak i tak zareagowałam, takim , a nie innym stanem emocjonalnym i,że mnie to niepokoi. Ona mi przedstawia jak on a to widzi. Że np. zauważyła u mnie to i to. Albo ostatnio zapytała, przed swoim urlopem czy i jak sobie wyobrażam koniec terapii, kiedy poczuję,że już nie muszę tam uczęszczać. No to jej odpowiedziałam,że wtedy, kiedy nie będę miała poczucia choroby. Ona znowu zapytała co to znaczy,że czujęsie chora. Więc ja jej mówię,że mam napięcie,ze siebie nie rozumiem,że mam poczucie,że stoję,że cofam się. Ona mówi,ze dużo się dzieje u mnie,ze nie tylko mówię, ale i działam, więc w terapii jestem dwutorowa,że jest to rozwojowe u mnie. No to ja znowu do niej z pytaniem: to dlaczego sama ze sobą czuję się źle.Ona mówi,że są to dla mnie nowe sytuacje.Że w końcu zaczęłam np. czuć smutek. Że wcześniej sienad tym nie zastanawiałam, nad moimi emocjami, poprostu w cośwchodziłam i sięnad tym nie zastanawiałam. No to ja jej mówię,że nie chcę się juz zastanawiac, chcę,zeby było tak jak dawniej. A ona pyta jak? Albo czy wcześniej czułam sie szczęśliwa? Ja jej mówię,że teraz patrzac z perspektywy czasu np. na mój związek to,ze nie , nie byłam. No to ona mnie pyta co to jest dla mnie szczęscie. No to ja jej mówię,że rano się budzic z uśmiechem i nie zastanawiać się:acha, znów mam to napięcie. Weszłam w romans, rzuciłąm wszystko. Ona powiedziała,że jeśli tak zrobiłam to mam sie nei obwiniać...bo jak komuś jest gdzieś dobrze to nie ucieka w coś. Mówiła,że zbytnio weszłam w objawy swoje. Jak jestem przerazona to mi mówi,ze naprawdę nic niepokojącego u mnie nie widzi.Że teraz tak będzie, ale,że to wszystko zacznie się zmieniać. Qrwa,słyszę to juz jakiś czas. I prawda jest też to,że ja jestem z tych ludzi co się bardzo niecierpliwią. Od razu chcą efektów, czarnego na białym. Nie umiem nie wnikać w coś co mnie np. nurtuje.Z tego powodu grzebię, dopytuję, wydzwaniam-tak jest w pracy. Juz z tego powodu miałam nieraz niekomfortowe sytuacje. Potrafiłam np. z pyskiem do księgowej zadzwonic,że ja średnią urlopową wyliczyłam tak i tak,że tak się liczy. Byłam wcześniej u prawniczki. A to,że inne dyrektorki sobie od wielu lat liczą w taki , a nie inny sposób, to ich sprawa. W ogóle się wyłamuję z grona dyrektorek bo np. inaczej n-ciele u mnie prowadzą dokumentację. Zostaję przy swoim, ale często się denerwuję, emocjonalnie przeżywam,ze ktoś się ze mna nie zgadza.

Skomplikowane to wszystko. Niby pozostaję przy swoim, ale to przeżywam. A ostatnio to w ogóle jestem zła,ze muszę do pracy jeździć. Jak się ktoś do mnie zwraca, to ja reaguję w środku oczywiscie " Co znowu ode mnie chcesz?", z takim nastawieniem, w duchu "cholera co znowu?". Zawsze byłam perfekcjonistką. Ale sie nad tym nie zastanawiałam. POprostu jak coś robiłam, to miało to być dobrze zrobione. Ale teraz trochę sfolgowałam, ale i z tym odpuszczeniem pojawiły się mysli....czy ja w ogole do tej pracy się nadaję? Powiedziałam to terapeutce. Ona do mnie,ze wg prawa mam mieć dobrze w papierach. Terapeutka powiedziała,ze wcześniej sie nad tym nie zastanawialam, teraz się zastanawiam,że to dobrze. No to ja jej mówię,że zastanawiam się nad tym czy się nie wypaliłam też zawodowo. Ona znów z pytaniem dlaczego tak uważam...no to jej mówię,ze chodzę do pracy jakby za karę. Ale powiedziałam jej też,że jakbym miała gdzieś na taśmie pracowac i wykonywać jednostajną pracę przez 8 godzin 365 dni w roku to samo......to byłoby to dla mnie jeszcze gorsze. Ona mówi,że każda praca jest ciężka. Ma rację. No to co sie dzieje,że tak mam? Ona mi mówi,że to co teraz się ze mną dzieje to ,ze ja sie niby przebudowywuję. I znów ją pytam...dlaczego to tak wygląda. Ona mówi,że to są sytuacje nowe dla mnie i jeszcze sie w nich nie potrafię odnaleść, ale ,ze spokojnie,że ja z tego wyjdę.

Czasami wychodzę od niej jak na skrzydłach. Na drugi dzień nei umiem sie znowu pozbierać i tak to wygląda do nastepnej sesji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie tak to wygląda! To jest strasznie frustrujące, ja Cię doskonale rozumiem! Jesteś w pewnym stanie, gorszym niż ten, w którym byłaś (tamten zdaje się mniejszym złem) i w dodatku nie wiesz, dokąd to wszystko prowadzi. I ciężko uwierzyć terapeutce na słowo, że to pozytywne zmiany, że jest dobrze. Moja poprzednia bardzo często mówiła mi, że wszystko idzie w dobrą stronę, podczas gdy ja byłam w przekonaniu, że stała się jakaś katastrofa. No i jak tu się nie wnerwiać?!

 

Fantastycznie opisałaś pewien tok myślowy. Jak zaczynasz rozmyślać o tym wszystkim co się dzieje, to masz taki mętlik, że zaczynasz żałować, że w ogóle się za tą terapię brałaś, bo coraz mniej rozumiesz!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Tak, a ja lubie wiedziecdo czego wszystko zmierza. A teraz nie wiem nic. Nie jest to tak,że stoję w miejcu bo boję się isć dalej? Co ja piszę....dalej.....

Ja nawet nie wiem gdzie mam iśc. Stoję jakby cały czas w miejscu. Nawet nie widzę przed sobą,że mam jakiś wybór. Bardzo jestem zaniepokojona tym faktem. Modlę się o koniec dnia. Bo jak jest dzień to nie wiem co mam ze sobą zrobić. W takim jestem teraz stanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, no, ale co? Przecież nie zakonczę terapii! Jestem totalnie rozłożona, podzielona, rozdrobniona i nie umiem się sama poskładać. W takim stanie nie mogę zakończyć sesji.

Myślisz,że jest sens dalszego chodzenia na terapię? Że w koncu zostanę posładana? Pytanie też tyczy się Ciebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak Monika, sens jest. Pomyśl, że włożyłaś w to już kupę czasu. To tak jakby w czasie podróży zatrzymać się w środku drogi, na jakimś poboczu nie wiadomo gdzie. Już chyba lepiej dotrzeć do celu - nawet jeśli jesteś niepewna, jak tam właściwie jest i czy w ogóle trafisz. Ale przede wszystkim nie znasz drogi powrotnej! Poskładasz się teraz do poprzedniej "wersji"? Chyba nie.... Wiesz, to trochę tak, jakby zostawić otwartego pacjenta na stole operacyjnym, budzi się z narkozy i........ :hide:

 

Jeśli ufasz swojej terapeutce, to nie przerywaj. Relacja z terapeutą jest podstawą sukcesu terapii, tak mi powiedziała moja ostatnio.

Ja pierwszy raz tak dobrze się czuję w tej relacji, ostatnio nawet dzień po sesji miałam potrzebę napisania do niej maila, aby jej coś przekazać, a ona mi odpisała i mnie bardzo podbudowała. Nie mogę z tego zrezygnować, bo mnie jest bardzo trudno budować bliskie, zdrowe relacje, to się już może nie powtórzyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Lubię czytać takie podbudowujące wypowiedzi. Pewnie też nie dostrzegam dobrych dni, bo jest ich mało, a widzę tylko te straszliwe i na nich się skupiam. Zawsze byłam pesymistką.

Przeraża mnie,ze już tyle czasu chodzę. Ale mam taką małą nadzieję w sobie mimo wszystko,że terapia mi pomoże, nie chcę dopuszczać innej myśli. Łapię się czasem na tym ,że chcąc zwrócic na siebie uwagę, robię jazdy G. Ale brakuje mi właśnie takich pocieszeń,ze wszystko się poukłada,że będzie dobrze. Takie małe dziecko w sobie mam.Niby dorosła kobieta ze mnie, a w środku pewnie te maleństwo, które nie dorosło. I stąd ten konflikt. Na pewno tak jest. A teraz wiem,że sobie sama muszę dawać radę i stąd ten bunt i złość we mnie. Kiedy dzieciątko dorośnie? Wyrówna wiek z moim ?

Zloszczą mnie rzeczy, które zdrowego by nie ruszyły. Albo mi się tylko tak wydaje.

Na dzień dzisiejszy niczego nie jestem pewna.

Mam nadzieję,że to co mi pwoedziałaś,że to sięzisci, tylko czasu potrzeba no i własnej pracy, chociaż nie wiem jak mam pracować.

 

Jadę do ciotki na kawę.

Będę potem. Pa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika, a rozmawiasz z nią o tym wewnętrznym dziecku? Ono dorośnie, tylko musisz się nim zaopiekować. Ono potrzebuje uwagi. Musisz się nim zająć. Dla mnie kiedyś, gdy poprzednia terapeutka mi o tym wewnętrznym dziecku mówiła, to się wściekałam. Najpierw uważałam, że to głupie, mam gadać do jakiegoś dziecka co jest niby we mnie? Potem, jak już się zgodziłam na wersję z wewnętrznym dzieckiem, to myślałam, że to jakiś rozkapryszony bachor, który mnie strasznie wnerwia. No ale tak nie można. Tym dzieckiem się trzeba zająć i dowiedzieć się, czego chce. Mało tego, trzeba je pokochać i mu to dać....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Nie, nie rozmawiałam. Boję się jej powiedziec bo będzie myślała,że jestem pod wpływem książki. Ale zauważyłam u siebie coś takiego. Że niektóre cechy u mnie przejawiające sie w kontaktach z ludźmi, starszymi ode mnie, albo dla mnie ważnymi wyglądają tak,że liczę się z ich zdaniem, niekoniecznie się z nimi zgadzając. Czasami dochodziło do sytuacji,że coś mnie wqrwiało tak ,ze dostawałam białej gorączki, ale nie mówiłam nic, gryzłam to w sobie. I potem miałam wybuchy złości, w różnych nawet nieadekwatnych sytuacjach. Drobna nawet rzecz mnie wyprowadzała z równowagi np. pozostawiony włosek na umywalce, albo źle umyta szklanka. Zamiast się cieszyć i docenić,że ktoś pozmywał...robiłam awanture. Wstyd przyznać, ale tak było. Ciągle było źle. A jak mi On coś kupił to się cieszyłam jak dziecko. A jak sama sobie chciałam coś kupic to dzwoniłam pytając czy mogę sobie to kupić. Przewaznie się zgadzał, ale potem miałam to wypominane,że nie umiem oszczędzac,że ważny dom, wydatki, remonty. Wściekalam się, jak małe dziecko. Czasami w żartach pytałam: To my nie jesteśmy bogaci? Liczyłam zawsze na niego, tak jak dziecko na matkę czy ojca. Ale wiesz.....teraz dopiero dochodzę do takich wniosków.

Chcialam yorczka, kupił mi go, mówił,że za dziecka nie moglam mieć bo rodzice sobie tego nie wyobrażali...to,że mi kupi. Wkurzałam się jak zaczynał temat o moim dzieciństwie,że np. nie moglam mieć tego czy owego. Że się tylko uczyłam. To było w poprzednim związku. Chyba zaczęłam go traktować jak ojca.MIałam i mam tatę, ale on nie zajmował się mną tak jak ojciec. NIe przypominam sobie,zeby mie przytulił, wziął na kolana, poczytał coś. Czułam się gorsza w jego oczach niżeli moja siostra, która była jego oczkiem w głowie.

Będąc właśnie w poprzednim związku ze starszym ode mnie o 6 lat facetem po przejściach, którego nie znosiła moja matka, bo uważała,że ja jestem towarem z górnej pólki, cały czas miałam na uwadze to, co powie mamusia. Zbuntowałam się,nie słuchając matki i wyszłam za niego w wieku 26 lat. Po niecałych siedmiu odeszłam od niego bo poznałam kawalera, wydawało mi się,ze jest bardziej inteligentny, że mozna z nim pogadać o wszystkim. Bardzo często za nim tesknię , a najbardziej właśnie jak zaczęły się moje problemy...to się nasiliło. NIe wiem, ja sobie to tłumaczę tak,że on sie mną opiekował, zawsze wszystko było, nie musiałam się niczym martwić, on robił zakupy, opłaty. Czyli teżmnie traktował jak dziecko. Ja chodziłąm do pracy, gotowałam, sprzątałam. Nie zastanawiałam się nad tym,że mi jest źle. Naprawdę. Ale czemu usilnie kontaktowałam się z poznanym kawalerem? Dawal mi to , czego nie dawał mi mój ex? To jest dla mnie zagadką. Z perspektywy czasu nie umiem tego zrozumieć. Ja się o to obwiniam,że nie doceniałam tego co miałam. Najwyraźniej chciałam wyrwać się z domu, w którym matka trzymała dyscypilnę. Z rąk matczynych, do rąk starszego ode mnie faceta, którego traktowałam jak opiekuna....ojca....sama nie wiem kogo...

Fakt,że jak od niego odchodzilam, wracając spowrotem do rodziców.....czułam się jak pies urwany z łańcucha. Bylam przeszczęsliwa.

NIe przeżyłam rozstania wcale na tamten czas. Dopiero półtorej roku temu zaczęłam bić głową w mur, co ja takiego zrobilam....obarczając siebie za wszystko.Od tego momenu uwidocznily się moje zaburzenia. Chyba czas dorosnąć. Tylko jak ja mam to zrobić? nie wiem czy potrafisz mnie zrozumieć.Jest mi cieżko. Naprawdę czuję się bezradna jak dziecko. Nawet nie umiem się zdecydować,żeby zamieszkać samej. Przeraża mnei to. Ja nigdy sama nie mieszkałam. Nawet jak byłam na studiach, to nie mieszkałam w akademiku, z dala od mamusi.

Teraz gdy to wszystko wiem.....wiesz jak ja się z tym wszystkim czuję? Jak niepełnosprawna osoba. Ten fakt tak głęboko bije w moje ego, tak jakbym nie chciała przyjać do wiadomości,że to wszystko prawda. Czyli jakby jedna moja częsc nie dorosła do tego,żeby zacząć coś od nowa bo się wciąż boi. I to przedkląda się również nad obowiązki w pracy. Wciąż się borykam z problemami i myślą czy zrobiłam to dobrze, wciaz potrzebuję aprobaty, potakiwania,że tak,że jest okej. Próbuje sie separować od matki, ale na dzień dzisiejszy mam tyle złości o to,że jestem dzieckiem w głębi, że odbija się to na matce.

Nie wiedziałam,że można porównać siebie do dziecka, tzn, jakąś część mnie. Napewno też wiele spraw wyolbrzymiam, jestem hipochondrykiem, cholerykiem, zodiakalnym baranem pełną gębą.

MOże to rzeczywiście zacznę traktować tak,że mam w sobie dziecko, które zatrzymało się ze swoim wzrostem w wieku.....no właśnie ...w jakim wieku? Nie umiem określić. Bo dziecko nawet podejmuje decyzje. Fakt,że nie takiego kalibru jak dorosły. Nie wiem czy mogę powiedzieć terapeutce,że tak się właśnie czuję.

To dziecko mam pokochać? Jak to zrobić? Rozmawiać ze sobą? Tłumaczyć sobie wewnętrznie? Naprawdę nie wiem jak mam to zrobić. Kiedy to mam robić? Nie mogę przecież cały czas siebie traktować jak maleńką dziewczynkę, z którą będę sieęobchodziła jak z malowanym jajcem. Ciągle ją usprawiedliwiając? Nie doświadczyłam macierzyństwa. Nie wiem jak się wychowuje dzieci. Głupie prawda? Co innego urodzic dziecko i je wychowywac, a co innego wyobrazic sobie,ze ma się w sobie takie wewnętrzne zlęknione, rozkapryszone, złośliwe dziecko, które komplikuje życie. Jak się nim zaopiekować? i Jak się dowiedzieć czego ono chce? Skoro one samo nie wie.......

Ale się zapędziłam w czarny róg.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika, wewnętrzne dziecko, to jakby my w dzieciństwie. To dziecko się odzywa, bo czegoś nie otrzymało. Tak, to część Ciebie, która nie dorosła. Ja mam taką część siebie, ponieważ musiałam wydorośleć bardzo wcześnie, ojciec zmarł, matka wyjechała, całe życie traktowała mnie jak partnera. Nikt się mną nie opiekował. Miałam na głowie chorą babcię. Sama dojrzewałam, myślę, że wtedy już pojawiały się pierwsze zaburzenia emocjonalne, miewałam straszne jazdy, jednocześnie byłam zmuszona dorośleć. A gdzie to dziecko? Któremu się należy uczucie, opieka, dbanie o jego dobro? Ja nie miałam dla niego czasu, bo we mnie powstała osoba zwana Tyranem. Potrzebowałam Tyrana, żeby dać sobie radę z tym wszystkim, co spadło mi na głowę. Ten Tyran zmusza mnie do dawania sobie rady. A dziecko w środku cierpi. Stąd osobowość jest zaburzona. Ja muszę teraz uciszyć Tyrana, aby to dziecko doszło do głosu. Chyba muszę sobie okazać miłość.... Heh.... trudne, zakręcone.

 

Nie wiem, jak dokładnie to jest u Ciebie, ale na pewno takie wewnętrzne dziecko masz. Musisz mu po prostu zapewnić to, o co się dopomina. To dziecko to przecież część Ciebie, to Ty. O tym się dużo mówi w książkach o psychologii. Powiedz o tym wszystkim terapeutce, ona od tego jest. Nie bój się tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Powiem, powiem. MOze być u mnie tak,że ja za długo tym dzieckiem byłam, ale sama nie wiem. Uzależniłam się tak bardzo od matki, a potem od ex. A potem to już czegoś zaczęło mi brakować. Tylko czego? Trochę to skomplikowane. Bo powstają we mnie teraz nowe myśli o tym dziecku...i dużo z przeszłości sytuacji, w których to zachowywałam się jak dziecko. A teraz chciałabym coś rozpocząć na własną rękę i boję się...bo nie wiem jak. Ale też nie do końca. Bo np. 3 latat temu jak odeszłam od ex, to zapragnęłam zostać dyrektorem. Za trzecim podejsciem się udało. Pierwsza i druga porażka była dla mnie jakby dopingiem,że ja muszę dopiąć swego! Bo jakze inaczej. Czyli co? taki kaprys dziecka? Qrcze, teraz się uśmiechnęłam....poważnie.......

Widzisz.....cieżko mi jest samej cokolwiek zdiagnozować u siebie. Mogę sama coś nadinterpretować, albo źle zinterpretować.

Powiem terapeutce, ale dopiero 30.08.,że doszłam do takiego wniosku.

Wiesz...ona wie,ze ja czytałam tą książkę o Rachel. Zapytała dlaczego czytam takie książki i stwierdziła,że ja ją cały czas testuję, ją i mojego teraźniejszego faceta (to ten kawaler, o którym wcześniej pisałam).

Może nie jestem z pogranicza, ale wiem,że mam w sobie jakiś konflikt...to napewno.

Dzisiaj jestem spokojniejsza. Wczoraj ryczałam przed zaśnięciem ,dzisiaj rano z napięciowym bólem głowy się obudziłam. Płacz....od poczucia bezsilności, a bóle głowy od wczorajszego płaczu pewnie.

Męczące jest te lustrowanie siebie samego. Ta ciągła obserwacja jest nieodzownym elementem dzisiejszego mojego życia. Koszmar.

Ktoś gdzieś napisał, chyba nawet na tym forum,że świadomość siebie samego jest odwagą. Ja nie wiem czy dobrze idę , czy w dobrym kierunku. Nawałabym to koniecznością, a nie odwagą. Ja chcę cieszyc się każdym dniem, pomimo,że życie nie jest łatwe. A na dzień dzisiejszy zmagam się ze swoimi myślami. Niech terapeutka już wraca z tego urlopu!

Dziecko nie moze się doczekać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, Przeczytałam.

Czyli czas,żeby powrócić do przeszłości. Trapeutka dużo wie, poznała moją rodzinę i moje wspomnienia z dzieciństwa. Dużo mówiła o mojej złosci, nawet padly słowa,że nie nauczyłam się jej wyrazać.Mówiła,ze mam prawo do niej.

Kurde, ale się papram w tym wszystkim. Ale to dobrze, ja już nic nie mam do stracenia.

Tylko ciekawe skąd u mnie nowotwór w wieku 2,5 roczku.

W wieku 23 lat guz tarczycy, w wieku 30 lat kolejny, ale już niezłośliwe.POtem sprawy ginekologiczne, też nowotworzenie. Kurcze nie chcę myślec w ten sposób,że nerwica jest u mnie kancerogenna. Ale napewno coś w tym jest.

Jak ja bym chciała zdystansować się do tego wszystkiego.

Stronkę dodałam do ulubionych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cały tydzień czekałem na jedną osobę, spotkałem się z nią, przed spotkanie i na spotkaniu bardzo mi się podobała,

dzisiaj oglądam jej zdjęcia, na nią, na jej twarz i dziwnie się czuję... nie potrafię opisać tego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×