Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Cześć Jestem tu nowy i to mój pierwszy post tutaj, dział powitań odwiedzę później i tam coś więcej o sobie napiszę, tymczasem. Mam 25 lat i mam problem. Jak już wspomniałem mam 25 lat, mam za sobą rozdział z depresją i obecnie również ma swoje miejsce, chociaż teraz objawia się strasznymi problemami z koncentracją, zaś jeśli chodzi o obniżony nastrój, to jestem zwyczajnie wiecznie, wnerwiony i smutny, jednak nie depresja ani nie samotność jest tego przyczyną, a fakt, że nie potrafię ułożyć swojego życia. Nie będę pisał całej historii swojego życia, ale jej krótki fragment. Zawsze byłem samotny, nie potrafiłem zaistnieć w żadnej grupie ludzi, znaleźć przyjaciół czy kobiety. W którymś momencie swojego życia postanowiłem walczyć po swojemu ze swoimi problemami, zmieniłem się, jednak problemy ze znalezieniem ludzi pozostały. Po kilu latach jakimś trafem znalazła się kobieta (nie wierzę w cuda, więc nazywam to wyjątkiem potwierdzającym regułę, że już więcej nic dobrego w życiu mnie nie spotka, jeśli nic się nie zmieni). Żyłem z tą kobietą kilka najszczęśliwszych lat mojego życia, jednak wszystko poszło psu na budę, a ja ponownie zdałem sobie sprawę ze swojej samotności. Dałem sobie chwilę czasu na żałobę, a potem czas na walkę. Rzeczą, z którą się mierzę jest samotność, nie zniosę życia bez nikogo bliskiego, ani przyjaciół ani kobiety, z resztą sobie poradzę. Zwyczajnie boję się, że za 10 lat ciągle będę w tym samym miejscu. W tym momencie nawet moja rodzina ma mnie gdzieś. Od stycznia tego roku, dosyć aktywnie brałem udział w różnych spotkaniach z losowymi ludźmi, chciałem po prostu stworzyć jakąkolwiek sieć kontaktów, nie mówię o przyjaźniach, ale mieć jakichś kolegów czy koleżanki. Brałem udział w wolontariacie, chodziłem na zajęcia z jogi (tu akurat połączyłem poznanie ludzi, z zadbaniem o swój chory kręgosłup), zacząłem biegać i spotykałem się z różnymi ludźmi na treninach biegowych, byłem nawet na zajęciach z bachaty (może nawet do nich wrócę bo mnie zaciekawiły) teraz bedę szukać osób na łyżwy. Wiecie jaki był tego finał? Żaden, nie wiem czy ja mam wyjątkowego pecha czy los chce mnie zwyczajnie udupić. Na wolontariacie trafiła mi się grupa sama 40+, gdzie nie mogłem liczyć na jakiekolwiek relacje bo Ci ludzie po za wolontariatem mieli mnie gdzieś ( z resztą nie dziwię się, swoje życie i rodzina to nie potrzeba im gówniarza do znajomości), na jodze to samo, grupy biegowe były grupami na 1 trening, ewentualnie 2 i się rozpadały. kilka razy próbowałem takie grupy złozyć sam, ale nic z tego nie wyszło, bachata zresztą też podobnie, średnia wieku +++, trafiłem na lokalną grupę biegową w mojej okolicy i też społeczność raczej zamknięta. Zapisałem się do kilku grup sportowych na fb, z nadzieją, że może wydarzenia, gdzie mógłbym spotkać się z innymi i popróbować nowych rzeczy, lecz na tych grupach inni raczej chwalą się tylko swoimi wynikami, raz ktoś zaproponował założenie grupy do gry w squasha, zgłosiłem się jak i 10 innych osób, ale do żadnego treningu nigdy nie doszło. Wiecie co? Straciłem nadzieję, no zwyczajnie nie wiem co zrobi ze swoim życie, bo wszystko wydaje się bezsensowne. Cokolwiek nie zrobię, kimkolwiek nie będę, jakkolwiek bym się nie starał o cokolwiek w swoim życiu to nie ma sensu, bo wszystko i tak się pochrzani! Ostatnio pochłaniać zaczyna mnie jakaś apatia, żyję bo żyję, ale raczej już ani nie cieszy mnie zbyt dużo, ani nie zawodzi. Nie potrafię ruszyć swojego życia, a minął rok, nie chcę kolejnych takich lat. Nie wiem co robić i strasznie mnie to frustruje. I też nie odbierzcie tego tak, że zwyczajnie chodzę nachmurzony i czekam, aż ktoś łaskawie wyciągnie do mnie rękę. Wśród ludzi jestem osobą rozmowną i uśmiechniętą, często sam inicjuję rozmowy, chętnie podowcipkuję. I wiecie co jest w tym najbardziej pogrążające? To kim jestem to efekt mojej największej, najcięższej i najdłużej pracy nad sobą, z zamkniętego w sobie, milczącego wiecznie smutnego gówniarza do osoby obecnej, zajęło mi to kilka lat.. I co mi to dało? Nic, jestem w tym samym miejscu, z tym samym problemem. Powiem wam szczerze, że żebym nie bał się tego, co po śmierci, to pewnie dawno odstrzelił bym sobie łeb, bo już mi się nie chce kombinować dalej.. Zwyczajnie nie widzę w tym sensu.
  2. Wczoraj mierzyłam sobie ciśnienie i puls wynosił 103, a jak zmierzyłam dziś to 115. Czy powinnam zgłosić się do lekarza? Mam 23 lata, choruję na depresję, zespół lęku uogólnionego i fobię społeczną, od ponad roku jestem na niedziałających na mnie lekach Prefaxine i Ranofren. Prędzej mierzyłam sobie ciśnienie od czasu do czasu i wszystko było w normie
  3. Czy też doświadczacie lub doświadczaliście zaburzeń funkcji poznawczych (kojarzenie, koncentracja, pamięć) anhedonii oraz uczucia że wszystko wokół staje się zbyt wyraźne (przez co trudno się skupić)? Jak sobie radzicie lub poradziliście z tymi objawami?
  4. Betixa

    Istna męka

    Przez depresję nie mam siły na nic. Często czuję że muszę coś robić żeby się nie nudzić i nie myśleć o chorobie a nie mam kompletnie na nic energii i tak siedzę wgapiona w tapetę mojego telefonu. Nawet głupie oglądanie filmików na Instagramie to dla mnie wysiłek i nie jestem w stanie ich zrozumieć. Czekam na wizytę u psychiatry wyznaczoną na 17 kwietnia, a do psychoterapeuty pójdę dopiero gdy będę na działających na mnie lekach. Ten czas oczekiwania to dla mnie istna męka, każdego dnia tylko czekam aż minie ten dzień i zbliżę się o kolejny krok do wizyty. Jak wytrzymać?
  5. Czy też czujecie się mniej sprawni intelektualnie przez depresję? Tak jakbyście mieli spowolnione myślenie i czujecie się głupi. Problemy z koncentracją też oczywiście robią swoje
  6. Mam 25 lat i od maja zażywam lek Asertin na depresję, rano jedna tabletka 100 mg, jedna w południe 50 mg. Czułam się po nich dobrze, do czasu. Od paru dni wszystko powróciło. Męczy mnie ciągła senność, bóle głowy, nudności, brak apetytu, rano nawet ciężko jest mi z łóżka wstać. Pewnie gdyby nie mój pies, to w ogóle bym się z niego nie podnosiła. Do tego ciągły smutek, brak chęci na cokolwiek, płaczliwość. Czy to możliwe, że leki przestały na mnie działać?
  7. Hej, nie wiem czy w odpowiednim miejscu tworzę ten temat. Jeśli nie to proszę o przeniesienie. Zacząłem się dzisiaj zastanawiać nad emocjami, tym co czuję i doszedłem do wniosku, że staję się coraz bardziej zimny. Owszem, biorę leki antydepresyjne, które mają wpływ na emocje, ale już przed nimi czasem łapałem się na tym, że w sytuacjach w których powinienem coś czuć nie czułem nic. Na przykład dziewczyna (już była) wysłała mi nagranie, monolog w którym odnosiła się do naszej związkowej sytuacji, płakała, a mnie to nie ruszyło. Mogłem iść po odsłuchaniu oglądać YT albo sobie pograć, itd. To było przed lekami. W trakcie farmakoterapii też jest podobnie. Ktoś ze znajomych pisze mi, że dzieje się coś złego, a ja nie mam tej empatii. Owszem, staram się pomóc, pocieszyć, ale w środku zero reakcji. Dostrzegam też to w odniesieniu do samego siebie. Kiedy robię coś nie tak albo próbuje przekonać siebie do działania, zrobienia czegoś ze swoim życiem, to tak jakbym mówił do ściany. Jakby dwie osoby były we mnie i ta słabsza chce ruszyć, być inna, lepsza, ale ta silniejsza totalnie ją olewa, bez mrugnięcia okiem, bez emocji. Też nie jest tak, że kompletnie nic nie czuję. Wciąż towarzyszy mi lęk, stres, radość, smutek, zdenerwowanie, itd. gdyby coś złego stało się moim bliskim, to nie wiem jakbym psychicznie sobie z tym poradził. Wszystkie znajomości jakie mam mógłbym zakończyć dzisiaj, a nie poczułbym, że mi ich brakuje. Pamiętam, że jeszcze z 5-6 lat temu wyglądało to inaczej, miałem empatię, cieszyłem się nawet z tego, bo dzięki temu łatwiej było mi zrozumieć drugą osobę. Pomóc jej. Dziś coraz rzadziej tak szczerze potrafię współczuć. Czy brak mi wrażliwości, takiej która sprawia, że łezka kręci się w oku człowieka? Raczej nie. Wiele sytuacji wpływa na mnie nawet zbyt bardzo. Na filmie Mój przyjaciel Hachiko mógłbym płakać cały czas jak i przy wielu innych scenach filmowych. Łza pojawiła mi się też na pogrzebie ciotki, ale nie z jej powodu, a tego przerażającego smutku i płaczu, np. mojej mamy czy jej męża. Kiedy w domu ktoś słyszy w TV, że zginęło dziecko to przeżywa mniej lub bardziej. Mi jest to obojętne. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć mi co jest grane? Czy to może być jakaś choroba, a może efekt uboczny stanów depresyjnych, lękowych i nerwicy? Czy to wszystko świadczy o tym iż jestem złym człowiekiem? Coraz bardziej mi to przeszkadza. Oczywiście... bez emocji ale gdzieś w środku wiem, że to nie tak powinno wyglądać. Może opisałem to zbyt chaotycznie, zbyt mało szczegółów, ale ciężko wyrazić to słowami.
  8. katarzyna.g

    smutek

    od kilku lat zmagam się z chronicznym smutkiem, przeszkadza mi to w codziennym funkcjonowaniu, np. jest mi za smutno, żeby iść do sklepu itd. Myślałam ze to lenistwo ale potrafię bardzo szybko przypomnieć sobie jakąś smutną rzecz z życia a najczęściej tęsknotę za czymś a wiadomo że przynajmniej póki co, osoby bliskie nie mogą być ze mną 24/7 żeby nie myśleć o tym, mam zdiagnozowane lęki i płaczliwość, jednak myśle ze może jest jakiś sposób na myślenie o innych rzeczach niż ten smutek, który u mnie powoduje lęki. Np. oglądam coś i zajmę myśli tym co akurat oglądam, wystarczy ze oderwę wzrok i coś sobie przypomnę, to w jakim miejscu w życiu się znajduje, to że mam ciągły mętlik w głowie i już przerażający smutek wraca :(
  9. Cześć, Chciałbym Was serdecznie przywitać i wyrazić swoje wsparcie dla Was w trudnym czasie, w którym jesteście. Wiem, że zmagacie się z ciężkimi tematami z którymi również miałem problemy i wiem jak to może być ciężkie i przytłaczające. Chcę, abyście wiedzieli, że jestem tutaj, aby pomóc Wam w jakikolwiek sposób mogę. Gdy sam zmagałem się ze swoimi problemami zacząłem tworzyć filmy na Youtube gdzie opowiadałem tam o swoich odczuciach i emocjach i w końcu udało mi się stworzyć swój własny film krótkometrażowy. Mam nadzieję, że mój film dostarczy Wam chwili relaksu i odprężenia którego sam kiedyś poszukiwałem, oraz pomoże Wam poczuć się lepiej. Pamiętajcie, że depresja nie definiuje Was jako osoby i że z czasem można ją pokonać. https://www.youtube.com/watch?v=m-e2qr-WsvQ&t=1s&ab_channel=KonradBurdyn
  10. Pół życia leczę się na depresję lękową. Brałam ok.30 leków, wszystkie SSSI, ketaminę dożylnie, miałam hipnozę i stymulację tms Parokrotnie byłam hospitalizowana, chodziłam na oddziały dzienne, miałam kilka terapii. Teraz mam zdiagnozowany epizod depresji ciężki. Miałam całą serię elektrowstrząsów, niestety, bez skutku. Od kilku lat nie ma poprawy, leżę ciągle w domu. Nie jestem w stanie w żaden sposób funkcjonować. Czuję się tragicznie, żyje w koszmarze. Czy macie jakiś pomysł,co mogłoby mi pomóc, czy jest jeszcze dla mnie jakaš nadzieja?
  11. Mati2305

    Depresja żony

    Witam Was wszystkich. Od dwóch miesięcy moja najukochańsza osoba, moja żona z którą spędziłem wspaniałych 15 lat przebywa w Obrzycach, leczy się na depresję. Jest po próbie samobójczej. Od 5 tygodni przebywa na oddziale terapeutycznym. Ma podpisany kontrakt na 12 tygodni. Pierwsze kilka tygodni rozłąki znosiłem dobrze, ale dwa tygodnie temu delikatnie dała mi do zrozumienia że te 12 tygodni jej nie wystarczy by się pozbierać. I coś we mnie pękło. Zawsze byłem silnym psychicznie mężczyzną ale zdałem sobie sprawę że było tak tylko dlatego że ona była przy mnie. Bez niej zamieniam się w wrak człowieka który powoli idzie na dno. Od dwóch tygodni bez przerwy płaczę i nie mogę nad tym zapanować. Nigdy wcześniej nie płakałem przy niej a teraz się już tego nie wstydzę. I niestety ona to widzi, widzi że jest mi cholernie ciężko, że nie radzę sobie emocjonalnie i przez to nie jest w stanie skupić się na sobie podczas swojej terapii. Od dwóch tygodni praktycznie nie jem, pale dwie paczki fajek dziennie a moim jednym posiłkiem są kajzerka i redbull. Nie mam siły wstać z łóżka I pójść do pracy. Resztkami sił skupiam się na 9letniej córce której Muszę zrobić śniadanie,uczesać włosy i zawieźć ja do szkoły. Jutro idę do psychoterapeutki z polecenia mojej żony w nadziei że mi jakoś pomoże się pozbierać. Sam już nie wiem co mam robić.
  12. Eldivo

    Witajcie :)

    Witajcie! Nazywam się Arek i mam 28 lat. Moja historia z depresją i stanami lękowymi zaczęła się w dość młodym wieku. Dlaczego? Każdy zadaje sobie te pytanie, wraz ze mną. Rodzina normalna, warunki okej, żadnej patologii, no może poza babcią, która od małego mnie straszyła dosłownie wszystkim... Pomijając temat babci, wszystko wyglądało normalnie oprócz tego, że każda czynność, nauka, doświadczenie było dla mnie czymś czego nawet bałem się spróbować, bo od razu nasuwały mi się myśli "nie dam rady", "nie wyjdzie mi", "nie podołam". Tata uczył mnie pływać... nie nauczyłem się bo przez mój strach, a dokładniej wrzask jakiego narobiłem na basenie sprawił, że wyrzucali nas wielokrotnie, bo myśleli że ludzi mordują Nauka jazdy na łyżwach? Nie.. bo przecież co jeśli się przewrócę? Jazda na rowerze? W życiu! Przecież można sobie zrobić krzywdę. I tak dalej... lata lecą. Zaczęła się szkoła. Wraz z nią rozpoczęły się kolejne problemy. Nie.. nie z nauką, uczyłem się bardzo dobrze, ale z tym, że nie byłem taki jak wszyscy, zero uczestnictwa w wycieczkach, bo strach, ciągła nauka, bo strach przed złym odbiorem przez nauczycieli, ewentualnie negatywnej opinii. Zaczął się stres. Podupadłem na zdrowiu, ale psychicznym. Przestało mnie cieszyć życie. Ciągłe obelgi oraz bardzo nowoczesne teraz pojęcie "hejt" skierowane wobec mojej osoby. Bo jestem inny. Zacząłem być kierowany do psychologów, lecz psychologowie nie widzieli u mnie żadnego problemu.. "Ja tam nie widzę w Tobie problemu, po prostu jesteś leniwy..." Ale co ma piernik do wiatraka? Po tym jak traktowali mnie ludzie z otoczenia odczuwałem dziwny strach i lęk. Tak jakbym zrobił się aspołeczny? Idąc ulicą pociłem się, trzęsły mi się ręce i miałem wrażenie, że wszyscy wokół mnie patrzą tylko i wyłącznie na mnie. Byłem rozkojarzony, gdy ktoś się do mnie odezwał nie potrafiłem mu odpowiedzieć jak człowiek tylko jąkając się z trzęsącą szczęką jakby było -40 stopni na dworze. Pomimo tych wszystkich objawów , wciąż nikt nie widział we mnie problemu. Farmakologia? Nie widzę potrzeby. Zmieniłem się, a bardziej swoje podejście do świata, dystans. Tak... to jest to. Ale zadaję sobie pewne pytanie, czy aby na lepsze? Nie koniecznie. Bo mając wywalone kompletnie na wszystko na ludzi, na to co się wokół dzieje, opinię itp. staję się człowiekiem, który zaczyna popadać z czasem w depresję. Spoglądanie na świat w szarych kolorach, wrzucanie ludzi do jednego worka. Pomogło, wyszedłem z tego ale nie na długo. Od momentu ukończenia szkoły średniej, prawa jazdy, studiów... Zaczęło jakby wracać wszystko z podwojoną siłą. Problemy z poznaniem, nawiązaniem relacji z płcią przeciwną. Co było i jest powodem? Wymaganie od kogoś tego, czego sam nie jestem w stanie dać. Zbyt idealne wymogi i rezygnacja z każdej... Bo nie spełnia moich oczekiwań. Ale.. żadna? Dodajmy do tego brak umiejętności przegrywania, nie tylko tyczy się świata wirtualnego. Musisz być wszędzie naj. Nie ważne czy umiesz czy nie, czy Cię stać na coś czy też nie, ale musisz. Zaczęło się skupianie tylko na własnej osobie, realizacja, wszystko idzie jak najbardziej zgodnie z planem. W końcu sukces, osiągnięcie wszystkich zamierzonych celów i marzeń oprócz partnerki, ale po co? Kiedyś się sama znajdzie, wystarczy czas... Właśnie... czas, wcale go tak dużo nie ma, ponieważ większość gdy była okazja przeznaczyłem go na naprawę siebie oraz osiąganie czegoś co jest ponad moje siły. Nieświadomie z dnia na dzień moja 'depresja' zaczęła sobie przypominać o sobie. Wróciłem do dawnych męczących pytań... "dam radę?", "powinienem?", a nawet zrobiłem krok dalej "kim jestem, czy jestem wartościową osobą i po co żyć, skoro pomimo moich wysiłków i tak nikt nie zwraca na mnie uwagi..." To jest ten moment w którym depresja zaczyna zbliżać się do tego etapu w którym wymagana jest interwencja psychologa, ale nie takiego który powie mi, że jestem leniem Podsumowując i nie rozpisując za bardzo, wyszedłem częściowo z depresji, bez ingerencji psychologów, psychiatrów i farmakologii. Wyleczyła mnie samoakceptacja, sport i muzyka. Ale dlaczego napisałem, że częściowo? Bo problem wciąż tkwi, w śmiałości pod względem poznawania drugiej połówki, ale myślę, że jeszcze jakoś da się z tego wyleczyć. Ostatnimi czasy zmagam się również z nerwicą, a przynajmniej mam takie wrażenie, ponieważ każda jazda samochodem na dłuższy dystans, trasę której nie znam objawia się zimnym potem, zimnymi stopami i dłońmi spoconymi oraz częstym oddawaniem moczu pomimo braku przeziębienia, bądź podobnych chorób. Ale zobaczymy może ktoś coś doradzi w temacie. Cholerka... Troszkę się rozpisałem. Opowiedziałem w skrócie o moim problemie z depresją, ale nie napisałem jeszcze o najważniejszym, czyli tym po co tu przyszedłem. Fajnie jak się ma gdzie i z kim popisać, podzielić doświadczeniami, wygadać, a nawet w jakiś sposób wesprzeć, jeśli pogoda nie dopisuje, a znajomi realni, których jest coraz mniej nie mają we mnie brzydko mówiąc wyje....
  13. maja21

    Moja nerwica

    Witam. Nie do końca wiem co mam Wam napisać, jednak czuję potrzebę "wygadania" się, gdyż rozmowa z bliskimi nie przynosi żadnych rezultatów, etc. Mam 18 lat. Już jako małe dziecko byłam bardzo zamknięta, bałam się ludzi (w szczególności mężczyzn, mimo, że nikt nigdy nie zrobił mi krzywdy). Zawsze chowałam się za mamą i tylko przy niej czułam się naprawdę bezpiecznie. Zawsze była ona moim aniołem . Wszystko jednak poszło w złą stronę, ponieważ jako jedynaczka moi rodzice często wyręczali mnie z różnych obowiązków itp. Miałam problemy z zawieraniem znajomości, a w czasach podstawówki panicznie bałam się chodzić do szkoły. Nigdy nie zapomnę, jak nauczycielka musiała mnie siłą przetrzymywać, żeby mój tata mógł spokojnie zostawić mnie w szkole. Gimnazjum wspominam natomiast jako prawdziwy czas spokoju, szczęścia. Miałam przy sobie wspaniałą przyjaciółkę, dobrze dogadywałam się z klasą. Prawdziwy koszmar zaczął się dopiero w liceum. Klasa z grupką dziewczyn, które każdego obgadywały - bardzo źle się tam czułam. Przeniosłam się - zmiana klasy bardzo mi pomogła, choć bałam się otworzyć przed innymi ludźmi. Przez całą drugą klasę stałam się prawdziwą introwertyczką :)) Moje życie zaczęło się w internecie, tam poznałam dziewczynę. Już wcześniej podobały mi się dziewczyny, jednak nigdy nie myślałam o tym w sposób poważny. Dzieli nas ok. 300km. Jesteśmy razem już ponad rok. Jednak mój stan psychiczny sięgnął dna od czerwca 2018 r. Miałam pracować nad morzem, jednak gdy dowiedziałam się, że w pokoju, w którym miałam spać będzie 7 dziewczyn poczułam wielki dyskomfort i ciągle towarzyszył mi lęk. Wtedy doświadczyłam też pierwszych ataków paniki, coś strasznego:). W rezultacie pracowałam tylko kilka dni, a rodzice umówili mnie do lekarza psychiatry. Pani doktor potwierdziła nerwicę lękową oraz depresję. Przypisała bardzo silne leki (po których czułam się źle) oraz zaleciła wizyty u psychologa. Całe moje wakacje skupiły się na leczeniu, które nic nie zmieniły. We wrześniu zrezygnowałam, nie czułam się lepiej. Do teraz nie czerpię już z niczego szczęścia. Każdy nowy dzień jest koszmarem. Każde wyjście z domu wiąże się z lękiem, któremu towarzyszą mdłości, bóle całego ciała, kołatanie serca, przyspieszony oddech, ciągłe złe myśli. Przez ten czas bardzo schudłam, nie jestem w stanie nic w siebie wcisnąć. Mama twierdzi, że mam już anoreksje (mam 170cm, ważę 45 kg i nawet po bieliźnie już widać, że znacznie schudłam). A co jest najgorsze.... podobają mi się zdrowe sylwetki ciała - nie za grube, nie za chude, ale czuję dziwną satysfakcję, gdy widzę, że chudnę... co chwilę sprawdzam, czy nie przytyłam, ważę się 2 razy dziennie. Mój każdy dzień przepełniony jest złymi myślami, brakiem jakiegokolwiek entuzjazmu, radości. Ciągle płaczę, budzę się w nocy po kilka razy. Jestem ciągle niewypoczęta, ponadto czuję się dla wszystkim problemem, mam wrażenie, że nikomu już na mnie nie zależy, nikt mnie nie kocha. Nie umiem pozbyć się takich myśli, przez co utknęłam w takim błędnym kole, co prowadzi często do napadów paniki. Teraz nie umiem już przebywać sama z sobą, muszę ciągle być w towarzystwie innych (oczywiście tylko bliskich, bo nadal mam problem z poznawaniem nowych ludzi). Gdy jestem sama zaczynam za dużo analizować i pogrążam się w tym wszystkim jeszcze bardziej. W dodatku mam w tym roku maturę, więc mój strach przed szkołą powrócił. Nie umiem już sobie z tym wszystkim radzić. Czuję, że mój stan sięgnął już totalnego dna. Co mam robić?
  14. Hej, jestem nowa na forum, pozdrawiam, Mam nadzieje ze nie wstawilam zle tego tematu, potrzebuje pomocy, izolowalam sie od podstatwowki teraz ogladam na fejsie jak podstawowkowe, gimnazjalne I licealne przyjaznie przetrwaly, przyznaje ze Czesc przyjazni mi sie po prostu zakonczyla, siedzialam I zadawalam sie z biedniejszymi srodowiskami w ktorych bylo duzo przemocy ze wzgledu na dziecinstwo (w takich srodowiskach czulam sie lepiej, nie potrafie opisac dlaczego) ale przynioslo mi to duzo problemow, przez co pozniej izolowalam sie calkowicie, bycie ofiara I prowokowanie innych do takiego traktowania mnie posuwalo ludzi do przekraczania dowolnie moich granic, przez to spotkala mnie ogromna krzywda, Wiec wybralam izolacje mialam trudne dziecinstwo, zyje dla rodziny . Mam 20 lat I ciagle zmieniam plany, szukam swojej drogi ale zamykam sie w otoczeniu najblizszych, mieszkam I zyje samotnie, rodzine staram sie widziec co weekend, dzwonie do kogos Co drugi dzien, szczerze widze ze ludzie traktuja mnie jako biednego chorego czlowieka ktorego szkoda, unika sie, Gubie sie w planowaniu, zakupach, rachunkach, wyczuciu czasu . Przez swoja przeszlosc mam problem z postzreganiem siebie, z reputacja, a jeszcze jestem dzieciakiem. Czasem jak przyjdzie do mnie naped albo sie upije mysle ze kiedys bede funcjonowala jak kazdy normalny czlowiek, bede miala wlasna rodzine, wymarzona prace I bede marwtic sie odkladaniem pieniedzy na ameryture I czy wszystko wporzadku u moich przyjaciol, proste rzeczy beda mnie cieszyc a tak to placze codziennie I czuje jakby kazdego dnia problemy z izolacja, depresja, chaosem narastaly
  15. Jak pisałam w temacie powitalnym, zmagam się z wieloma problemami, ale ostatnio najdotkliwszymi jest dla mnie nerwica oraz nasilająca się fobia społeczna, izolacja. Od ponad dwóch lat nie byłam nigdzie "na mieście", tak po prostu, poza jednym samotnym wyjściem do kina i jednym spotkaniem koleżanki z dawnych lat spoza miasta. Obecnie jestem po zakończonym prawie dwuletnim związku, zakończonym z mojej inicjatywy, ale ja nie o tym... Niemniej to poniekąd ważne w kontekście tematu. Język będzie dość dosadny, jeśli komuś to przeszkadza, uprzedzam; podobnie jak poruszenie wątku seksu. Jak ZMUSIĆ się do zrobienia czegoś, z czego - na dłuższą metę - będę odrobinę "zadowolona" i zmniejszy to moją izolację (chodzi o wyjście z kimś na pseudo-randkę, spotkanie zapoznawcze, ale nie poruchawcze... jeszcze) - ale czego się tak kurewsko boję...? ...że od paru dni nie mogę prawie spać i wyję, układam w głowie tysiąc scenariuszy od tego jak się ubiorę jeśli pójdę, co powiem jeśli nie, że nie wybaczę sobie nigdy i pogłębię izolację jeśli nie to doskonale zdaję sobie sprawę, ale opcja "pójdę" niesie za sobą panikę i wyjście poza strefę komfortu, wyrzucenie wręcz poza nią... Zawsze na spotkaniu w pubie mogę niby wstać i odejść jak coś będzie nie tak, ale chyba aż tak asertywna nie jestem, pomyślę sobie 'wytrzymam, głupio mi' i jakoś tak... Czuję się jak z rozdwojeniem jaźni. :( Wiem, że mi to pomoże, jak wspominałam, ale nie mogę się do tego przekonać mimo ustalenia już dziś dokładnego terminu, myślałam że jak to zrobię to trudniej będzie mi się wycofać. Próbuję sobie wyobrazić ulgę już po, ale nie chcę by ulga po spotkaniach z ludźmi wynikała u mnie tylko z faktu zakończenia tych spotkań i możliwości powrotu do chujowego comfort zone zaciskającego się niczym pętla na szyi, coraz ciaśniej... A to wymyślanie scenariuszy to moje przekleństwo i pierdolec; jak usiądę, jak się ubiorę, co odpowiem; tak bardzo chciałabym się z tego cieszyć i być spontaniczna. Zamiast tego (tu już mam świadomość, że lekko przesadzam, ale pojawia się cichy głosik - a jeśli nie?) mam wrażenie, że druga osoba ucieknie zamiast się do mnie IRL przysiąść, bo mam zwyczaj bycia 20 min wcześniej niż 2 minuty za późno. A jeśli będę wystawiona, to już w ogóle powrót do izolacji w chuj, choć teoretycznie są na to małe szanse... Zaś jeśli gadka nie będzie się kleić, no to bywa, koniec świata to nie będzie (choć i tak będę to tylko sobie wypominać przed snem miesiącami), progress jakiś tam w postaci odważenia się wyjść z kimś po raz pierwszy przez dwa lata z własnej inicjatywy, ale... No właśnie, mam tych ale z pięć tysięcy. :( To coś w stylu "chciałabym, ale się boję". Czasem dobrze skoczyć na głęboką wodę (jak np. pokonanie lęku wysokości skokiem na bungee, co zrobiłam i adrenalina po jest cudna), ale na samą myśl o wyjściu z domu włącza mi się tętno 200 i atak paniki oraz świadomość miliona złych cech swojego wyglądu/charakteru, nawet jeśli podświadomie wiem, że to choroba przesadza. Kolejna sprawa, boję się bliskości, boję się seksu, boję się jego konsekwencji, podczas wątpliwej jakości zbliżeń w przeszłości nie mogłam myśleć o niczym tylko "czy kondom się nie zsuwa/nie pęka", bo nie mogę przyjmować antykoncepcji hormonalnej ze względu na PCOS. Z tego też względu mam nadwagę i dość dysproporcjonalne ciało, małe piersi, na pewno nic seksownego mimo prób poprawy sytuacji przekłuciem sutków... Wiem INTELEKTUALNIE, że zabezpieczenie się prezerwatywą + tabletką poronną (jeszcze ważną mam w domu, Ellę sprzed wprowadzenia recepty) w razie czego daje mi PRAWIE pewność jeśli dobrze jej użyję, ale... No właśnie, mieszkam z babką, która najchętniej by widziała mnie żyjącą jako starą pannę z kotami, straszy mnie ciągle odnośnie zajścia w ciąże i dziecka, gdybym zaszła - albo aborcja (nie stać mnie) albo samobójstwo, bo nie urodziłabym, nie wyobrażam sobie tego, zniszczyłoby mi to studia i wszystko, całe moje życie. Zwłaszcza z facetem, z którym na 2-3 spotkaniu np. decyduję się iść do łóżka, ale nie jesteśmy w związku... Ot, przykład. Mam swoje "fetysze" i wiem, co lubię, teoretycznie jestem osobą otwartą w kwestii seksu; a jednak, w praktyce się spinam, boję się zdjąć stanik, boję się pokazać swojego ciała, boję się odrzucenia... Boję się ponad wszystko wpadki, choć intelektualnie wiem, że to możliwe w 0,00001% (anty + PCOS, który utrudnia zajście + tabletka w razie czego), teksty rzucane przez babkę jakoś "podświadomie" do mojego mózgu się wbijają i tam głęboko zostają. Jest to osoba z demencją, potrafiąca wyzwać mnie (wnuczkę) i swoją córkę (moją matkę) od "ćpunek, dziwek" i innych... Boję się, że na przykład po seksie oralnym skończonym w środku ust zostaną tam plemniki, pocałuję go gdzieś i jakimś cudem trafią do mojej pochwy, co zakrawa już na chorą obsesję; wybaczcie graficzne opisy, ale jestem w stanie pomyśleć jeszcze o wielu takich sytuacjach, np. przeniesione na palcach, na języku, źle założona prezerwatywa, felerna prezerwatywa, pisząc to płaczę i się nakręcam... TL;DR "chcę, ale się boję i wmawiam sobie chorobowo, że nie chcę wcale bo boję się odrzucenia, ale jeśli nie próbuję - tylko pogłębię izolację" - jakby nie było dobrego wyjścia... Niestety nie mam nikogo znajomego, takiego żeby mnie zaprowadził na siłę - rozważałam już to, i wtedy jakiś drink na odstresowanie i pewność, że nie ucieknę z pubu. Nie chcę nikogo skrzywdzić ani swoją chujową osobą, ani wystawieniem, bo to bardzo nie w porządku. :( Odważyłam się to napisać tylko dlatego, że rycząc jestem w 3/4 butelki wina. Mam dość spędzania każdego tygodnia tak samo, samotnie, płacząc, mam 22 lata i umarli mają w sobie więcej samoakceptacji i życia ode mnie...
  16. abstracion

    dubel

    Na wstępnie chce was wszystkich pozdrowić;) Mam na imię Monika , mam 34 lata. Z nerwica zmagam się od 4 lat. Długo zbierałam się, zeby napisać na forum. Dlugo was obserwowałam. No wiec najgorsze u mnie to właśnie wymyślanie sobie chorob. Coś mnie zaboli , juz lek ze umieram, jestem na coś poważnie chora. Staram się panować nad nerwica jednak ona czasem wygrywa tak jak wczoraj . Od 2 tyg boli mnie brzuch. Zrobilam usg , badania krwi wszystko oki . Przedwczoraj gastroskopia. Zapalenie zoladka. Po gastroskopii tak mnie bolał brzuch ,ze wezwałam karetke. W szpitalu usg , badania wszystko oki . Wypuścili do domu. Cały dzien bylo oki pod wieczór zaczął mnie bolec troszke brzuch ale i krzyż. Wiec zrobiłam coś najgorszego. Zaczęłam czytac google. Wyszło, że to może być tętniak aorty brzusznej no i nadszedl duzy atak. Cisnienie skoczylo na 160 na 100 duzy puls. Starałam się uspokoić wiec wyszłam na spacer. Nie pomogło tak się bałam, nie przechodziło wiec doraźnie alprozam ( xanax) przeszlo , cisnienie spadło. Dzisiaj rano oki a później znowu natrwtne myśli;( ale dziś ratuje się ziołowymi lekami. Alprozam biore tylko przy dużym ataku. Bylam juz u tylu specjalistow. Kardiolog , bo cianienie skacze. Wszystko oki . Mam duze bole glowy , tomografia nawet 3 wszystko oki twierdza ze migrena. Były duszności wiec pulmonolog. Wszystko oki. Bole miesni , reumatolog wszyatko oki. Moje palce same sie ruszają u nóg jakby skurcze miesni neurolog. Wszystkie możliwe badania wszystko oki. Meczy mnie to zwlaszcza ze nie mam z kim o tym pogadać;( jestem sama z 2 dzieci , duzo w zyciu przeszlam. Chodzę do psychologa. Ale terpia jakoś nie do końca pomaga. Zastanawiam się nad psychiatra. Choć lekow chcialabym uniknąć;( dzis takze nie za dobrze, ale ziołowe leki uspakajające troszke mi pomogły. Czytam i czytam i widzę, że nie jestem w tym sama. Miło sie wygadac choć troszke .
  17. Nerwus82

    Powitanie

    Cześć, to mój pierwszy wpis w życiu na tego typu forum. Pierwszy, ale spóźniony o jakieś kilkanaście lat. Spektrum moich zaburzeń jest dość obszerne poczynając od nerwicy, która wywołała stany depresyjne, uzależnienie od hazardu i przeogromny bałagan w każdym aspekcie mojego życia. Generalnie kiepsko sobie radzę w prawdziwym życiu. Dlatego trudno jest mi wybrać temat wpisu na forum. A jednak wciąż żyję. Siedzę na krawędzi machając nogami od wielu lat i czuję już pod stopami prywatne dno. To wieloletnie utrzymywanie tego stanu wyczerpało mnie emocjonalnie. Włożyłem wiele energii by podtrzymywać schematy w których tkwię. A jednak wciąż coś czuję. Jestem przed czterdziestką. Mam długi na grubo ponad 200 tys. pln, brak własnych środków trwałych, nieudane małżeństwo za sobą, pracę, której nie lubię i w której obecne zarobki nie starczają mi na pokrycie wszystkich co miesięcznych wydatków. Nie stać mnie obecnie na psychoterapię. Czuję się cholernie sam z tym wszystkim. A jednak piszę o tym na forum. Szukam ludzi podobnych, szukam sposobu zmiany schematów myślowych, które wypracowałem latami. Nie chce już się bać. Chce znowu poczuć perspektywę. Rozliczyć się z tym smutnym i zdezorientowanym dzieciakiem. Kiedyś pomogła mi pewna myśl...zakiełkowała, rozlała się na wymyślony stan zagrożenia, który mnie paraliżował. Rozpuściła go. Ty tyle tytułem wstępu z delikatnie optymistycznym wątkiem na koniec. Chyba znowu pójdę w tym kierunku...tym razem nie poprzestając na jednej myśli rozpuszczającej tylko jeden problem. Chyba czekam na Was, na wasze historie...bo czuję, że w tej całej układance jesteście mi bardzo potrzebni.
  18. patka98

    To znowu wraca?

    Hej! Nazywam się Kasia i mam 22 lata. W 2016 roku zdiagnozowano u mnie silną depresję lękową. Myślałam, że to pokonałam, ale to znowu wraca (tak to czuje). Zacznę od początku. Tak jak wcześniej pisałam w 2016 roku wykryto u mnie depresję lękową. Sama nie wiem czym to było spowodowane. Silne ataki płaczu i lęki codziennie mnie męczyły. Miałam przy sobie kochającą rodzinę oraz chłopaka. Pokonałam to cholerstwo poprzez leki i psychoterapię. Myślałam, że już to nigdy nie wróci, ale odstawiłam leki (wiem, że to słaby pomysł) to nagle do mnie wszystko wróciło. I znowu ta sama akcja.... (nie wiem jak to przeżyłam). Tylko stało się jeszcze coś złego, mój chłopak po 5 latach mnie zostawił. Załamałam się tym, potrzebowałam chwili żeby to wszystko poukładać sobie w głowie. Jakoś podniosłam się. Dwie wznowy depresji, chłopak mnie zostawił, dałam radę. Jeżeli chodzi o sprawy sercowe to spotykałam się z chłopakami, ale kiedy widziałam, że oni się angażują to ja "uciekałam". Bardzo się bałam i źle się czułam. W lipcu tego roku zaczęłam pracę (zawsze się bałam iść do pracy, nie umiem wyjaśnić dlaczego) i spotykam się z naprawdę wspaniałym chłopakiem (pierwsza taki mężczyzna przy którym czuje się bezpieczna) ale oczywiście nie może być dobrze u mnie. Od trzech dni zaczęłam płakać, bardzo boje się, że kolejny nawrót depresji mnie wita. Nie dam rady tego pokonać!! Czemu jak zaczyna mi się układać, to wraca? Dodam, że mam uczucie jakbym sama ze sobą walczyła. Czuje się kocham tego chłopaka, a jak ma przyjechać do jestem cała roztrzęsiona i płacze. A kiedy już przy mnie jest to czuje się dobrze. Mam dość takich wahań. Nie dam rady !!!! Z góry dziękuję za przeczytanie mojej historii
  19. Mam 22 lata i moje życie chyba polega na wmawianiu sobie że jutro będzie lepiej. Nie pamiętam żadnej sytuacji którą mógłbym z uśmiechem na twarzy wspominać. Ale może pokrótce opiszę jak wyglądało moje zycie chociaż od czasów szkolnych. Nie jestem zbyt urodziwym typem, wyróżniałem się przez karnację, raczej mi ubliżano, czy poniżano a ja rzadko kiedy miałem szansę się bronić z kilku powodów, min. szczupła budowa ciała, i wpojona logika za młodu. W "stresującej" sytuacji, co wydaje się żałosne i wstyd o tym pisać, ale moje ciało dziwnie reaguje, zaczynam mieć drgawki, sucho mi w ustach. Zwykła zaczepka, albo rozmowa np, z policją która ofc nie miała z góry złych zamiarów co do mnie, owocuje tym dziwnym odruchem. Przez wygląd i ciągłe dopierdalanie, mimo że miałem jakiś kolegów to moja samoocena już w wieku 13-14lat była na dnie. Od 14lat jestem w depresji choć niedawno podjąłem leczenie. Całe życie jestem samotny, raz się szczerze zakochałem, ale nieszczęśliwie. Ogólnie jestem ignorowany albo pomijany. Nie dziwie się. W młodości byłem poddany raczej tresurze niż wychowaniu. Często był krzyk, stres, lincz, bicie, brak zaufania, czułem się jak rzecz, od której można sobie coś bez konsekwencji przywłaszczyć, bo został wychowany tak by być pobłażliwym. Szanować wszystko wokół nie bacząc na siebie. Chyba nigdy nie byłem z siebie dumny. Nigdy nie byłem szczęśliwy. Nie czuje się dobrze sam ze sobą, właściwie jedyne emocje jakie odczuwam to frustracja, i coś w podobie do smutku, choć płakać nie mogę. Czy jest wgl możliwe zacząć normalnie żyć od zera, nie mając nic, nikogo i niczego, mając tylko bagaż wspomnień który najchętniej by się wywaliło do kosza?
  20. Cześć! Jak wiadomo, problem depresji i zaburzeń emocjonalnych nadal jest tematem, którego się na ogół unika. Na szczęście są osoby, które wyciągają to na światło dzienne i opowiadają bardzo mądre rzeczy. Znacie Hanię Es? Dziewczyna po próbach samobójczych, okaleczaniu, leczeniu w szpitalu psychiatrycznym, ze zdiagnozowanym borderline... Opowiada o wszystkich swoich problemach i zaburzeniach (zarówno tych z przeszłości, jak i tych nadal występujących) i robi to w naprawdę ogarnięty i mądry sposób. Bardzo polecam, jeśli jeszcze nie znacie Hania swoje wywody opiera często o różne badania psychologiczne i to, czego dowiaduje się na studiach (również psychologia). Więc nie są to jakieś subiektywne bzdety, a konkretna wiedza, z której można się też dowiedzieć czegoś ciekawego o sobie, np. zauważyć u siebie jakieś schematy, a przecież świadomość jest pierwszym krokiem do rozwiązania problemu, prawda?
×