Cześć,
czytam Wasze historie i czuje się jakbym czytał o sobie..
Jestem trochę starszy od Was ale wszystko zaczęło się w dzieciństwie, potem szkoła, nieukończone studia, związki... (dopiero teraz mam tego świadomość).Zawsze odczuwałem, że jestem inny, bardziej przeżywam, dziwne pytania w mojej głowie, zamiast gadać o pierdołach to ja szukałem "sensu". W wieku 25lat wszystko zaczęło się układać, spotkałem miłość mojego życia, praca, awanse, to był cudowny rok a potem jedna informacja która mnie załamała, prysły marzenia...
Ale postanowiłem, że dam radę, że udźwignę. I zasuwałem, stres, skończyłem studia, duża kariera, dzieci, wybudowałem dom.. byłem spełniony ale nie zauważyłem, że relacje się rozmyły. I 2 lata temu spadła na mnie depresja z milionem natrętnych okropnych myśli. Sporo leków ale nie działały lub przestawały działać. Przez te 2 lata, budziła mnie myśl "jest już za późno", "jesteś nikim", zaczęły przychodzić sceny z mojego życia. Straszny lęk, ból psychiczny, czułem się jakbym był sam na świecie i podszepty w głowie "skończ to", "zab...j się". Łaziłem nocami po 2-3 godziny bez świadomości czasu, że idę, gdzie bylem. Widziałem twarze tych, którzy mnie skrzywdzili (i ten strach i ból z przeszłości) i twarze Tych, których ja skrzywdziłem (wcześniej niemiałem świadomości, że to co zrobiłem/powiedziałem lub czego nie zrobiłem, mogło te osoby skrzywdzić). W końcu chciałem to zrobić, noc, drzewo w moim ogrodzie i lina. Już stałem, z pętlą, moje dwa psy szalały, szarpały mnie za spodnie i ten glos w głowie "skończ to. Naprawdę chciałem to zrobić ale przyszedł taki obraz "rano moje dzieci wychodzą przed dom i w głębi ogrodu widzą wiszącą postać.." tylko dlatego tego nie zrobiłem. W tej chorobie poprzez przychodzące natręctwa (myśli i obrazy) odkryłem prawdę z przed lat (puzzle zdarzeń miesiąc po miesiącu się układały i w końcu się ułożyły). Masakra, trauma, depresja i obok osoba która ma z tym związek. Lekarce (świetna kobieta) powiedziałem, że ja z tego nigdy nie wyjdę, a Ona "życie Panie M..". Tylko pespektywa takiego życia mnie przerażała.
W chorobie odrzuciło mnie od TV, netu, radia, wszelkich zainteresowań... więc miałem kilka kolejnych beznadziejnych godzin dziennie tylko dla siebie i choroby. I tak przesiadywałem wieczorami i w week w moim drewnianym domku narzędziowym i myślałem.. i zaczęły przychodzić (też) inne myśli "to wszystko ma sens", "w życiu nie ma przypadków", poszukaj sensu". to były jedyne chwile, w których czułem namiastkę czegoś co jest "dobre". potem przychodziły w myślach słowa, zwroty "fizyka kwantowa", "wszechświat", "przebaczenie" i inne (wiem - bez sensu). Nie rozumiałem tego ale zacząłem za nimi podążać, pogodziłem się z netem i zacząłem wyszukiwać w przeglądarce tych słów. Fizyka kwantowa (jestem humanistą..) zafascynowała mnie (niemiałem świadomości, że ta dziedzina zmienia dotychczasowe postrzeganie tego co nas otacza i czasu, że stawia fundamentalne pytania i sens czegokolwiek) z pozostałych haseł wyłonił się Bóg.. (nie chcę nikogo nawracać, opisuję tylko to co przeżyłem i przeżywam) i te dwa światy nauki i Boga zaczęły się łączyć a im bardziej w to wchodziłem, tym bardziej czułem "ciepło" w duszy/głowie? No i uczę się budować relację z Bogiem (taka zwyczajna rozmowa w głębi siebie) i próba zrozumienia po co to wszystko (życie, cierpienie, nasza gonitwa..). Od kilku tygodni jest u mnie lepiej a im bliższa relacja tym jest lepiej. Zauważyłem też, że cały bród życia, który nas rok po roku oblepia coraz grubiej, stopniowo zaczął się odlepiać (zrezygnowałem z wielu "przyzwyczajeń" i zrozumiałem że mnie niszczyły.
Opisałem w skrócie moja historię tylko po to aby powiedzieć, że zawsze jest nadzieja, że naszym celem jest walka o siebie i o sens.
Nauczyłem się też przebaczać (to chyba najtrudniejsze.
Jestem też obecnie) szczery do bólu, zrzuciłem wszystkie maski. To czasem utrudnia życie, ale ja czuję się z tym znacznie lepiej.
Trzymajcie się!:-)