Skocz do zawartości
Nerwica.com

Przegrywy


Mic43

Rekomendowane odpowiedzi

W dniu 27.06.2025 o 08:44, Mic43 napisał(a):

nieprawda 🙂 jest mnóstwo osób, które cierpią i nie mają na to żadnego wpływu. W ogóle nie mamy wpływu na to, czy będziemy cierpieć, czy nie. Więc jesteśmy skazani na cierpienie, bo nie da się go wyrugować z życia. Jedni go mają więcej, inni mniej. Niektórych życie to tylko cierpienie i ich życie nie jest warte przeżycia, choć oni sami są wartościowi. 

👏👏👏👏

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, Mic43 napisał(a):

Niby dlaczego nic nie miałoby się zmienić, skoro masz 25 lat dopiero? Zazdro

25 lat to rzeczywiście młody wiek, pełen potencjału i możliwości, a takie słowa jak „niby dlaczego nic się nie zmieni?” brzmią na pierwszy rzut oka jak rozsądne przypomnienie, które ma rozbudzić nadzieję. Ale rzeczywistość często okazuje się mniej linearna i bardziej złożona. Młodość nie jest magiczną gwarancją szybkich zmian, ani przepustką do łatwego odnalezienia się w świecie. Czasem to, co wydaje się naturalne i proste dla innych, dla jednej osoby może być górą nie do przebycia.

Nie chodzi tu tylko o wiek — to raczej kwestia tego, jak na własnej drodze napotykamy przeszkody i ile sił potrzeba, żeby dalej iść, kiedy najprostsze kroki stają się wyzwaniem. Czasem nosimy w sobie bagaż doświadczeń, które wbrew temu, co by się chciało, nie ulatują z wiekiem, lecz wręcz utrwalają pewne wzorce, kształtują sposób, w jaki postrzegamy siebie i świat. Możesz mieć 25 lat i jednocześnie czuć się, jakbyś toczył walkę trwającą już całe dekady.

Zmiana nie pojawia się zazwyczaj z dnia na dzień, jak jakaś olśniewająca błyskawica. To często długi, mozolny proces, pełen potknięć i chwil zwątpienia. Młodość nie zawsze chroni przed tymi momentami — czasem wręcz przeciwnie, bo im większe oczekiwania, tym bardziej bolesne rozczarowania. Być może prawdziwą siłą nie jest szybka przemiana, ale wytrwałość, żeby trwać pomimo wszystkiego, mimo że nie widać jeszcze jasnego światełka na końcu tunelu.

Twoja „zazdrość” jest dla mnie też przypomnieniem, że są ludzie, którzy potrafią dostrzec, że życie to nie tylko ciężar, ale i możliwość, nawet jeśli czasem ta możliwość jest ukryta za mgłą codziennych trudności. Może to właśnie ta perspektywa jest potrzebna — nie po to, by przyspieszyć zmiany, których nie da się wymusić, ale by pamiętać, że one są możliwe. I że warto trzymać się tej myśli, nawet gdy trudno ją poczuć, nawet gdy dotychczasowe próby nie przyniosły efektu.

Dziękuję za ten impuls, bo to właśnie rozmowy i otwartość dają szansę na powolne przesuwanie się z miejsca, gdzie czujemy się uwięzieni, ku czemuś, co może jeszcze mieć kształt nowego początku.

8 godzin temu, Dryagan napisał(a):

Wiesz… czytając Twój wpis, nie mogłem przestać myśleć o jednej rzeczy: to nie Twoje życie jest przegrane, tylko sposób, w jaki o nim myślisz. Napisałeś, że masz pracę, mieszkanie, znajomych, wykształcenie plus młodość – to nie są rzeczy bez znaczenia. To fundamenty, których wiele osób nie ma i za którymi tęskni. Ale jeśli sam siebie nazwiesz przegrywem, to nikt Cię z tego nie wyciągnie – bo to Ty codziennie powtarzasz sobie w głowie, że nie masz szans. A jak długo będziesz tak myślał, tak długo właśnie tak będzie.

To nie znaczy, że Twoje uczucia są nieprawdziwe. One są bardzo prawdziwe i ważne. Ale one wynikają z wewnętrznej narracji, którą sam sobie codziennie powtarzasz. Nikt z zewnątrz Ci tego nie narzuca. Ty sam to sobie robisz – i tylko Ty możesz to zatrzymać. Możesz wybrać, żeby zobaczyć siebie inaczej. Nie pozwól, żeby to kiepskie uczucie zdefiniowało całe Twoje życie. Każdy z nas miał momenty, kiedy czuł się nikim – nie jesteś tu wyjątkiem. Różnica polega na tym, że niektórzy w tym zostają, a inni zaczynają się z tego powoli wygrzebywać – i to nie dlatego, że ich życie nagle się zmienia, ale dlatego, że zaczynają inaczej o sobie myśleć. A to ma potem swój ciąg dalszy: zaczynasz inaczej myśleć o sobie – i nagle Twoje życie się zmienia. Tak to działa.

Nie jesteś przegrywem - jesteś człowiekiem, który utknął w swoim błędnym myśleniu. I z tego da się wyjść – ale pierwszym krokiem jest to, żeby przestać siebie stygmatyzować tym określeniem. Bo ono nie jest prawdą. To tylko etykieta, którą sam sobie przykleiłeś. Możesz ją też sam odkleić. Tak po prostu.

Dziękuję za Twoją odpowiedź. Czytałem ją kilkukrotnie – i za każdym razem miałem wrażenie, że ktoś próbuje do mnie dotrzeć przez warstwy ciszy, w które przez lata owijałem samego siebie. To nie jest łatwe – nie dlatego, że jestem zamknięty, ale dlatego, że nie wiem już, czy którakolwiek z tych warstw daje się naprawdę rozchylić. Ale fakt, że próbujesz – że mówisz nie tylko z troski, ale też z wysiłkiem zrozumienia – to ma znaczenie. I chcę Ci za to podziękować.

Napisałeś, że to nie moje życie jest przegrane, tylko sposób, w jaki o nim myślę. Chyba rozumiem, co masz na myśli. W teorii zmiana wewnętrznej narracji może zmienić trajektorię losu, ale spróbuję wyjaśnić, dlaczego w moim przypadku to nie jest takie proste. Ta historia zaczyna się nie od myśli, ale od doświadczeń, które je ukształtowały.

Przez długi czas miałem nadzieję. A może lepiej: upór. Wewnętrzne przekonanie, że jeśli tylko będę wystarczająco się starał, coś się przesunie, coś się otworzy, coś zacznie zazębiać. Wierzyłem, że nawet jeśli nie mam naturalnej łatwości w relacjach, w przebijaniu się, w oswajaniu rzeczywistości, to dzięki cierpliwości i wysiłkowi mogę zbudować coś własnego, coś mojego.

Próbowałem. Rzeczywiście próbowałem. Zmieniałem środowiska, szukałem ludzi, podejmowałem terapie, przekraczałem siebie, tłumiłem lęki, uczyłem się komunikacji, wytrwałości, pracy. To nie była pasywność. To nie był brak inicjatywy. Wręcz przeciwnie – wiele z tych prób wymagało ode mnie więcej niż od tych, którym takie działania przychodzą naturalnie.

Jednak im więcej prób kończyło się ciszą, rozczarowaniem, brakiem odpowiedzi – tym trudniej było zrozumieć, co robię źle. A może to właśnie pytanie „co robię źle?” zaczęło budować we mnie to, co dziś nazywam utratą wiary w samego siebie. I nie jest to figura retoryczna, tylko surowa świadomość, że powtarzające się niepowodzenia zaczynają nadpisywać moje poczucie wartości.

Z czasem pojawił się jeszcze ból – bardziej fizyczny, pierwotny, nieustępliwy. Początkowo epizodyczny, potem codzienny, teraz stały. To nie jest metafora ani cień psychosomatyczny. To realny ból mięśni, głowy, karku, który zmienia ciało w napięcie, którego nie da się rozluźnić.

Przeszedłem badania neurologiczne. Diagnoza – nadwrażliwość neuronów. Układ nerwowy, który nie potrafi się wyciszyć, ciało reagujące na codzienne bodźce jak na zagrożenie. Codzienne funkcjonowanie w stanie gotowości, choć nic się nie dzieje, poza bólem, który powraca.

Trudno w takim stanie myśleć o zmianie „sposobu myślenia”. Myślenie jest skutkiem przeżycia, produktem codzienności – chaotycznej, męczącej i pozbawionej punktów odniesienia. Gdy dominuje ból, samotność i napięcie, trudno, by umysł był lekki, otwarty i wolny.

Kiedy słyszę „masz podstawy – mieszkanie, znajomych, wykształcenie” – nie zaprzeczam, ale to są rzeczywistości strukturalne, nie egzystencjalne. To jak powiedzieć tonącemu, że ma buty – prawda, ale buty nie pomagają oddychać. Praca bez sensu, mieszkanie bez domu, znajomości bez kontaktu – to nie życie, to powierzchowne trwanie. Z każdą godziną coraz trudniej powiedzieć, dlaczego jeszcze się unoszę.

Ta praca… jest dla mnie rodzajem męki, codzienną udręką, w której nie przesuwam się do przodu, lecz jedynie staram się nie zatonąć w bezkresnym labiryncie monotonnego istnienia. Nie jest to walka o lepsze jutro, lecz przetrwanie kolejnego popołudnia. To wymaga ode mnie wysiłku, którego często nie jestem w stanie dać, zwłaszcza gdy silne leki – czasem nawet opioidowe – ograniczają nie tylko samopoczucie, ale i możliwości, takie jak prowadzenie samochodu, które przecież od mnie się wymaga. To wszystko pozostawia poczucie utknięcia.

Wiem też dobrze, że inni mają swoje ciężary, często znacznie bardziej dotkliwe, ich historie są trudniejsze, a ból – głębszy. Nie oceniam, nie uskarżam się – po prostu mówię, jak jest z mojej perspektywy, subiektywnie i szczerze. To nie lament, lecz próba nazwania własnej prawdy, bez upiększeń i ucieczki w iluzje.

Moja egzystencja, napakowana farmakologią, by tylko przetrwać kolejny dzień, nie jest tym, czym chciałbym, aby było życie. To nie jest cel sam w sobie, lecz cichy alarm – znak, że ta opowieść wymaga zmiany, choć dziś jeszcze nie wiem, jak się do niej zabrać.

Jeszcze raz dziękuję za uwagę i cierpliwość – czasem to wszystko, czego potrzeba, by poczuć się choć trochę mniej niewidzialnym 🙂 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Prince of darkness piszesz o bólu, napięciu, samotności i poczuciu utknięcia – to wszystko brzmi dla mnie bardzo znajomo. Sam mam za sobą trudne dzieciństwo, urazy, które siedzą głęboko, fobię społeczną i duże problemy z relacjami. Przez lata czułem, że jestem z boku – że coś we mnie nie działa tak jak powinno i że nigdy nie znajdę swojego miejsca. A jednak z czasem – choć długo na to czekałem – coś się zmieniło. Założyłem rodzinę późno, bo dopiero w wieku 35 lat. Nie wszystko od razu stało się łatwiejsze, ale obecność drugiego człowieka i dziecka w moim życiu pozwoliła mi inaczej spojrzeć na samego siebie. Przesunęły się priorytety, coś się we mnie rozluźniło. Wciąż mam w sobie różne lęki i trudności, ale już nie definiują całego mojego świata. Przez to i w pracy się zmieniło, zostałem doceniony jako specjalista, chociaż dalej jestem outsiderem.

Nie piszę tego, żeby dawać proste rady ani nikogo przekonywać, że "wszystko będzie dobrze". Ale wiem jedno: nawet bardzo głębokie warstwy, o których wspomniałeś, mogą się z czasem uchylić – może nie wszystkie naraz, może nie tak, jakbyśmy chcieli, ale wystarczająco, żeby zacząć oddychać trochę lżej. Z wiekiem człowiek przestaje się tak szarpać jak ćma w kloszu. Nadal czasem uderza w szkło, ale coraz częściej siada na chwilę, patrzy inaczej, oddycha spokojniej. I to już robi różnicę. Czasem pomaga też spojrzeć na siebie z boku, nie ze środka – jak na kogoś, komu po prostu warto współczuć, dać trochę luzu i nie oceniać zbyt surowo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×