Skocz do zawartości
Nerwica.com

Opowiadanie fantasy cz. I


Piotek

Rekomendowane odpowiedzi

Kurz ulatywał spod ciężkich, żołnierskich butów twardo uderzających o leśną drogę i osadzał się na liściach zarośli rosnących po obydwu jej stronach. Robert van der Saibden podrapał się głowie, którą kiedyś pokrywały bujne włosy, teraz krótkie i mocno przetrzebione. Właśnie zdał sobie sprawę, że równy tydzień temu brał udział w bitwie z buntownikami pod Paintrick. Teraz niedobitki zebrały się w okolicach Davenhall, napadając i okradając podróżnych, co odcięło leżący z dala od pozostałych miast gród od dostaw.

- Jebańcy- warknął Evgen, patrząc z dołu na Roberta. Choć sam nie był niskim człowiekiem to Saibden zdecydowanie przewyższał każdego w oddziale.

- Hmm...?

- Skurwysyny najpierw zrobiły bunt, a teraz uganiamy się za nimi jak pies za suką- powiedział zirytowanym głosem.- Moglibyśmy już wracać do domów, ale oczywiście nasz genialny dowódca zaofiarował się królowi, że rozpędzi tę całą bandę na cztery wiatry. Z resztą obaj są siebie warci. Władca, który jeszcze rok temu był jednym ze szlachciców.

- Zamknij się, jeśli nie chcesz, żeby ktoś życzliwy podzielił się naszą rozmową z Treykiem. Pamiętasz co się stało z Markiem Hotgensem?

- Szczerze to nie bardzo.

- No tak- mruknął Robert, uświadamiając sobie, że Evgen dołączył do oddziału już po całej sprawie.- Mieliśmy w obozie ośmioletniego chłopca, Marka Hotgensa, syna jednej z markietanek. Chłopakowi musiał bardzo się nudzić, więc wpadł kiedyś na pomysł, że wszcznie fałszywy alarm. No i wtedy zaczęła się cała sprawa, nigdy w życiu nie widziałem Treyka tak rozgniewanego. W sumie miał powód, ale czy był wystarczający, żeby chłopakowi uciąć głowę na oczach matki?

- Po prostu chciałbym już wrócić do żony. Poślubiłem ją miesiąc przed poborem.

- Rozumiem... Ale dzięki temu masz żołd, to chyba zresztą lepszy zarobek niż sprzedaż plonów?

- Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś szlachcicem, w dodatku służysz z własnej woli. Zarabiasz zdecydowanie lepiej niż chłop z poboru.

- Da się zarabiać mniej ode mnie?- zaśmiał się Saibden

- Stać!- zawołał ktoś z przodu, i Robert niemal wpadł na mężczyznę przed nim.

Wychylił się z szeregu i zobaczył, że ziemia po bokach drogi zaczęła gwałtownie się podnosić, tworząc lessowy wąwóz, z którego ścian wystawały nagie korzenie drzew i krzaków rosnących powyżej.

- Van der Saibden- wezwał dziesiętnika van der Treyk- Weź ludzi swoich oraz Quintona i sprawdźcie prawą stronę. Bjorg, Hasselkant, lewa jest wasza. Mamy już wystarczająco duzo ofiar.

Poprzednie dwa parowy okazały się być pułapkami buntowników, którzy zasypali ich strzałami i rozpłynęli się w powietrzu, gdy żołnierze wspięli się na ściany jaru. Po drugim razie, jeden z nich, który w przeszłości był łowczym, odnalazł ludzkie ślady. Podążanie za nimi doprowadziło go jednak tylko do mechanizmu- pułapki, której krótkie, naostrzone paliki wbiły mu się w pierś tuz przed nosem przebijających się za nim przez podszycie żołdaków.

Robert zebrał dwudziestu paru mężczyzn i poprowadził ich górą, przeczesując zarośla. W połowie długości wąwozu usłyszał odgłos ze środka wielkiego, gęstego krzaka. zdjął z ramienia kuszę, którą niósł na rzemieniu i ostrożnie zbliżył się do trzęsącego się krzewu, umiejscawiając bełt w rowku broni. Nacisnął spust i pocisk zniknął w zieleni. Gałązki nagle rozstąpiły się i ze środka wyfrunął ogromny gołąb, musnął policzek Roberta skrzydłem, a mężczyzna stracił równowagę i boleśnie uderzył pośladkami o ziemię. Cały jego oddział nadal ryczał ze śmiechu, kiedy on, cały czerwony na twarzy, wstawał, rozmasowując bolące miejsce.

- Zabierzcie się do roboty- warknął rozdrażniony ich radością i bolącym tyłkiem.

Po paru dniach wyszli z lasu na wielką, bezdrzewną łąkę, porośniętą sięgającą do kolan trawą, wysokimi ostami i czerwonymi makami. Pośrodku stał wybudowany duży, drewniana wioska otoczona pierwszym pierścieniem palisady, a za drugim znajdował się wysoki na sto stóp kasztel postawiony z wielkich pali. Przestąpili przez bramę i ich oczom ukazała się długa droga prowadząca do zamku. Pod różnymi kątami odbiegały od niej mniejsze uliczki, od których bił odór wylanych ludzkich odchodów. Domy i glinianki chaotycznie nautykano, gdzie tylko znaleziono na to miejsce. Zaciekawieni mieszkańcy wygladali przez okna i zatrzymywali się, aby przyjrzeć się przybyszom. Ludzie byli bladzi, a ich skóra miała szary odcień, jak gdyby od dawna nie oglądali już słońca. Ich chude sylwetki budziły w Robercie niepokój, gdyż były one owocem wyraźnego niedożywienia. Przeszli trasę do drugiego pierścienia palisady i ani na chwilę nie zostali spuszczeni z oczu gapiów. Zatrzymali się w szeregu na placu przed kasztelem, z którego wymaszerował niski mężczyzna odziany w sobolowy płaszcz.

- Cieszę się, że w końcu jesteś, Treyk.

- Nie zmieniłeś tu za wiele, Meid- zauważył dowódca rozglądając się wokół.- Cały czas ten twój grodzik kojarzy mi się jedynie ze sporym kurnikiem.

Obaj zaśmiali się głośno i mocno uścisnęli sobie prawice.

- Ilu ich przyprowadziłeś?- spytał lord Davenhall

- Prawie tysiąc. Większość z mojego majątku.

- Wszystkich nie pomięszczę we wnętrzu, więc będą musieli rozłożyć się tutaj- stwierdził Meid.- Weź swoich oficerów i zaprowadź ich do bawialni, mam nadzieję, że pamiętasz gdzie jest?

Treyk kiwnął głowa i odwrócił się do swoich żołnierzy.

- Na co czekacie? Rozkładać namioty! A oficerowie za mną!

Poprowadził ich wgłąb kasztelu. Korytarze były szerokie, oświetlone migoczącym blaskiem pochodni, a podłogi wyłożone grubymi, podłużnymi dywanami. Wkroczyli do obszernej komnaty z wieloma oknami wychodzącymi na las. Ściany pokryto wyblakłymi arrasami przedstawiającymi historię Engaranda, smoka, który dziś był przedstawiany na godle Tiberu, jak szybuje nad górskimi graniami pokrytymi śniegiem. Środek sali zajmował długi, prostokątny stół, za którego końcami, w specjalnie przygotowanych paleniskach, płonęły ogniska. Nad nimi, w drewnie sufitu, wycięto koła mające służyć jako wywietrzniki. Treyk zajął miejsce na początku stołu, a Robert usadowił się niedaleko. Po paru minutach do komnaty wkroczył Meid na czele kolumny służących, z których każdy niósł tackę z pucharem grzanego wina, znad którym unosiły się delikatne opary. Kiedy lord grodu zasiadł obok Treyka, każdy gość na sali miał już przed sobą drewnianą czarę.

- Czy tu naprawdę wszystko jest drewniane?- jęknął cicho Derwald, siedząc obok Roberta.- Mam nadzieję, że ich dziewki nie są tak sztywne jak drzewa, z których tworzą to wszystko.

Saibden pociągnął łyk i poczuł jak ciepło wypełnia mu żołądek. Wino było kwaskowate, ale czuć w nim było wyraźną nutę czarnego pieprzu.

- Hej ty- powiedział Meid, po tym jak utkwił spojrzenie w Robercie.- Skąd cię mogę znać, co?

- Nie mam pojęcia, panie- przyznał szczerze dziesiętnik.

- Treyk, powiedz mi kto to jest. Mam świetną pamięć do twarzy, a jego na pewno już gdzieś widziałem.

Treyk podniósł wzrok znad kielicha i pokierował nim w miejsce, które wskazywał palec niskiego lorda.

- On? To Robert van der Saibden, ale za cholerę nie mam...- urwał, a na jego ustach pojawił się lekki usmiech.- No tak. Parę lat temu organizowano co roku królewskie turnieje, tam się zresztą poznaliśmy. Van der Saibden to dwukrotny zwycięzca konkursu kuszników. Pracuje dla mnie od wielu lat.

- Wiedziałem, że go kojarzę!- krzyknął z miną triumfatora, uderzając pięścią w stół.- Powiedz mi van der Saibden, dobrze ci płaci?

Robert spojrzał na swojego dowódcę, który miażdżył go wzrokiem.

- Bardzo dobrze- stwierdził ze spokojem.

- A niech to!- zaklął Meid.- Już miałem nadzieję, że znalazłem kogoś odpowiedniego do nauczenia mojego syna jak polować.

- Może przejdziemy do bardziej teraźniejszych problemów?- zaproponował dowódca.

- Tak, chyba to już właściwa pora. Sprawa nie wygląda dobrze, Adwin. Partyzanci zajęli większość wsi i odcięli nas od dostaw. Ludzie głodują i już zacząłem racjonować żywność, ale nie starczy na długo. Dodatkowo teraz musimy wyżywić też twoich ludzi, ma nadzieję, że przyniosłeś ze sobą trochę zapasów?

- Kurwa, byłem pewien, że tu dostaniemy wszystko co będzie nam potrzebne! Nie pisałeś o problemach z żywnością!

- Wtedy jeszcze ich nie było...

- Więc wyruszamy jak najszybciej się da- westchnął Treyk- Możliwe, że będę potrzebował więcej ludzi, niż pierwotnie sądziłem. Wystarczy, że użyczysz mi setkę swoich.

- Bogowie świadkiem, że bym to zrobił... Gdybym ich miał.

- W liście pisałeś, że masz ich trzystu.- Treyk mimo trzęsącego się lekko głosu, starał się artykułować każde słowo bardzo dokładnie, ale Saibden wiedział, że za chwilę eksploduje.- Możesz mi powiedzieć, co żeś do kurwy nędzy zrobił?!

- Ja... Myślałem, że dam sobie z nimi radę...

- Ty idioto! Wiedziałeś, że będziemy na miejscu za parę dni, ale oczywiście nie mogłeś przesiedzieć ich na dupie i niczego nie spieprzyć, co?! Możesz, więc wyjaśnić po co nas wezwałeś!?

Cały stół i służba utkwiła wzrok w dwóch mężczyznach, wpatrujących się w siebie z gniewem. W końcu Meid opuścił głowę.

- Nie miałem od was żadnej wiadomości- próbował bronić się lord grodu.- Zapasy skończą się za dwa dni! Nie miałem wyboru!

- Ilu ci ich zostało?- spytał nadal wściekły Treyk, ale jego głos świadczył, ze pogodził się już z faktami.

- Ponad pięćdziesięciu.

- Kurwa- zaklął dowódca, kręcąc głową.- Posłuchaj, dopóki sytuacja się nie uspokoi, przejmuję władzę nad miastem, jasne?

Twarz Meida wykrzywił grymas złości.

- Jak śmie...- zaczął lord, ale Treyk stanowczo wszedł mu w słowo.

- Naprawdę lepiej dla ciebie będzie jeśli zamkniesz mordę. Twoja reakcja tylko upewniła mnie, że lepiej będzie jeśli najbliższe dni spędzisz w swojej komnacie.

- Będę więźniem w moim własnym domu?

- Bogowie, brońcie mnie od tego!- zawołał dowódca.- Po prostu nie będziesz wychodził ze swojego pokoju. Wszyscy będą cię traktować stosownie do twojego urodzenia. Van der Saibden, Hasselkant zaprowadźcie lorda do jego pokoju i przypilnujcie go, aż nie wyślę tam kogoś mniej potrzebnego, a wy stawicie się tutaj na odprawie, jasne?

Robert oraz mężczyzna o płowych włosach i wydatnej szczęce skinęli głowami. Wyprowadzili lorda z sali i zaprowadzili go do jego komnat.

- Panowie- zaczął Meid, kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi bawialni.- Mogę wam zapłacić o wiele więcej niż ten skurwiel.

- Przykro mi panie Meid- powiedział Saibden. - Tu nie chodzi o pieniądze. Nawet nie o lojalność wobec Treyka, ale o nasze życie. Ten, jak pan to ujął, skurwiel wydał wyrok śmierci na dziewięciolatka. Wyobraża pan sobie co zrobiłby z dwoma zdrajcami?

 

--------------------------------------------------------------

Proszę o rzetelną ocenę i ewentualną, konstruktywną krytykę.

Przydałyby się też jakieś koncepcje co do tytułu tej części. Wiem, ze powinienem to zrobić sam, ale po dużych zmianach tytuł "głupota zabija" już nie bardzo pasuje, a jest za kwadrans druga w nocy i jestem padnięty ;)

 

-- 22 maja 2013, 01:52 --

 

Oj, wkleiłem to opowiadanie i już widzę, że całe graficzne ustawienie tekstu niestety legło w gruzach. Poprawię to jutro, bo dzisiaj już naprawdę jestem padnięty :)

Mam nadzieję, że nie przeszkodzi to w odbiorze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×