Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cześć :)


lucyinthesky

Rekomendowane odpowiedzi

Szczerze mówiąc na to forum zaglądam już od jakiegoś czasu, ale teraz postanowiłam zacząć się też udzielać. Mam 21 lat, studiuję w Warszawie, ale pochodzę z małego miasta na Mazurach. Uwielbiam słuchać muzyki, chodzić na koncerty, czytać książki i oglądać seriale. Jestem osobą spokojną, dosyć nieśmiałą, introwertyczną i zamkniętą w sobie, a naturę mam dosyć melancholijną. Zawsze byłam świadoma takiego elementu smutku w sobie, skłonności do rozmyślań i wycofywania się ze świata, natomiast dotychczas nie przeszkadzało mi to w codziennym funkcjonowaniu, aż do teraz.

 

Wyraźną zmianę poczułam w zasadzie już rok temu. Zauważyłam, że brakuje mi energii, jakiegoś takiego zapału, na zajęcia na studiach coraz częściej szłam jedynie z poczucia obowiązku, byle odbębnić (choć wcześniej sprawiały mi przyjemność, bo lubię się uczyć). Brakuje mi jakiegoś celu w życiu, nic nie ma dla mnie sensu. Budzę się rano z myślą: "Po co to wszystko?". Ciągle wyrzucam sobie swoje błędy, to że nie jestem wystarczająco aktywna, przebojowa, asertywna i wygadana by przetrwać w dzisiejszym świecie (i w związku z tym cały czas martwię się o swoją przyszłość, nie widzę dla siebie nigdzie miejsca w sensie zawodowym, do czego przyczyniło się też kilka niepowodzeń na tym polu, ale o tym może kiedy indziej). Generalnie wszystkim się za bardzo przejmuję (ale tak było zawsze). Widzę również u siebie pewne elementy fobii społecznej - stres w kontaktach z ludźmi, strach przed wystąpieniami publicznymi, strach przed byciem ocenianą przez innych, nie odzywam się na zajęciach jeśli nie jestem w 100% pewna poprawnej odpowiedzi (a zwykle nie jestem), stresują mnie rozmowy telefoniczne i załatwianie takich spraw jak umawianie się na wizytę u lekarza. Coraz bardziej izoluję się od ludzi.

Ogólnie czuję się też strasznie samotna odkąd wyjechałam na studia. Studiuję już 3 rok, a z nikim się jakoś nie zaprzyjaźniłam. Dlaczego tak jest? No cóż, wspomniałam wcześniej, że jestem nieśmiała, oprócz tego na moim kierunku każde zajęcia miałam z kimś innym, więc nie było nawet jak kogoś bliżej poznać widując się raz w tygodniu. Poza tym mam bardzo niską samoocenę i z tego powodu nie ufam ludziom (dlaczego chce ze mną gadać? Przecież jestem taka nudna, coś musi być nie tak...). Całe szczęście nie mieszkam sama, tylko wynajmuję pokój z koleżanką z mojego rodzinnego miasta, z którą się bardzo dobrze dogaduję, często spędzamy czas razem, gdyby nie ona to chyba już dawno bym się rzuciła z mostu.

 

Jeśli chodzi o fizyczne objawy (bo to, że to depresja nie jest trudne do odgadnięcia) mam problemy z zasypianiem, przewracam się z boku na bok godzinę albo dwie zanim w końcu zasnę, a rano budzę się zmęczona. Do tego dochodzi ogólne zmęczenie, zniechęcenie. Apetyt natomiast mam dobry (aż za dobry :P), myśli samobójczych jako takich nie mam ani nie okaleczam się, więc może jeszcze nie jest ze mną tak źle. Boję się jednak, że kiedyś dojdzie i do tego, jeśli czegoś ze sobą nie zrobię. Tli się we mnie nadzieja, że może mój zły nastrój kiedyś minie, może coś się wydarzy, może kogoś spotkam, może..., może...

 

Zastanawiam się, na ile mój stan jest spowodowany wyjazdem na studia z dala od domu rodzinnego i znajomych, a na ile "to coś" we mnie siedziało już od dawna. Jest we mnie pewien niewytłumaczalny smutek (melancholia? wrażliwość?) i chyba będzie już zawsze.

 

Właśnie - dom rodzinny... Dzieciństwo miałam bardzo fajne, choć nie bez problemów. Mam bardzo wymagającą mamę perfekcjonistkę, od której ten perfekcjonizm musiałam chyba przejąć. Zawsze się dobrze uczyłam bez większego wysiłku nawet, no ale wiadomo - "czemu 4 a nie 5"? Stąd się wzięło moje przekonanie, że cokolwiek nie zrobię, mogłam to zrobić lepiej. Oprócz tego z racji, że byłam cichą, spokojną i sumienną dziewczynką w podstawówce troszkę mi dokuczano (ale naprawdę tylko trochę) lub wykorzystywano do spisywania pracy domowej. Od połowy gimnazjum miałam grupę znajomych, w liceum też i w zasadzie ten okres wspominam najlepiej.

 

Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałam tu wspomnieć (ale obiecuję, że już kończę ^^), a mianowicie pewien epizod z dzieciństwa. Towarzyszyły mi takie trudne do wytłumaczenia ataki paniki, które wówczas nazywałam złymi myślami. W wątku na tym forum "Depersonalizacja/derealizacja" doczytałam się wielu podobieństw do tego stanu - nagle miałam wrażenie, że świat wokół mnie nie jest prawdziwy, pojawiały się pytania - dlaczego żyję? czy na pewno żyję?, wszystko stawało się obce, a ja czułam się maleńka w obliczu wszechświata. Nie wiem czemu takie stany się u mnie pojawiły jako u 8-letniej dziewczynki. Być może myślałam za dużo i pewnym momencie moje własne myśli mnie przerażały. Nauczyłam się sobie z tym radzić (z pomocą psychologa), takie stany pojawiały się co jakiś czas jeszcze przez kilka następnych lat, aż w końcu przestały. Ostatnio tylko powtórzyło się to u mnie po zapaleniu marihuany.

Nie wiem na ile to co przeżyłam ma wpływ na to jaka jestem teraz, może wy będziecie potrafili mi to jakoś wyjaśnić, bo ja w sumie do tej pory nie wiem co mi było.

 

W przeciwieństwie do wielu, którzy wypowiadali się przede mną, nie przepraszam za rozpisywanie się :P I wy też nie powinniście. Bardzo lubię czytać wasze historie, im dłuższe tym lepsze nawet ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×