Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dlaczego tak mnie popierdzieliło?


aimx

Rekomendowane odpowiedzi

Ja nie wiem już, co się dzieje. Mam w miarę normalne życie - tj. dzieciństwo bez większych traum, całkiem dobry kontakt z rodzeństwem, nikt mnie nie szykanował, nikt mnie nie bił.

 

Mimo to do 20 roku życia byłam raczej samotnicą i to samotnicą cierpiącą z tego powodu. Ileż to ja się namarzyłam o związku z facetem czy nawet kobietą, byleby ktokolwiek mnie kochał, żeby "tchnął" we mnie życie, zmienił we mnie cokolwiek. (Tak, wiem, że nie można aż tyle spodziewać się od drugiej osoby)

 

No i masz, trafiło mnie nagle. Z początku odnosiłam się do Niego z dystansem, "uciekałam", a On mnie "gonił". Trwało to około 2 miesiące, a później wpadłam. Pierwsze tygodnie - totalne zauroczenie, zachłyśnięcie się tym wszystkim, brak mózgu, różowe okulary. Później pierwszy problem, poważny - On jest zaburzony psychicznie i chciał mnie zostawić właśnie z tego względu. Prosił o kilka dni na przemyślenie sprawy.

 

Ja oczywiście wpadłam w totalny marazm. Piłam, płakałam, nie wyobrażałam sobie życia bez niego. W końcu jakoś się już niby dźwignęłam, starałam się zepchnąć wszystkie uczucia na dalszy plan, bo już nie mogłam ich znieść, za dużo było we mnie żalu. Ale on któregoś dnia powiedział, że jednak spróbuje. Nie zapytał nawet, czy ja jeszcze chcę, a ja się już wtedy bałam na tyle, że mogłabym go odtrącić. Ale jakoś tak postawił sprawę, że i do odrzucenia zabrakło mi odwagi.

 

Znów zrobiłam się nieprzytomna od zakochania, tylko gdzieś tam "w głębi" tkwiła we mnie myśl, że muszę mieć się na baczności. Zwłaszcza, że moje znajome uważały, że od zaburzonego faceta trzeba trzymać się z daleka. Mówiłam, że nie mają racji, ale i tak nieźle namieszały mi w głowie.

 

Później nie widzieliśmy się miesiąc, bośmy się porozjeżdżali w różne strony za pracą. Mieliśmy codzienny kontakt telefoniczny (dzwoniliśmy i pisaliśmy), ale bywało, że już czwarty sms jednego dnia rozpoczynał kłótnię. Mnie denerwowało jego komentowanie innych kobiet, a on irytował się moją zazdrością.

 

Aż wreszcie BACH.

 

Jednego dnia telefon milczy mimo moich prób nawiązania kontaktu. Oczywiście czuję już, że coś jest nie tak, ale nie naciskam, czekam spokojnie.

No i mam, co chciałam. "Przepraszam, że namieszałem Ci w głowie" - pisze mi facet, który po 4 miesiącach związku zastanawiał się nad zamieszkaniem razem. - "Nie możemy razem mieszkać, ja się nie nadaję do związku".

Najpierw jestem w szoku, że CZYTAM, a nie SŁYSZĘ takie coś, ale nie czepiam się tego, nawet się zbytnio nie gniewam, bo przynajmniej wiem, o co chodzi. Pytam, czy on właśnie ze mną zrywa, na co on dzwoni.

 

Kurczę, pamiętam dokładnie, co mi powiedział.

 

"Nie wiem. Nie ogarniam już. Ale muszę być z tobą szczery. Przez leki, które biorę, nie jestem już człowiekiem. Uczucie do Ciebie prawie zniknęło. Nie jesteś mi obojętna, ale ja już tego nie czuję."

 

No to wszystko runęło mi na łeb. Mówił, że decyzja należy do mnie. Że jest w stanie utrzymać "reguły" związku, ale ode mnie zależy, czy dam radę tak żyć. Mówił: "ja i tak mam spieprzone życie, ale ty nie musisz mieć". A ja byłam, jestem od niego uzależniona.

Całkiem byłam roztrzęsiona, łzy lały się wodospadem po prostu, i tak kilka dni. Aż wzięłam się w garść, pomyślałam - "Opanujemy jego chorobę, poszukamy lepszych leków, jakoś przetrwamy", no i już. Dałam mu - nam - szansę. Akurat wtedy mówił mi, że czuje się o wiele lepiej, że poprzedni dołek minął.

 

Problem w tym, że od tamtego czasu minęły prawie 3 miesiące, od miesiąca mieszkamy razem, a ja jakoś nie wyrabiam psychicznie. Każdy przypływ uczuć do niego kończy się płaczem, bo ja NIE MOGĘ mu powiedzieć, że go kocham. Boję się go zapytać, czy nadal jest tak, jak było, czy nadal nie czuje się człowiekiem, czy był to po prostu jakiś silny zjazd w dół. Kiedy mnie przytula, zastanawiam się, czy po prostu potrzebuje dotyku, czy chce dotknąć akurat TYLKO mnie. Mówi mi, że jestem słodka, urocza, że mu dobrze ze mną - czy byłoby mu tak dobrze z kimkolwiek, kto byłby dla niego miły i kto podobałby mu się wizualnie? Dlaczego akurat ja, skoro mnie nie kocha? Dlaczego martwi się moim niemal codziennym płaczem? Czy dlatego, że atmosfera robi się wtedy grobowa i mu się to przykrzy, czy rzeczywiście martwi się O MNIE?

 

Nie wyrabiam już, ja mu nie ufam i nie umiem ufać. Wiem, że mnie nie zdradza ani nic takiego, ale nie o to chodzi. Tracę wiarę w cokolwiek. Nawet w najweselszych momentach, gdy śmiejemy się razem, ja mam z tyłu głowy tę jedyną myśl, że on mnie nie kocha. Że NIKT mnie nie kocha, a ja nie mogę bez niego żyć, no nie mogę. Jestem uzależniona, bez przerwy o nim myślę. Nawet teraz, gdy to piszę, mam łzy w oczach.

 

Poruszyłam temat zmiany psychiatry i innego doboru leków, na co zapytał ze zdziwieniem: "po co coś zmieniać? jest okej". NIE ROZUMIEM. Spędza ze mną mnóstwo czasu, interesuje się mną, całuje, przytula, jak on może to wszystko robić mechanicznie albo się zmuszać?

 

Wysyła mnie na terapię, bo nie chcę mu powiedzieć, o co chodzi, a ja wolę tego wszystkiego nie ruszać. Niech się dzieje, co chce. Ani z nim, ani bez niego nie dam rady. Z czasem się powoli wypalę, może wpadnę w depresję, może oszaleję, może mnie zwyczajnie rozjedzie tir. Niech zginę wreszcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×