Skocz do zawartości
Nerwica.com

eurydyka1

Użytkownik
  • Postów

    656
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez eurydyka1

  1. eurydyka1

    [Kraków]

    chodzi o to, że znalazłam super pana doktora, ale chodzę jeszcze na tę nieszczęsną terapię, na której niby mnie długo znają, ale ja już nie chcę mieć z tą terapią nic wspólnego. I chodzi mi o to, żeby ten pan doktor nie wiedział, że jeszcze chodzę na terapię. Czy może się to wyświetlać gdzieś w bazie? Ale tu w ogóle nie chodzi o to, co się wyświetla, a co nie. Chodzi o to, że nie wiesz komu zaufać i zamiast powiedzieć na tej obecnej terapii na oddziale o swoich wątpliwościach, to szukasz innych rozwiązań gdzieś "na boku". No a w ogóle, jeśli nie chcesz mieć z tą terapią już nic wspólnego, to po co nadal na nią chodzisz i komplikujesz sprawę? Możesz po prostu przestać chodzić na oddział i nikt Cię za to nie zbije, ani nie będzie Cię szukał, bo to Twoja sprawa i Twoja decyzja. I wtedy będziesz mieć czystą sytuację z nowym psychiatrą. W innym wypadku będziesz oszukiwać ludzi na oddziale, że wszystko jest ok, a nowego psychiatrę - że nie chodzisz na żadną terapię. Nie wiem jaki w tym sens. Jednocześnie rozumiem Twoje "rozterki", bo sama miałam problem z tym, ze bardzo lubiłam komplikować sobie życie, co wynikało najczęściej ze strachu przed szczerością/zaufaniem/otworzeniem się na kogoś itd. Więc piszę to po prostu dlatego, że trochę ten temat już ogarnęłam u siebie, może to Ci jakoś pomoże w Twojej sytuacji. A co do spraw czysto technicznych - to tak, jeśli nowy psychiatra jest na nfz i ta terapia dzienna też na nfz, to wszystko jest widoczne w bazie (czy tam w "ewusiu"). Nie wiem natomiast czy chciałoby się mu to sprawdzać.
  2. Terapia jak najbardziej, ale niekoniecznie musisz się od razu odcinać (wg mnie) - będziesz miała okazję popracować na "żywym organizmie" i może w toku terapii sama dojdziesz do tego, czy lepiej dla Ciebie będzie się odciąć od tej relacji, czy spróbować ją zmienić (zmieniając najpierw siebie ofc, bo w innej kolejności się nie da). Jeśli postawisz sobie warunek "pójdę na terapię dopiero jak zakończę wszystkie toksyczne/problematyczne relacje", to ta decyzja może się przeciągać w nieskończoność, bo przecież Twoim problemem jest właśnie tkwienie w nich.
  3. eurydyka1

    [Kraków]

    A odbylo sie ostatnio to spotkanie planowane przez ( Dean )^2?
  4. eurydyka1

    [Kraków]

    Hohoho! Czyli ludzie z problemami psychicznymi rozmawiaja tylko o problemach psychicznych? =) Jakby cos sie wykroilo w rodzaju spotkania to moze bym sie wpisala, chociaz obecnie zdecydowanie za duzo lękow u mnie. Ale moze =)
  5. przerazające khaleesi co jest w tym przerażającego wg Ciebie? Swoją drogą pisanie o tym na blogu chyba średnio pomaga potencjalnym pacjentom, niepotrzebnie wywołując lęk. Gdybym to przeczytała rok temu, to podejrzewam, że też bym się trochę nakręciła..choć jak czytam to dziś, to nie widzę w tym nic strasznego, bo jest to dla mnie oczywiste, oswojone i znane :) Jak każdy lęk, ten też jest do przełamania. Poza tym przyjście na terapię z nieświadomością tych wszystkich szczegółów funkcjonowania grupy (mówię tu o tych technicznych sprawach, które autor bloga opisuje) też pełni funkcję terapeutyczną, bo zmusza do pytania innych, do zainteresowania się, do stopniowego otwarcia się na nich i tak dalej. Mnie pierwszego dnia najbardziej przeraził właśnie ten "ogrom" zadań i funkcji, które trzeba tam ogarniać. Z miejsca stwierdziłam, że nie dam rady. Z czasem...wszystko okazało się możliwe do wykonania.
  6. eurydyka1

    [Kraków]

    ...a ja na lwyby! =)
  7. eurydyka1

    [Kraków]

    Temat milczy, #bosesja. W przyszłym tygodniu może bym się przeszła na spotkanie, choć ostatnio wszystkiego się boję (a nieznanych ludzi na pewno), ale jednocześnie doświadczenie w przełamywaniu lęków podpowiada mi, jaką to daje frajdę już "po", więc... =) A Wam jak idą egzaminy?
  8. O, też bardzo polecam panią Stępień :) Nie chodziłam do niej długo, koło 4-5 miesięcy, bo przerwałam na rzecz Lenartowicza, ale bardzo dobrze ją wspominam i planuję do niej wrócić już na dłuższą terapię. Szczerze pisząc, była pierwszą terapeutką, której zaufałam i czułam się w pełni swobodnie, po kilku nieudanych próbach poszukiwania "tej odpowiedniej" osoby. Nie wiem jak obecnie z cenami, bo ja chodziłam w czasie, gdy pracowała jeszcze w Pro Bono.
  9. eurydyka1

    [Kraków]

    po urlopie, wiec na pierwszy semestr nie chodziłam, bo już go wcześniej zaliczyłam. Kurde, jaki miałam dziś dobry dzień na uczelni no! Przełamywanie lęków jest takie choleeernie trudne.. ale jak się to w końcu zrobi, to bardzo propsuje :) ejno, ale mam wskazanie do podjęcia następnej terapii, wyraźnie i oficjalnie wpisane w kartę wypisu ze szpitala! to nada się jako "wpisowe"? [ups, sorry za zgapienie podobnej konfiguracji u-śmieszków] to szkoda, że nie w ten weekend. jutro chętnie bym gdzieś wyszła.
  10. eurydyka1

    [Kraków]

    Również popieram pomysł i wstępnie zgłaszam swój udział. Przydałoby się odreagować stres, lęki, demotywację,wkurwy i całą resztę dupnych uczuć towarzyszących powrotowi na uczelnię..ughgh. Myślicie o tym najbliższym weekendzie?
  11. eurydyka1

    [Kraków]

    enie, nie w tym sensie. nazwałam się tak, żeby jakoś się określić/przedstawić, a o spotkaniu nawet czasem myślę. ..i dziękuję! :) nie wydaje mi się, żeby ośrodek się zmienił (chociaż nie mam porównania jak to było dawniej, więc tylko wysuwam przypuszczenia), tylko raczej to kwestia podejścia/nastawienia z jakim się idzie. Szczerze, przez połowę terapii nie mogłam pogodzić się z tym, że nie traktują mnie tak jakbym chciała, że czuję się jakby mnie lali po tyłku (nie chcę mi się wymyślać bardziej wyrafinowanego porównania, przepraszuję), zamiast głaskać po głowie - aż w końcu 'coś' się podziało i to 'coś' we mnie, nie na zewnątrz. Trochę takie "ćwiczenie charakteru", hm... wiem, że to może brzmieć odstraszająco, dla mnie tez nie było to miłe uczucie, ale tak naprawdę pokazało mój sposób reagowania i odnajdywania się w grupie, przyjmowania zawsze tej nieszczęsnej roli "sieroty" i tak dalej. W każdym razie trzeba dużo siły, to na pewno. I takiej.. otwartości, o! Otwartości na to, że ktoś inny może mieć inną perspektywę od naszej, inne zdanie na nasz temat, inny stosunek do naszego objawu - ja np. przyszłam z przekonaniem, że dla mnie dd jest całym moim życiem i oczekiwałam, że wszyscy to zrozumieją i zostawią mnie w spokoju, niczego ode mnie nie wymagając, bo w końcu "przecież mnie nie ma" [wiem że czytający mogą nie mieć pojęcia o dd, ale ten tekst to takie jedno z przekonań/uczuć, jakie się ma w tych stanach]. Realność okazała się zupełnie inna - i zupełnie niechciana (przeze mnie). Nikt nie wiedział o co mi chodzi, uważali że przesadzam, że coś sobie wmawiam - było bardzo ciężko zanim zaczęłam rozumieć, że może faktycznie zakrywam się 'moim' dd, żeby się nie otwierać i mieć na wszystko usprawiedliwienie. A dd nie jest wcale całą mną, tylko jest objawem...w ogóle nie pomyślałabym o tym w ten sposób przed terapią. A dla jasności - nie, objaw nie ustąpił. Mówię o głównym, o dd. Za silnie się zakorzenił we mnie, więc czeka mnie dalsza praca nad tym. Ale dd jest specyficzną dolegliwością, szybciej ustępują te 'popularne' objawy typu czysto nerwicowego - kołatanie serca, uczucie gorąca - to mi zeszło, a całe 5 tygodni uniemożliwiało mi w ogóle jakiekolwiek wypowiadanie się na grupie. Pozdrawiam poświątecznie
  12. eurydyka1

    [Kraków]

    tez mnie tam skierowano rok temu trafilem na same bardzo negatywne opinie o tym osrodku w necie i na zywo, wydaje mi sie, ze nawet pytalem tutaj na forum i mi odradzono leczenie tam Ech...jestem właśnie na końcówce terapii na Lenart (2 tyg mi zostało) i nie mogę nie zareagować na tak jednostronne komentarze.. Poszłam tam również z całym kompletem złych opinii wyczytanych w internecie, typu "wypiorą Ci mózg", "zrobią z Ciebie robota" i tym podobne. Bałam się tego, i to bardzo. Pierwszy dzień był dla mnie strasznym szokiem, uczucie jakby cię wrzucili na głęboką wodę, a ty nie umiesz pływać. Masa rzeczy do ogarnięcia, masa funkcji, obowiązków. Stwierdziłam, że rezygnuję, nie dam rady, za dużo tam życia, od którego ja już dawno się odcięłam. Na drugi dzień jednak poszłam, potem znowu...i tak do teraz. Po drodze wpadałam na przemian w doły, w mega otepienne dd (to mój główny problem, z którym tam przyszłam), doszły nawet rzeczy których wcześniej nie miałam - ataki paniki, stany lękowe i tak dalej. Ale bez tego wszystkiego teraz nadal siedziałabym zawinięta w kołdrę bez świadomości, że mam w ogóle jakąś siłę sprawczą, że to jednak ode mnie zależy co ze sobą zrobię. -"Duży rygor" - czyli trzymanie się godzin rozpoczęcia i zakończenia sesji. Unikanie spóźnień i nieobecności. Zasada poufności. To serio dla kogoś taki straszny rygor? -"Całkowita inwigilacja" - dzizas brzmi faktycznie strasznie. Coś takiego właśnie przeczytałam przed przyjęciem. W praktyce "inwigilacja" przyjmuje tam formę przestrzegania zasady całkowitej szczerości, szczególnie co do relacji z innymi pacjentami (żeby nie wynosić relacji poza ośrodek, to chyba jasne). Ale i tak przecież wybór należy do Ciebie, czy powiesz coś na grupach czy nie. Aha, pewnie chodzi tu głównie o mikrofon, który nagrywa każdą sesję. Ok, nagrywa - ale korzystają też z tego wszyscy pacjenci, którzy mogą sobie odsłuchać po paru dniach swoją pracę. -"Chłodne twarze terapeutów" - ...nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem, mając tutaj przed oczami niektóre miny naszych terapeutów :) Co do leków, to u mnie w grupie dwie osoby biorą antydepy, więc nie wydaje mi się, żeby na siłę schodzili. Podczas terapii przepisali też komuś nasenne po nasileniu objawów. Ogólnie to rozumiem, bo sama też miałam dokładnie takie same obawy. W ogóle długo zajęło mi otwarcie się na ludzi z grupy właśnie głównie dlatego, że weszłam tam z silnym przekonaniem "że przecież regulamin, że rygor, pewnie nie wolno mi nawet nikogo polubić" blabla. Receptą okazało się...odpuszczenie, po prostu. Trochę luzu i tyle. Jeszcze trzy miesiące temu czułam się w grupie jak wyrzutek i po sesjach jak najszybciej uciekałam do domu. Teraz wkurza mnie to, że nie możemy siedzieć tam dłużej niż do 15.00.. Z tym robotem to u mnie sprawa wygląda zupełnie odwrotnie - przyszłam tam jako dd-robot, a wychodzę z przekonaniem, że jednak istnieją uczucia i nawet skłaniam się do opcji, że ja też jakieś mam... ;p Tylko nie dowiedziałabym się tego, gdyby nie ludzie..bo tak naprawdę najważniejsze rzeczy dzieją się 'między słowami', czyli w tej bliskości, która tworzy się pomiędzy członkami grupy. Pozdrawiam, dawna-bywalczyni-spotkań-forumowych-eurydyka Ps. Tak wiem, mój komentarz też jest jednostronny ;p
  13. eurydyka1

    [Kraków]

    Ech...jedna osoba odpadla i juz nie robimy spotkania? Moze uda sie zebrac jakas grupe osob? Pasuje Wam 17.30 pod tym muzeum?
  14. eurydyka1

    [Kraków]

    M.Gibson, ja bym sie nie sugerowala tymi slownymi deklaracjami, pamietam jak kiedys tez wiele osob zapewnialo o obecnosci, a przyszly cztery. To jak z ta godzina, o ktorej jutro? (Nie deklaruje sie na 100%, od paru dni mam bardzo niestabilny stan, wiec wszystko zalezy od 'tego')
  15. eurydyka1

    [Kraków]

    Buu myslalan ze dzis to spotkanie, kurcze jestem w krk i wyjatkowo mam ochote na ludzi..no nic. Bd sledzic Wasze poczynania w kazdym razie.
  16. Hej, od dawna chciałam Wam to napisać, ale długo nie byłam w stanie zebrać myśli, może dziś się uda..chodzi mi o pewien sposób - a raczej zmianę dotychczasowego sposobu myślenia o swojej DD, może komuś się przyda. A zatem: parę tygodni temu przeczytałam na innym forum o podobnej tematyce historię pewnego chłopaka, który 2 lata już męczył się z ogromną, nieustającą, całodobową dd. Pewnego dnia poszedł do pani psycholog (albo terapeutki? nie pamiętam), która wyraźnie nie miała doświadczenia w pracy z osobą zderealizowaną. Niezbyt rozumiała o co mu w ogóle chodzi, co on przezywa.. i nagle w pewnym momencie spotkania, powiedziała następujące słowa: hmm no tak tak, ciężka sprawa, ale...co jeśli ta derealizacja będzie już panu towarzyszyć przez całe życie?? Facet się wkurzył, zwyzywał ją, wyszedł ze spotkania. A później...zaczął sobie wspominać te słowa, już bez tych złych emocji, bardziej 'racjonalnie'. Zorientował się, że kurde, faktycznie, co jeśli to już jest jego całe życie? Życie z dd? Więc skoro nie ma szans na poprawę, to może po prostu powinien zacząć uczyć się z tym żyć, a nie tracić czas na wegetację przerywaną krótkimi chwilami prześwitów? Jak pierwszy raz przeczytałam tę historię, poczułam podobny 'szok', co ten facet. Przecież z dd nie umiem żyć, nie da się, ona mi wszystko zasłania i jest źródłem wszystkim moich niepowodzeń - to przez nią po raz drugi nie zdałam pierwszego roku studiów, to przez nią mam niemal zerowe kontakty z ludźmi, to przez nią nie jestem w stanie stworzyć głębszych relacji, bo mam ogromny deficyt uczuć, to przez nią zamknęłam się na kilka tygodni w domu.. Jakoś w zeszłym tygodniu przypomniałam sobie o tej historii na nowo i pomyślałam - hm czemu nie? W sumie od 2 lat tkwię w tym bagnie i nic się nie zmienia, czasem mam mały prześwit, najczęściej jednak "mnie nie ma" (mój stały tekst opisujący brak jakichkolwiek uczuć). Tydzień temu jak zwykle byłam w beznadziejnym stanie, cały dzień leżałam, totalne otępienie itd. Zaczęłam się zastanawiać - mogłabym iść na spacer, ciepło przynajmniej..ale znowu słońce strasznie ostre, a na moją dd to paskudnie wpływa, to lepiej nie, nie mam i tak siły..ale zaraz, skoro spacer nie wpłynie w korzystny sposób na dd (nie zniesie jej), a leżenie całą dobę w łóżku - również nic nie zmieni, to może lepiej jednak wyjść z domu? Wyszłam, było ciężko, bałam się że nie trafię na działkę, chociaż chodziłam tam setki razy (btw w takiej większej dd mam uczucie, jakby dojście z punktu A do punktu B było wręcz niemożliwe do wykonania - wszystko jest tak 'daleko' - i dosłownie i w przenośni). I tyle, nic to nie zmieniło, ale przynajmniej nie siedziałam w domu..ostatnie parę dni znów się 'zapuściłam', nie mogłam myśleć w taki sposób, jaki tu wyżej opisałam - myślę, że dochodzą tu do głosu dawne (zakryte obecnie przez dd) i wyuczone schematy depresyjnego myślenia i negowania małych codziennych sukcesów. Wszystko to dla mnie za mało, za mało.. ale tez nie ma potrzeby się 'napinać', przyszedł następny dzień i dziś znów mogę spróbować zastosować się do tej metody. PS. Historia zderealizowanego chłopaka skończyła się happy-endem - po paru miesiącach życia "pomimo" dd (albo wręcz "z" dd), przestał o niej myśleć, a tym samym ona-derealizacja..ustąpiła całkowicie.
  17. Nie zna ktoś może sprawdzonego psychiatry, który ma doświadczenie i wiedzę odnośnie leczenia dereal? Który odróżnia permanentne dd (mój przypadek) od krótkich ataków derealki przy nerwicy lękowej, który nie olewa pacjenta uznając derealizację za nieważny objaw towarzyszący innym dolegliwościom...jestem w stanie zdobyć kasę na prywatnego, więc może być i płatny..
  18. Ramanujan, dobre pytanie, bo nie wiem kiedy.. yyyy na razie zbyt otępiała jestem żeby zebrac do tego myśli, pomyslę nad tym..niebawem..jak moze bedzie nieco lepiej.. buuuuuuuu. w ogóle nie wierzę żeby jakiekolwiek specyfiki pomogły zwalczyc dd, bo nawet nie wiem czy to jest wynik nerwicy (ktorej nota bene nigdy nie mialam zdiagnozowanej, tylko depresje), czy jednak przejaw psychotyczny.
  19. apogeum chorób fizycznych minęło, więc cały organizm wrócił do stanu codziennego, czyt: totalnie derealkowego. oczywiście było to do przewidzenia sprawdziła się zasada: 'dopóki czujesz ból, to istniejesz'. dziś znów nie czuję. znów mnie nie ma. w sumie już od wczoraj. dzisiejszy dzień cały przeleżany w łóżku/fotelu/przed kompem + dziwny epizod lękowo-qasi psychotyczny (? nie wiem jak to już nawet nazwac) bardzo, bardzo źle, ale...nie wiem już co się da z tym zrobic (czy w ogóle się da)
  20. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa nie wytrzymam z bolu, o kurw.....dlaczego musialo mi sie to przytafic, dlaczego nagle zaatakowaly trzy choroby na raz (fizyczne tym razem), kurde czy to ma byc nauczka za to, ze do tej pory wcale nie szanowalam swojego zycia?!? Tak?? Tylko dlaczego az tak bolesna musi byc ta nauczka
  21. Huhu to sobie wykrakalam bezsennosc..dzis ani minuty snu. No nic. Ide zrobic sobie nocne pesto, a co! Uczcijmy te chwile na bogato! o dziwo humor i ogolny stan zdecydowanie lepszy, niz ten dziwny wk.rw ktory trzymal caly dzien.. estera1, nie chcialabys spac po 12 godzin, uwierz!! Nieodlaczny element takiego systemu to 'powstanczy kac' niepozwalajacy zyc przez pierwsze 3 godz po wstaniu. A potem i tak calodziennie otepienie i dd, wiec to nie jest przyjemne, naprawde... Ile nie przespalam pod rzad, hm brzmi to jak taki "deprywejszyn czelendż", kto da wiecej? pewnie nie dluzej niz 3 noce? Skoro mowimy o ani jednej minucie snu..ale wiesz, mysle ze to nie jest miarodajne takie liczenie, bo co z tego ze tej czwartej nocy zasne na 2/3 godziny, albo budze sie non stop przez cala noc? Wg mnie to tak samo wykancza organizm jak calonocne czuwanie, bo tak samo organizm nie ma szans wypoczac i sie zregenerowac. (Pomijam tu dobroczynny wplyw jednorazowej deprywacji, ktora czasem poprawia mi nastroj nazajutrz, o ile jest wlasnie- jednorazowa, a nie ciagnie sie to przez kolejna noc pod rzad)
  22. obecnie tak, znow przyszla fala nadmiernej sennosci i spie po 11-12 godzin, czasem w nocy wstaje, cos zjem i znowu wracam..ciekawe jak dlugo to potrwa, za 2 tygodnie pewnie znow przyjdzie bezsennosc lub spanie po 3 godziny. well well well... haha. [eurydyka pozwolila sobie na lekkie uniesienie kącików warg w ironicznym półuśmiechu]
  23. ladywind, co do skupienia sie na czymkolwiek, to tez mam z tym ogromny problem, wlasnie po pierwsze oczywiscie nie jest mozliwe odczuwanie nawet minimalnej przyjemnosci z obejrzenia filmu, a co gorsze - wlasnie nawet nie da się 'wciągnac' w dany film, skupic na akcji ;/ jak na trochę uda mi się czasem 'wejść' w akcję, to jest wielkie święto i mam przynajmniej parę chwil spokoju i niemyślenia o tym, że prawdopodobnie wpadłam już w psychozę godiznę temu udalo mi się wyjsc z domu, od przedwczoraj znow się nie ruszałam z wlasnych czterech scian, kurde jak dzis poszlam sie przejsc po okolicy, to musialam sie ciagle w myslach z kazdym krokiem uspokajać: 'przeciez tu jestes, przestan, nie mysl ze te drzewa to fikcja, one tu są, istnieją, spokojnie, nic się nie stanie, nie wpadasz w psychozę, spokojnie spokojnie' i z tym glosem jakoś przeszłam chyba 20 minut i wróciłam... echm. nawet w takim stanie nie umiem składnie pisac, boze....
  24. szczerze, ja już nie wierzę że kiedykolwiek wrócę do świata, co za choojnia kurva, nie mam juz sil, dzis tak smao zle jak wczoraj, bardzo dotkliwe powiekszenie dereal...buuuuuuu co do leków i ich zależności z dd- ja przed braniem wenli miałam dd, na wenli też, teraz rzuciłam miesiąc temu i również nic się nie zmienia co do dd, więc...ja już nic nie wiem, a przecież i tak mnie już nie ma...
  25. http://michalpasterski.pl/2008/09/bezsennosc-zasypiaj-szybko-i-spij-spokojnie-czesc-2/ lol. brzmi to tak absurdalnie, że aż może spróbuję dzisiejszej nocy...ach jeszcze parę dni temu natknęłam się na radę "2 szklanki soku wiśniowego wydłużą czas twojego snu o 39 minut!" haha... (niby melatonina w wiśniach) mam melatoninę w tabletkach, ale to chyba oczywiste, że gówno daje. ja zazwyczaj zasypiam koło północy, ale budzę się "zaraz" czyli za jakieś 3 godziny. ale nie ma reguły, mam bardzo rozregulowany 'zegar biologiczny', więc np. tydzien temu miałam okres spania po 11 godzin, co też mnie nie radowało. ale tak jak ktoś wyżej napisał, ja właśnie nie mam tego 'bata', żeby funkcjonowac 'normalnie', czyli praca/studia/etc, więc jakoś się już przyzwyczaiłam do mojej bezsenności/na zmianę z nadmierną sennością. jendak chciałabym zacząc to zmieniac, bo w ten sposób tworzy się błędne koło..skoro nie ma obowiązku wstawania, to trzeba sobie ten obowiązek narzucić samej, proste - ale jakie trudne w realizacji! btw zawsze się dziwiłam ludziom, którzy nie słyszą dźwięku budzika- jak można nie słyszeć?! teraz sama tego doczekałam huehue. od 3 tygodni już nastawiam codziennie na 8 rano, a i tak najczęściej wstaję o 11, bo jeśli już zasypiam, to nad ranem. od paru dni wrócił jednak system 'budzenia się co 2 godziny w nocy', więc np dziś wstałam z ulgą o tej ósmej rano, bo już byłam zmęczona tą paskudną nocą. ble jak czytam to, co wyżej napisałam, to aż ciężko mi zrozumieć, jak mogę mieć tak niestabilny i rozregulowany tryb życia. fuj.
×