Skocz do zawartości
Nerwica.com

Witam. Chciałam wyrzucić z siebie


SiljeS

Rekomendowane odpowiedzi

Witam

Pewnie to błąd, że tu piszę i będę tego żałować.

Zawsze byłam zakompleksionym dzieckiem i zawsze mi czegoś brakowało. W głowie miałam jedną myśl: nie jestem wystarczająco dobra. Za brzydka, za głupia. Od rodziców często słyszałam "jak na Ciebie nie jest tak źle". Nigdy nie powiedzieli mi, że mnie kochają, nigdy nie przytulili. Po latach na terapii zrozumiałam, że to wynikało z traumy jaką przeszli. Stracili dziecko a ja miałam być lekarstwem na ich ból. Ale nigdy nie zastąpiłam im mojego brata. Mimo, że nigdy go nie poznałam to zawsze żyłam w jego cieniu. Nie raz słyszałam, że gdyby nie jego śmierć to mnie by nie było. 

Teraz wiem, że bardzo mnie kochają i nie mam już żalu. Po prostu nie potrafili inaczej.

Długo wchodziłam w dorosłe życie. Nie umiałam się odnaleźć. Stałą pracę znalazłam po 30-tce. 

15 lat temu poznałam obecnego męża. Długo trwało zanim nasza sytuacja się ustabilizowała ponieważ dzieliły nas setki kilometrów. Głównie dzięki mężowi i jego ciężkiej pracy mieliśmy gdzie budować nasze życie. Mój mąż nie ma łatwego charakteru, każda zmiana przychodzi mu z wielkim trudem. Często mam wrażenie, że do każdego etapu w życiu go zmuszałam, że gdybym nie walczyła o nas to on nic by nie zrobił. Chyba jestem tego pewna. Czy naprawdę mnie kocha? Twierdzi, że tak. Jednak przez cale nasze życie nigdy nie czułam się dla niego najważniejsza. Praca, pieniądze jego komfort psychiczny zawsze były na pierwszym planie. Ja się dostosowałam do jego życia. Było to dla mnie normalne, w dzieciństwie też nigdy nie czułam się ważna dla rodziców. Przez te wszystkie lata miał wiele problemów, ze zdrowiem, z pracą... Zawsze wtedy byłam. Bóg jeden wie ile nocy nie przespałam, ile łez wylałam. To dobry człowiek ale pełen sprzeczności. Niby coś chce ale najlepiej żeby samo się stało, bez wysiłku. 

Żebyśmy byli razem przeprowadziłam się z dużego miasta do małego miasteczka na drugim końcu Polski. Mimo, że byłam wtedy bardzo szczęśliwa to był to dla mnie trudny czas. Z dala od rodziny, znajomych. Kiedy miałam gorszy czas, potrzebowałam wsparcia od męża zawsze słyszałam "a co ja mogę?". I zostawałam sama z problemem. W nocy płakałam a w dzień jakoś żyłam. To też dla mnie było normalne bo w dzieciństwie nigdy nie mogłam pójść do rodziców pożalić się na coś. Nigdy nie słuchali,  bagatelizowali. Każda nasza rozmowa o moich problemach kończyła się analizowaniem jego leków i strachów. Ja schodziłam na dalszy plan. Przestałam mówić o swoich problemach.

Zrezygnowałam z dzieci. Mąż nigdy nie chciał. Tzn chciał ale zawsze twierdził, że nie damy rady, że to nie jest czas na rodzenie dzieci. Zabiłam w sobie to pragnienie. Nigdy też nie miałam o to żalu bo nigdy mąż tego nie ukrywał. Mogłam mieć żal do siebie bo się na to godziłam. Mimo, że wiedziałam że nigdy nie będziemy mieć dzieci to przez te wszystkie lata modliłam się do Boga żeby pomógł mężowi zmienić zdanie póki nie jest za późno. Niedawno coś się zmieniło.  Mąż zaczął żałować straconych lat. Powiedział, że chce mieć dziecko. Czułam się jakby tsunami przeze mnie przeszło. Nigdy w życiu nie czułam takiego szczęścia. Otworzyło to wszystkie zakamarki mojego serca, które zamknęłam na cztery spusty. Jedna chwilą, jedna sekunda. Po pierwsze wierzyłam, że coś się w mężu zmieniło. Po drugie uwierzyłam, że Bóg mnie wysłuchał. 

Nie trwało to długo.  Mąż wycofał się. Stwierdził, że to był błąd, że on jednak nie da rady. 

A ja zostałam z tymi wszystkimi emocjami. Nie umiem teraz nad tym zapanować. W lustrze widzę pustą nie-kobietę. Nie jestem już najmłodsza,  zegar tyka. A rozbudzone nadzieję rozrywają mi serce.

Bylibyśmy fajną rodziną. Czasem patrzę na męża jak bawi się ze swoją bratanicą... Boże jakie on ma wtedy oczy... On się wypiera, wręcz zaprzecza. Ucieka, nie chce czuć tego co ja. Ale ja swoje wiem.  Dlaczego on nigdy nie chce popatrzeć na siebie moimi oczami? Na nas? Widzi wszystko przez pryzmat leków I strachu.  

Mam żal do męża, że rozbudził we mnie te uczucia. Do Boga, że pozwolił mi uwierzyć, że pozwolił mi poczuć że jestem wyjatkowa i mnie wysłuchał.

To nie jest tak, że żale się na męża, na nasze życie. Kocham męża i nigdy przez te wszystkie lata nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogłabym odejść.

 

To jest najgorszy rok w moim życiu. Poza naszymi problemami straciłam też brata. Zmarł 8 miesięcy temu na guza mózgu. Chorował tylko pół roku. Chociaż teraz, z perspektywy czasu myślę,  że krótka choroba była dla niego błogosławieństwem. Guz mózgu to wyrok odroczony w czasie. Do dziś nie umiem się z tym pogodzić. Do końca łudziłam się, że stanie się cud. Nawet jak go już nie poznałam w hospicjum wierzyłam, że jeszcze wszystko może się zmienić. Nawet kiedy leżał już martwy, taki zimny... nie docierało do mnie. Kiedy chodzę na jego grób, wiem że go nie ma ale... 

Nawet się z nim nie pożegnałam bo wierzyłam, że znajdziemy dla niego ratunek. 

Co noc błagam go żeby przyszedł do mnie i powiedział, że jest już szczęśliwy. Nie przychodzi.

 

Niedługo święta, nie wiem jak dam radę je przetrwać.

Boję się o rodziców. Stracili drugie dziecko. Mama usycha... cały czas na lekach, niewiele je... A jak to jej ostatnie święta? Boję się tego.

Nigdy w życiu nie czułam takiego bólu. 

 

Czuję, że się rozpadam na kawałki.

 

Nie wiem na co liczę pisząc to. Czuję, że powinnam.

 

 

 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×