Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pomóżcie..Moja historia


fmfmfm

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Jestem kobietą i mam 21 lat.

 

BĘDZIE DŁUGO. PROSZĘ, ŻEBYŚCIE TO PRZECZYTALI, BO JUŻ NIE WIEM GDZIE SZUKAĆ POMOCY!!! :((: Wiem, ze Wy mnie zrozumiecie dlatego piszę tutaj. Na każdym innym forum poza tematyką nerwicy i innych chorób na tle nerwowym pomyśleliby, że czas już na mnie i na kaftan ;)

 

 

 

Podejrzewam u siebie nerwicę lękową, nerwicę natręctw i epizody odrealnienia. Oprócz tego jestem chyba straszną neurotyczką. Otóż podobno już w dzieciństwie miałam dziwne zachowaniu typu: układanie równo przedmiotów do linii: np ustawianie równo krzesełek tak, żeby żadne za bardzo nie wystawało, liczenie kostek w chodniku, jakieś swoje rytuały czy odczuwanie przymuszenia zrobienia czegoś, co nie do końca było pochlebne. Podobno mówiłam też mamie, że mam obraźliwe myśli o Bogu i nie wiem czemu, że nie potrafię się tego pozbyć. Problem zbagatelizowano pewnie ze względu na myślenie typu: aaa jak to dziecko, różne dziwne zachowania, przejdzie...Przeszło na jakiś czas. Chyba ustąpiło w momencie, gdy oparzyłam sobie nogi w wieku 6 lat...miałam poparzenie 3 stopnia...leżałam miesiąc w szpitalu.., a potem kilka lat brzydko mówiąc "bujałam się" z różnymi maściami, odzieżą uciskową, wycinaniem i operacjami kosmetycznymi na powstałe blizny po oparzeniu....w pewnym momencie miałam 400 założonych szwów naraz.... przeszło, bo podejrzewam, że miałam poważniejszy problem (operzenie) niż myślenie o kostkach w chodniku czy o moich natrętnych myślach związanych z religią. Potem miało dość łagodny wymiar...miałam jakieś tam głupie, natrętne myśli, ale jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały w życiu. Choć jak tak teraz o tym myślę to byłam przesadnie skupiona na swoim wyglądzie w latach gimnazjum, non stop myślałam, co jeszcze mogę poprawić, co jest nie tak, ciągle oglądałam swoją twarz w lustrze, włosy, ciągle wydawały mi się zniszczone, twarz niedostatecznie ładna, kupowałam masę kosmetyków, ciągle coś testowałam , a jednak ciągle było źle, zawsze znalazłam w sobie coś co mi nie pasowało. Wtedy po prostu rodzice uznali, że jestem próżna i żebym się zajęła nauką, a nie swoim wyglądem, a według mnie to był wstęp do tego z czym borykam się teraz. Potem się uaktywniło na całego. Wiem, że nastąpiło to po tym jak usłyszałam w telewizji jakąś straszną rzecz : coś było o morderstwie itd....miałam wtedy 16 , może 17 lat...Zaczęłam szukać w internecie jakichś strasznych historii, o morderstwach, gwałtach (jakby ta jedna niedostatecznie mnie przestraszyła). Zaczęłam zastanawiać się, czy byłabym w stanie zrobić tak jak sprawcy, a co będzie jeśli kiedyś zwariuję i właśnie tak zrobię? Zaczęłam szukać przyczyn czemu ci ludzie tak się zachowują, zaczęłam interesować się psychologią, próbowałam racjonalizować ich zachowania. Potem wyobrażałam sobie straszne rzeczy, że zabijam swoich bliskich, brałam nieraz do ręki nóż i zastanawiałam się co będzie jakbym poszła teraz do pokoju i coś zrobiła np rodzicom. Oczywiście tego nie chciałam, bo przecież ich kocham. Wtedy pojawiało się we mnie poczucie winy: dlaczego mam takie myśli wobec swoich bliskich? Może zwariowałam i któregoś dnia naprawdę im to zrobię? Wmawiałam sobie, że jestem wariatką. Jak czytałam o morderstwach wmawiałam sobie, że może jestem niedoszłą morderczynią. Gdy czytałam o pedofilach, wmawiałam sobie, że też nim mogę być. Nie wiem skąd te myśli się brały. Nie chciałam ich. Im bardziej ich nie chciałam tym bardziej się nasilały. Nie mogłam o nich nikomu powiedzieć, bo naprawdę ktoś by powiedział, że jestem szalona i ludzie zaczęliby się mnie bać. Potem te myśli zaczęły uderzać we mnie . Najpierw zastanawiałam się co będzie jak sama siebie skrzywdzę. Że może coś mi kiedyś odbije i to zrobię. Czasami jak te myśli się nasilały, to wręcz myślałam, że dobrze jakby się tak stało, bo jestem potworem skoro mam takie chore myśli. Potem bałam się dosłownie wszystkiego.

 

 

W wieku 16 lat spałam z mamą, bo się bałam, nie mogłam spać, bałam się niewiadomo czego, budziłam się zlana potem, wiecznie chodziłam niewyspana. Ten lęk pojawiał się znikąd i męczył , sama nie wiedziałam czego się boję. Mój chłopak musiał mnie odprowadzać pod same drzwi do domu. Pod klatkę nie wystarczyło, bo bałam się, że może w klatce ktoś na mnie czeka. Nie mogłam być sama w domu, bo ciągle nasłuchiwałam szmerów, wyobrażałam sobie, że zaraz ktoś wejdzie, coś mi zrobi, chodziłam od okna do drzwi. W ogóle nic nie byłam w stanie zrobić. Powroty samotne do domu były dla mnie męczarnią. Każdy przechodzień to była dla mnie potencjalnie osoba, która pewnie zaraz za mną pójdzie, zaciągnie w krzaki i niewiadomo co zrobi. Schudłam wtedy 10 kg, z tego stresu, strachu, prawie nic nie jadłam, zaczęły mi wypadać włosy. Poszłam do psychologa , ale zaraz zakończyłam terapię, nie odpowiadał mi, nic nie mówił tylko mnie słuchał do tego stopnia, że czasem 10 min żadne z nas się nie odzywało i oczekiwał, że będę kontynuować swoją historię, mimo, że już nie wiedziałam co mam mówić, bo miałam wrażenie, że już wszystko powiedziałam, chciałam, żeby ukierunkował mnie chociażby pytaniem. Bałam się dosłownie wszystkiego i wszystkich, bałam się sama siebie i swoich myśli . Szukałam w internecie chorób psychicznych, przypisywałam sobie każdą z nich. Nasłuchiwałam , czy nie słyszę głosów, bo wkręciłam sobie, że mam schizofrenię. Mój chłopak tego nie rozumiał. Wielokrotnie prosiłam go, żeby przyjechał, gdy siedziałam sama, bo się boję, to mi odpowiadał : Nie mam teraz czasu, a Ty nie jesteś dzieckiem i już nie przesadzaj. Myślał, że to takie moje widzimisię, a ja dostawałam panicznego lęku, oblewały mnie zimne poty, czasem aż płakałam z bezsilności. Byłam wściekła, że mnie nie rozumie, przez to nasz związek się psuł, wyżywałam się na nim. Twierdził, że rodzice mnie rozpieścili to tak jest i teraz nic nie mogę zrobić sama, nawet w domu posiedzieć, że w ogóle nie jestem samodzielna i kiedyś bez niego sobie nie poradzę. Mój tata też podchodził do tego tak, że : jakie ja mogę mieć problemy? przecież od dziecka mam co chcę i chyba z nudów mi się w głowie poprzestawiało i sobie wymyślam problemy, bo nie mam tych prawdziwych i się nudzę. Czułam się wtedy jeszcze bardziej winna, że faktycznie ludzie mają poważne problemy, a ja sobie sama je stwarzam i że jestem okropna. Przez ten czas stawałam się coraz mniej pewna siebie, moje poczucie wartości spadało przez co stałam się chorobliwie zazdrosna, ciągle gdzieś widziałam podstęp, wszystko chciałam kontrolować, ciągle bałam się utracić chłopaka, dręczyłam go pytaniami czy mnie kocha, czy mnie nigdy nie zostawia, osaczałam go wręcz. Wiadomo, on też święty nie był, ale wiem, że byłam męcząca. Wystarczy, że nie odpisał na esemesa 5 minut, a ja już dostawałam ataku lęku, że pewnie nie odpisuje, bo już nie chce ze mną być i zaraz mnie zostawi. Okropne uczucie.....Czułam się jeszcze bardziej winna. W końcu faktycznie nasz związek się rozpadł, chłopak mnie zostawił....w tym samym czasie również najlepsza przyjaciółka, za wszystko obwinili mnie mówiąc mi to w dość niedelikatny sposób. Przeżyłam to strasznie, leżałam w domu i się nie ruszałam. Co najciekawsze ustąpiły wtedy natrętne myśli. Po raz kolejny po ostrym szoku (pierwszy oparzenie, 2 opuszczenie przez bliskich) ustępowały objawy , bo po prostu miałam inny problem, który zajmował całe moje życie i zapominałam o tych okropnych myślach. Nagle ustąpiło wszystko, mogłam być już sama w domu, niczego się nie bałam , wracałam po nocy sama...Ale...do czasu....Niestety stratę tą zaczęłam leczyć imprezami w dużej ilości , a co za tym idzie alkoholem. W końcu ból po stracie minął i mam wrażenie, że teraz dopiero nerwica atakuje ze 100000krotną siła.

 

 

Co prawda nie mam już takich lęków, że nie mogę sama gdzieś iść czy zostać w domu, ale są rzeczy gorsze. Po pierwsze mam poczucie takiego własnie odrealnienia : nie wiem kim jestem, myślę o tym kim byłam kiedyś, bardzo idealizuje czas, kiedy byłam ze swoim chłopakiem (wydaje mi się, że wtedy byłąm super, a teraz jestem nic nie warta), że bardzo się zmieniłam od tamtej pory, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż byłam, choć tak naprawdę nie wiem kim jestem i nie wiem jakie zmiany we mnie nastąpiły. Czasami dziwnie się czuję, właśnie nie umiem tego opisać, jakbym żyła, ale trochę obok, jakby sen na jawie. Często rano się budzę i już od momentu otworzenia oczu przypominają mi się wszystkie moje błędy, wstydliwe zachowania. Potrafię całymi dniami analizować swoje zachowania, dzieciństwo, błędy przeszłe życie oczywiście zawsze w negatywnym dla mnie świetle i zawsze po takim myśleniu dochodzę do wniosku, że jestem nic nie warta, jestem zerem, nic nie znaczę, nic sobą nie reprezentuję, że wszystko jest moją winą. Za wszystko się obwiniam, każdego przepraszam, wiecznie się boję kogoś stracić, jak ktoś nie odpisuje czy się nie odzywa, bo nie ma czasu to ja mam w głowie zaraz tysiąc mysli, że może czymś go uraziłam ,a nie wiem czym i on teraz już się do końca zycia do mnie nie odezwie. JAK SIĘ Z kimś pokloce to nawet jak na początku wiem, ze mam racje to potem targają mną wyrzuty sumienia i poczucie winy i się odzywam pierwsza i przepraszam, Łatwo mi coś wmówić, pozwalam się ludziom źle traktować , nie szanować. Co najlepsze sama często nie widzę, że mnie nie szanuja, Uswiadamiaja mi to czesto inni ludzie. Dla nich to jest tak oczywiste, że ktoś się zachował wobec mnie okropnie, a ja mam co do tego wątpliwości. Nawet jak na początku moja pierwsza mysla jest to, że ta osoba jest wobec mnie nie fair to potem staram się ją usprawiedliwić, za wszelką cenę doszukuję się swoich błędów i przyczyn dlaczego ta osoba się tak zachowałam. Nie jestem pewna swoich mysli, opinii, tak jakby one wyplywaly od innej osoby. Niby widzę, wiem, czuję , oceniam, ale to wszystko jest poza mną. Nie wiem czy to prawda czy nieprawda, nie wiem czy dobrze myślę, czy też nie. Np dam prosty przykład, który oczywiście będzie metaforą, ale łatwo zobrazuje co ja czuje : mamy Słońce, które jest żółte, każdy człowiek patrzący na Słońce widzi, że ono jest żółte i nie potrzebuje potwierdzenia ze strony innych , że takie ono właśnie jest, ja niby patrzę na słońce i widzę, że jest zółte, ale w sumie po czasie nie jestem pewna czy dobrze mysle, musze kogos zapytac, upewnic sie czy dobrze mysle. Jest jakas sytuacja i ja nie wiem czy dobrze ją ocenilam, czy moze wyolbrzymilam, czy moze przesadzilam, czy mam racje, czy nie mam, czy faktycznie tak jest jak mysle czy to efekt moich chorych mysli i jest zupelnie inaczej. Zamęczam ludzi, musze ciagle byc pewna ich uczuc, wypisuje po 10 wiadomosci, gdy ktos mi nie odpisuje, bo sie boje, ze sie obrazil, ze juz nigdy sie nie odezwie. Wiekszosc z tych moich lekow jest nieuzasadniona bo po prostu ktos nie mial czasu mi odpisac. Ale nawet jak jest jakis powod, ktos jest zly, to mi sie wydaje, ze to juz na zawsze, zlosc wiąże z tym, ze ktos chce mnie opuscic juz na zawsze, nie odbieram tego jako chwilowej naturalnej emocji. Gdy ktos mi nie odpowiada, walcze ze soba zeby nie wyslac kolejnego i kolejnego esemesa, ciagle o tym mysle i w koncu i tak to robie....przez chwile czuje ulge...ale potem gdy nadal nie uzyskuje odpowiedzi jeszcze wiekszy niepokoj..wtedy pisze kolejna wiadomosc i mam poczucie winy ze znowu kogos osaczam....wiem o tym doskonale, a jednak nie potrafie tego przerwac...

 

 

.Chodzilam chwile o psychiatry, bralam chwile Asentrę,ale nie widzialam zbytniej poprawy, raz polaczylam z alkoholem to nie bylo za dobrych skutkow.....Ogolnie bylam na 3 terapiach...3 myslalam ze juz bedzie do konca..bardzo mi odpowiadal lekarz...a jednak ucieklam z tej terapii jak z 2 ostatnich, bo cos mi jednak nie pasowalo....bo przez chwile bylo okej, ale potem jednak juz nie mialam ochoty chodzic, czulam ze poradze sobie sama, ze nie bede opowiadac obcemu czlowiekowi o wszystkim, zauwazyalam z reszta ze nie mowie wszystkiego, ze denerwuje sie jak opowiadam wiele rzeczy, ze sie wstydze. Konczylam terapie, bo np wkurzylo mnie jedno zdanie terapeuty i uwazalam, ze mnie nie rozumie. Chcę poruszyć temat alkoholu bo to ostatnio temat moich nerwicowych mysli. Otoz fakt lubie czasem poimprezować, nasililo się to wlasnie po rozstaniu z tamtym chlopakiem, ale też poszłam na studia, więc wiadomo jak to jest. Było dużo zakrapianych imprez, gdzie robiłam coś czego potem żałowałam : nie mowię tu o puszczaniu się czy rozbieraniu, żadnych takich wybrykach....po prostu mówiłam jakieś głupoty, w stosunku do kogoś byłam niemiła, potem było mi wstyd, że ktoś widział mnie tak pijaną...parę razy przespałam się z byłym chłopakiem, który potem oczywiście mnie olał co potęgowało moje poczucie winy i niskie poczucie wartości. Więc tak potrafię nie pić długo, potrafię odmówić jak wszyscy piją. Często kieruję ludziom na imprezy, gdy oni piją. Problem zaczyna się, gdy już zacznę pić . Owszem zdarza się wypić 1 piwo i basta. Ale często tak jest że jak jestem na imprezie to jak juz zaczne to wiadomo, pijemy do momentu kiedy się upijemy. Bo zaczyna się pojawiać stan rozluźnienia, zaczynam zapominać o swoich chorych myślach, wtedy mam wszystko gdzieś, mysle sobie, ze w sumie nie wiem czemu się tym tak wszystkim przejmuje, przeciez jest super. I teraz parę kwestii, ktore bardzo mnie bolą i ktore chce poruszyc. Otoz tak : kiedy przed piciem na trzezwo wmowie sobie, ze : nie mozesz sie upic, bo np nie wiem idziesz na wesele inie wypada na takiej imprezie sie upic, to potem nawet jak mi zaszumi w glowie, tak mam wpokojone do glowy te mysli , ktore mialam na trzezwo, ze nie upije sie chocby nie wiem co .Po prostu jak sobie przed impreza wmowie, ze musze miec pohamowanie....to je mam. tAK MI TO SILNIE TKWI W GLOWIE. Problem sie zaczyna jesli przed IMPREZA nie stawiam sobie zadnych ograniczen to wtedy czesto jest roznie....Czasem wrecz chce sobie az tak pozwolic..bo mam dosyc tego strachu, stresow....No i czasem nie pamieta duzo rzeczy..I teraz nie wiem czy taki urok mlodosci...Zawsze potem się wszystkim przejmuje..Na kacu mam napady leku 2 razy silniejsze, kolacze mi serce, mam poczucie winy 10000 razy wieksze niz na codzien, ktore i tak mam nasilone i za wszystko sie obwiniam, mam poczucie wartosci nizsze o 1000 %, a jak pisalam wyzej niskie poczucie a wrecz zerowe towarzyszy mi na codzień. wiekszosc moich znajomych smieje sie ze swoich zachowan po alkoholu : typu ze cos glupiego powiedzieli. Nawet jak zrobili coś wstydliwego to się nie przejmują, machają ręką i mowia, ze przeciez sa mlodzi, nic takiego sie nie stalo i co maja sie przejmowac i praktycznie za 5 minut tego nie pamietaja...A ja.....mysle o tym miesiac...co dzien roztrząsam od nowa, pytam wszystkich doookola, jak to wygladalo, czy straszny wstyd. Czasem potrafie o to zapytac tydzien ludzie, po czym ludzie patrza na mnie jak na nienormalna i mowia : to Ty o tym jeszcze? Bo oni juz dawno o tym zapomnieli, a w mojej glowie uroslo to do takiej rangi, ze to bylo cos strasznego, ze w ogole nikt nigdy nie zachowal sie tak jak ja, ze jak ja moglam tak zrobic, nie moge z tym zyc, ze pewnie wszyscy o mnie zle teraz mysla, bo kazdy jest porzadny i kazdy postepuje wlasciwie tylko ja jestem ta zla, i ze nikt na pewno nigdy nie zachowal sie tak zalosnie, wstydliwie itd...

 

 

 

.Poza tym ciagle mysle o tym alkoholu, wyszukuje objawow uzaleznienia, robie ciagle testy na alkoholizm, to jest wrecz przymusowe, czuje w glowie przymus, ze musze to zrobic. Z jednej strony tlumacze sobie, ze nie moge tego robic, bo im wiecej o tym mysle, tym bardziej sie nakrecam i zaraz sama sie na izbe wytrzezwien wysle. A z drugiej i tak w koncu "to coś" a dokladniej moje mysli zmuszaja mnie, zeby szperac w internecie, potrafie siedziec 4 godziny i czytac o alkoholizmie....czasem wlacze 19 stron, to jeszcze musze wlaczyc dwudziestą (bo mam manię parzystości, tzn wszystkie rzeczy ktore robie jem, musza byc parzyste itd) wiec nieraz nie mam juz sily, bo mi sie oczy zamykaja, ale musze wlaczyc ta 20 strone i doczytac. Albo sobie ustale, ze dotad dokad dojedzie myszka na pulpicie to czytam, ale jak juz wyjedzie kawalek dalej na nastepne zdanie, to tez juz musze je przeczytac i tak lawiruje myszka, zeby nie bylo widac kolejnego zdania, zebym nie musiala go doczytac. No wracajac do temu, czytam o alkoholizmie, robie testy, Oczywiscie juz 1000 razy stwierdzilam, ze jestem alkholiczka, a jednak nadal to czytam nie wiem po co, przez chwile czuje sie lepiej, bo spelnilam przymus wlasnych mysli, a wiec zaspokoilam ten niepokoj dotyczacy moich mysli (BO WTEDY SIE BORYKAM W SOBIE : poszukać w internecie o tym alkoholu czy nie), w koncu szukam, wiec przez chwilę czuję spokoj, a za chwilę juz znow niepokoj, bo uwazam, że jestem alkoholiczka i mowie sobie : Boze skoncze marnie...i w ogole....Ciagle nakrecam sie, ze teraz to juz na pewno chce mi sie pic...ze zaraz dostane padaczki.....albo jakiegos delirium...wyszukuje w sobie objawow....mysle o tym ciagle...jak mam zajecie to o tym nie mysle..a tak to mam wrazenie...ze sama sie nakrecam...ciagle...mysle czy moze juz mi sie chce pic czy nie..bo jak mi sie nie chce to dobrze..a jak chce no to juz na pewno...jestem alkoholiczka..i ciagle mysle..chce mi sie czy nie chce....rozpatruje swoje dawne zachowania, ktore nawet dla niektorych sa smieszne, dla mnie sa straszne...itd....Wiadomo kazdy ma inne podejscie do alkoholu...dla jednego ktos kto juz 2 razy stracil kontrole....nim jest....dla innego jest to normalne, ze w tym wieku sie imprezuje, robi sie rozne glupoty i jest duzo imprez i dziwnych sytuacji...Bylo pare sytuacji, ktorych bardzo sie wstydzilam, nie pamietalam nic, bylam pijana.....oczywiscie kazdy swietnie sie bawil i na 2 dzien mowil ze bylo super, olewali to ze sie upili i nawet cos zrobili, nie tak, a ja to przezywalam, ciagle o tym myslalam, nie potrafilam czerpac radosci z dobrych wspomnien i fajnej zabawy, nie moglam znalezc smiechow i pozytywow z poprzedniego wieczora, wszystko traktowalam smiertelnie powaznie, urastalo to w mojej glowie do rangi wydarzenia godnego wyboru papieza, czasem tak jakbym miala wrazenie, ze swiat kreci sie tylko wokol mnie, wszystko odnosze do siebie, wszystko biore smiertelnie powaznie, nic nie moge obrocic w zart, jesli chodzi o mnie, jak ktos ze mnie zartuje, to nie mam do tego dystansu, potem musze sie go zapytac czy na pewno to byly zartyy czy serio tak o mnie mysli, nie jestem odporna na krytyke, mysle o tym potem calymi godzinami nawet jak ktos mi nie powiedzial czegos zlosliwie, tylko dla mojegio dobra.

 

 

 

Nie biore siebie z przymruzeniem oka, skupiam na sobie 100 % swojej energii, szukam w kolko na co jestem chora jak nie psychicznie to fizycznie, skupiam sie co jest we mnie tak, co zrobilam nie tak, rozpamietuje wszystkie swoje bledy, przeszlosc, mysle o sobie jak najgorzej, nic nie potrafie olac i miec to gdzies, tylko wszystkim i kazdym sie przejmuje. Przejelabym sie nawet jakby sie obrazila na mnie osoba, ktora widzialam raz w zyciu, przejmuje sie opinia obcych ludzi, unizam sie, ponizam, przepraszam kogos kogo nawet tak naprawde nie znam, zalezy mi na apobacie wszystkich, chcialabym zeby kazdy mnie lubil, tak jakbym chciala byc perfekcyjna i nie dopuszczac do zadnych swoich bledow, tak jakbym nie miala prawa do bledu....Uwazam, ze kazdy jest lepszy, porzadniejszy ode mnie. nikt nigdy nie zrobil jak ja, nie wycial takirgo numeru, nie zrobil tak i tak...tylko ja zawsze najgorzej.....zrobie, powiem, zachowam sie... teraz znow pojawia sie problem : CZY JESTEM ALKOHOLICZKA.....CZY SOBIE TO WKRECAM? Bo poraz kolejny pojawia się problem, że nie jestem pewna swoich mysli, bo wiem, że są chore. Nie wiem czy jestem Alkoholiczką najnormalniej w świecie i probuje swoimi chorymi myslami usprawiedliwic nalog, czy po prostu ten alkoholizm jest wymyslony i wyolbrzymiony przez moja nerwice, ktora wszystko traktuje smiertelnie powaznie? Nie mam pojecia.....Tak jakbym miala rozwojenie jaźni i nie mogla w ogole polegać na sobie , tylko podstawa dla mnie jest zdanie innych. Jak ktoś mi powie, że niebo jest niebieskie to takie jest...a jak za chwile ktos mi powie, ze jest czerwone to juz sie zaczne zastanawiac.....a swojej opinii w sumie nie mam...to znaczy mam, ale nie uwazam jej za podstawe do funkcjonowania, bo z gory zakladam, ze jest dysfunkcyjna, chora....ze niby tak mysle..ale nie wiem czy to moja mysl...nie wiem czy jest prawdziwa.. jedna sprawe..rozpatruje z wielu punktow widzenia i nigdy nie potrafie sie za zadnym z nich opowiedziec.bo po prostu nie wiem..nie wiem..mozna zwariowac.....tak jak mowie...nie wiem czy to nalog ktory chce usprawiedliwic nerwica( oczywiscie do tego sie sklaniam najczesciej, bo mysle o sobie jak najgorzej i uwazam ze na pewno jestem nalogowem ale jestem na tyle okropna, ze jeszcze staram sie ten nalog usprawiedliwic nerwica, a poza tym zaczelam sobie tlumaczyc ze alkoholizm jest skutkiem nerwicy, bo nie moglam sobie poradzic z nerwami i zaczęłam za dużo sobie pozwalać z alkoholem....potem znów ganię sama siebie za tą myśl...i mowie sobie ze jestem okropna, że znow szukam dla siebie usprawiedliwienia, ze obwiniam nerwice za picie.....a dla mnie przeciez nie ma usprawiedlwienia, wiec kiedy tylko probuje siebie przed sama soba wybielic, wyjasnic czy usprawiedliwic zaraz sama siebie za to linczuje, ze dobrze mi tak, ze nie powinnam sie usprawiedliwiac, bo jestem okropna i na to zasluguje i zebym nie szukala winnych rzeczy i ludzi, bo za wszystko odpowiedzialna jestem ja i nie mam prawa, do jakiegolwiek usprawiedliwienia, kolo sie napedza i czuje sie winna, ze w ogole probowalam sie przed sama sobą wytlumaczyc i usprawiedliwic, ze w ogole szukalam wyjasnienia, skoro odpowiedz jest prosta : to po prostu moja wina bo jestem beznadziejna i nie jestem temu winna zadna osoba ani choroba tylko ja bo jestem okropna ) czy tak jak mowie ten nalog to efekt moich wyolbrzymionych mysli przez nerwice..

 

 

Mam tez obsesje na punkcie odzywania..przytylam jakie 8 kg...kazdy mi mowi, ze prawie tego nie widac..a ja ciagle sie ogladam w lustrze....wydaje mi sie jakbym wazyla ze 100 kg...przygladam sie kazdej dziewczynie i kazda wydaje mi sie byc szczuplejsza niz ja....Podobno widać po prostu, że przytylam, ale nie jakos ze jestem gruba, tylko jestem po prostu pelniejsza, bo podobno bylam za chuda..a mi sie wydaje, ze po prostu jestem słoniem. Probowalam juz 1000 diet, ciagle licze kalorie, ciagle sie chwytam za cos innego, zaczelam nawet juz brac tabletki na odchudzanie, zaczelam cwiczyc......wydaje mi sie ze jak schudne bede ladniejsza i szczuplejsza..bo kiedys przeciez bylam ladna i szczupla..ciagle mysle o tym co bylo kiedys i ciagle mi sie wydaje, ze bylo lepiej...ze ja bylam lepsza....pod wzgledem wygladu i charakteru...i znow kolko..szukam winnego...nawet jak przez chwile uda mi sie obwinic za to kogos...to potem i tak obwiniam koncowo siebie za to wszystko. zastanawiam sie po co sie w ogole urodzilam...ze nie dosc, ze mam okropny charakter, to i wyglad teraz...tez..ciagle mysle o odchudzaniu, wyobrazam sobie siebie jak bede szczuplejsza, ciagle sie waze....codziennie...jak mi waga nie spada, albo wzrosnie 300 gram jestem wsciekla i teraz juz to zatrzymalam, ale czasem jak mi wzrosla waga troszeczke to rzucalam diete i szlam sie najesc niezdrowych rzeczy, a potem mialam jeszcze wiekszego dola, ze zjadlam i jeszcze jestem grubsza, ze jestem do niczego, bo nawet odchudzic sie nie moge....ze nawet do tego sie nie nadaje.....poraz kolejny nie dam sobie pozwolic na blad, uwazam, ze powinnam byc perfekcyjna, nieomylna, szukam rowniez calymi dniami artykulow o diecie , cwiczeniach, ogladam efekty dziewczyn cwiczacych...teraz juz mam wiecej silnej woli i samozaparcia i staram sie nie wazyc i kontynuowac diete pomimo drobych wpadek...ale nie w tym rzecz, rzecz w tym ze obsesyjnie o tym mysle,szukam przepisow, artykulow, ciagle o tym mowie....meczy mnie to juz...nie potrafie sie zajac normalnym zyciem, bo jestem skupiona wiecznie na sobie, dla kogos to moze byc proznosc...ale tak nie jest...mam tego dosyc...zyje w jakiejs matni.....moje obsesyjne mysli mnie wykanczaja...moje skupienie na sobie, brak dystansu do siebie nie pozwalaja mi sie niczym cieszyc..odkad pamietam wszystko jest nie tak, jak jedno naprawie, drugie sie psuje, co jakis czas zmienia sie tylko obiekt mojej obsesji, jestem wyczerpana...chcialabym normalnie zyc, cieszyc sie prostymi rzeczami.....rzadko jestem zadowolona..uszczesliwic potrafi mnie na chwile wlasnie dobra impreza, alkohol...czasami przyjaciele czy facet w ktorym sie zakocham...ale to tak na chwile...a potem i tak znajde sobie jakis problem, jakas rozterke, z ktorej robie dramat, przezywam, kazdemu sie zale, kazdego w to wplatuje, obarczam sluchaniem o moich problemach, zawsze potem znajde cos co mnie zdenerwuje, co mi nie pasuje we mnie oczywiscie, w moim zyciu, w moim otoczeniu, wszedzie po czasie mi jest zle i chcialabym zmienic miejsce, nie potrafie usiedziec w miejscu, ciagle cos musze robic,ciagle musze miec towarzystwo bo jak jestem sama to dopiero mi sie kociol w glowie robi, ciagle mi czegos brak, ale nie wiem czego....nie wiem kim jestem, nie znam siebie, a jednoczesnie znam sie doskonale, nie wiem czy moje mysli sa prawdziwe, nie mam swojego stanowczego zdania, swojej opinii, nie wierze w siebie, w swoje postanowienia, myśli, zachowania..wszystko jest jakby poza mną....chce, zeby inni mnie akceptowali, chce siebie sama akceptowac....a tymczasem ciagle probouje kogos nasladowiac..jak z kims dlugo przebywam zaczynam sie zachowywac jak on , tzn uzywam tych samych zwrotow co on, staram sie byc np taki odwazny jak on, taki stanowczy jak on, gdy mi to nie wychodzi, znow jestem na siebie zla, ze nie potrafie byc taka jak ta osoba, a wszystko przez to, ze nie wiem jaka sama jestem nie mam swojej osobowsci stad wpuje sie w ramy charakterow z mojego otoczenia, ksiazek, filmow, czytam biografie i ksiazki i sie utozsamiam z bohaterami .....

 

 

 

chce wiedziec, ze jak cos pomysle to znaczy, ze to jest moja mysl i ja tak mysle i koniec kropka i nikt nie umie poddac moich mysli watpliwosciom, nikt nie potrafi ich zmienic...chce wiedziec, ze jesli wyrazam jakies zdanie to to jest moje zdanie, ktore czuje cala soba i jesli tak pomyslalam to tak wlasnie jest b bo ja i moja osobowosc swoja ocena tak uwazamy....i nikogo nie musze pytac o zdanie czy na pewno tak jest czy nie....chce po prostu byc pewna, ze jak cos mysle to to jest prawdziwe, nie chcę zastanawiać się czy jak cos pomysle to czy to naprawdę jest moja mysl i tak jest czy moze tak wcale nie jest i tylko moja chora glowa wytworzyla te mysl i gdybym byla zdrowa myslalabym inaczej.....ciezko jest opisac ta moja niepewnosc mysli, nie wiem czy rozumiecie.....Wiem, że ludzie mający schizofrenię np : wydaje im sie, ze 100 ludzi czatuje pod ich blokiem zeby ich napaść..i oni naprawde w to wierza......nie zastanawiaja sie czy tak naprawde jest czy moze choroba im podsuwa te mysli....tylko wierza ze tak jest i nie wiedza, ze to chore i czasem mysle, ze to jest lepsze, bo chociaz nie wiedza ze sa chorzy i są pewni swoich mysli.....a ja zanim ta setka ludu by mnie dopadla to bym sie sama zachetała myślami, czy oni rzeczywiście na mnie czekają, czy może jednak jestem chora i sobie to wymyslilam. :DD juz sie troche smieje, bo jak tak to opisuje to naprawde czuje sie jak wariatka....tak jak rozdwojenie jazni...chyba wolalabym byc chora psychicznie i nie wiedziec o tym i nawet jesli mialabym urojenia to bylabym ich pewna, ze sa prawda...a tak kazda rzecz ktora sobie pomysle musze rozbic na czynniki pierwsze, czy to jest prawdziwa moja mysl czy wytwor moich chorych mysli,, z reszta nie wiem co znaczy MOJA....bo nie znam definicji siebie....aczkolwiek wiem jedno...SIEBIE jedynie nienawidzę......

 

A no i mam tendencję do rozwlekłego opisywania tej samej rzeczy innymi słowami....zeby sie upewnic, ze na pewno ktos mnie dobrze zrozumiał i zadawaniu 10 razy tego samego pytania jakby 10 razy usłyszana odpowiedz (choć za każdym razem taka sama) była więcej warta niż ta usłyszana raz, tak jakbym nie była pewna, czy aby na pewno usłyszałam dobrą odpowiedź, tak jakbym chciała żeby rozmowca upewnil mnie, ze dokladnie przemyslal swoja odpowiedz zanim mi odpowiedzial....czy za 2,3 czy 4 razem odpowie to samo, czy nie zmienił zdania w przeciągu paru minut. Często ludzie na to reagują złością i słowami: Przecież już o to pytalas 3 razy. Po co znow pytasz? Mam powtorzyc to samo czy odpowiedziec czy inaczej? Wtedy mowie, ze wiem wiem ale juz pytam ostatni raz.....Dlatego czesto slysze ze jestem NATRĘTNA......I ludzie boją się ze mną zaczynać niektóre tematy, bo wiedzą, że nawet krótka wzmianka, która u innych ludzi trwałaby 5 minut, ze mną przeciągnie się do godziny , a przez następne 100 dni jeszcze będę o tym myśleć, dopytywać i upewniać się. Czasami boją się ze mną żartować, bo potem przez tydzień muszą mi powtarzać, że to co powiedzieli tydzień temu było na żarty i żebym nie brała tego na poważnie....Za dużo myślę, za bardzo skupiam się na tych myslach, analizuje....przeżywam, jestem bardzo dramatyczna, z każdej sytuacji zrobię tragedię swojego życia, boję się co będzie jeśli rzeczywiście spotka mnie coś okropnego...i boje sie ze lękiem przywołam właśnie wszystkie tragedie tego świata, a i tak przecież jestem wiecznie nieszczęśliwym pępkiem świata.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejna ofiara reliigijnych psychomanipulacji?

Wygląda na ciężki przypadek wymagający interwencji.

 

Dziwi mnie Twoje podejście. O objawach dotyczących religii jeśli dobrze przeczytałeś napisałam na samym początku, że miewałam je w dzieciństwie. Sądzę, że nie chodzi o treść myśli, a o ich mechanizm, bo treść jak widzisz w mojej historii i pewnie setki innych zmienia się w zależności niestety nie wiem od czego.

 

Nic nie wnosi to co napisałeś oprócz większego we mnie lęku, że to poważna choroba....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

fmfmfm, ale jakiej pomocy oczekujesz tutaj? Zrozumienia? Proponuję iść do psychiatry i zacząć się leczyć.

 

 

No myślę, że po to są fora, żeby się jakoś wspierać i rozumieć...Czy zadanie forum jest jedynie takie, aby wygłosić pogląd : Idź do psychiatry?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejna ofiara reliigijnych psychomanipulacji?

Wygląda na ciężki przypadek wymagający interwencji.

 

Dziwi mnie Twoje podejście. O objawach dotyczących religii jeśli dobrze przeczytałeś napisałam na samym początku, że miewałam je w dzieciństwie....

Otóż to. Zadziwiająca ilość osób z problemami wspomina o objawach dot. religii w dzieciństwie. Zastanawiam się nad zwiazkiem przyczynowo-skutkowym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejna ofiara reliigijnych psychomanipulacji?

Wygląda na ciężki przypadek wymagający interwencji.

 

Dziwi mnie Twoje podejście. O objawach dotyczących religii jeśli dobrze przeczytałeś napisałam na samym początku, że miewałam je w dzieciństwie....

Otóż to. Zadziwiająca ilość osób z problemami wspomina o objawach dot. religii w dzieciństwie. Zastanawiam się nad zwiazkiem przyczynowo-skutkowym.

 

Jeśli chodzi o moją rodzinę i religię w tamtym czasie....nie wiem, może błędnie teraz to oceniam,ale raczej nie było jakiegoś fanatyzmu. Po prostu chodziłam na religię, do Kościoła co niedzielę no i rodzice rozmawiali ze mną o religii chrześcijańskiej, modlitwie itd...ale nie było to przesadzone, ot jak w przeciętnej rodzinie katoliciej. Nie był to główny temat rozmów, ani nie zajmowało to w naszym życiu nawet połowy czasu...więc nie wiem skąd natręctwa akurat na tym tle, bo tak tak jak mówię nie wyczuwałam jakiegoś piętna ciągłego praktykowania religii, jeśli oczywiście taki związek miałeś na myśli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też nie wiem. Wiem tylko, że wiele osób wspomina o tym. U cześci z nich można się analitycznie dopatrzyć związków wprost. Cześć jest świadoma i sama je widzi.

 

Faktem jest, że gdybys wówczas nie miała styczności z religią, nie miałabyś związanych z nią objawów. Nic więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×