Skocz do zawartości
Nerwica.com

eurydyka1

Użytkownik
  • Postów

    656
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez eurydyka1

  1. eurydyka1

    Moje wiersze

    Witam wszystkich, wczoraj z powodu bezsenności i nie mogąc sobie wymyślić innego zajęcia, siedziałam do 4.00 i przeglądałam notatnik ze starymi wierszami. Pomyślałam, że mogłabym się z Wami nimi podzielić, nie wiem, może dlatego, że nigdy nikomu ich nie pokazywałam, a po drugie już od dawna nic nie piszę i prawie o tym zapomniałam. Teraz nic nie czuję, więc nie mam o czym pisać. No nic, w każdym razie pozdrawiam i wrzucam parę skleconych zdań. Oto one :) 4.03.10r. Czemu płacz twój bezustanny Usta hańbi wargi rani Nie wystarczą ci hosanny Wraz z refrenem „Daj nam, Panie” Czemu wiecznie czegoś szukasz Czemu palisz los na zgliszcze Czy nie słyszysz że ktoś puka To dalekie jest już bliższe Czemu biegniesz tak bez celu Ślepo wierząc w sens istnienia Czy nie biegło już tak wielu Przez korytarz swego cienia 28.05.10 Twarz w bezruchu Jak motyl z wbitą igłą Kolczyk w uchu Nieruchomo Z twych warg martwych Martwe słowo Bez szelestu Ślepy jak lunatyk I bez gestów Nie wadząc nikomu Umarły wśród żywych Jak duch w domu Nieskończenie Wszak wytrwale I trwasz dalej Choć bez duszy wcale 11.12.11 Zostaw Nie dotykaj Nie obejmuj się mną Nie przyzwyczajaj Puść mnie Pozwól Nie staraj Nie zmieniaj Nie duś Nie próbuj Nie ufaj Nie przywiązuj Zostań za rogiem Zapomnij Przestań wierzyć we mnie Przestań zmuszać mnie do śmiechu Nie trać czasu Nie kupuj kwiatów Ja nie jestem 10.03.12 Poczekalnia Czy to już Czy to koniec Mogę wyjść Czy jeszcze Nie dziś Nie jutro Może tydzień dwa I wtedy Czekam czekam Czekam czekam Już z daleka Za murami Widzę słyszę Jeszcze trochę Jeszcze chwilę Parę chwil i Już po wszystkim Będzie Kiedyś Lecz nie dziś I nie jutro Może tydzień dwa I wtedy Czekaj czekaj Czekaj czekaj Jeden dzień Nie sprawi Ci przecież różnicy 29.01.13 Zróbmy to teraz Zróbmy to tu Zróbmy to zaraz Zróbmy bez bólu Zróbmy i mówmy Zrobiliśmy tu Choć trochę bolało My lubimy ból Chodźmy tam teraz Chodźmy i już Niech nikt nam nie mówi Że nie możemy
  2. babe2k, dzięki za odpowiedź. Eliceę mam przepisaną na depresję, więc z tgo co piszesz, to powinna już pomóc. Ale tak naprawdę nie czuję się dobrze zdiagnozowana, tylko dwa razy byłam u psychiatry i nawet połowy wszystkich swoich objawów nie zdążyłam opisać. Nerwicę i fobię społeczną też w sobie widzę, więc dobrze by było, gdyby przynajmniej na to pomogło.. tylko, że ja chcę wyjść do ludzi, odważyć się, mieć energię, a nie tylko spać i leżeć. W sumie myśli s. nie mam już od kilku miesięcy, nie ryczę codziennie, jak kiedyś, ale jednak i tak jest źle.. chcialabym trafić na dobrego lekarza, ale mam świadomość jakie to trudne. Ale znowu jak nie będę próbować, to już na pewno nie znajdę.. Pozdrawiam i mam nadzieję, że Tobie lek pomoże. A co do terapii, chodzisz prywatnie, czy na nfz? Od razu znalazłaś tego odpowiedniego?
  3. Już 7 tydzień brania Elicei i nie widzę zmian. Jestem ciągle okropnie senna, ale miałam tak już długo przed braniem leków, więc mam takie wrażenie, jakby wcale Elicea na mnie nie działała. Wcześniej ten Citabax też był pomyłką, ale może za krótko brałam, tylko miesiąc. Nie wiem czy może nie pomogło by połączenie Elicei z czymś dodającym energii, typu Wellbutin? Czytałam o tym, że niektórzy z Was łączą te leki, ale znowu wywołuje to skutki uboczne, jak zawsze.. nie wiem co mam robić, taką mam pustkę w głowie, emocji też brak, ale to mogę tłumaczyć działaniem SSRI.. najchętniej bym w ogóle odstawiła już tę Eliceę, ale biorę ją, bo nie mam innego pomysłu w sumie..mam wykupione jeszcze kolejne opakowanie, ale bez sensu brać trzeci miesiąc, jak po dwóch nic nie dało, prawda? Może za mało biorę, tylko 10 mg dziennie. Muszę się wreszcie umówić do lekarza, poza tym na terapię miałam dzwonić już w czerwcu i widać jak zadzwoniłam..
  4. A ja jestem dumna, że pierwszy raz wreszcie powiedziałam 'nie' i nie wdawałam się w dyskusje z koleżanką z liceum, która znów mnie chciała namawiać na jakieś obozy. Nie chodzi nawet konkretnie o nią, bo zawsze miałam problem z ludźmi i to się tak za mną ciągnęło, zawsze mówiłam, że się zastanowię, że może pojadę, a już od początku wiedziałam, że nie mam na to ochoty. Jak miałam odmawiać, to zaraz stres, kołatanie serca i obawa przed wyśmianiem i atakiem ze strony tej osoby. A dziś nawet nic nie poczułam, jak koleżanka na moje szczere 'nie chcę mi się jechać' odpisała- 'no wiesz co, olewaj dalej ludzi, będziesz forever alone'. Jakoś mi nie zależy.
  5. Beznadziejnie, dzwoniłam po całym Krakowie do poradni neurologicznych i 1/3 była non stop zajęta, niektóre były tylko prywatne, a te do których się dodzwoniłam miały wolne miejsca najwcześniej na październik, a ja się łudziłam, że uda się jeszcze w sierpniu... ale i tak gorzej było wczoraj, bo przeraziła mnie lekarka pytając, czy ja nie widzę w jakim stanie jest moja mama i że to mogą być początki stwardnienia rozsianego u niej i jak najszybciej mam ją zapisać do neuro i ja się oczywiście nakręciłam, że już na pewno jest nieuleczalnie chora, a poza tym, że ja przy okazji też itd.. nie mogłam spać i byłam cała roztrzęsiona. Dzisiaj już wzięłam to bardziej na chłodno, ale i tak te myśli mnie przerażają.. ja chcę rezonans magnetyczny głowy i to natychmiast! A poza tym przeleżałam dziś w łóżku resztę dnia lub przesiedziałam przed komputerem. Nie mogę zebrać się na rower, a tak bym chciała kurde.
  6. Słowa mojego 3,5- letniego bratanka: 'Ja dziś chcę, zeby umyła mnie ciocia, bo ciocia jest fajna!' :) nawet się uśmiechnęłam.. A poza tym codzienna pobudka o 7 rano też mi sprawia radość, zamiast ciągłlego wstawania w połludnie. Szkoda tylko, że za 2 dni wyjeżdża i wszystko wróci do 'normalności'.
  7. Cześć nokachikii. Rozumiem Twoje obawy przed tym, że nie zostaniesz potraktowana poważnie, mnie mama ciągle zbywała stwierdzeniem, że to tylko dojrzewanie i samo przejdzie. Myliłla się. Oczywiście, że każdy okres dojrzewania jest burzliwy, ale kiedy staje się już tak ciężki, że tracimy kontrolę, to warto zgłosić się po pomoc. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej- nie warto czekać, aż objawy się nasilą. A lekarz specjalista napewno zajmie się Tobą i Twoim problemem profesjonalnie, więc bez obaw.
  8. że zawsze chodzę spać głodna.
  9. Kruche babeczki z rabarbarem, które się nie podpaliły i gra w Chinczyka z kuzynką :)
  10. Też zmagam się z tym problemem, czasem nawet w lecie mam zimne dłonie i stopy, ale oczywiście zdecydowanie rzadziej. Do dziś pamiętam, jak 2 lata temu instruktor jazdy zwrócił na to uwagę, próbując nauczyć mnie zmiany biegów..ze stresu zrobiły mi się jeszcze zimniejsze. Niestety nie mogę znalezć niczego pozytywnego w dzisiejszym dniu, sorry. Chyba powinnam przejść do jęczarni.
  11. No właśnie, to już chyba przyzwyczajenie..tylko sztuką jest teraz wyrobienie na nowo dobrego nawyku. Tylko nie jestem pewna, czy tego tak naprawdę chcę, bo w sumie myślenie 'będzie źle' jest wygodne i przewidywalne. I zero rozczarowań. "Trudno jest żyć bez nadziei, ale umierać bez złudzeń łatwiej", jako życiowe motto -- 21 cze 2013, 18:17 -- No właśnie, to już chyba przyzwyczajenie..tylko sztuką jest teraz wyrobienie na nowo dobrego nawyku. Tylko nie jestem pewna, czy tego tak naprawdę chcę, bo w sumie myślenie 'będzie źle' jest wygodne i przewidywalne. I zero rozczarowań. "Trudno jest żyć bez nadziei, ale umierać bez złudzeń łatwiej", jako życiowe motto
  12. Może nie umiesz przeżywać sukcesów, ja mam podobnie. Czuję się tak 'bezpiecznie', jak jest źle, jak mi nic nie wychodzi. Jeśli zrobię coś dobrze, to automatycznie umniejszam to i obwiniam się, że mi się nie należy, że to wcale nie moja zasługa. Zdałam na prawo jazdy- bo egzaminator był przesadnie łagodny i wyrozumiały, no i były puste ulice. Dobrze zdana matura- bo trafiły mi się łatwe pytania. Itd, itd. Zawsze tak jest, czuję się wręcz nieswojo, jak coś się powiedzie, nie umiem zareagować. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
  13. Wczoraj dostałam receptę na Eliceę. Może dzisiaj ją kupię, a nie będę czekać z podjęciem decyzji przez miesiąc, jak to było z Citabaxem.. ale właśnie zastanawia mnie, czy lekarka nie pospieszyła się z tą zmiana leku, bo przecież miesiąc zażywania Citabaxu to trochę za krótki okres czasu, żeby zauważyć wyraźną poprawę. No nie wiem, czuję się trochę niepewnie, szczególnie, że wczorajsza wizyta była bardzo niemiła, psych. była wkurzona na mnie, że przerwałam leczenie, zwracała się do mnie ironicznie i z tego wszystkiego zapomniałam połowy objawów, które miałam zamiar jej opisać..a na koniec jeszcze powiedziała, żebym lepiej poszukała sobie przychodni akademickiej, bo ona raczej nie zajmuje się studentami. Czyli znowu zostaje sama :/
  14. Tak długo zwlekałam z załatwieniem sprawy studiów, dziś w końcu spotkałam się z konsultantką, która okazala się bardzo miła, wyrozumiała itd, przekonywała, że moja sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna, że jest szansa na urop dziekański. Tylko dlaczego wcale mnie to nie cieszy, mam takie uczucie, jakby to było poza mną :/ w ogole mi na tym nie zależy, ale robię to, żeby nie zostać z niczym. I jeszcze moja mama, która wczoraj miała atak, rzuciła we mnie telefonem, trafiła w głowę..a za parę godzin jechałam z nią na koncert..boję się, tak strasznie się o nią boję, nie wiem co jej jest, jest coraz słabsza, muszę ją sprowadzać ze schodów za rękę. Daczego wszystko jest nie tak , -- 17 cze 2013, 23:54 -- Tak długo zwlekałam z załatwieniem sprawy studiów, dziś w końcu spotkałam się z konsultantką, która okazala się bardzo miła, wyrozumiała itd, przekonywała, że moja sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna, że jest szansa na urop dziekański. Tylko dlaczego wcale mnie to nie cieszy, mam takie uczucie, jakby to było poza mną :/ w ogole mi na tym nie zależy, ale robię to, żeby nie zostać z niczym. I jeszcze moja mama, która wczoraj miała atak, rzuciła we mnie telefonem, trafiła w głowę..a za parę godzin jechałam z nią na koncert..boję się, tak strasznie się o nią boję, nie wiem co jej jest, jest coraz słabsza, muszę ją sprowadzać ze schodów za rękę. Daczego wszystko jest nie tak ,
  15. Likerto, dziękuję, że odpisałaś i prebrnęłaś przez mój 'elaborat' Dzięki za wsparcie. Jakoś tak raźniej się człowiek czuje, jak wie, że ktoś inny ma podobnie.. ja tylko czekam na tę wizytę w czwartek, bo nie wiem kompletnie co ze sobą zrobić.. Do pracy wzięłam Kostylewa, Ramberta i oczywiście mojego ulubionego Raskolnikowa :) Dark Passenger, chciałam zrobić więcej akapitów, ale nie doszłam do tego, jak się edytuje posty
  16. Cześć wszystkim. Długo nie mogłam się zdecydować, żeby tutaj napisać, ale może wreszcie się teraz odważę.. Historia jest długa i zawiła, ale postaram się pisać zwięźle. Mam 20 lat, pierwszy epizod depresji miałam 4 lata temu, w ostatniej klasie gimnazjum. Później długo zastanawiałam się, skąd to się wzięło, dlaczego akurat mnie dopadło, czy może w jakiś sposób to wywołałam.. nadal nie umiem sobie na to odpowiedzieć. To po prostu przyszło. Zaczęłam widzieć świat w czarnych barwach, o przyszłości myślałam tylko w najgorszych kategoriach ("nic mnie dobrego już nigdy nie spotka"), automatycznie zaraz pojawiły się myśli samobójcze. Najpierw tak nieśmiało, myślałam "dobrze by było się zabić", albo "co by było, gdybym się zabiła". Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że przecież nic by się nie stało, nikt by nawet nie zauważył, że mnie nie ma- i wtedy już bardzo pragnęłam śmierci. Najgorzej było wieczorem, już leżąc w łóżku- wtedy dopadało mnie to okropne uczucie wszechogarniającej pustki, beznadziei i samotności. Co wieczór chodziłam spać ze łzami w oczach, wtedy miałam szansę 'wypłakać się', bo nikt mnie nie widział (a nie chciałam, żeby ktoś zobaczył moją słabość, szczególnie rodzice). Co noc wyobrażałam sobie, jak to wspaniale byłoby się nie obudzić i każdy ranek przynosił rozczarowanie.. W tym czasie, właśnie kiedy zaczęło dziać się ze mną 'coś złego', urwałam kontakt z przyjacielem, z którym byłam bardzo związana. On nic nie rozumiał, ja nie umiałam wytłumaczyć, czułam że nawet on mnie nie zrozumie i po prostu się usunęłam z jego życia. Oczywiście w następstwie tego poczułam się sto razy gorzej- wyrzuty sumienia, jakieś chore wyobrażenia i tworzenie innych, alternatywnych scenariuszy w głowie. Uciekałam coraz bardziej od ludzi, jeszcze wmawiając sobie, że widocznie 'muszę cierpieć, muszę to wytrzymać, nikomu nie powiem, że jest źle'. Na takim gruncie depresja bardzo szybko się rozpleniła, aż stała się nieodłączną częścią 'mnie'. Jakoś nauczyłam się z nią żyć (czyt: wegetować), ciągle mając nadzieję, że 'to' się jakoś samo skończy, że może wreszcie zbiorę się na 'odwagę' i skończę ze sobą. W nocy miałam już bardzo silne pragnienie samobójstwa, już tak wyraźnie wyobrażałam sobie, że 'to' robię, zaczynałam wtedy tak 'ściskać' się w środku, żeby to jakoś stłumić..nie wiem, jak to określić. Do tego doszły też takie dziwne stany, że już nawet przy rodzicach, siedząc w pokoju, zaczynałam nagle krzyczeć, tak ze środka, na cały głos- nie jakieś konkretne słowa, tylko tak po prostu. Mama wtedy krzyczała jeszcze bardziej, żeby mnie przekrzyczeć i darła się, że sobie 'nie życzy' i żebym na nią nie krzyczała.. nie słuchała moich wyjaśnień, że ja po prostu krzyczę 'dla siebie', żeby wykrzyczeć to, co mam w środku.. jakoś przez rok to trwało, potem już mnie wykończyło i przestałam, bo bałam się reakcji mamy.. W takim stanie poszłam do liceum, trafiłam do strasznej klasy, z którą nie mogłam się w żaden sposób dogadać.. oczywiście teraz wiem, że może to moje zamknięcie się w sobie wcale w tym nie pomagało, żeby nawiązać z kimś głębszą relację, ale sama atmosfera w klasie też była okropna.. z czasem grupa zaczęła być uznawana powszechnie za najgorszą w szkole- najsłabsze wyniki, brak kultury (nawet tej podstawowej- ludzie podczas lekcji przeklinali w stronę nauczycieli, rzucali w siebie -we mnie też- kulkami z papieru, kredą itd.. zachowanie godne pierwszoklasistów w podstawówce, a nie w liceum. Szczególnie, że cała szkoła była na dosyć wysokim poziomie. Przynajmniej tak się zdawało). Nie wpisałam się w te ich 'ramy', więc zaczęli mnie (i jeszcze kilka osób) wyśmiewać, odtrącać i tak dalej. Każdego dnia powtarzałam sobie, że 'to tylko 3 lata, wytrzymam, a przecież i tak mam się zabić'.. Nie miałam odwagi zgłosić się do psychologa, a co dopiero do psychiatry. Teraz wiem, że gdybym zrobiła to od razu, nie rozwinęłoby się pewnie w takim stopniu, jak jest obecnie.. W końcu w 3 klasie liceum ludzie zaczęli (wreszcie!) dojrzewać i dali sobie spokój z szykanowaniem 'słabszych', a ja sama otworzyłam się na kilka osób, które zaprowadziły mnie (dosłownie) za rękę do psychologa szkolnego. Jednak nic z tego nie wyszło, nie umiałam się otworzyć, gadałam głupoty o samotności i zagubieniu, a w środku aż mnie rozrywało z natłoku czarnych myśli i powtarzałam sobie, nawet będąc u tej psycholog, że i tak się zabiję, po co tu w ogóle przyszłam, ona mnie nie rozumie..oczywiście, że mnie nie rozumiała, bo nic jej nie wspomniałam o samobójach, ani o tym krzyku, ani nic konkretnego.. owijałam w bawełnę, a ona wrzuciła mnie w gombrowiczowską 'formę' nieco zagubionej dziewczynki bez większych problemów i już nic nie mogłam zrobić, żeby zmienić mój obraz. Czułam się z tym okropnie, byłam u niej parę razy, za każdym bojąc się, że ktoś niepożądany z klasy mnie zobaczy i wyśmieje. Zdałam maturę z bardzo dobrymi wynikami, nie wiem, jak ja tego dokonałam, bo teraz sobie tego nie wyobrażam. Weszłam po prostu w lepszy stan, miałam 'przerwę' od depresji, ale tylko na chwilę.. czas matur w ogóle wspominam wspaniale, pełna mobilizacja, wybrany temat na ustny polski- wymarzony (notabene: o stanach psychologicznych w sytuacji granicznej...). Wszystko to pozwoliło mi na chwilę oderwać się od tego bagna, poczuć, że potrafię czegoś dokonać, że jestem czegoś warta. Dostałam się na ten kierunek studiów, jaki sobie założyłam- podwójny sukces, chwilowa radość. Podczas wakacji zadowolenie opadło, zaczęły się objawy somatyczne, które trwają do dziś. Nie miałam na nic siły, większość wakacji przeleżałam w łóżku, przespałam. Próbowałam sił w wolontariacie za granicą, nic z tego nie wyszło, wytrzymałam tylko 2 tyg i to z wielkim stresem, problemami żołądkowymi z nerwów itd.. I poszłam na studia.. pierwsze dwa miesiące były przyjemne, ludzie- bardzo mili, kulturalni, czułam się, jakbym trafiła do zupełnie innej bajki. Cieszyłam się, naprawdę, starałam się cieszyć.. Pierwszy semestr minął szybko, trzymałam się z trzema dziewczynami, było fajnie, 'zabawnie' (z zewnątrz, bo w środku nikt nie wiedział, że znów się powoli zapadam). Nawet siliłam się na uśmiech, czasem nawet śmiech- ale w moich uszach brzmiało to tak nieudolnie.. jednak nie umiałam im na tyle zaufać, żeby porozmawiać o depresji.. szczególnie, jak z pobłażaniem traktowały jedną z osób, która doszła do nas w 2 semestrze po urlopie dziekańskim, właśnie z powodów problemów psychicznych. Miałam wrażenie, że w ich idealnym świecie książek, poezji i całego tego fałszu nie mogło być miejsca na ani jedną 'skazę'. Zdałam sesję zimową (bo był tylko jeden egzamin i to pisemny,bardzo lekki oraz kolokwia ustne, których najnbardziej się bałam- i tu znów problemy żoładkowe, wymioty, przez 4 dni przed zaliczeniem nic nie jadłam..) i po niej wszystko się posypało jeszcze bardziej. Depresja o mnie nie zapomniała, jak widać. Podczas ferii miałam ostatni tak ostry atak, bardzo ostre myśli samobójcze, do tego doszły objawy zewnętrzne, których nigdy nie miałam- drgawki, intensywne kołatanie serca (to akurat miałam od dawna, ale teraz się nasiliło). Ciągle płakałam, wszystko jedno czy jechałam autobusem, czy robiłam obiad, czy jadłam śniadanie. Po prostu lały mi się łzy i w tym momencie uświadamiałam sobie, że to koniec, że wszystko już przepadło, tak będzie wyglądało moje życie- będę stać przed oknem i wpatrywać się w blok, stojący obok. I płacz, wieczny płacz. W końcu, na początku marca, poszłam pierwszy raz do psychiatry.. o 4 lata za późno, ale zawsze to coś.. Nie opowiedziałam mu wszystkiego, 2/3 zapomniałam, ale na podstawie myśli samobójczych i ogólnego rozbicia, babka przepisała mi Citabax 10 mg. Miałam zażywac raz dziennie + psychoterapia. Na terapię nie poszłam (trzeba było umówić się telefonicznie, a to stres i tak dalej..), a receptę zrealizowałam dopiero po miesiącu zastanawiania się 'czy aby na pewno to dobra droga, może mi już nie potrzeba, dam radę sama, jak dotychczas'. Szczególnie, że nie spotkało się to z aprobatą moich rodziców, mama wręcz zakazała mi zażywania psychotropów, straszyła mnie, że mi to gdzieś schowa. Na szczęście po wykupieniu schowałam go sama.. Ale przez ten miesiąc 'oczekiwania' czułam się niebywale dobrze (czyżby placebo?), wręcz miałam wrażenie, że już mi nie potrzebne żadne tabletki, żaden psychiatra, już czuję się ok, widocznie samo przeszło.. taak, po 4 latach nagle przeszło samo, haha.. W każdym razie tak myślałam i nawet przeszły mi myśli samobójcze. Do tej pory na razie ich nie mam, ostatni raz właśnie podczas ferii, w lutym. Tak samo ustały czarne myśli, rozmyślanie o cierpieniu, jakie niesie przyszłość. Zdziwiłam się i to bardzo pozytywnie. Jedyne co pozostało, to uczucie zmęczenia i coraz większej senności, ale pomyślałam, że pewnie minie. Po miesiącu dalej czułam się względnie dobrze, ale przyjaciółka (która właśnie namówiła mnie w końcu na psychiatrę) radziła wykupić lek, zobaczyć, jak organizm zareaguje.. nie chciałam, ale wykupiłam. Dalej było dobrze, bez jakiejkolwiek zmiany- a obserwowałam się uważnie, żeby wyłapać te objawy, które powinien/może wywołać lek w pierwszym okresie stosowania. Ani myśli samobójczych, ani nic niepokojącego. Myślałam, że jest wszystko w porządku, że będzie już dobrze, pomyślałam- skończę Citabax po miesiącu i dam sobie spokój. Po 3 tygodniach zaczęło się coś psuć, wróciło uczucie zmęczenia, ale ze zdwojoną siłą- nie miałam po prostu szans wstać z łóżka, a co za tym idzie- pójść na poranne zajęcia. Do tego doszedł bardzo silny ból z tyłu głowy, z prawej strony- tak, jakby ktoś mnie ściskał, albo jakby wiercił mi w głowie. Nakręciłam się, że pewnie rośnie mi guz w mózgu (moja odwieczna hipochondria), poszłam do lekarki rodzinnej, potem do neurologa- nic szczególnego nie powiedzieli. Zaczęłam opuszczać ćwiczenia, które zaczynały się do południa, bo nie umiałam na nie zdążyć.. potem zaczęłam opuszczać również te wieczorne, w końcu- całe dni. Koleżanki z roku dzwoniły do mnie, widziałam, że się przejmują- ucieszyłam się tym, więc w końcu po paru dniach nieobecności zbierałam się i szłam na jakiekolwiek zajęcia, byle nie zwariować w łóżku. Dotrwałam do Juwenaliów (taki miałam mały cel), dalej opuszczałam zajęcia, ale na koncerty chodziłam.. chciałam wreszcie 'coś' przeżyć, pierwszy raz w życiu w sumie.. To było bez sensu, dalej miałam uczucie senności, że zaraz upadnę na ulicy, że zemdleję. I ten ból głowy, który zapijałam alkoholem i na chwilę przechodził. Bez sensu. W tym czasie nadal zażywałam Citabax, więc niby wiedziałam, że alkohol zabroniony, ale co mi szkodziło.. Sesja zbliżała się wielkimi krokami, ja już 'odpadałam', jeśli poszłam na zajęcia to i tak nic nie rozumiałam, nie mogłam się skupić.. zresztą takie objway już miałam przed Citabaxem. Głowa mi się chwiała, ludzie się dziwnie patrzyli, że przysypiam na każdych zajęciach. Nie mogłam niczego przeczytać (a na Edytorstwie to tak raczej by wypadało..), wzrok mi uciekał od jednego do drugiego wyrazu, wszstko mi się mieszało w oczach. Myślałam, że to może neurologiczne, bo w końcu najgorsze-czyli myśli samobójcze- odeszły. Jednak najgorsze właśnie dopiero przyszło, w nocy się trzęsłam, cała dygotałam i pojawiło się coś, czego wcześniej nie było- jak zamykałam oczy, chcąc zasnąć, atakowała mnie panika, jakiś irracjonalny lęk- wystraszyłam się tego, bo nigdy tak nie miałam. Bałam się spać, bo jak zamykałam oczy, uczucie wracało, dodatkowo zawracało mi się w głowie i miałam uczucie, że spadam w dół, jakby w otchłań, trochę jakbym była pijana (a nie byłam). Trwało to jakoś co parę dni przez 3 tyg., ten okres był najgorszy, bo ciągle zmieniałam decyzję- raz mówiłam sobie, że pójdę na uczelnię, jeszcze wytrzymam, ale zaraz się kładłam do łóżka i znowu to samo, tak na okrągło. Sama się nakręcałam, a do psychiatry oczywiście bałam się zadzwonić.. W końcu ostatecznie rzuciłam studia. Od 3 tyg nie byłam na uczelni. Lęki nocne niby przeszły, ale dwa dni temu znowu.. Wczoraj wreszcie zadzwoniłam do biura pomocy dla studentów na uczelni (zbierałam się do tego ponad miesiąc) i w poniedziałek mam rozmowę z konsultantem na temat możliwości wzięcia urlopu dziekańskiego.. tak strasznie się ucieszyłam, bo wreszcie 'coś' zrobiłam.. a ostatnie 3 tyg. przeleżałam w łóżku, wczoraj pierwszy raz wyszłam z domu. Umówiłam się też z psychiatrą, mam wizytę w czwartek. Nie wiem, mam totalną pustkę w głowie, jest źle, mimo tego, że wcale źle nie myślę..zamiast czarnych myśli i samobójów, nie potrafię myśleć obecnie o niczym, ani logicznie rozumować, ani nic..potrafię tylko leżeć w łóżku, siedzieć w internecie. Nie wiem, co dalej. Jejku, przepraszam!!! Bardzo przepraszam, że tak dużo wyszło.. w sumie pierwszy raz tak to sobie wszystko uporządkowałam. Jeśli w ogóle ktoś się zabierze za czytanie, można czytać co drugie/trzecie zdanie Pozdrawiam
×