Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica, mistrz bullyingu.


Nosss

Rekomendowane odpowiedzi

Moje doświadczenie z zaburzeniem lękowym. Muszę to z siebie wyrzucić. ~1800 słów / 10 minut czytania.

 

Wstęp

Jako dziecko byłem wrażliwy, ale pełen inicjatywy, twórczości, zainteresowań. Lubiłem matematykę, szachy, grę na pianinie, sport, chętnie żartowałem, bywałem nawet arogancki czy zaczepny. Nie miałem kompleksów na tle rówieśników. Niektóre osoby uważałem wręcz za "nudne". Wszystko załamało się około 14-go roku życia. Wówczas, w gimnazjum, będąc w wieku dojrzewania, zacząłem pocić się bardziej niż dotychczas, głównie pod wpływem emocji, niekoniecznie negatywnych - po prostu w normalnym, pełnym życia zaangażowaniu w bycie tu i teraz zarówno na lekcji, jak i na przerwie. Kilku chłopaków z klasy zaczęło mi dokuczać, że śmierdzę, wyśmiewając i poniżając mnie różnymi docinkami w obecności rówieśników z klasy i spoza niej. W porządku, mieli rację, tyle że pod wpływem tego rodzaju presji czy wręcz nagonki, zupełnie nagle z względnie beztroskiego chłopaka, będącego tu i teraz, odważnie patrzącego w przyszłość, stałem się kimś innym. Zacząłem świadomie myśleć o tym problemie i wpadłem w błędne koło: boję się, że spocę się, będę pachnieć nieświeżo i będą mnie poniżać -> powstaje stres -> wzrasta potliwość -> pocę się bardziej -> i tak w kółko. Problem jest na tyle wstydliwy, krępujący, że nawet teraz pisząc o tym, mam ochotę po prostu zapaść się pod ziemię - zniknąć. Nic wówczas nie powiedziałem rodzicom ani nauczycielom. Samodzielnie nie mogłem dać sobie z tym rady - ani od strony psychologicznej (napięcie) ani fizjologicznej (faktyczna potliwość), z powodu błędnego koła i codziennego doświadczenia wyśmiania, odrzucenia, poniżenia. Trwało to przez drugą i trzecią klasę gimnazjum.

 

Gimnazjum

Napięcie emocjonalne, którego wówczas doświadczałem, było ogromne. Gdy wróciłem ze szkoły, snułem scenariusze: "jak ciężki będzie kolejny dzień? Jak bardzo się spocę? Jak bardzo mnie wyśmieją? Może któryś z nich [prześladowców] nie przyjdzie?". Gdy wstawałem rano - pamiętam to dobrze i coś się we mnie burzy, gdy to wspominam - już po około 3-5 sekundach od przebudzenia się powstawała myśl "jak bardzo dziś się spocę? O, nie... już czuję silny stres, pot, serce mi wali - czeka mnie słowne znęcanie się i wyśmiewanie mnie". Ruszałem w drogę do szkoły i po przejściu pierwszej przecznicy czułem spadające pod pachą krople potu. Zawsze lękałem się - jak wcześnie to [krople] nastąpi? Za światłami, czy jeszcze przed? Czy w szkole uda mi się siedzieć daleko od największych prześladowców? Czy na przerwach będę miał możliwość schowania się w łazience, czy też musimy np. czekać na apel pod salą gimnastyczną lub coś podobnego, i łatwo mnie dopadną?

 

Mały świat

Myśli o potliwości, wstydzie, odrzuceniu, byciu śmierdzielem, to był cały mój świat. Aktywnie myślałem o tym przez około 6-8 godzin dziennie. Nie było nawet pół godziny pobytu w szkole, w czasie której nie pomyślałbym "jak bardzo się pocę? Czy bardzo śmierdzę? Kto może mnie wyczuć? Jak duża jest szansa, że ta osoba mnie wyśmieje? Gdzie są moi główni prześladowcy - jak blisko?". Wyniki w nauce nie ucierpiały, bo byłem zdolny. Wystarczyło sięgnąć w domu po podręcznik i na chwilę się skupić.

 

Wewnętrzne umieranie

Wskutek tego, zamknąłem się w sobie. Mój świat emocjonalny stał się bardzo ograniczony - lęk przed wyśmianiem, odrzuceniem i poczucie bycia gorszym. Śmierdzielem, z którym po prostu coś jest nie tak. Który żyje na innych prawach. Szczyt marzeń, jeśli chodzi o relacje z innymi, to nie być wyśmianym. Jeśli minął dzień bez intensywnego dokuczania - nie pragnąłem niczego więcej. Nie znaczy to, że nie wracałem wyczerpany błędnym kołem lęku o własną potliwość. Nie przesadzam, gdy mówię, że nie mijało pół godziny bez lęków o potliwość, nieświeżość i możliwość wyśmiania. Każdą czynność, nim ją podjąłem, przeliczałem na ilość wydzielonego potu. To nie było życie, tylko walka o przetrwanie. Wyczerpująca i samotna.

 

Nie miałem już inicjatywy. Coraz mniej żartowałem. Dystansowałem się od innych. Unikałem wypowiadania się w grupie, bo wtedy uwaga innych zwróciłaby się na mnie, i potęgowało się ryzyko, że jak bicz spadłyby słowa: - Dobra, cicho. Śmierdzisz. - Wiesz, co to woda? H2O? - Lepiej byś się umył... Byłem gotów zapłacić każdą cenę, byle takiego scenariusza uniknąć. O konfliktach, nawet drobnych, w zwykłej rozmowie, nie było mowy. Wystarczyłby jeden argument, żeby mnie powalić - "Śmierdzisz.". Nie było warto ryzykować.

 

Liceum

Później było liceum. Nikt nie prześladował mnie aktywnie, choć czasem zdarzał się jakiś uszczypliwy komentarz "za plecami". Nic dziwnego, przecież cały czas odczuwałem silny lęk związany z potliwością, który oczywiście wzmagał ją kilkakrotnie. Nie jest też tajemnicą, że bodziec emocjonalny jak choćby lęk, stymuluje głównie gruczoły apokrynowe, które powodują gorszy smród niż ekrynowe, które służą chłodzeniu ciała - np. przy wysiłku fizycznym czy upale. Błędne koło moich lęków trwało, choć znęcanie się nade mną ustało. Niestety, teraz to ja znęcałem się nad sobą w swojej głowie błędnym kołem myśli, które opisywałem już wcześniej. Nie byłem w stanie tego kontrolować. Myślałem o tym dzień w dzień, przez cały czas pobytu w szkole. To nie było coś okazyjnego. Tak jak w gimnazjum, to była codzienność: lekcja w lekcję, przerwa w przerwę, te same lęki. Każdą czynność, którą miałem wykonać, przeliczałem na: ilość potu, bliskość innych (jak łatwo mogą coś wyczuć), możliwość "ucieczki" w razie potrzeby, oraz ile jeszcze czynności w otoczeniu rówieśników czeka mnie później. Unikałem zaangażowania, ekspresjii, odczuwania silnych emocji - to wszystko wiązało się z jeszcze bardziej wzmożoną potliwością. Wszystkie sytuacje w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie inni byli relatywnie blisko, to był stały, nieustannie odczuwalny, wypalający stres.

 

Odebrana tożsamość

Po powrocie do domu głównie grałem na komputerze. Z nauką nie było problemu, choć obecność w szkole wybitnych uczniów, w porównaniu do których czułem się kiepski, odebrała mi odczuwaną wewnętrznie tożsamość "samotnego i odrzuconego geniusza". Byłem już tylko odrzucony i pełen zgorzknienia. Na co dzień robiłem dobrą minę do złej gry, bo co innego miałem robić. Przecież nikomu bym się nie zwierzył, zresztą jak, skoro z nikim nie łączyła mnie bliska przyjaźń.

 

Coś tu nie gra

Wtedy pojawiły się pierwsze refleksje, że coś jest nie tak. Bo przecież kończąc gimnazjum byłem pewien, że zamykam ten parszywy rozdział, zostawiam tę męczarnię za sobą i zaczynam nowe, normalne, pogodne życie. Ale tak nie było. Rzeczywiście, nikt już aktywnie mnie nie prześladował, ale problem pozostał. Pozostała potliwość i pozostał mój najpotężniejszy wróg, który nie opuszczał mnie na krok - lęk. Lęk, że pocę się, spocę się jeszcze bardziej, będę śmierdział, jak się dobrze nie schowam, to komuś podpadnę i mnie wyśmieje. To byłby koniec świata. Nieraz słysząc słowo "śmierć" (np. na lekcji polskiego) miałem wrażenie, że słyszę "śmierdzi". Podobnie np. ze słowem "siedzi" itd. Lęk nie dawał mi ani chwili spokoju. Cały czas byłem czujny, obserwowałem siebie, swoją potliwość, otoczenie, poziom zagrożenia (kto jest w pobliżu i jak blisko) i możliwość ucieczki (czas do końca lekcji, możliwość odsunięcia się dalej itd.).

 

Idzie ku lepszemu?

Z drugiej strony wydawało mi się wtedy, że "nie jest aż tak źle", tzn. czuję się źle, wyczerpują mnie moje lęki, ale przynajmniej nie jestem aktywnie prześladowany. A gdy wrócę do domu, mogę grać na komputerze. Nie zwracałem uwagi na to, że inni rozwijają się jako osoby, świadomie dobierają znajomych, zaczynają określać się, mają inicjatywę, autentyczne relacje, otwartość, akceptację siebie, inicjatywę, plany, marzenia. Mi wystarczało większe bezpieczeństwo, niż w gimnazjum. Miałem serdecznie dość moich lęków o potliwość po tych kilku latach ale po cichu liczyłem, że gdy skończę liceum i ponownie znajdę się w nowym środowisku, to wtedy będę już całkiem wolny. A więc wytrzymać jeszcze trochę. W relacjach z innymi najważniejsze było dla mnie to, by minimalizować szansę, że ktoś powie, że śmierdzę. Na powierzchni starałem się uśmiechać, żartować, ale w środku czułem się zalękniony i pusty. Cieszyłem się, gdy mogłem wrócić do domu i grać. Wtedy byłem bezpieczny.

 

Studia

Studia zacząłem pełen entuzjazmu, że teraz zaczynam nowe, dorosłe i pogodne życie. Starałem się jak najwięcej żartować i być "fajny". Czasem było ciężko, czasem się udawało. Lęki o potliwość były obecne z dość dużym nasileniem, jednak był entuzjazm, zapał do nowego życia który powodował, że czułem się lepiej, niż w liceum czy gimnazjum. Jednak po kilku miesiącach, gdy grupa zaczęła bardziej się zżywać i więzi między osobami zacieśniały się, czułem, że nie jestem w stanie nawiązać autentycznych znajomości, że udaję, a w środku cały czas mam zgorzkniałość, poczucie bycia innym, gorszym, i lęk, dobrze znany mi lęk.

 

Brutalna prawda

Oto smutna anegdota z pierwszego roku studiów. W grupie była dziewczyna, która podobała mi się. Było to wzajemne. Niestety, unikałem siadania w pobliżu niej, bo bałem się o potliwość, a co dopiero, gdy obok siedzi dziewczyna, na której mi zależy? Co za stres! Spociłbym się na potęgę i śmierdziałbym jak skunks. Ona ledwo wytrzymałaby te zajęcia i to byłby koniec. Zdarzyło się np., że w prawi wypełnionej już sali, obok niej było wolne miejsce. Wchodzę ja i kolega nieco spóźnieni. Od razu wybieram inne miejsce, a on siada obok niej. Uniknąłem gigantycznej ilości lęku i potu. Uff. Zdarzyło się też ze dwa razy, że ona dosiadła się do mnie. Jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to pot. Pocę się coraz bardziej i bardziej, czuję coraz większy lęk, już czuję, że zaczynam być coraz mniej świeży... Gorąco mi. Kiedy to się skończy? Mam tego dość, zaraz wybuchnę. Komfortowo rozmawiałem z nią tylko np. w drodze powrotnej z uczelni, bo było to na świeżym powietrzu, często np. w odzieniu typu kurtka, co trzyma zapachy przyjemne czy też nie przy ciele. Wtedy fajnie się rozmawiało, to były moje ulubione chwile. To dawało mi naprawdę dobry humor na następny dzień czy dwa. Ale wszelkie możliwości zawiązania realnej znajomości ucinałem. Wstydziłem się tego, że boję się pocenia, w wyniku czego intensywnie się pocę i śmierdzę. Co za wstyd! Siedzieć obok siebie w kinie? Nigdy, nie wytrzymałbym. No więc cóż. Nie tylko mnie ta koleżanka się podobała. Inny nie miał takich problemów, śmiały, pewny siebie, w końcu zostali parą i pograne. Z jednej strony ulga - wiedziałem, że już nigdy nie usiądzie obok mnie, więc oszczędzi mi to lęku. Ale tak naprawdę... - no właśnie. Co to za życie?

 

Ten lęk był obecny na przestrzeni całych studiów. Zdarzało się (np. w nowym miejscu pracy/praktyk w czasie wakacji), że dopadał mnie z wielką siłą, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, głowa mi pękała od potężnego napięcia lękowego. Czasem był znośny.

 

Z balastem idzie się wolniej

Studia skończone, 25 lat na karku. Lęk trwa do dziś i zabiera mi kolejne minuty, godziny mojego życia na martwienie się "czy aby nie śmierdzę?". Dbam o higienę, oczywiście. Gdybym rano nie przemył pach i nie zaaplikował antyperspirantu, to zwariowałbym z lęku. Próbowałem już wielu produktów, ale na marne - lęk jest i już. Zdarza się, że "się zapomnę" i jestem od tego lęku wolny. Ale co wtedy zostaje? Pustka, brak umiejętności społecznych, kompleksy, brak poczucia własnej wartości, brak poczucia tożsamości, brak inicjatywy, wycofanie, zgorzkniałość. Inni rozwijali się przez ostatnie 10 czy kilkanaście lat. I, niestety, zostawili mnie daleko z tyłu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Nie mam takiego problemu ale rozumiem, że rujnuje Ci życie. Myślę, że jedyną metodą jest wyleczenie tej przypadłości. Jesteś pewien, że próbowałeś już wszystkich sposobów na zlikwidowanie nadmiernego pocenia?

 

cyt.: "Dostępnych jest wiele sposobów leczenia nadmiernej potliwości. Wybór leczenia powinien być dokonany przez lekarza i zależy od nasilenia i lokalizacji nadmiernego wydalania potu, a także od jego wpływu na życie towarzyskie i zawodowe danej osoby.

 

Dostępne metody leczenia to:

•wstrzyknięcia toksyny botulinowej typu A (Botox, Dysport)

•leki stosowane miejscowo;

•leki stosowane doustnie;

•jontoforeza;

•metody chirurgiczne."

http://www.medmix.pl/oferta/medycyna-estetyczna/leczenie-nadpotliwosci

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U lekarza z tym byłeś? Wielu ludzi ma problemy z nadmiernym poceniem, są chyba nawet bez recepty tabletki itp. Ja nie mam wielkich problemów z poceniem, ale od czasu do czasu używam antidral, u mnie się sprawdza, nie wiem jak by było u Ciebie. Tak czy siak, najważniejsze pytanie- byłeś u jakichś lekarzy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Idz do lekarza, jest wiele metod leczenia tej przypadłości. Między innymi wstrzykiwanie czegoś pod skórę co jakiś czas. To działa.

Druga sprawa, jak dbasz o higienę? Przemywanie pach rano to sorry, ale żadne dbanie. Człowiek nie poci się tylko pod pachami. Porządny prysznic 2 razy dziennie antybakteryjnym mydłem to podstawa. Codzienna zmiana ubrań i pranie. Ale to mam nadzieję, że jest oczywiste. Antyperspirant, bloker, delikatne perfumy. Człowiek nie zaczyna śmierdzieć jak tylko się spoci. Musi upłynąć jakiś czas, żeby pot wszedł w reakcje z bakteriami i dopiero wtedy powstaje nieprzyjemny zapach.

Kolejną sprawą jest odżywianie. Im gorzej jesz, tym pot ma nieprzyjemniejszy zapach.

 

No i polecam spotkanie z terapeutą, żebyś pozbył się tego głosu z Twojej głowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbowałeś coś z zrobić z nadmierną potliwością? Jakiś etiaxil czy coś? Na przykry zapach potu świetnie działa magnez odpowiednio zaaplikowany. Nie wiem czy mogę to tu wkleić (nie jest to reklama) http://www.akademiawitalnosci.pl/jak-tanio-i-skutecznie-uzupelnic-w-organizmie-magnez-robiac-z-niego-dezodorant-za-2-zl/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję Wam za odpowiedzi i wybaczcie, że tak późno odpowiadam! To cenne znać zdanie "bezstronnego obserwatora". Sam fakt, że ktokolwiek mi odpowiedział, ma duże znaczenie dla mnie.

Wydaje mi się, że poruszyliście dwa tematy, odniosę się do nich:

1. Lekarz, środki farmaceutyczne przeciwko NP (nadmiernej potliwości)

2. Psychoterapia.

 

Na wstępie muszę Wam powiedzieć, że obecnie [=od kilku lat, ale nie od początku całej historii] bardzo przeszkadza mi fakt, że przez dużą ilość czasu pozostaję w stanie intensywnego czuwania, kontrolowania swojego zapachu. Martwię się wtedy, czy zaraz nie poczuję czegoś "niedobrego", czy mój zapach (nawet, jeśli to zapach świeżo użytych kosmetyków) na pewno jest ok? Dobija mnie to, że tego typu obawy nie prześladują mnie tylko, gdy jestem wśród ludzi, lecz równie dobrze gdy , np. jestem w domu, właśnie wyszedłem spod prysznica, użyłem antyperspirantu. I popadam w kontrolowanie siebie: niuch, niuch - czy jest ok? Może za mocno pachnę? Może za słabo i zaraz przebije się jakiś niemiły zapach? Może pachnę irytująco dla otoczenia, przeszkadzam? Czy zaraz się spocę? UWAGA: takie obawy, napięcie, odczuwam nawet, gdy jestem sam w domu (kto miałby ocenić mój zapach?!). Trudno mi oderwać myśli od kwestii swojego zapachu... Coś jakby OCD (choć nie ma co pochopnie szukać etykietek)? :( Chciałbym umieć uwolnić się od tych kontrolnych myśli. Jest wiele dni, gdzie fizycznie rzecz biorąc, problemu z potliwością nie ma, a ja i tak odczuwam duże napięcie.

 

Wśród ludzi często martwię się o swoją woń. Nie lubię sytuacji, gdy ktoś jest blisko, np.

a) ktoś siada przy mnie przy monitorze, żeby wspólnie nad czymś pracować,

b) jest kolejka / gęste zgromadzenie

c) siedzę w sali (okropne, to było w szkole codziennie - co za napięcie...)

d) siedzę w autokarze lub w pociągu obok kogoś (długa podróż, bliskość, sąsiad łatwo wywęszy...)

e) ktoś wchodzi do małego pomieszczenia, w którym jestem/byłem (wtedy łatwo wyczuje jakikolwiek mój zapach

itp.

 

1a. Co do wizyty u lekarza. Kilka lat temu byłem u lekarza ze skargą, że nadmiernie się pocę. Lekarz zmierzył ciśnienie, i skierował na badanie krwi. Ciśnienie i krew w porządku. Unikać stresu, gorąca... i tyle.

1b. Środki p-pot. Próbowałem Eucerinu, Medispirantu, Etiaxilu do skóry normalnej.

- Etiaxil podrażnił mnie nieznośnie (nie spałem pół nocy) już na samym początku, Zastosowałem umiarkowaną ilość.

-Medispirant też drażnił.

- Eucerin najmniej drażnił i dawał nieznaczny, choć realny, rezultat.

Problem w tym, że gdy np. na noc nałożę taki preparat, to już zaczynam myśleć: "kurczę, teraz preparat musi schnąć. A jeśli teraz się spocę? Pewnie tak właśnie będzie z powodu lęku przed tym, że się spocę. Co wtedy? Pewnie będzie mi trudno zasnąć. Co za stres...! Już czuję, jak szybko bije mi serce...". Zwykle udawało mi się zasnąć w ciągu poniżej pół godziny, choć odczuwane napięcie powodowało, że zaśnięcie było odczuwalnie trudniejsze, niż gdybym nic nie zastosował na noc. Widzicie problem? To jest kolejny odcień mojego problemu. W tym wypadku to coś jakby strach, że jestem nienormalny, ponieważ nawet na preparat p-pot reaguję lękiem i poceniem. To głównie z tego powodu zaprzestałem ich stosowania, a obok tego - efekt działania Eucerinu był taki sobie.

UWAGA: nie chcę "bronić się" przed potencjalnie dobrymi radami (pilnujcie, abym tak nie robił - to sabotaż...). Wrócę do Eucerinu i zobaczę, jak będę to znosił fizycznie i psychicznie.

 

2. Od początku kwietnia 2016 uczęszczam na terapię grupową, ponieważ psycholog uważał, że będzie dla mnie najlepszą formą pomocy. Prawdą jest, że obok nerwicowych objawów jak wyżej, mam problemy z relacjami (nigdy nie byłem w związku, w koleżeństwie jestem bierny, mało znajomych, mało spontaniczny, wycofany, zalękniony). Ale w grupie jak na razie zbyt krępuję się, żeby powiedzieć wprost o problemie. Pewnie powinienem w końcu się na to zdobyć.... :/ Taki mam plan, ale daję jeszcze sobie czas. Niemniej w grupie jest wiele osób a taki temat dotyczy tylko mnie. Członkowie grupy nie są fachowcami, psychiatrami. Załóżmy, że powiem wprost, że kiedyś wyśmiewano mnie tak a tak, i lęk o zapach prześladuje mnie do dziś, ale nie widzę możliwości, żeby naprawdę przepracować ten temat w grupie... Jak myślicie?

 

W roku 2014 przedstawiłem swoje problemy na wizycie u psychiatry. Psychiatra powiedział, że leczenie to byłoby "farmakologicznie [Mozarin przez rok] i porządna, głęboka psychoterapia. Trzeba uporządkować emocje". Diagnoza: zab. lękowo-depresyjne. Dostałem receptę. Wycofałem się, bo "wystraszyły mnie" leki, chciałem poradzić sobie bez tego. W 2015 byłem u innego psychiatry, podpytując, jak by nazwał mój problem, powiedział "dystymia i elementy fobii społecznej". Też leki, inne. Nie wziąłem. Widząc, że sam nie daję sobie rady z moimi problemami, w kwietniu 2016 dołączyłem do psychoterapii grupowej.

Zastanawiam się, czy dobrym rozwiązaniem byłoby:

- Zapisać się teraz do psychiatry i zacząć brać leki, jeśli przepisze

- Jednocześnie dalej chodzić na grupę.

- (ewentualnie) chodzić obok tego na terapię indywidualną jeśli psychiatra uzna to za wskazane

 

Jak sądzicie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jedynie mogę odnieść się do etiaxilu. Stosuję go z przerwami parę lat. Pamiętam, że za pierwszym razem, gdy go użyłem, to wypalił mi skórę pod pachami do tego stopnia, że przez kilka następnych dni nie mogłem trzymać rąk wzdłuż ciała, by nie powodować bólu. Trzeba go aplikowac na suchą skórę, chwilę po umyciu i odczekać aż wyschnie. Można użyć suszarki do tego. Spróbuj też tego sposobu z magnezem. Składniki dostaniesz na allegro. Na skolatane nerwy polecam jakaś relaksację (gorąca polecam Jacobsona, z nagrania z Internetu), medytację- vipassianę i bieganie wieczorem co drugi dzień po dworze przez 30 min. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za odpowiedzi, nawet nie wiecie, jak duże znaczenie ma samo to, że ktoś przeczytał moją historię i coś odpowiedział. A ja, pisząc o problemie staję się jakby "odpowiedzialny" przed Wami, że będę podejmował racjonalne działania, by z nim sobie radzić. To duża pomoc!

 

Stosuję obecnie Eucerin i używam antyperspirantu Nivea cool kick w sprayu (najbardziej higieniczna forma aplikacji). Noszę też ze sobą antyperspirant w sztyfcie "na wszelki wypadek". Muszę przyznać, że obecnie często to sam lęk raczej niż obiektywne pocenie mi przeszkadza, tzn. jasne, jestem względnie potliwy i smrodliwy, tylko że już kilka razy doświadczyłem sytuacji, gdzie ktoś po prostu pachniał potem, na 95% pachniał mniej świeżo, niż ja, a po prostu czuł się dobrze, normalnie rozmawiał z ludźmi, siadał w gronie, nie uciekał itd. Chciałbym mieć tak "wy****ane" na to - jak pisze Monster6. A ja nawet, jak np. rano po umyciu psiknę się antyperspirantem, to mam obawy "a jak komuś przeszkadza ten zapach? A może użyłem za dużo? Może za mocno go czuć ode mnie? Może kogoś "duszę" zapachem? itd.

 

Wreszcie przełamałem się i podjąłem ten krok - za kilka dni jestem umówiony na wizytę u lekarza psychiatry. Tym razem, jeśli lekarz przepisze mi leki, zacznę je brać, nie cofnę się. Terapię grupową kontynuuję. Jeszcze nie powiedziałem na grupie wprost o swoim problemie (= "boję się, że śmierdzę"), ale czuję, że jestem coraz bliżej opowiedzenia o tym (pewnie nie miałbym siły mówić szczegółowo - czułbym duży opór, niezręczność) - ogólnie, ale szczerze. Na terapii grupowej staram się brać aktywny udział, co też jest dla mnie pomocne.

 

Odezwę się, jak już z lekarzem psychiatrą ustalimy "plan działania". Wiecie co, moje marzenie jest takie, że kiedyś powiem "no, kiedyś miałem taki problem, teraz już w praktycznie w ogóle się tym nie przejmuję i czuję się znacznie pewniej wśród ludzi, a droga poprawy była taka a taka...". Może to komuś pomoże... Byłoby pięknie :) Do usłyszenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ok, byłem u lekarza psychiatry. Dostałem Mozarin 10mg. Teraz kończę pierwszy tydzień brania po pół tabletki dziennie, następnie już pełna dawka. Do tego umówiłem się na terapię indywidualną. Psychiatra powiedział, że nie mam OCD. Nie podał mi dokładnej diagnozy (a ja nie dopytałem...), ale o ile dobrze zrozumiałem, przede wszystkim objawy lękowe. Ale nie OCD.

 

Co może być ważne dla osób borykających się z podobnym problemem (problemami). Psychiatra polecił mi skorzystać z terapii prowadzonej wg metody psychodynamicznej bądź poznawczej, ew. poznawczo-behawioralnej z naciskiem na aspekt poznawczy. Czysty lub prawie czysty behawioryzm zdecydowanie odradził, jako bardziej szkodliwy, niż pomocny w tej sytuacji.

 

Jak się czuję po 7 dniach Mozarinu, pół tabletki na dobę? Nieźle, w zasadzie normalnie - ni lepiej, ni gorzej (wiem, że lek powinien zacząć działać za jakiś czas). W tym krótkim czasie przyjmowania leku odczuwalem lekkie, tępe bóle np. szczęki, ucisk w klatce piersiowej, zwiększoną (nieznacznie) potliwość, lekkie rozdrażnienie. Po czwartym dniu miałem mały kryzys, wynikający z kilku czynników: a) zmęczenie b) "ciężki dzień" c) strach przed tym, jak będzie działać na mnie Mozarin d) odczuwane bóle w klatce piersiowej i szczęce. Podsumowując - absolutnie nic poważnego. Po prostu nie bójcie się tych leków i wysypiajcie się, dbajcie o siebie, o zwyczajny, dobry relaks. Z mojej strony - "można brać". Odezwę się +- za tydzień.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po sposobie w jaki piszesz widać, że faktycznie jesteś inteligentnym facetem. Ciekawa jestem gdzie byli Twoi rodzice kiedy pojawił się ten problem? I czy ich reakcja byłaby w stanie zatrzymać wtedy pierwsze lęki...?

 

Ja ze swojej strony polecam Mozarin. Jeśli chodzi o lęki to u mnie po roku czasu tak bardzo załagodził fobię społeczną, że prawie zapomniałam czym jest stres przed rozmową z drugim człowiekiem. Mam nadzieję, że pobrałeś trochę ten Mozarin i Tobie też udało się zasmakować normalności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×