Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl.
  2. Mam dopiero 22 lata a moje libido od 4 lat nie istnieje z powodu zaburzeń nerwicowych. Nie piszcie mi że to może przez SSRI, albo żebym zbadał hormonybo impotentem już byłem 3 lata zanim zacząłem brać SSRI, jestem przebadany endokrynologicznie bardzo dokładnie, wszystko wskazuje że problem jest typowo w psychice, co więcej gdy zacząłem brać escitalopram, moje libido nagle się zwiększyło bo niepokój i negatywne emocje opadły, niestety trwało to miesiąc po czym znowu libido spadło do 0. Kompletnie nie wiem co mam zrobić w tej sytuacji.. to już 4 lata odkąd sex mógłby dla mnie nie istnieć i boję się że już nigdy nie odzyskam swojej męskości.
  3. Cześć wszystkim, miałem do czynienia z różnymi symptomami nerwicy, "walczyłem"(z resztą niepotrzebnie) wiele wiele lat z nimi, żeby na końcu ją zrozumieć i odpuściła. Poczułem w sobie wewnątrz swego rodzaju misję, aby pomagać na wszelkie możliwe sposoby ludziom w podobnych sytuacjach życiowych, abyście skorzystali wszyscy Ci którzy nie mają nigdzie oparcia, z moich doświadczeń, wiedzy i możliwości pomocy, na znak solidarności z Wami wszystkimi, obdarzonymi tym brzemieniem przez los. Czekam na kontakt Wszystkich tych, którzy nie znaleźli pomocy lub rozwiązania swoich problemów, którzy zawiedli się psychoterapią itp. Od razu nadmieniam, że nie jestem żadną wyrocznią, nie jestem idealny, mogę się w wielu tematach mylić lub nie mieć wystarczającej wiedzy, ale ile będę potrafił, będę starał się pomóc. Przecież wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, czasami wystraszy usłyszeć od kogoś lub powiedzieć "po prostu bądź" i to już może być wystarczające...i to już nas potrafi uleczyć! Życie jest PIĘKNIE! A w szczególności wtedy, kiedy potrafimy je ofiarować innym Pozdrawiam Złota Rączka
  4. Afektywna Dwubiegunowa

    Powitanie

    Hej nazywam się Klaudia i choruję na ChAD od 3 lat. Prowadzę także stronę internetową poświęconą chorobie afektywnej dwubiegunowej (https://afektywnadwubiegunowa.pl/) Na forum jestem pierwszy raz tak więc witam was tu wszystkich zgromadzonych
  5. Mam 20 lat i moja mata jest alkoholiczką od kilkunastu lat... Gdy byłam mała widywałam matkę ciągle pijaną, niezainteresowaną mną ani moim życiem. Opiekował się mną tata i starsza siostra., mama była w domu ciągle pijana... Czułam się i nadal czuje odpowiedzialna za dom, za wszystkie obowiązki. W domu jest to temat tabu, nikt o tym nie rozmawia. Mama leczyła się, był czas gdy nie piła. Relacje rodziny się poprawiły. Wróciła do pracy i coraz częściej znowu zaczyna pić... Siostra wyprowadziła się już z domu.. Czuję, że nie radzę sobie ze swoim życiem... Nie mam znajomych ani nikogo komu bym się mogła wyżalić. Przez obojętność matki na moją osobę, brak zainteresowania mną nawet, gdy jest trzeźwa, brak docenienia od najmłodszych lat nie miałam motywacji do nauki, żadnej pomocy, teraz nie zdałam matury... Nie mam żadnych zainteresowań, jestem przez tą sytuacje bardzo zamkniętą osobą, nie umiem z nikim rozmawiać nawet z rodziną.. Z matką prawie nie rozmawiam, nawet gdy jest trzeźwa czuję do niej żal, nienawiść i będąc z nią sam na sam nie rozmawiamy. Tata stara się podnieść, uratować naszą rodzinę, wiem że nie jest mu łatwo dlatego nie dokładam mu zmartwień, bo bardzo go kocham za to co robił i robi. Miałam plany wyprowadzenia się z domu, lecz nie zdałam matury i z jednej strony nie chcę się wyprowadzić i zostawić tatę z tym wszystkim. Spędzam ciągle czas w domu, nigdzie nie wychodzę. Spotykam się jedynie z chłopakiem, w którym się zakochałam, ale nie opowiadam mu o niczym, ponieważ się wstydzę.. On uznaje mnie za osobę cichą i skrytą, bardzo chciałabym się otworzyć chociaż przy nim znowu być szczęśliwa, być sobą.. taką jaką byłam przed tym jak matka zaczęła pić... odważną, wesołą, chętną kontaktu z innymi. Nie mam motywacji do niczego... Nie chce już takiego życia z dnia na dzień... chciałabym mieć plany, marzenia, jakieś zainteresowania, a przede wszystkim znajomych i normalną kochającą rodzinę...
  6. Od kilku miesięcy mam podejrzenie nerwicy, ale jeszcze się nie przełamałam żeby iść do psychologa, bo podejrzewam u siebie jeszcze fobię społeczną, depresję i urojenia, co bardzo mi utrudnia w ogóle wyobrażenie sobie mojej osoby w gabinecie psychologa. Moje życie jest dość specyficzne i ciągle jestem przekonana że nikt nie ma akurat takiego stylu życia i że nikt nie jest w ten sam sposób pokręcony jak ja i dlatego się bardzo, bardzo wstydzę i boję. Ale weszłam tu dziś głównie po to, żeby się wyżalić/poradzić, bo nie mam nikomu innemu, a wiem że sama tego nie zniosę. Mianowicie coraz gorzej wyolbrzymiam sprawy, bardzo się boję nawet wtedy gdy nie ma czego. Prawdopodobnie dlatego że prawie w ogóle nie znam życia, bo od najmłodszych lat uciekałam w "swój własny świat", żeby uciec przed nudą i smutkami realnego świata (nigdy nie miałam żadnych przyjaciół, w szkole byłam pośmiewiskiem bo byłam nadmiernie zamknięta w sobie i byłam małomównym dziwadłem, a do tego zawsze brakowało pieniędzy więc nie mogłam sobie zwykle pozwolić na to, co inni ludzie mogli sobie pozwolić bez problemu i nadal nie mogę), tak się zamknęłam w tym, że w pewnym momencie nabawiłam się urojeń (nie chce mnie prawie nigdy opuścić przeświadczenie, że wysoce możliwy jest fakt, że mnie pewne osoby obserwują/czytają mi w myślach, kiedyś to były tylko niektóre osoby, a teraz to praktycznie każdy na kim skupiają się moje myśli, nawet postaci z seriali na przykład, albo osoby które mi się podobają) i strasznie mnie to męczy, ale po prostu nie mogę się pozbyć tego przeświadczenia, po tym gdy to przybrało na sile zaczęłam się starać powstrzymywać od myślenia o tych osobach, przez co cierpię bo to była tak naprawdę moja jedyna ucieczka/interesujące zajęcie i prawdopodobnie to był jeden z czynników który wywołał u mnie depresję. Dziś jest mi wyjątkowo źle, bo wczoraj w nocy zaczęłam oglądać nowy serial i on był tak intensywny, że mnie wciągnął na maksa, zapomniałam o bożym świecie, nawet nie czułam głodu chociaż wcześniej nawet trochę czułam, oglądałam go do popołudnia i wymarnowałam na to prawie cały internet (a internet to tak naprawdę jedyne, co tłumi moją depresję, niby już mało mnie w nim cieszy bo i tak muszę go oszczędzac ale zawsze to coś i jest czym zająć myśli żeby nie myśleć o negatywach mojego życia i samopoczucia), ale od tak dawna nie czułam takiej euforii jak gdy oglądałam ten serial że za cholerę nie mogłam się oderwać nawet mając z tyłu głowy myśl że potem nie będę miała internetu, uspokajałam się jedynie myślą że może mama mi dokupi jak się dowie że już nie mam i że mi się należy bo od dawna niczym się tak nie cieszyłam przez depresję, kompletnie nie miałam żadnej siły woli, jedyne o czym myślałam to fabuła serialu (pewnie ktoś z was go kojarzy - BrzydUla, jak ktoś kojarzy to wie jak intensywna fabuła tam jest, a dla takiej osoby jak ja, bez życia, to niemal pułapka, bo ja wtedy tylko o takich pierdołach jak serial ciąglę myślę), a teraz gdy już nie mam na to internetu to dopadła mnie depresja bo nic innego mnie nie cieszy. A do tego zostało mi mało internetu, a mama mi nie może kupić bo nie ma teraz na to pieniędzy, dopiero być może w poniedziałek będzie mogła. Ja w sumie nawet w ogóle nie mogę sobie teraz pozwolić na oglądanie seriali bo to bierze za dużo internetu, ale od dawna chciałam obejrzeć ten i gdy się dowiedziałam że pojawił się za darmo w internecie (być może tylko na moment, bo mogą go zaraz usunąć), to niewiele myśląc po prostu go odpaliłam, nie sądziłam że aż tak mnie wciągnie I teraz żałuję, ale to w sumie do mnie podobne, bo ja nigdy nie potrafiłam myśleć o przyszłości i konsekwencjach. Ale jeszcze jedna zła rzecz wynikła z tego serialu - tam był taki wątek że ojciec głównej bohaterki zasłabł i trafił do szpitala, i w ogóle ta bohaterka miała tyle problemów, była stale zabiegana, prawie ledwo sobie radziła i to wszystko tak gnało szybko, intensywnie, że to tak na mnie wpłynęło, że tylko wzmogło moją nerwicę. Dziś (a raczej wczoraj bo już po północy) położyłam się spać ok. 17:00, czyli gdy się zorientowałam że już naprawdę mało internetu mi zostało i wtedy opuściła mnie ta euforia a dopadła depresja, i przez jakiś czas nie mogłam zasnąć bo się czułam jak jakiś alkoholik który by sobie jeszcze wypił, ale już nie może, tak analogicznie było z serialem, jednak w końcu zasnęłam. Jakąś godzinę, dwie temu mama mnie obudziła żebym coś zjadła, ale w sumie to nadal nie mam apetytu, za to mi się oczywiście śnił ten serial i oczywiście nic innego czymkolwiek bym się zajęła nie będzie mnie wciągać na tyle żeby nie myśleć o swojej nerwicy & depresji No i zmierzam do tego, że mama mi obwieściła jak wstałam że boli ją w boku i się przeraziłam właśnie najwyraźniej przez ten wątek z ojcem głównej bohaterki, że jej też się coś może stać, chociaz mi mówiła że to nie jest wielki ból, ale i tak się boję bo mieszkam tylko z nią i jakby coś jej się działo to nawet sobie nie chcę tego wyobrażać, bo bym chyba sama tam zeszła i nie wiedziałabym kompletnie co robić bo jestem nieudacznikem który na niczym się nie zna W ogóle jestem dziecinna, chociaż mam już 21 lat i nie wiem, czy moje życie ma w ogóle sens Musiałam to z siebie komuś wyrzucić i mam nadzieję że ktoś to w ogóle przeczyta, napisałam to tak chaotycznie bo jestem ze snu i zrezygnowana i w sumie to zaczęłam teraz nawet płakać... Nawet nie jestem w stanie zjeść do końca i wiem że pewnie przesadzam, ale dla mnie to ciężkie i nie jestem w stanie tego powstrzymać To chyba tyle, mam nadzieję że niczego ważnego nie pominęłam i ktoś się połapie w tym chaosie który zaraz udostępnię i że w ogóle komukolwiek będzie się chciało czytać do końca...
  7. Hej, miałam przed chwilą bardzo bardzo złą chwilę..przepraszam jeśli ten wpis jest chaotyczny, ale jestem pod wpływem negatywnych emocji. Dorabiam sobie latem w budce z lodami. Przed chwilą miałam grupę klientów ekstrawertyków myślę, że blisko przed trzydziestką. Od samego początku czułam, że mają mnie za gorszą, mówili do mnie wywyższający się tonem. Zwłaszcza jedna parka, widać, że zadbani, drogo ubrani, opaleni. Kiedy kupili już lody patrzyli się na mnie jakby coś ze mną było nie tak, mówili coś szeptem na ucho i mieli pogardliwą minę. Później wyszłam na chwilę dopełnić wodę w misce dla piesków to jedna dziewczyna z ich grupy się za mną oglądała i parsknela do kolegi obok. Oczywiście w mojej głowie ukazały się momenty kiedy w podobny sposób byłam wyśmiewana i obgadywana w szkole wiele wiele lat temu i nagle wróciło coś co myślałam, że mam już z glowy. Od kilku lat mam problem z radzeniem sobie z poczuciem niższości, po prostu czuję gdy ktoś ma mnie za śmiecia przez co moje ciało nagle się napina, mam ochotę czymś rzucić, okaleczyć się i krzyknąć żeby się ze mnie nie śmiali. Piszę to, bo naprawdę bardzo dawno nie miałam tego i myślałam, że mój mózg się już z tym uporał. Przez długi czas spotykałam różnych tego typu ludzi ludzi, ale zawsze to olewalam i dalej robiłam swoje, ale ten przypadek wyprowadził mnie z równowagi do tego stopnia, że chciałam wybiec z budki i zapytać się ich co ich tak we mnie śmieszy i żeby mi o tym powiedzieli bo nie zniosę już tego napięcia emocjonalnego i stanu niewiedzy na szczęście jakoś to opanowałam, więc to duży plus bo zawsze jak miałam ataki to zaczynałam krzyczeć, szarpać za włosy i walić głową w ścianę. Wiem, brzmi drastycznie ,ale niestety coś w mojej głowie stało się takiego, że reagowałam tak na wiele przykrych rzeczy. Niech ktoś napisze czy jest szansa by takie napady nie wracaly? Naprawdę byłam w szoku, bo od ponad roku nie przypominam żebym miała coś takiego. Przez to boję się wchodzić w związek czy zawierać przyjaźnie,bo prędzej czy później ludzie przy podobnych sytuacjach poznają moje oblicze... Czuję się jak wariatka
  8. Długo myślałam nad tym co napisałam poniżej. Może ktoś miał podobnie. Wybieram się do psychiatry, ale zastanawiam się czy dobrze zrobiłam. Wahania nastroju w ciągu dnia Problemy z zaśnięciem, przebudzanie w nocy Zmienność emocji w ciągu dnia Zwiększona płaczliwość, potrafię codziennie znaleźć do tego jakiś powód, który z perspektywy czasu okazuję się głupotą Dni bądź godziny gdy mam doła, nie widzę sensu życia, nie mam na nic ochoty ani siły nic zrobić Zdarza się że coś mnie ucieszy, trwa to coraz krócej ale zdarza się Popadanie w taką jakby histerię gdzie płaczę , chcę krzyczeć, wyobrażam sobie śmierć i chcę umrzeć, tnę się , gryzę się po rękach Poczucie bezsilności, smutku, pustki, niechęć do życia Ciągłe zamartwianie się rzeczami które kiedyś nie powodowały u mnie takiego uczucia Zamykanie się w swoich myślach, w swoim świecie Problemy z zapamiętywaniem i skupieniem co według mnie jest następstwem tego że w mojej głowie jest masa myśli, rozmów co trochę burzy rzeczywistość wokół Strach przed interakcją z obcymi ludźmi jak witanie się, nawiązywanie kontaktów, problem z rozmową, patrzeniem w oczy i udzielaniem się. Na ogół w takich sytuacjach radzę sobie najlepiej po alkoholu Przez większość czasu poczucie zmęczenia braku energii żeby coś zrobić Słabe kontakty z rodzicami, rodziną Oprócz smutku, jest też dużo tego uczucia zobojętnienia, gdzie nie czuję kompletnie nic, nic mnie nie zaskoczy, nie ucieszy, nie rozzłości. Przebywanie w licznym gronie np. rodzinie, klasie pełnej ludzi wywołuje we mnie spięcie, nerwowość, zdenerwowanie, lęk, pocenie Wyraźcie proszę swoje opinie, może ktoś miał podobnie. Czy słusznie postąpiłam umawiając się do lekarza czy może wyolbrzymiam ?
  9. Tak jak napisałam w tytule, uważam, że psychoterapia w każdym nurcie, czy psychodynamiczna czy poznawcza, czy leki nie leczą depresji, bo nie uderzają w jej przyczyny.One działają tylko na skutki choroby i to w małym stopniu. Ani leki, ani terapia nie dają trwałego efektu w postaci WYLECZENIA, one tylko zaleczają objawy, żeby potem wróciły ze zdwojoną siłą. Znam mnóstwo osób, niektóre z nich z terapii grupowej, każdy z nich miał już kilka nawrotów i choruje przewlekle( w tym ja). Prewencyjna terapia i leki nie pomogły im w zapobieżeniu kolejnemu nawrotowi.Przyczyną depresji są tendencje genetyczne oraz nasza indywidualna osobowość i cechy charakteru.Na to nie mamy wpływu, dlatego z miernym skutkiem możemy tylko zaleczać objawy.Sami popatrzcie, ile osób na tym forum leczy się całymi latami.Poprostu są jednostki słabe psychicznie, u których błahe dla innych zdarzenie wywoła ciężką depresję, a są takie których nie zaprowadzi do psychiatry jednoczesna śmierć kilku najbliżyc h osób z rodziny.Przeszłam już kilka terapii w różnych nurtach i żadna nie dała trwałych efektów. Niestety smutna prawda jest taka, że psychiatrzy i psychoterapeuci zarabiają tylko pieniądze na nas, sierotkach- Marysiach.
  10. Witam, jestem nowy na forum... Zaczne moze od przedstawienia sie: Jestem młodym chłopakiem lat 24, pracuje, i... Potrzebuje pomocy... Prosze o przeczytanie wszystkiego mimo ze wiem ze to bedzie pewnie trudne dla wiekszosci. Zacznę od tego ze wychowywałem się w domu z rodzicami przy których brakowalo mi zauwazenia, chcialem zeby mnie zauwazyli, docenili, którzy ciagle mowili zebym spowaznial ze jestem dzieciak itd... oraz dziadkiem alkoholikiem. W podstawowce tylko tata pracował, więc bylem biedny. Trafilem do snobistycznej klasy i bylem wysmiewany i dreczony. Dzis nie boje sie o tym mowic, tak po prostu bylo. Plakalem, bylem sam, nie mialem zadnych przyjaciół. Wszyscy byli przeciwko mnie i nigdzie nie mogłem znaleźć pomocy. W domu wracałem to były afery z dziadkiem, nigdzie nie było spokoju. Mama w tym wszystkim była prawie niezauważalna, mówiła tylko ze bardzo mi współczuje. Pierwsze znajomości zaczalem zawierać w technikum, miałem czesc klasy w porządku i część ktora tez próbowała sie z czegos nasmiewac, ale nauczony bledami przeszlosci bylem wyczulony i reagowalem agresywnie i nie dalem sobie wejsc na glowe. Jednak odreagowywalem nieprzespanymi nocami, myslac o zagrozeniu ze powtorzy sie szkola podstawowa, uciekaniem z lekcji do domu, pod pretekstem bycia szkolnym cwaniakiem, łobuzem. A prawda byla taka ze czulem sie zle i wialem do domu... Obecnie pracuje, mam dziewczynę, która jest kochająca, wierna, troskliwa, mądra i bardzo ładna. Jedynymi jej minusami sa kontrola i zazdrosc. (Jednakze na poczatku znajomosci zrobila mi krzywde mowiac ze ma inny typ faceta, że nie ukrywa ze nie jestem taki... bylismy juz razem, i widzialem w jej oczach jakis zawod... Stalo sie to jak kiedys bylismy w sklepie i cos przymierzalem, potraktowala mnie zle przy swoich przyjaciolach, ktorych zupelnie nie znalem, nie zwracala na mnie uwagi, slowem sie nie odzywala. Chcialem sie z nia wtedy rozstac, przepraszala mnie 2 tygodnie i stwierdzilrm ze zobacze co bedzie dalej, no i faktycznie minelo kilka miesiecy i sie na prawde zakochala... Przeprasza mnie po dzis dzien za to co zrobila i mowi ze nigdy sobie nie wybaczy.) Do tej pory uwazalem ze ja kocham, i chyba nadal tak mysle. Mam z nia wspolne plany, konczy studia i mam zamiar wziac kredyt i kupic nam mieszkanie (jesli przez tego wirusa oczywiscie nie strace pracy) Celowo napisalem do tej pory gdyz chce zobrazowac swoj problem Wydawalo mi sie ze wszystko jest miedzy nami okej, jednakze przez tego wirusa widujemy sie teraz rzadko i jako ze dziewczyna bardzo mnie kontrolowala, to nie przeszkadzalo mki jakos bardzo to z jakis czas sie nie bedziemy widziec. Niby tesknilem, ale nie tak jak ona i w pewnym momencie stwierdzila ze mi to przychodzi jakos latwo, i ze nie tesknie za nia. Ze stalem sie malo wylewny a wczensiej bylem bardzo... No i sie zaczelo... Zaczalem myslec ze moze ja juz jej nie kocham? Zaczalem myslec ze gdzies ide i widze nieraz jakas atrakcyjna kobiete i sie spojrze na nia, ze mi sie spodoba, ze zauwazam po prostu inne i ze to znaczy ze jej nie kocham. Nagle zaczela mi sie przypominac kolezanka z ktora sie kiedys spotykalem przed nia i ktora byla atrakcyjna. Zaczelo sie poczucie winy, obawa ze ja skrzywdze, z drugiej strony ze sam sobie wszystko zniszcze bo chce z nia byc i zalozyc rodzine... No i ze nie powinienem miec nihdy watpliwosci jesli to prawdziwa milosc... No i spirala trwa od jakiegos czasu non stop. 500x dziennie sobie mowie ze jest madra, fajna, ladna, ze ja kocham... Jakbym chcial sie sam na sile przekonywac. I mowie sobie kurde, na sile tak nie mozna, ale przeciez jak jestesmy razem (spotykamy sie juz) to wszystko jest okej, caluje ja ciagle, przytulam, mowie jej o sobie wszystko, wie o moich problemach o wszystkim... No i wyczytalem ze jest cos takiego jak nerwica natrectw czy zaburzenia obsesyjno kompulsywne w zwiazku i poza nim. No i mam pytanie czy takie nakrecanie sie i myslenie jest wlasnie takim czyms? W domu tez np mowie przedmioty ktore sa w okolo mnie. Czasem lapie sie na tym ze np patrze sie na biurko i obok i mowie 6 kawalkow ciasta, woda... W ogole nie wiem po co. Jak byłem mały to mialem kiedys mysli samobójcze i wystraszyłem sie ich i mowilem w kolko ,,nie nie nie, nie poddam nigdy sie." W pewnym momencie musialem zaczac mowic to glosno i moj pijany dziadek powiedzial ze jestem pier... No dobra, to jest jedna kwestia, ale pisze w temacie depresja, wiec juz tlumacze dalej i łączę wątek z dziewczyną. Mam jakis stan apatii czy anhedonii (brak poczucia szczescia) jestem ciagle zmeczony obojetnie ile bym spal. Bola i pieką mnie miesnie i stawy. Mam slabe libido i problemy z erekcja. Trwa to już kilka lat... Zaczalem ostatnio nieco unikac kontaktu, nie ze zupelnie, ale po prostu z moja dziewczyna jest tak ze sie spotkamy a zaraz musze wisiec przy telefonie i pisac dalej caly dzien. Informowac o wszystkim. No i jak sobie to tlumacze, to ta chec jej kontroli i jej zlosc jak np wyjde porozmawiac z kolega (jak nie ma stanu epidemii, nie mowie ze teraz, bo teraz to sie siedzi w domu...) to po prostu przez to troche tez sie dystansuje, i przez to ze mam wlasnie taki nastroj i nie chce zeby mnie ciagle w takim widziała... smutek nagle bez powodu taki ze mysle sobie po co w ogole zyc, nie wiem skad sie on bierze... Łącząc wątki chodzi mi o sedno sprawy, ze jak czasem nie mam ochoty faktycznie ciagle z nia rozmawiac to mam znowu kolejny powod do myslenia ze moze juz jej nie kocham, moze jej robie krzywde, zebym jej kiedys nie zdradzil. Mimo ze wiem ze bym tego nie zrobil i ze zadnej innej nie chce... A wracajac do depresji, a moze nerwicy, cholera wie czym to cale gowno jest... Jak budze sie rano to ciezko jest mi wstac. Mam takie mysli znowu to gowno, kiedy to sie skonczy... I jakies poczucie lęku, trzese sie w srodku, serce wali... Mozna zwariowac. Zyje weekendami, w tygodniu ide do pracy (pomimo ze teoretycznie ja lubie) mysle tylko czy sobie poradzę, czy mnie nie zwolnia przez tego wirusa co panuje teraz, jak to bedzie dalej, czy bede mogl kupic mieszkanie, mecza mnie tez mysli zwiazane z dziewczyna, ze martwie sie tym co powiedziala mi na poczatku ze ma inny typ, boje sie ze kiedys sobie takiego znajdzie, tym bardziej ze mam problemy z erekcja, i tu kolejna cegielka do braku poczucia wlasnej wartosci, obaw... I tu tez jest przyklad natrectwa, jak mi nie wyszlo 1 raz z pierwsza dziewczyna (ta jest 2ga) to w mojej glowie powstala mysl, a moze jestem gejem... Mimo ze nigdy nie interesowal mnie zaden facet i mnie takie cos obrzydza wrecz, i nigdy w zyciu czegos takiego bym nie mogl robic... Problem taki ze ta mysl wraca do dzis za kazdym razem jak mi nie chce stanac penis... Tez chore natrectwo i nie wiem jak sobie poradzic z tym. Byl tez czas ze myslalem ze jestem aseksualny i zaczalem o tym czytać i tez wracaly te mysli non stop, ale no przetlumaczylem sobie ze przeciez mam jakies fantazje, ze chociaz splycone to czuje checi jakies tam, ze podobaja mi sie kobiety, ze zawsse swoja musze zlapac gdzies... I pytanie do was do kogo powinienem sie udac, czy mozecie nakreslic na podstawie tego co napisalem co mi moze byc, jak to zmienic... Czy da sie cos zrobic z tym czy już cale zycie taki bede... Chodze na terapie juz poltorej roku.. Z przerwą teraz bo przez tego koronawirusa moja terapeutka zawiesila dzialanosc na jakid czas... Bylem u psychiatry w technikum, bO mialem problemy z rozwolnieniem na tle nerwowym, a pozniej lek ze jak wyjde to mnie dopadnie rozwolnienie... No i tak bywalo... Bralem asertin przez pol roku... Swoja drogs mysle ze problemy z libido i erekcja moga byc teraz tego skutkiem... Bylem jeszcze kiedys u psychiatry i probowalem lekow na te bole miesni i problemy z libido, dal mi coaxil, a potem wellbutrin xr. Coaxil jest chyba delikatny, ale nie mialem jakichs efektow i go odstawilismy, potem bralem wellbutrin i troche mi libido ruszylo, niewiele, ale cos tam ruszylo, jednakze ogolnie wiekszych efektow nie bylo i mialem zmieniac leczenie na moklobemid, ale po wellbutrinie trzeba bylo odczekac jakis czas zeby przejsc na moklobemid i potem juz dalem sobie spokoj z lekami, stwierdzilem ze to tuszuje tylko wszystko... Nie wiem jak sobie pomoc, nie wiem co zrobic, nie mam pojecia, blagam o pomoc. Nie chce stracic dziewczyny, nie chce stracic calego swojego zycia... Chce w wieku 24 lat sie urodzic i byc szczesliwym, zyc normalnie a nie wegetowac... Dziekuje jesli ktos to csle przeczytal... Pozdrawiam... I przepraszam ze chaotycznie.
  11. Gość

    BREKSPIPRAZOL (rexulti)

    Lek "tworzony" w porozumieniu firm Lundbeck i Otsuka. Ma być następcą arypiprazolu który przyniósł bardzo duży zysk firmie Otsuka i Bristol Meyers ale jego patent kończy się w 2015 roku. By nie przerwać strumyczka zysku firma stworzyła brexpiprazol, który jest chyba strukturalnie bardzo podobny do arypiprazolu. Na korzyść leku przemawia jeszcze większa siła na 5-HT1a co może przynieść jeszcze lepszy efekt augmentujący działanie przeciwdepresyjne. Firmy właśnie dziś złożyły wniosek do FDA o rejestrację brexpiprazolu jako lek na schizofrenię i lek augmentujący antydepresanty. Jako, że firma Lundbeck jest firmą Europejską powinniśmy dość szybko doczekać się rejestracji tego leku w Europie. http://www.businesswire.com/news/home/20140713005044/en/Otsuka-Lundbeck-Submit-Drug-Application-Brexpiprazole-Treatment#.U8ON8Pl_vrE Żeby nie było różowo - abilify był i chyba jest jednym z najdroższych leków psychiatrycznych na świecie, a więc pewnie podobnie będzie z jego następcą.
  12. Od 2019 roku leczyłam się lekiem przeciwdepresyjnym rexetin na nerwicę lękową i depresje, odstawiłam miesiąc temu bo czułam się już rewelacyjnie, niestety... Objawy wróciły, a razem z nimi wkręcam sobie że moge mieć depresje lekooporną i ogarnia mnie straszny lęk, nie wiem jak sobie z tym poradzić, proszę o jakieś rady, z góry dziękuję
  13. Hejka kochani. Mam pytanie... Ile czasu chorujecie na depresję? Czy udało Wam się z tego w ogóle wyleczyć? Mam zdiagnozowana depresję od 2 lat. Jednak podejrzewam, że zaczęła się w czasach nastoletnich. Moja depresja jest nawracająca tzn., że raz jest dobrze a za drugim razem nie bardzo... często się zastanawiam czemu ja? Czy to dlatego, że byłam za długo zbyt silna? Czy tak życie mnie powaliło i skopało na leżąco, że są tego skutki? Mam wrażenie, że nigdy się nie uwolnię od depresji, że jest częścią mnie już na zawsze...
  14. Czy to normalne że po zaniechaniu aktywności fizycznej przez depresję, gdy próbowałam do niej wrócić to nie mogłam, bo szybko się męczyłam i odczuwałam ból? Jak sobie z tym poradzić?
  15. Cześć, jestem tu nowa, ale chyba jak zwykle za późno... Widze tu aktywności z 2016 roku, albo jest nadzieja i to mój laptop coś wolno działa hah No cóż jeśli jest ktoś kto nadal korzysta z tego forum to możecie śmaiło dać o sobie znać. Już nie daje sobie rady... Sama sobie się nie wygadam, zrezygnowałam pare miesięcy temu z psychoterapii na którą i tak wysłali mnie siłą. Czuje, że moja depresja tylko ukryła się na jakiś czas, ale powraca z mocniejszym kopem. A jak jest u was?
  16. Zaczęłam podejmować kilka aktywności pomimo depresji, ale po jakichś dwóch dniach zaczęłam mieć już kryzys Myję zęby 3 razy dziennie (przedtem przez większosc czasu nie myłam w ogóle), myję twarz 2 razy dziennie (przedtem zwykle w ogóle nie myłam), nakładam krem po każdym umyciu twarzy (przedtem w ogóle nie używałam), chodzę codziennie na spacery (przedtem chodziłam w kratkę), co drugi dzień ćwicze (przedtem rzadko ćwiczyłam) i biorę prysznic codziennie (przedtem tak średnio raz na tydzień się myłam, czasem nawet raz na 2 tygodnie). No ale teraz jestem po kilku dniach robienia tego wszystkiego (zaczęłam chyba w sobotę) i czuję brak sił o wiele większy niż gdy zaczęłam to wykonywać. Czy mam nadal to wszystko robić i kryzys sam minie, muszę go tylko jakoś przetrwać, czy może coś robię źle? Macie doświadczenie z czyms takim? Kusi by wrócić do nicnierobienia
  17. Chciałam dzisiejszy dzień spędzić produktywnie ale zafiksowałam się na jednym temacie ktory nie daje mi spokoju.Wracam do niego czesto ale z reguły jestem na tyle zajeta że nie mam czasu tak długo o tym rozmyślac.Jakis czas temu skończyłam 20 lat.Nigdy nie byłam błyskotliwa,zazwyczaj siedziałam w tej mocno przeciętnej części klasy.Widziałam braki w moim funkcjonowaniu ale dopóki miałam tam pare paskow na świadectwach i jako tako zdałam maturę to nie przejmowałam się tym zbytnio dopóki nie poszłam na studia.Nie są ciężkie do ogarnięcia pod względem ilości materiału ale za to są bardziej praktyczne i dopiero teraz gdy na studiach wykonuje polecenia,gdy każdy może zobaczyć krok po kroku co i jak robię,jak myślę powoduje to że mam ochote rzucić się z mostu Najwolniej myślę.Nie umiem wpasc na rozwiązania problemów.Ciezko zapamiętuje.Jestem po prostu niekompetentna i nikt kto mnie zna nie powierzył by mi trudniejszych zadań.Codziennie tone we wstydzie i zażenowaniu sobą bo mimo że to widzę nie mogę nic na to poradzić.Raczej to genetyczne.Ojciec mimo że skończył prawo wydaje się tak samo mało ogarnięty,chyba ma podobną ciężkość myślenia,rozumienia.To mi rujnuje życie.Nie mam życia towarzyskiego.Niektorzy ludzie z grupy traktuja mnie przez to podrzędnie.Nie szanują mnie,są zdenerwowani jak tylko się odzywam raz na jakiś czas.Nie chce być najlepsza,tylko taka jak inni,żeby nie wstydzić się siebie i czuć że jestem warta czegokolwiek co osiągnęłam w zyciu.Probowalam jakiś zenszeni, miłorzębu,ashwagandy bez żadnej poprawy.Bylam na psychoterapii z powodu leku społecznego ale nie jest to głównym powodem moich problemów.Nie wiem czy nie spróbować z psychiatra i przepisaniem czegoś na receptę co faktycznie by mi pomogło.Ale tez nie wiem czy chciałby mi coś przepisać jak jedyne co mi może dolegać to chyba niskie iq.
  18. Hej, już jest podobny temat o strachu przed lekami. Ale chciałabym założyć osobny wątek bo jestem ciekawa, czy ktoś ma tak samo jak ja. Biorę od 15 dni zoloft 50 mg, wydaje mi się albo sobie wkręcam, że dostanę od niego alergii ( piecze mnie język, mam dużą łuszczycę i boje się, że nie zauważa alergii) i tak jest w kółko. Codziennie wstaje z lękiem, że muszę brać lek, biorę go tyle i nie widzę efektów, a mam wrażenie, że lęk się zaostrza. Czy ktoś miał podobnie ? Na dwa dni odstawiłam lek ale wróciłam bo jednak mimo strachu bardzo chce się już wyleczyć i poczuć minimalnie lepiej.
  19. Witam wszystkich użytkowników! Czytałam kilka wątków na tej stronie na temat nerwicy pęcherza moczowego oraz ciągłego uczucia parcia na pęcherz. Sama cierpię przez tą dolegliwość już jakieś 3 lata. Zawsze byłam osobą lubiącą wychodzić na spacery, na imprezy, na spotkania, zakupy...Teraz? cieszę się jak wariatka, kiedy nie muszę nigdzie wyjść z domu. Już nawet nie liczę ile nabiegałam się przez to do lekarzy... Wyniki badań krwi, moczu, pęcherza - wszystko w normie. Wizyty u psychologa? Są. Wizyty u psychiatry? Też. Tabletki? owszem... a problem nie znika. Aktualnie biorę lek Pramolan, dzięki któremu czasem jest lepiej czasem gorzej... Lepiej kiedy wezmę większą dawkę, co z kolei powoduje ociężałość, senność i problemy z układem pokarmowym (zaparcia, niedrożność jelit, okropne wzdęcia, przybieranie masy ciała). Wszyscy z Was, którzy również borykają się z tym problemem wiedzą jakie to uciążliwe, więc nie będę rozpisywać się na temat tego jak bardzo mój pęcherz rujnuje mi życie. Chciałabym tylko zapytać Was czy coś finalnie komuś pomogło? Jakiś konkretny lek? Jakaś konkretna terapia? Czy ktoś w końcu całkiem pozbył się tego problemu? Chwilami tak bardzo mam tego dość, że odechciewa mi się żyć, dlatego tak bardzo chciałabym wiedzieć, czy jest chociaż cień szansy na to, żeby się z tego jakoś całkiem wyleczyć?
  20. Hej. Mam od kilku miesięcy dosc dręczącą sprawę. Czuję się winna ponieważ urwałam kontakt z kiedyś bliskimi mi osobami. Szczególnie jedna z nich była bardzo bliska, ponieważ miałam z nim przyjacielskie relacje od małego dziecka. Historia wygląda tak, że ta bliska mi osoba związała się z inną osobą i tak od kilku lat tworzyliśmy 3 osobową grupkę przyjaciół, często ich odwiedzałam przy każdym możliwym wolnym czasie. Było naprawdę świetnie, jednak jakoś półtora roku temu coś zaczęło się coraz mniej między nami układać. Zaczęło się od mojego wyjazdu za granicę do pracy. Bardzo rzadko wtedy ze sobą rozmawialiśmy. Po powrocie do Polski wpadlam w kilkumiesięczną głęboka depresję. Nie odzywałam się do nikogo, nawet najbliższych osób. Wtedy dostałam długa wiadomość na naszym czacie grupowym o tym, że jest im przykro, że ich olałam i się wogole nie odzywam i mam ich za przeproszeniem w dupie. Po tej wiadomości próbowałam ratować naszą relację, jednak zauważyłam, że jakoś nie idzie nam rozmowa, tak jakby była prowadzona bardzo na siłę i nie czuliśmy już tej samej więzi do siebie co kiedyś. Wogole doszło też do mnie, że dość bardzo się zmieniliśmy. Przestały mnie jarać rzeczy, które były kiedyś naszym tematem do rozmów, nie śmieszyły nas te same rzeczy, poza tym bardzo zmienił mi się światopogląd, który jest zupełnie inny niż ich i nie nie chodzi mi o politykę, która coraz częściej była poruszana w naszym gronie co też zaczęło mi przeszkadzać, bo prowadziło to tylko do narzekania, wyzywania i gnojenia innych, czego nie lubię. I teraz tak. Z jednej strony czuję się winna, ponieważ zostawiłam przyjaciół, nie odzywałam się i nie odpisywałam na wiadomości, z drugiej strony rozumiem dlaczego do tego doszło i że ta relacja zaczynała być toksyczna, więc coraz rzadziej chciałam mieć z tym cokolwiek wspólnego. Czuję się jak egoistka i nie wiem czy nie powinnam po kilku miesiącach ciszy coś zdziałać i spróbować uratować nasza relację. Myślę o tym codziennie od tych kilku miesięcy i mam wyrzuty sumienia...
  21. Betixa

    Wymóg psychoterapii

    Czy antydepresant pomoże na wszystkie objawy depresji, czy niektóre z nich pozostają mimo farmakoterapii i konieczna do ich zwalczania jest psychoterapia? Słyszałam, że np. niskie poczucie własnej wartości nie zniknie dzięki lekowi, że ten objaw depresji wymaga pomocy psychoterapeuty, ale nie wiem czy to prawda. Jeśli to prawda, to jakie jeszcze objawy wymagają psychoterapii?
  22. Hej, nie przedłużając miałam dziś umówioną wizytę u psychiatry, jednak jestem w takim dole, że nie dałam rady ani pojechać do przychodni czy nawet zadzwonić. Psychiatra dzwoniła do mnie dwa razy, ale nie byłam w stanie odebrać. Czuję wstyd i jestem zawiedziona, że zamiast iść do przodu w dobrą stronę to ostatnio jest tylko gorzej, bo staczam się coraz bardziej na dno. Czuję, że zawiodłam swoją psychiatrę u której leczę się wiele lat. Mieliście kiedyś taką sytuację, że nie pojawiliscie się na sesji bez żadnego wyjaśnienia? Wiem, że źle zrobiłam, ale jestem w takim stanie, że nie mogłabym dziś rozmawiać nawet z psychiatrą.
  23. Betixa

    Lek przeciwdepresyjny

    Czy lek przeciwdepresyjny zlikwiduje trudności z koncentracją i utratę zainteresowania zainteresowaniami które kiedyś cieszyły?
  24. Betixa

    Smutne Święta

    Też czujecie prawie zero radości ze Świąt przez depresję? Ja tak miałam w poprzednim roku i wszystko wskazuje na to że w te Boże Narodzenie będzie tak samo. Bardzo mi to przeszkadza, bo w przeszłości potrafiłam sie cieszyć z najbardziej kiepskich Świąt, a teraz depresja mi to odebrała
×