Skocz do zawartości
Nerwica.com

Taka tam zwyczajna historia


comitam

Rekomendowane odpowiedzi

Temat jest jaki jest, bo już dawno uświadomiłem sobie zwyczajność moich lęków. Kiedyś dorabiałem do tego ideologię i paradoksalnie wywyższałem się nad innych. Teraz wiem, że to tylko słabość, ogromna słabość, ogromne zniewolenie, które powoduje u mnie raz wkurwienie, raz kompletne zrezygnowanie. Na szczęście mam naturę strasznie zmienną, nie potrafię płakać całymi dniami, wciąż pobudzam się do walki, wymyślam coś, przekomarzam się z myślami, naśmiewam z nich, cały czas próbuję walczyć, choć są takie chwile, że tylko łzy kapią i nic się nie da zrobić, i przyszłość zdaje się abstrakcją. Ale są też chwilę piękne, tylko chwile, strasznie ulotne, które jednak przeżywam pełną piersią, jednak ostatnio takich chwil tak mało, a tak dużo gnębienia samego siebie w myślach. Zazwyczaj przechodziło to po jakimś czasie, zazwyczaj samo mijało, teraz myślałem, że też tak będzie. Ale to ciągnie się już parę miesięcy. Codziennie ten sam scenariusz. Codziennie drążenie sytuacji z przed 3 lat, która w głowie jest już trochę zamglona, co dodatkowo przemawia, zdaniem moich myśli, na moją niekorzyść. Co chwilę sobie tłumaczę, że to nie ma sensu, że skoro minęły już 3 lata i nic się nie stało, to przecież naprawdę nic się nie stało, nikomu nie wyrządziłem krzywdy. A sytuacja ta to śmieszna historyjka, to żenada umysłu. 3 lata temu właśnie kończyłem gimnazjum, miałem wakacje, właściwie dopiero się zaczynały. Wróciłem pod wieczór do domu, chciałem napić się mleka, zszedłem do piwnicy, tyle że akurat wtedy w całym domu rozsypana była trutka na mrówki. Zdawało mi się, że przeniosłem na klapkach tę truciznę i że jakimś cudem wpadła do wina, które robiło się akurat w piwnicznej spiżarni. Teraz wydaje mi się, że zatrułem wszystko co tam się znajdowało, choć cała rodzina żywi się jej zasobami od 3 lat i nic a nic nikomu się nie stało. Ale wróćmy do tamtego czasu. Oczywiście wtedy też już byłem trochę zbzikowany i miałem myśli, że zrobię komuś krzywdę, czyt. w tym wypadku mojej rodzinie. Myślałem akurat o czymś złym i jakoś połączyłem ten fakt z tą trutką...i schiza gotowa. Cały wieczór czułem się jakbym popełnił przestępstwo(przynajmniej tak mi się zdawało, bo kiedyś obejrzałem pewien film o kimś, kto zabił kogoś i odczuwał okropne wyrzuty sumienia, tak że nic nie mógł robić), nie mogłem sobie znaleźć miejsca, no ogólnie przejebane. Ale najgorsze przyszło później, próbowałem pokazać swojej głowie, że wcale nic się nie stało i próbowałem przechodzić obok tej trutki w ten sposób jak wtedy, myśląc te same złe rzeczy, czyt. o wyrządzeniu komuś krzywdy. Wyrzuty nie dawały mi żyć, schizowałem, powtarzałem te sytuacje i zaraz po tym się o to obwiniałem. Wymyślałem w końcu nawet jakieś głupoty, że nic mnie nie obchodzą inni ludzie, tylko po to, żeby nie odczuwać tych wyrzutów. O to też się później tylko obwiniałem. Teraz ten lęk powrócił. Po trzech latach, w których też było sporo lęków, ale które szczególnie w późniejszej fazie zacząłem pokonywać, i wydawało mi się, że choroba odchodzi w niepamięć, a jeśli się objawiała to tylko czasem i łagodnie. Generalnie nigdy z nikim nie rozmawiałem o chorobie, zawsze starałem się walczyć z nią sam. Oddzieliłem ją od siebie grubą linią, moje życie prywatne toczyło się wciąż, żyłem wśród ludzi, nie zamykałem się, widziałem w tym szansę. Teraz wiem, że może błędem było pozostawienie choroby tylko dla siebie. Teraz wiem, ale wtedy myślałem, że tylko tak można. Zresztą nawet teraz, kiedy męczę się już z beznadziejnym stanem od paru miesięcy nie daje się chorobie zgnoić. Bo to najgorsze, że ta choroba chce Ci zabrać wszytko co dla Ciebie ważne, że zabrania Ci życ normalnie. To jest kurwa jeden straszny debilizm. Teraz oczywiście mój mózg odnalazł jedyną szansę w podzieleniu się tą wspaniałą historią z rodzicami, bo dopiero wtedy, zapewnia mnie, będę mógł skupić się na czym innym(teraz skupienie się na czymkolwiek to abstrakcja). A ja wierzę w to jak zabobon, choć wiem z autopsji, że to bzdura, że już wiele razy mózg zmuszał mnie do poniżania się przed rodzicami i opowiadania ich moich lęków, bo w tym widział OSTATECZNE ROZWIĄZANIE choroby, a nowe lęki pojawiały się wraz z tym niby ostatecznym wyznaniem. Bo przez te trzy lata kompletnie zapomniałem o tym gównie. Miałem inne lęki, ale ten nie wracał. Dopiero niedawno, kiedy skończyłem liceum, a moje życie prywatne trochę się pokomplikowało(tak myślę, że to miało jakiś wpływ), ten lęk wrócił. Wrócił nagle podczas biegania, wybuchnąłem tylko płaczem, było to jakoś na początku czerwcu, albo na koniec maja. Od tego momentu nie zaznałem chwili spokoju. Wprawdzie byłem na wakacjach z przyjaciółmi, bawiłem się tam; pojechałem też do pracy za granicę, tam zaczynało się pogarszać, ale też jakoś żyłem. Jednak niedługo, pojutrze, mam zaczynać studia, a moja głowa jest tak okropnie ciężka od tych myśli, mózg tak zmęczony, oczy tak bolące od płaczu, że postanowiłem, że sam nie dam rady. Piszę na razie tutaj, wiem, że mądrzej byłoby pójść do psychiatry, na pewno to zrobię niedługo. Ale potrzebuję komuś o tym powiedzieć, a nie mam komu. Mam przyjaciół, ale nikt nie wie o chorobie. To są świetni ludzie, ale już dawno temu postanowiłem o oddzieleniu choroby od mojego prawdziwego życia i teraz nie wchodzi w rachubę by komukolwiek o tym powiedzieć. Może żałosna jest ta poza twardziela, który płacze po kątach. Ale może dzięki niej nie dałem się jeszcze zbzikować. Teraz piszę tylko o tej najświeższej historii bo ona mnie aktualnie gnębi, ale objawy nerwicy miałem już od wczesnych lat i straszne ataki smutku. Teraz nie mam tyle czasu by to wszystko opisać, bo wyjeżdżam do innego miasta na wspomniane wyżej studia, ale napiszę o tym, bo bardzo potrzebuję jakiejś rady.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Rozumiem Twoją obawę przed opowiedzeniem o Twojej chorobie przyjaciołom, nawet jeśli nie odwróciliby się od Ciebie, ani nie wyśmiali, to pewnie by nie zrozumieli. Ktoś, kto nie cierpi na nerwicę natręctw, czy nawet na zwykła nerwicę nie będzie w stanie zrozumieć, czy zwyczajnie uwierzyć w te mechanizmy. Z pozoru przejmowanie się rozniesioną trzy lata temu trutką (kiedy w dodatku nikomu nie stała się krzywda) wydaje się irracjonalne i idiotyczne, ale ludzie cierpiący na różnego rodzaju kompulsje i lęki doskonale rozumieją temat. Czasami wystarczy zapewnić sobie jakieś zajęcie, czymś się zaabsorbować i to mija albo słabnie. Ale czasami, szczególnie w sytuacjach stresu, jak na przykład studia, czy poprzez nagłe zmiany w życiu - pogłębia się to. Chowanie w sobie choroby jest o tyle nieprawidłowe, że zepchnięta gdzieś dalej potem zaskakuje ze zdwojoną siłą. Najlepiej, jakbyś poszedł na terapię, psychotropy powinny być ostatecznością. Myślę, że rozmowa z psychologiem może odnieść skutek i co najważniejsze - zaszczepić trochę wiary w tę 'abstrakcyjną' przyszłość. Pozdrawiam serdecznie i trzymaj się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Minęło już parę dni od kiedy mieszkam w nowym mieście. Mieszkam z nowymi ludźmi, jest to jakiś bodziec, żeby się starać, żeby funkcjonować w miarę normalnie. Chodzę na zajęcia, które są bardzo ciekawe, aż chce się uczyć, ale wciąż w mojej głowie żarzy się ten obrzydliwy lęk. Rano i w okolicach obiadu najmocniej, późnym popołudniem jednak stopniowo mija i wieczorem, choć nadal jest, to jestem w stanie coś robić, na czymś się skupić; wcześniej jest to bardzo trudne, dostaje tylko bólu głowy w skroniach i bólu brzucha. Strasznie mnie to denerwuje, że jestem wciąż rozproszony przez te myśli, że każdą, nawet najciekawszą rzecz zaburza ten wstrętny lęk. Że właściwie w nic nie jestem w stanie się zaangażować, że nie mogę podjąć żadnej inicjatywy, że cały czas czuje się zmęczony i mam strasznie ciężką głowę. Dzisiaj rano myślałem, że doświadczam poprawy, przez chwilę znów czułem się dobrze, trochę się uczyłem, poszedłem na zakupy. Wciąż zastanawiam się nad pójściem do psychologa, ale nie wiem, czy dam radę, kompletnie nie umiem się przed nikim otworzyć, nie potrafię, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek mi się to udało. I już mam siebie dosyć, patrzę na ludzi na ulicach, na uczelni, którzy mogą cieszyć się życiem i widzę, że są też młodzi jak ja, że oni mają jakieś pasje, a ja całe życie tylko uciekam przed lękami. Wciąż moja głowa wmawia mi, że to wydarzenie z przed 3 lat zapoczątkowało wszystkie nerwice, przez które przechodziłem przez ostatnie trzy lata. Choć ja wiem, że tak nie jest, bo już wcześniej miałem taki okres, również przypadający na wakacje, kiedy byłem przepełniony poczuciem winy, wydawało mi się, że popełniłem zbrodnię, choć tak naprawdę wtedy nie miałem dosłownie żadnej przesłanki, żeby w ten sposób myśleć. Wtedy też męczyłem się tak przez długi czas. Proszę o jakąś radę. Chciałbym zacząć coś robić ciekawego, zainteresować się studiami(studiuje ekonomię), może myśleć o jakimś własnym biznesie, snuć plany na przyszłość z moją dziewczyną. A im więcej myślę o przeszłości, tym bardziej głowa naciska mnie, że muszę powiedzieć rodzicom o tej trutce z przed trzech lat, że może wtedy oni posprzątają dom i nic nie będzie im groziło. Najgorsze jest to, że już nie mogę znieść mojej bierności w każdej materii. Szczególnie, że jestem mężczyzną, chciałbym być twardzielem, nie takim nie wiadomo czym. Chcę mieć pomysły, robić coś ważnego. Teraz jestem całkowicie zblokowany, ostatnio nawet zauważyłem, że jestem jakiś powolny, ciężko mi myśleć o czymkolwiek, nie mówiąc już o jakiejś kreatywności. Teraz mózg wmawia mu, że muszę wszystko wyznać, że wtedy się uwolnię, jak wytłumaczyć mu, że tak nie będzie? Jak pokazać, że ta historia to część choroby nie jej geneza? Jak zbagatelizować rolę tej trutki, która przecież nie jest chyba jakąś największą trucizną na świecie? W ogóle nawet w nocy jakoś ciężko mi się śpi, sen mam taki niespokojny, nie daje mi w ogóle odpocząć. To jest takie nie fair, tyle chciałbym zrobić, a w głowie tylko przeszłość i dobijający smutek. Proszę o jakieś rady, wiem, że psycholog, ale jeszcze nie jestem gotowy. Nie wiem, już mam tego dosyć, ile razy tak można upadać.

 

-- 04 paź 2012, 14:47 --

 

Nie chcę, żeby to brzmiało tak, jakbym nie miał ochoty walczyć. Oczywiście, że mam, dlatego to piszę, dlatego zmuszam się do śmiechu, do wyjść na piwo, do życia wśród ludzi. Tylko, że to też automatycznie rodzi stres, że nie mogę pokazać siebie jako pewnego siebie, opowiadającego, ciekawego dla innych przez to, że nie mam na tyle odwagi, żeby wyznać rodzicom moją tajemnicę. I tak często wyciszam się, jestem nieśmiały i tylko bardziej się złoszczę na siebie. Wiem, że jest tyle ważnych rzeczy, które trzeba zrobić na świecie, a jednak wciąż ta blokada - nie możesz się nimi zajmować, dopóki nie powiesz rodzicom o tej historii. Zamykam się w sobie, najbezpieczniej czuję się siedząc w internecie, słuchając muzyki, gotując. Boję się jednak, że to tylko taka prowokacja, że jeśli powiem o tej historii, to otworzę puszkę pandory i będę musiał dzwonić do wszystkich znajomych, całej rodziny, którym mogłem uczynić jakąś krzywdę w przeszłości.

 

-- 05 paź 2012, 09:17 --

 

Ta choroba już mnie zżera, szczególnie własnie rano i wczesnym popołudniem. Wie ktoś, czemu akurat tak to działa? Że np. wieczorem jestem w stanie podchodzić do tego obojętnie, a wcześniej czuję smutek, jakby wszystko było bezsensu.a

 

-- 05 paź 2012, 16:12 --

 

Najgorsze jest to, że nie mogę sobie udowodnić, że nie zrobiłem wtedy nic złego. Cały czas wydaje mi się, że wtedy, 3 lata temu, kiedy specjalnie mijałem tą trutkę, próbując pokazać sobie, że nic nie zrobiłem, przeniosłem ją, i że ponoszę winę za to, bo robiłem to tylko po to, by uspokoić własne sumienie. Najgorsze jest to, że już nie pamiętam tak dokładnie tego wydarzenia. Wiem, że najpierw był ten wieczór, kiedy po prostu ją minąłem i jednocześnie pojawiły się złe myśli(że zabiję kogoś z rodziny, czy że kogoś nienawidzę - nie pamiętam); pamiętam, że później wiele razy przechodziłem koło trutki, próbując zaaranżować taką samą sytuację( i to o te sytuacje czuję teraz największe wyrzuty). Wiem jednak na pewno, że nie czułem wtedy do nikogo żadnej urazy naprawdę, że nie miałem żadnych powodów, by komuś robić krzywdę. Najgorsze jest to, że ta pierwsza sytuacja wprowadziła mnie w taki stan, że w kółku się prowokowałem i naprawdę już nie wiem, czy nic się nie stało. Z drugiej strony przecież mam tą cholerną pewność, że nie zrobiłem niczego celowo, że przecież nie dosypałem tego do żadnej butelki, że nawet jeśli przeniosłem trochę tej trutki na klapkach, to czy jakimś cudem mogła ona znaleźć się w tym cholernym winie(bo wtedy obsesja dotyczyła tylko baniaka, w którym robiło się wino)...ehhhhh

 

-- 07 paź 2012, 12:36 --

 

Nie wiem, co o tym myśleć...Mam ostatnio dużo lepszych chwil, ba czasami nawet czuję się wyzwolony od tych lęków. W piątek wieczorem zostałem na wieczór z zamiarem poukładania sobie wszystkiego w głowie. Co udało mi się, wtedy myślałem, że całkowicie, że od teraz będę wolny, pisałem sobie w zeszycie racjonalne argumenty, wyznaczyłem cele, motywowałem się tym do walki. Ale od rana znów lęk, znów niepewny sen i znów ciężka głowa aż do wieczora. Wieczorem z kolei już trochę lżej, ale pojawiają się wtedy nowe lęki, złe myśli, znów strach, że wyrządzę komuś krzywdę...Teraz czuję się dobrze, wpadłem do mojego miasta, od rana jestem spokojny. Najgorsze jest to, że nie wiem, co jest prawdą, mam w głowie całkowity mętlik. Wiem, że najbardziej powinienem ufać mojemu racjonalnemu, wieczornemu ja, ale jak przetrwać poranki, popołudnia? A raczej, jak żyć, bo trwać już umiem, ale samo trwanie już mnie frustruje, niemożność myślenia o codzienności, o imprezach, o tym, co powinno zajmować młodą osobę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×