Skocz do zawartości
Nerwica.com

PTSD, znęcanie w szkole


Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Opowiem moją historię od początku. W przedszkolu byłem lubiany przez praktycznie wszystkich ludzi. W szkole podstawowej zaczęły się moje problemy, zacząłem pleść głupoty, zachowywałem się jakbym był jakiś psychiczny, miał ADHD, itp., ośmieszałem się nie będąc świadomym tego, więc ludzie zaczęli osłabiać mnie swoim zachowaniem wobec mnie, choć nadal byłem lubiany w większym stopniu przez moją grupkę kolegów, z każdym rokiem było coraz gorzej. W gimnazjum byłem dalej powszechnie lubiany, lecz byłem uległy, robiłem to co ktoś chciał, więc namawiano mnie do tego bym np. kogoś uderzył, zaś ja nie bałem się konsekwencji, bo za każdym razem miałem swoich obrońców (w sensie fizycznym też, bo gdy mi się oberwało od kogoś, tamten "oprawca" dostawał kilka razy mocniejszy "łomot" od moich starszych kolegów w wieku ). w klasie 1 gimnazjum zaczęło się trochę problemów, byłem mniej lubiany, poniżano mnie, bito, coraz gorzej z każdym dniem. W klasie drugiej gimnazjum, zaraz na początku roku wyczuli że jestem bardzo słaby psychicznie i fizycznie, zaczeli się nade mną ostro znęcać, w klasie trzeciej gimnazjum byłem bity średnio 20 razy dziennie przez kilka osób na raz, do tego byłem wyzywany średnio 40 razy dziennie (w samej szkole), wyzwiska jakie padały, były w stylu :"jesteś debilem, śmieciem, nikim", "będziesz gnił w więzieniu, będą Cie r**chać w dupsko", wiele więcej takich wyzwisk padało, również z udziałem mojego nazwiska, czy najazdy na moją rodzinę i znajomych (tych prawdziwych). Idąc ulicą, też mi się obrywało, bo też byłem bity poza szkołą, gdy mnie napotkali, wyzywali (włącznie z wykrzykiwaniem mojego nazwiska i wytykanie placami w centrum handlowym przez grupę dokuczających mi), ja byłem sam, nie umiałem nic zrobić ani się obronić, nikt nie reagował na to. Powtarzało się to każdego dnia, tego jest tak wiele, żeby to opisać potrzeba wiele czasu. Jest to wielki skrót mojego życia. W wyniku tego co zaszło, czułem się tak podle, czułem poczucie winy, brak pewności siebie, brak własnej wartości. Czułem nawet niechęć do wszystkiego co tyczy mnie, mojej rodziny, przyjaciół, wszystkiego co mnie dotyczy po prostu. Teraz w większości minęły te chore uczucia. Lecz nadeszły lęki wraz z drgawkami i kołataniem serca, z tego powodu zrezygnowałem ze szkoły (bałem się uczniów i w ogóle szkoły, tego wszystkiego). Przepisałem się do szkoły bliżej mojego miejsca zamieszkania i zacząłem chodzić już do nowej szkoły, jestem w klasie z moim przyjacielem (tym, który wspierał mnie, gdy dokuczano mi w szkole). Teraz czuje się lepiej, lecz zaczęły się objawy zespołu stersu pourazowego. Poszedłem na początku stycznia na rozmowę z panią pedagog szkolną. Po 5 minutach rozmowy wywnioskowała, że mam zespół stresu pourazowego. Kontynuowaliśmy rozmowę, w której mówiła mi co mam robić, żeby było mi lepiej. Po dalszej rozmowie, powiedziała że u mnie pewne rzeczy zbiegły się, co pogarsza mój stan. Powiedziała że w moim wypadku sytuacja jest co najmniej kilkanaście razy gorsza, bo u mnie problemów dokłada charakter, nawyki, słaba psychika, nadopiekuńczość ze strony rodziców/rodziny, jak i znajomych, którzy mnie wyręczyli, więc jeszcze występuje wyuczona bezradność, a także to że dojrzewam, więc naturalnie i tak bym się czuł gorzej. Kolejna sprawa to taka, że nie wykluczone że mogę mieć jakieś zaburzenia/choroby psychiczne, lub fizycznie uszkodzony układ nerwowy, co może powodować moje problemy, zaburzenia mogłem mieć od zawsze, i/lub zaburzenia/choroby powstałe w wyniku doświadczeń życiowych. Teraz czuje pustkę, bezsens, nie mam po co żyć, miewałem myśli samobójcze, teraz myśli mam takie, w stylu że żyje, bo muszę, mam dla kogo żyć, ale spędzę życie nudząc się do śmierci, nie znajdę pracy, będę sam, bez środków do życia. Po prostu wegetacja. Mam zainteresowania, plany, ambicje, lecz stałem się oziębły, nie czuje satysfakcji z tego powodu, zacząłem olewać życie, czas upływa nie ubłaganie. Mam problemy z nauką, koncentracją, koordynacją ruchów. Brak mi inwencji twórczej, myślenie sprawia mi kłopot (nawet ból głowy). Mój charakter uległ zmianom, stałem się poważniejszy, będąc zarazem zabawnym (śmieje się nawet z bezsensownych rzeczy), zacząłem umieć utrzymać powagę. Zaś z drugiej strony utraciłem możliwość utrzymywania znajomości czy zapoznawania się z innymi, wcześniej było odwrotnie, ja potrafiłem się dobrze porozumieć z 50 latkiem, mając 12 lat (włącznie z operowaniem fachowym słownictwem, gdy trzeba było), po prostu miałem dobrą gadkę. Wiem że nadal ją mam, lecz z powodu lęku ją blokuje. Zacząłem się lękać nawet kontaktu z innymi, szczególnie ostry lęk jest przed nieznanymi osobami, o wiele gorszy, niż normalnie, wręcz nie dający spokojnie myśleć. Zadzwonić do kogoś, czy napisać, to też katorga, lękam się tego, choć wiem że nie jest to nic strasznego. Jeśli mam napisać/zadzwonić do kobiety, to mam wiele obaw, przemyśleń, itd., które do niczego nie prowadzą. Chcę chodzić na siłownię, występować publicznie, lecz lęk powoduje że boje się tego, choć tego bardzo chcę. Do tego jestem osobą, która ma zadatki na „szefa”, lecz brak mi pewności siebie, wiary w siebie, bo ją straciłem w wyniku przeżyć. Chcę to odbudować. Proszę o pomoc. Powiedzcie, jak to widzicie, od swojej strony. Z góry dziękuję za pomoc. Napisałem to w skrócie, to co mi się nawinęło na myśl, o tym jak było/jest.

 

PS. Mam nadzieje że ktoś to przeczyta i chociaż spróbuje mi pomóc.

 

Pozdrawiam!

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje doświadczenia są zbliżone do Twoich. Moje problemy z rówieśnikami ze szkoły zaczęły się gdzieś na początku 3 klasy liceum. Zarówno ani w podstawówce, ani w gimnazjum nie miałem większych problemów z rówieśnikami (owszem zdarzali się idioci co mieli jakieś problemy albo chcieli się poznęcać, ale byli spoza mojej klasy). Tak samo jak Ty byłem lubiany, byłem w "paczce", gadaliśmy, rozmawialiśmy, bawiliśmy się itd. Było ok. i do dziś mam bardzo dobre wspomnienia z gimnazjum. Jeżeli chodzi o sprawę liceum - otóż uczęszczałem do katolickiego liceum ogólnokształcącego. Tam też spotkałem parę osób z gimnazjum (z innych klas). I znalazł się taki jeden co od gimnazjum mnie nie lubił (nigdy nie rozumiałem dlaczego). Gadał jakieś pierdoły na mój temat, że jestem frajerem i takie tam. Jako że był słabszy fizycznie przekonałem go że takie zachowanie jakie sobą prezentuje jest nieuprzejme (nie pobiłem go, nic z tych rzeczy - rozłożyłem go na łopatki w "przyjacielskich" zapasach). Koleś zamiast spasować, jeszcze bardziej się nakręcił i próbował napuścić innych na mnie, w sensie, że jestem złodziejem, śmieciem, idiotą, dresem (bo miałem fryzurę na "zapałkę") itp. Z początku, był uważany przez innych za "jelenia" - uważał się za wybitną jednostkę intelektualną, a zachowywał się czasami jak debil - pamiętam że zostawił w gabinecie nauczycielskim jakąś kartę z listą osób, gdzie na odwrotnej stronie były rysunki szatanów, diabłów (katolicka szkoła!). Ja w tym czasie byłem w paczce znajomy z innej klasy, jeździłem na imprezy, urodziny - było ok., dużo śmiechu (pierwsze palenie trawki), ale zawsze na poziomie. W tym momencie wklejam Ci fragment z innego działu gdzie opisywałem swoje problemy (bo te dwa problemy się zazębiają):

 

Człowiekowi przyzwyczajonemu by szanować czyjąś prywatność i nie mówić o osobistych sprawach inny ludzi ciężko jest zrozumieć mieszkańców małych miejscowości którzy wiedzą o sobie wszystko.

Jako że do gimnazjum i liceum i na studia musiałem dojeżdżać autobusem, stykałem się z otoczeniem na przystanku. Na początku próbowałem się zaprzyjaźnić z sąsiadami, pożyczałem książki, zakładałem interent (znam się na tym), naprawiałem komputery czy pożyczałem filmy.

Nigdy nie sądziłem, że mogę być aż tak przystojny i atrakcyjny dla kobiet, że stanę się obiektem ich westchnień. :) Nie wyglądam jak Justin Bieber czy Bartt Pitt więc nie zdawałem sobie z tego sprawy - uważałem że wyglądam normalnie. Sąsiadki dostawały bzika na mój widok i ekhm... przestawały myśleć logicznie, nie zdając sobie sprawy z tego że je słyszę. Oceniały mój zarost ("A jakby ogolił tą bródkę to byłby taki ładny!"), ubiór, że śpiewam ładnie (zdarzyło mi się śpiewać przy otwartym oknie do Franka Sinatry :P), mój chód. To były nie tylko sąsiadki także inne młode dziewczyny (miałem wtedy 17 lat), z którymi podróżowałem autobusem.

Z początku śmiałem się w duchu z "obgadywania" i tej fascynacji moją osobą uważałem je za przejaw młodego wieku tych dziewcząt. Potem zaczęło mnie to irytować i ignorowałem te osoby - zaczęły mówić o moich relacjach z ojcem i matką. Chyba im się to nie spodobało się gdyż sugerowały, w swoich "dyskusjach" że mam inną orientacje seksualną ("Spedalił się!") albo że jestem wyjątkowo nieśmiały (nie jestem). Potem poszło już z górki - słyszałem że jestem pedałem, ciotą, maskarą, porażką, pizdą itd. Męska część populacji tej miejscowości szybko podchwyciła temat i bez skrępowania pokazała swoje prawdziwe oblicze - dwulicowych prymitywów, chamów, prostaków i debili. Poprzez to wpadłem w depresję i naprawdę byłem bliski próby samobójczej - chciałem powiesić się na strychu. Choć jestem ateistą, nadzieję odnalazłem w Bibi (wiem jak to brzmi ale to prawda) gdy przeczytałem rozdział 5 z Księgi Mądrości ze Starego Testamentu. Koledzy z liceum (wieści szybko się rozchodzą) odwrócili się od mnie i tak samo mnie wyzywali, grozili, szydzili i obśmiewali. Nie wiem jakim cudem udało mi się zdać maturę z niezłymi wynikami, ale tamten okres dla mnie to po prostu czarna dziura - mam czasami luki w pamięci. Znalazłem jakieś wpisy w necie szkalujące moją osobę - dostawałem też pogróżki sms-owe i telefony z groźbami i wyzwiskami z zastrzeżonego numeru. Podejrzewałem kto to ale nie miałem żadnego dowodu by pójść na policję (brat mi odradzał by nie popsuć jemu "szacunku na dzieli" jak on to nazywa).

 

Nie jestem gejem i nie mam nic do gejów, ale wyzwisko "ciota" jest dla mnie przykre i godzi w moją męskość.

 

Wielokrotnie mówiłem mojej matce o tych wyzwiskach, ojcu i brat tak samo. Matka mi nie uwierzyła, twierdziła że wydaje mi się i mam urojenia. Ojciec powiedział, że wywyższam się ponad ludźmi (sic!) i na własne życzenia skazałem się na swoją sytuację oraz że skoro nie jestem pedałem nie mam czy się przejmować. Brat powiedział że nie może mi pomóc, choć mógł (ma silnych kolegów którzy mogli by wytłumaczyć tym "osobą" żeby zostawiły mnie w spokoju).

 

Ojciec twierdzi że go terroryzuję bo chodzę w nocy po swoim pokoju (sic!) i że czasem zapalę papierosa. Matka pali od 30 lat i może palić w całym domu a ja jestem wyganiany jak chce zapalić w domu.

 

Byłem już u 3 psychologów i psychiatry. Pani psycholog powiedziała że nie posiadam wyuczonych mechanizmów obronnych. Nie rozumiem co to oznacza - jestem dość silny, szybki i zwinny i agresorzy (tzn. debile) unikają ze mną fizycznej konfrontacji - chyba że atakują od tyłu albo są w grupie ("Dojedziemy cię!"). Psychiatra przepisałem mi Ketrel ponieważ mam trudności z zaśnięciem. Nie czytałem ulotki - zaufałem temu lekarzowi. Brat po kolejnej kłótni twierdził, że mam schizofrenię i biorę na nią leki. Sprawdziłem w necie - rzeczywiście Ketrel to lek na schizofrenię. Zapytałem lekarzy czy mam schizofrenię skoro przyjmuję na nią leki - lekarz powiedział że mam manię prześladowczą i jest to "coś zbliżonego do schizofrenii, ale nią nie jest". Wcześniej twierdził że jest zespół stresu pourazowego i dlatego nie mogę spać. Wstrząs mózgu też pewnie sobie uroiłem jak byłem kopany w głowę.

 

Wydaje mi się że pomimo naszego niezłego statusu majątkowego, moja rodzina jest dysfunkcjonalna. Starszy o 6 lat brat sprawiał rodzicom ogromne problemy wychowawcze - mógł nie zdać matury, nie chodził do szkoły, nie uczył się, zażywał narkotyków, by zatrzymany przez policję, kradł rzeczy z domu (rower, moje pieniądze, złoto itd.). Handlował także marihuaną i była u nas w domu rewizja, co matka o mało nie przypłaciła atakiem serca. Teraz się zmienił, pracuje u ojca w firmie, zmienił już 3 samochód (na VOLVO) wziął kredyt, kupił mieszkanie. I teraz to ja jestem ten zły, bo czasami zapalę w swoim pokoju i napiję się piwa czy drinka (już słyszałem że jestem alkoholikiem i muszę udać się na leczenie). Brat nie mógł doliczyć się pieniędzy w portfelu - oskarżył mnie o kradzież, kazał mi pokazać portfel i nominały banknotów (sic!). Był nawet w osiedlowym sklepie by sprawdzić czy kupowałem alkoholu. Jako że nie wychodzę z domu przez idiotów którzy wyzywają i grożą mi, nie byłem w sklepie od 3 miesięcy (zbieram na taser - zobaczymy jak smakować im będzie tysiąc woltów).

 

Rodzice traktują mnie jak dziecko albo jak idiotę - słyszałem jak mówili o mnie że mam "defekt" społeczny i "chorą głowę" (za zamkniętymi drzwiami). Mówią że od lat wciąż powtarzam to samo "że mi nie pomogliście!". A co mam innego powiedzieć? Że gdyby moi rodzice mi pomogli to moje życie byłoby inne? Oczywiście, że tak. Poszedłbym na inne studia, znalazłbym przyjaciół, dziewczynę i w końcu miłość, szczęście, dom, dzieci. Jak każdy normalny człowiek. Teraz nawet nie wiem czy jestem człowiekiem, tj. wiem że jestem, tylko nie czuję się ludzki, jak gdyby wyprany z ludzkich emocji.

 

Jestem sam, jak palec - nie mam przyjaciół, kolegów (znajomych tylko na FB). Niczego nie czuję wobec moich bliskich - ani miłości ani nienawiści, prawdę mówiąc niczego już nie czuję. Tak jakby ktoś zabrał mi duszę. Nie czuję się nawet żałosny (brat mi to ciągle powtarza) bo wiem że moja obecna sytuacja została wywołana sztucznie przez zawistnych i głupich ludzi. Niczego nie pragnę a ani niczego już nie potrzebuję oprócz komputera i internetu.

 

Chcę wyjechać za granicę, choć na razie nie mam jeszcze na to pieniędzy. Na zawsze. Nie wiem czy kiedykolwiek wrócę do kraju czy do rodziny.

 

Nie wiem co mam robić, ani nawet do jakiego działu wkleić tą wiadomość dlatego napisałem tutaj. Nie zamknąłem tematu ani historii mego życia. Wiem że "przywaliłem" z grubej rury ale inaczej nie mogłem, dlatego proszę o wyrozumiałość bądź pomoc w którym dziale pisać.

 

Ogólnie największe problemy mam teraz z zaśnięciem - gdy kładę się sapać wszystkie negatywne historię mojego życia kotłują mi się w głowie, ale jak wezmę lek - śpię jak dziecko. :D

Mam prace - pracuję podobnie jak brat u ojca, zamierzam zrobić prawa jazdy na samochody ciężarowe i wyjechać za granicę (język angielski znam bardzo dobrze).

 

Nic już nie łączy mnie z ludźmi, nie interesują mnie żadne kontakty czy interakcje społeczne (choć studiowałem socjologię). Zrozumiałem że prawdziwych przyjaciół (zarówno tych w rodzinie jak i spoza rodziny) poznaje się w biedzie, jak że nikt mi nie pomógł, gdy byłem bliski autodestrukcji - nie mam żadnych przyjaciół i nad tym nie rozpaczam.

 

Moja rada jest taka: to co życie zrobiło z człowiekiem, tego nie da się już odbudować. Musisz zacząć nowe życie, wśród nowych ludzi, życzliwych i szczerych (wiem że w Polsce o takich trudno). Nie słuchaj rad typu - "musisz o tym zapomnieć". Nigdy nie zapominaj i nigdy nie przebaczaj - ponieważ będziesz ponownie popełniał te same błędy. Zapytaj lekarza o tabletki uspokajające (mi pomogły), zapisz się na siłownię, maluj, śpiewaj, tańcz, kochaj, płacz, śmiej się. Choćby mówili Ci że jesteś wariatem, debilem, psychikiem i schzolem, nie poddawaj się. Bo innego życia mieć nie będziesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż :)

Może nie miałem tak ciężko jak Wy , ale moje życie to nie sielanka . Nie mam zamiaru się jednak na ten temat rozpisywać a chciałem Wam polecić pewną stronę na której można pograć w gry rozwijające min. pamięć roboczą itp .

Myślę , że przykre wspomnienia mogą źle wpływać na pamięć . W moim odczuciu rozwiązywanie zadań na tej stronie trochę ją poprawiło a także polepszyło trochę samopoczucie , lecz może to tylko subiektywne odczucie .

 

http://www.neurogra.pl

 

A może i to pomoże ? ;)

http://www.erasmus.edu.pl/gfx/PDFy/cwiczenia_rozwijajajace_kreatywne_myslenie.pdf

 

A tak poza tym to ważną rzeczą jest mieć jakąś pasję bo to pomaga w życiu :!:

 

I pamiętajcie ''Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą'' :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej :P

Właśnie zawsze jak byłam dzieckiem,zastanawiałam się dlaczego tak jest. Co musi myśleć osoba, która tak źle postępuje. Zakładałam, że jest zdegenerowana. Później zauważyłam właśnie, że takie osoby pod wpływem ''dorastania'' przestają tak bazować na czyjejś opinii.

A nie,Sorry.Ale jedna osoba na 20 może się zmieniła. Nie wiem co u nich, nie obchodzi mnie to nawet. Najchętniej to bym powtórzyła sprawę i zrzuciła porządny łomot tym smarkaczom :)

Nawet jako dorośli, w moich oczach nadal będą popier* idiotami.

 

 

Mówię Ci to ,bo zastanawiam się,czy istnieje coś takiego jak ''karma''.

A czy przypadkiem, Ci którzy sie nad Tobą w późniejszych latach znęcali, nie mają kontaktu z tymi ,których skrzywdziłeś jako dzieciak?

Ludzie tak łatwo nie zapominają dawnych krzywd..

 

Byłeś bity 20 razy dziennie. A co na to nauczyciele? Jak mogli tego nie zauważyć?

Co na to rodzice, gdy przychodziłeś z siniakami?

 

Niby ludzie z wiekiem stają się dojrzalsi. A jak mówisz o tym- gimnazjum to aż strach pomyśleć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

miałam doświadczenia podobne do twoich... całą podstawówkę starym systemem byłam wyzywana, bita, opluwana... w 4 klasie zaczęłam szybciej dojrzewac i prób dotykania moich piersi nie zliczę... do dziś mam żal do rodziców, dlaczego mnie nie przenieśli do innej szkoły, miałabym tylko 15 minut dłuższą drogę? w 8 klasie miałam myśli samobójcze, grzebałam nawet w domowej apteczce, i pewnie wzięłabym coś gdyby mój obecnie nastoletni brat, wtedy maleństwo kilkunastomiesięczne, nie trzepnął w rękę bo chciał bym mu poczytała... w szkole średniej próby przypominania mi o tym zostały szybko zduszone przez nauczycieli... z własnej woli zgłosiłam się do szkolnej pedagog, praktycznie całe LO z różnych powodów byłam pod jej opieką... nauczyciele wyczuwali że coś jest nie tak, że dlaczego choc mam wiedzę boję się zgłaszac... dla mnie ci ludzie dziś są popierd... durniami; odcięłam się od nich, nie byłam i nie będę na szkolnych zjazdach...

 

pieprzony lęk długo mi towarzyszył, lądowałam przez to w psychiatryku, zastanawiałam się dlaczego ja żyję a to dziecko z pomorskiego nie? mnie trzepnął braciszek, dlatego; chciałam widziec jak rośnie...

 

czasami do dziś zaboli jak cholera... :cry::cry::cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×