Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ja i depresja/ Depresja i ja


eurydyka1

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć wszystkim.

 

Długo nie mogłam się zdecydować, żeby tutaj napisać, ale może wreszcie się teraz odważę.. Historia jest długa i zawiła, ale postaram się pisać zwięźle. Mam 20 lat, pierwszy epizod depresji miałam 4 lata temu, w ostatniej klasie gimnazjum. Później długo zastanawiałam się, skąd to się wzięło, dlaczego akurat mnie dopadło, czy może w jakiś sposób to wywołałam.. nadal nie umiem sobie na to odpowiedzieć. To po prostu przyszło. Zaczęłam widzieć świat w czarnych barwach, o przyszłości myślałam tylko w najgorszych kategoriach ("nic mnie dobrego już nigdy nie spotka"), automatycznie zaraz pojawiły się myśli samobójcze. Najpierw tak nieśmiało, myślałam "dobrze by było się zabić", albo "co by było, gdybym się zabiła". Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że przecież nic by się nie stało, nikt by nawet nie zauważył, że mnie nie ma- i wtedy już bardzo pragnęłam śmierci. Najgorzej było wieczorem, już leżąc w łóżku- wtedy dopadało mnie to okropne uczucie wszechogarniającej pustki, beznadziei i samotności. Co wieczór chodziłam spać ze łzami w oczach, wtedy miałam szansę 'wypłakać się', bo nikt mnie nie widział (a nie chciałam, żeby ktoś zobaczył moją słabość, szczególnie rodzice). Co noc wyobrażałam sobie, jak to wspaniale byłoby się nie obudzić i każdy ranek przynosił rozczarowanie..

 

W tym czasie, właśnie kiedy zaczęło dziać się ze mną 'coś złego', urwałam kontakt z przyjacielem, z którym byłam bardzo związana. On nic nie rozumiał, ja nie umiałam wytłumaczyć, czułam że nawet on mnie nie zrozumie i po prostu się usunęłam z jego życia. Oczywiście w następstwie tego poczułam się sto razy gorzej- wyrzuty sumienia, jakieś chore wyobrażenia i tworzenie innych, alternatywnych scenariuszy w głowie. Uciekałam coraz bardziej od ludzi, jeszcze wmawiając sobie, że widocznie 'muszę cierpieć, muszę to wytrzymać, nikomu nie powiem, że jest źle'. Na takim gruncie depresja bardzo szybko się rozpleniła, aż stała się nieodłączną częścią 'mnie'. Jakoś nauczyłam się z nią żyć (czyt: wegetować), ciągle mając nadzieję, że 'to' się jakoś samo skończy, że może wreszcie zbiorę się na 'odwagę' i skończę ze sobą. W nocy miałam już bardzo silne pragnienie samobójstwa, już tak wyraźnie wyobrażałam sobie, że 'to' robię, zaczynałam wtedy tak 'ściskać' się w środku, żeby to jakoś stłumić..nie wiem, jak to określić. Do tego doszły też takie dziwne stany, że już nawet przy rodzicach, siedząc w pokoju, zaczynałam nagle krzyczeć, tak ze środka, na cały głos- nie jakieś konkretne słowa, tylko tak po prostu. Mama wtedy krzyczała jeszcze bardziej, żeby mnie przekrzyczeć i darła się, że sobie 'nie życzy' i żebym na nią nie krzyczała.. nie słuchała moich wyjaśnień, że ja po prostu krzyczę 'dla siebie', żeby wykrzyczeć to, co mam w środku.. jakoś przez rok to trwało, potem już mnie wykończyło i przestałam, bo bałam się reakcji mamy..

 

W takim stanie poszłam do liceum, trafiłam do strasznej klasy, z którą nie mogłam się w żaden sposób dogadać.. oczywiście teraz wiem, że może to moje zamknięcie się w sobie wcale w tym nie pomagało, żeby nawiązać z kimś głębszą relację, ale sama atmosfera w klasie też była okropna.. z czasem grupa zaczęła być uznawana powszechnie za najgorszą w szkole- najsłabsze wyniki, brak kultury (nawet tej podstawowej- ludzie podczas lekcji przeklinali w stronę nauczycieli, rzucali w siebie -we mnie też- kulkami z papieru, kredą itd.. zachowanie godne pierwszoklasistów w podstawówce, a nie w liceum. Szczególnie, że cała szkoła była na dosyć wysokim poziomie. Przynajmniej tak się zdawało). Nie wpisałam się w te ich 'ramy', więc zaczęli mnie (i jeszcze kilka osób) wyśmiewać, odtrącać i tak dalej. Każdego dnia powtarzałam sobie, że 'to tylko 3 lata, wytrzymam, a przecież i tak mam się zabić'.. Nie miałam odwagi zgłosić się do psychologa, a co dopiero do psychiatry. Teraz wiem, że gdybym zrobiła to od razu, nie rozwinęłoby się pewnie w takim stopniu, jak jest obecnie.. W końcu w 3 klasie liceum ludzie zaczęli (wreszcie!) dojrzewać i dali sobie spokój z szykanowaniem 'słabszych', a ja sama otworzyłam się na kilka osób, które zaprowadziły mnie (dosłownie) za rękę do psychologa szkolnego. Jednak nic z tego nie wyszło, nie umiałam się otworzyć, gadałam głupoty o samotności i zagubieniu, a w środku aż mnie rozrywało z natłoku czarnych myśli i powtarzałam sobie, nawet będąc u tej psycholog, że i tak się zabiję, po co tu w ogóle przyszłam, ona mnie nie rozumie..oczywiście, że mnie nie rozumiała, bo nic jej nie wspomniałam o samobójach, ani o tym krzyku, ani nic konkretnego.. owijałam w bawełnę, a ona wrzuciła mnie w gombrowiczowską 'formę' nieco zagubionej dziewczynki bez większych problemów i już nic nie mogłam zrobić, żeby zmienić mój obraz. Czułam się z tym okropnie, byłam u niej parę razy, za każdym bojąc się, że ktoś niepożądany z klasy mnie zobaczy i wyśmieje.

 

Zdałam maturę z bardzo dobrymi wynikami, nie wiem, jak ja tego dokonałam, bo teraz sobie tego nie wyobrażam. Weszłam po prostu w lepszy stan, miałam 'przerwę' od depresji, ale tylko na chwilę.. czas matur w ogóle wspominam wspaniale, pełna mobilizacja, wybrany temat na ustny polski- wymarzony (notabene: o stanach psychologicznych w sytuacji granicznej...). Wszystko to pozwoliło mi na chwilę oderwać się od tego bagna, poczuć, że potrafię czegoś dokonać, że jestem czegoś warta. Dostałam się na ten kierunek studiów, jaki sobie założyłam- podwójny sukces, chwilowa radość. Podczas wakacji zadowolenie opadło, zaczęły się objawy somatyczne, które trwają do dziś. Nie miałam na nic siły, większość wakacji przeleżałam w łóżku, przespałam. Próbowałam sił w wolontariacie za granicą, nic z tego nie wyszło, wytrzymałam tylko 2 tyg i to z wielkim stresem, problemami żołądkowymi z nerwów itd..

 

I poszłam na studia.. pierwsze dwa miesiące były przyjemne, ludzie- bardzo mili, kulturalni, czułam się, jakbym trafiła do zupełnie innej bajki. Cieszyłam się, naprawdę, starałam się cieszyć.. Pierwszy semestr minął szybko, trzymałam się z trzema dziewczynami, było fajnie, 'zabawnie' (z zewnątrz, bo w środku nikt nie wiedział, że znów się powoli zapadam). Nawet siliłam się na uśmiech, czasem nawet śmiech- ale w moich uszach brzmiało to tak nieudolnie.. jednak nie umiałam im na tyle zaufać, żeby porozmawiać o depresji.. szczególnie, jak z pobłażaniem traktowały jedną z osób, która doszła do nas w 2 semestrze po urlopie dziekańskim, właśnie z powodów problemów psychicznych. Miałam wrażenie, że w ich idealnym świecie książek, poezji i całego tego fałszu nie mogło być miejsca na ani jedną 'skazę'. Zdałam sesję zimową (bo był tylko jeden egzamin i to pisemny,bardzo lekki oraz kolokwia ustne, których najnbardziej się bałam- i tu znów problemy żoładkowe, wymioty, przez 4 dni przed zaliczeniem nic nie jadłam..) i po niej wszystko się posypało jeszcze bardziej. Depresja o mnie nie zapomniała, jak widać. Podczas ferii miałam ostatni tak ostry atak, bardzo ostre myśli samobójcze, do tego doszły objawy zewnętrzne, których nigdy nie miałam- drgawki, intensywne kołatanie serca (to akurat miałam od dawna, ale teraz się nasiliło). Ciągle płakałam, wszystko jedno czy jechałam autobusem, czy robiłam obiad, czy jadłam śniadanie. Po prostu lały mi się łzy i w tym momencie uświadamiałam sobie, że to koniec, że wszystko już przepadło, tak będzie wyglądało moje życie- będę stać przed oknem i wpatrywać się w blok, stojący obok. I płacz, wieczny płacz. W końcu, na początku marca, poszłam pierwszy raz do psychiatry.. o 4 lata za późno, ale zawsze to coś.. Nie opowiedziałam mu wszystkiego, 2/3 zapomniałam, ale na podstawie myśli samobójczych i ogólnego rozbicia, babka przepisała mi Citabax 10 mg. Miałam zażywac raz dziennie + psychoterapia. Na terapię nie poszłam (trzeba było umówić się telefonicznie, a to stres i tak dalej..), a receptę zrealizowałam dopiero po miesiącu zastanawiania się 'czy aby na pewno to dobra droga, może mi już nie potrzeba, dam radę sama, jak dotychczas'. Szczególnie, że nie spotkało się to z aprobatą moich rodziców, mama wręcz zakazała mi zażywania psychotropów, straszyła mnie, że mi to gdzieś schowa. Na szczęście po wykupieniu schowałam go sama.. Ale przez ten miesiąc 'oczekiwania' czułam się niebywale dobrze (czyżby placebo?), wręcz miałam wrażenie, że już mi nie potrzebne żadne tabletki, żaden psychiatra, już czuję się ok, widocznie samo przeszło.. taak, po 4 latach nagle przeszło samo, haha.. W każdym razie tak myślałam i nawet przeszły mi myśli samobójcze. Do tej pory na razie ich nie mam, ostatni raz właśnie podczas ferii, w lutym. Tak samo ustały czarne myśli, rozmyślanie o cierpieniu, jakie niesie przyszłość. Zdziwiłam się i to bardzo pozytywnie. Jedyne co pozostało, to uczucie zmęczenia i coraz większej senności, ale pomyślałam, że pewnie minie. Po miesiącu dalej czułam się względnie dobrze, ale przyjaciółka (która właśnie namówiła mnie w końcu na psychiatrę) radziła wykupić lek, zobaczyć, jak organizm zareaguje.. nie chciałam, ale wykupiłam. Dalej było dobrze, bez jakiejkolwiek zmiany- a obserwowałam się uważnie, żeby wyłapać te objawy, które powinien/może wywołać lek w pierwszym okresie stosowania. Ani myśli samobójczych, ani nic niepokojącego. Myślałam, że jest wszystko w porządku, że będzie już dobrze, pomyślałam- skończę Citabax po miesiącu i dam sobie spokój. Po 3 tygodniach zaczęło się coś psuć, wróciło uczucie zmęczenia, ale ze zdwojoną siłą- nie miałam po prostu szans wstać z łóżka, a co za tym idzie- pójść na poranne zajęcia. Do tego doszedł bardzo silny ból z tyłu głowy, z prawej strony- tak, jakby ktoś mnie ściskał, albo jakby wiercił mi w głowie. Nakręciłam się, że pewnie rośnie mi guz w mózgu (moja odwieczna hipochondria), poszłam do lekarki rodzinnej, potem do neurologa- nic szczególnego nie powiedzieli. Zaczęłam opuszczać ćwiczenia, które zaczynały się do południa, bo nie umiałam na nie zdążyć.. potem zaczęłam opuszczać również te wieczorne, w końcu- całe dni. Koleżanki z roku dzwoniły do mnie, widziałam, że się przejmują- ucieszyłam się tym, więc w końcu po paru dniach nieobecności zbierałam się i szłam na jakiekolwiek zajęcia, byle nie zwariować w łóżku. Dotrwałam do Juwenaliów (taki miałam mały cel), dalej opuszczałam zajęcia, ale na koncerty chodziłam.. chciałam wreszcie 'coś' przeżyć, pierwszy raz w życiu w sumie.. To było bez sensu, dalej miałam uczucie senności, że zaraz upadnę na ulicy, że zemdleję. I ten ból głowy, który zapijałam alkoholem i na chwilę przechodził. Bez sensu. W tym czasie nadal zażywałam Citabax, więc niby wiedziałam, że alkohol zabroniony, ale co mi szkodziło.. Sesja zbliżała się wielkimi krokami, ja już 'odpadałam', jeśli poszłam na zajęcia to i tak nic nie rozumiałam, nie mogłam się skupić.. zresztą takie objway już miałam przed Citabaxem. Głowa mi się chwiała, ludzie się dziwnie patrzyli, że przysypiam na każdych zajęciach. Nie mogłam niczego przeczytać (a na Edytorstwie to tak raczej by wypadało..), wzrok mi uciekał od jednego do drugiego wyrazu, wszstko mi się mieszało w oczach. Myślałam, że to może neurologiczne, bo w końcu najgorsze-czyli myśli samobójcze- odeszły. Jednak najgorsze właśnie dopiero przyszło, w nocy się trzęsłam, cała dygotałam i pojawiło się coś, czego wcześniej nie było- jak zamykałam oczy, chcąc zasnąć, atakowała mnie panika, jakiś irracjonalny lęk- wystraszyłam się tego, bo nigdy tak nie miałam. Bałam się spać, bo jak zamykałam oczy, uczucie wracało, dodatkowo zawracało mi się w głowie i miałam uczucie, że spadam w dół, jakby w otchłań, trochę jakbym była pijana (a nie byłam). Trwało to jakoś co parę dni przez 3 tyg., ten okres był najgorszy, bo ciągle zmieniałam decyzję- raz mówiłam sobie, że pójdę na uczelnię, jeszcze wytrzymam, ale zaraz się kładłam do łóżka i znowu to samo, tak na okrągło. Sama się nakręcałam, a do psychiatry oczywiście bałam się zadzwonić.. W końcu ostatecznie rzuciłam studia. Od 3 tyg nie byłam na uczelni. Lęki nocne niby przeszły, ale dwa dni temu znowu.. Wczoraj wreszcie zadzwoniłam do biura pomocy dla studentów na uczelni (zbierałam się do tego ponad miesiąc) i w poniedziałek mam rozmowę z konsultantem na temat możliwości wzięcia urlopu dziekańskiego.. tak strasznie się ucieszyłam, bo wreszcie 'coś' zrobiłam.. a ostatnie 3 tyg. przeleżałam w łóżku, wczoraj pierwszy raz wyszłam z domu. Umówiłam się też z psychiatrą, mam wizytę w czwartek. Nie wiem, mam totalną pustkę w głowie, jest źle, mimo tego, że wcale źle nie myślę..zamiast czarnych myśli i samobójów, nie potrafię myśleć obecnie o niczym, ani logicznie rozumować, ani nic..potrafię tylko leżeć w łóżku, siedzieć w internecie. Nie wiem, co dalej.

 

Jejku, przepraszam!!! Bardzo przepraszam, że tak dużo wyszło.. w sumie pierwszy raz tak to sobie wszystko uporządkowałam. Jeśli w ogóle ktoś się zabierze za czytanie, można czytać co drugie/trzecie zdanie ;)

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć eurydyka1!

 

Fajnie, że zdecydowałaś się napisać na forum. Czytam Twój tekst i tak jakbym trochę widziała siebie.

 

Miałam kilka podobnych przeżyć - niewpisywanie się "w ramy" i odtrącenie w liceum, przyjaciela, który nie rozumiał mojego stanu psychicznego, nadzieję, że zaraz samo przejdzie, niechęć do brania leków jak tylko poczułm się lepiej.

 

Doskonale rozumiem, co to znaczy czuć, że zaraz upadnę na ulicy i zemdleję. I jak to jest nie móc podjąć decyzji iść czy nie iść na zajęcia... albo opuszczać ćwiczenia, bo nie mam siły wstać... nie myśleć o niczym, nie móc nic stworzyć...

 

Super, że zdecydowałaś się pójść do lekarza, myślę, że to duży krok naprzód! Ja naprawdę wierzę, że leki i psychiatrzy mogą pomóc.

Bardzo bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki!!!

 

ps.: Jakie dzieła analizowałaś w prezentacji o stanach psychologicznych w sytuacji granicznej? Jestem ciekawa :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Likerto, dziękuję, że odpisałaś i prebrnęłaś przez mój 'elaborat' ;) Dzięki za wsparcie. Jakoś tak raźniej się człowiek czuje, jak wie, że ktoś inny ma podobnie.. ja tylko czekam na tę wizytę w czwartek, bo nie wiem kompletnie co ze sobą zrobić..

Do pracy wzięłam Kostylewa, Ramberta i oczywiście mojego ulubionego Raskolnikowa :)

 

Dark Passenger, chciałam zrobić więcej akapitów, ale nie doszłam do tego, jak się edytuje posty :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

eurydyka1, mnie też jest dużo raźniej gdy czytam, że ktoś ma podobnie.

To nie jest fajne czuć, że nie ma się co ze sobą zrobić. Ja miałam kilka takich dni, kiedy od rana do wieczora oglądałam telewizję albo czytałam mało wymagające acz wciągające książki (np. Harry Potter po raz n-ty, Jeżycjada). Obejrzałam też sobie w internecie dwie serie Top Model :) To mi naprawdę pomagało, bo odrywałam się zupełnie od rzeczywistości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×