Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy wysilanie się dla nikogo nie jest wysilaniem się bez potrzeby? Co myślicie?


robertina

Rekomendowane odpowiedzi

Moja terapeuta powiedziała mi na ostatniej wizycie, że idealizuję życie bez nerwicy, bo nigdy go nie doświadczyłam - i powiedziała mi, że ono najprawdopodobniej będzie gorsze, niż to, które teraz mam i muszę się na to przygotować. I, że mam skupić się na czymś innym, ale nie rozumiem, jak to według niej ma działać. Mama próbowała mi tłumaczyć, ale i tak nie łapię, ja ktoś może w taki sposób myśleć. 

 

Jestem osobą, która nie poradziłaby sobie psychicznie w samotności - potrzebuję być przytulana, mieć z kim porozmawiać a bez wsparcia nie przeszłabym przez 90% życiowych wyzwań. Jestem dosyć słaba psychicznie i to dlatego. Nie ma to związku z nerwicą. Moim głównym celem jest jak najszybciej po wyzdrowieniu wejść w związek, bo wiem, że nawet jeśli wyjdę z tego wszystkiego, jeżeli coś się stanie rodzicom, nie udźwignę tego samodzielnie, nie dam też rady sama wytrzymać przemocy w pracy i będę potrzebowała bliskiej osoby, żeby utrzymać się na powierzchni i nie wpaść w jeszcze gorsze bagno psychiczne, jak depresja na przykład. Mam wielką potrzebę, żeby opiekować się kimś, wspierać, dawać miłość, chronić, wygłupiać się i wprowadzać w życie humor i śmiech. Niestety wiem, że tylko partner może mi to zapewnić - ponieważ znajomych i przyjaciół nigdy nie będę mieć. Po prostu nie umiem się przyjaźnić i, choćbym nie wiem jak była miła, wszystkie moje dotychczasowe przyjaźnie kończyły się we łzach i złości a osoba ta stawała się moim prześladowcą. Ktoś z boku by powiedział, że to ich wina, ale ja wiem, że problem jest we mnie - ponieważ tak było WSZĘDZIE. Od przedszkola po studia. Zawsze byłam tą godną współczucia ofiarą przemocy, przez tę przemoc w końcu te studia rzuciłam a nawrót nerwicy, jaki pojawił się w reakcji na przemoc na uczelni ciągnie się już 9 lat, uniemożliwiając mi powrót do nauki czy nawet częściowo normalnego życia. Wiem, że w pracy też będę ofiarą i nie wyobrażam sobie znosić tego samotnie - nawet silna osoba by pewnie tego nie wytrzymała. I tak rozmawialiśmy o tym i padło z mojej strony, że samotność to dla mnie jak śmierć za życia i, że jakbym była sama to bym ani nie sprzątała ani nie gotowała ani nie dbała o siebie - i usłyszałam, że to bzdura, bo powinnam się produkować dla nikogo i bez potrzeby. I teraz ja mam pytanie - po jaką cholerę mam wydawać kasę na jakieś super obiadki, kiedy mogę sobie po prostu upiec kiełbasę i zjeść z chlebem, bo nie mam komu gotować? Po co gotować, jak się nie ma komu? Po co się malować, czy stroić, jak nikogo to nie obchodzi. To strata czasu, dla mnie to wręcz śmieszne. Po co sprzątać, jak się nie lubi a i tak tego nikt nie widzi, bo nikt mi do domu nie wchodzi? Dla mnie to jakaś głupota. I jeszcze pytanie o dzieci. No, chciałabym mieć, jak się już wszystko poukłada, tak 3 do 5, marzę o dużej rodzinie. A co, jeśli nie będziesz mogła mieć? No, są przesłanki, może się zdarzyć. Jeśli widziałabym, że facetowi na tych dzieciach bardzo zależy, albo zacząłby naciskać na adopcję, która w moim wypadku absolutnie nie wchodzi w grę, rozwiodłabym się z nim, żeby mu umożliwić założenie rodziny i szlus. To teraz każdy, komu o tym powiedziałam zapodaje shaming, że nie chciałabym adoptować. No nie, nie chciałbym, bo nie chcę wychowywać dziecka za wszelką cenę. Dla mnie rodzicielstwo = rodzicielstwo biologiczne. No ale nie adoptowałabyś, jakbyś wiedziała, że on tak chce, mogłabyś się dla niego zmusić. No kuźwa, słucham?! Czyli mam wziąć sobie do domu obce, jeszcze może poturbowane psychicznie dziecko i zmuszać się do zajmowania się nim przez 25 lat, wiedząc, że go nie kocham i nigdy nie pokocham? No ale ojciec by je kochał. Super. Tyle, że ja nie, ono by to czuło, wiedziało i może całe dzieciństwo obwiniało się, że to jego wina, że matka go nie kocha? Wy mnie ot tak namawiacie do skrzywdzenia jednego człowieka i unieszczęśliwienia siebie, żeby zadowolić męża? Dramat. Bo byś się tak sobie rozwiodła i nie dała mu wyboru, czy chce z tobą zostać. No tak, bo to małżeństwo byłoby już z gruntu skazane na rozpad za kilka kolejnych lat, poza tym, czułabym się winna i była nieszczęśliwa. Ale okej, zostawmy to. W terapii padło określenie: samorozwój, rozwój osobisty. I teraz ja zachodzę w głowę. No co to jest? Nawet nie umiem sobie w głowie stworzyć definicji. Ale to chyba coś w stylu robienia z siebie idiotki dla jakichś współczesnych teorii psychologii tak, jak z tzw. "samooceną". Bo jeszcze nie widziałam, żeby ktoś się kogoś pytał - ej, ale jaką ty masz samoocenę - szanują lub nie szanują cię za to, co sobą reprezentujesz i możesz się mieć za jakiegoś hinduskiego boga, ale jak jesteś zerem, to będziesz jak zero traktowany i już. Jakiś tam rozwój ma sens, kiedy jest się młodym, zdobywa umiejętności, które w życiu się przydadzą i robią różnicę na świecie. Ale w moim wieku to już kpina siedzieć i kwiatki lepić (bo jak to inaczej ma wyglądać), choć nic sobą nie reprezentuję i nie będę. No nie wiem, co to jest ten samorozwój i jak to ma mi pomóc.

 

W sumie miało być pytanie o to, co to jest a wyszedł rant na 10 stron, wybaczcie. Ale już mnie krew zalewa, bo boję się, że zmierzam w przepaść zamiast na te kwietne łąki, jak to miało być. Co to jest ten samorozwój? Wyjaśni ktoś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

15 minut temu, robertina napisał(a):

wszystkie moje dotychczasowe przyjaźnie kończyły się we łzach i złości a osoba ta stawała się moim prześladowcą. Ktoś z boku by powiedział, że to ich wina, ale ja wiem, że problem jest we mnie - ponieważ tak było WSZĘDZIE. Od przedszkola po studia

Serio miałaś prześladowców? To się zgłasza w odpowiednie miejsce.

X

Rozumiem cię w kwestii adopcji, też bym nie umiała. Nie każdy potrafi pokochać takie dziecko.

X

18 minut temu, robertina napisał(a):

przez tę przemoc w końcu te studia rzuciłam a nawrót nerwicy, jaki pojawił się w reakcji na przemoc na uczelni ciągnie się już 9 lat,

Jaki rodzaj przemocy to był? Notatek ci nie chcieli pożyczyć? Żart. To też chyba można było zgłosić.

 

19 minut temu, robertina napisał(a):

nie dam też rady sama wytrzymać przemocy w pracy

Czemu zakładasz z góry że będzie przemoc w pracy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie bardziej zastanowiła kwestia jak chcesz wejść w związek skoro nie potrafisz utrzymać nawet znajomości.
Inna sprawa, terapeutka ma trochę racji - zbyt mocno idealizujesz to wszystko, a jeśli nawet się wyleczysz, z takim podejściem będzie brutalne zderzenie z rzeczywistością 🤷‍♀️ ja np. cały czas twardo utrzymuję, że pod pewnymi względami przed terapią, żyło mi się lepiej 🙃

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

45 minut temu, acherontia styx napisał(a):

Mnie bardziej zastanowiła kwestia jak chcesz wejść w związek skoro nie potrafisz utrzymać nawet znajomości.
Inna sprawa, terapeutka ma trochę racji - zbyt mocno idealizujesz to wszystko, a jeśli nawet się wyleczysz, z takim podejściem będzie brutalne zderzenie z rzeczywistością 🤷‍♀️ ja np. cały czas twardo utrzymuję, że pod pewnymi względami przed terapią, żyło mi się lepiej 🙃

 

 

Tak czy siak, wyjść z tego muszę, bo nie byłabym w stanie prowadzić samodzielnego życia po stracie rodziców i w sumie nie wiem, co by się ze mną stało. 

 

W związek wejść dam radę, byłam już w dwóch i jakoś faceci nie uciekli. To akurat jakoś się by udało. 

 

Godzinę temu, mała_mi123 napisał(a):

Serio miałaś prześladowców? To się zgłasza w odpowiednie miejsce.

X

Rozumiem cię w kwestii adopcji, też bym nie umiała. Nie każdy potrafi pokochać takie dziecko.

X

Jaki rodzaj przemocy to był? Notatek ci nie chcieli pożyczyć? Żart. To też chyba można było zgłosić.

 

Czemu zakładasz z góry że będzie przemoc w pracy?

 

A co do prześladowań - gdzie niby miałabym zgłaszać dokuczanie w szkole? Tyle osób tego doświadcza a poza tym, nade mną znęcały się nie tyko dzieci ale i nauczyciele a na uczelni jedna wykładowca tak się na mnie uwzięła, że to przez nią rzuciłam naukę. Skala przemocy, jakiej doświadczyłam w podstawówce od nauczycieli byłaby dla ciebie nie do wyobrażenia, ale to nie o nich ta rozmowa - bo i ta przemoc została przeze mnie w dużej mierze sprowokowana. Wydaje mi się, że po prostu każde kolejne takie zdarzenie z przemocą izolowało mnie coraz bardziej od grupy rówieśniczej i w tej chwili mam zupełnie inne zainteresowania i priorytety od nich. Już w liceum była ta przepaść. Na uczelni było już w ogóle tak, że stałam obok gadających ze sobą ludzi i po prostu słuchała, licząc, że do czegoś się będę mogła odnieść. Ale nie było takiej rzeczy. I to jest główny problem. Ludzi w pracy sobie nie dobiorę pod wspólne zainteresowania - ale faceta już mogę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, robertina napisał(a):

Ludzi w pracy sobie nie dobiorę pod wspólne zainteresowania - ale faceta już mogę.

Żeby to było takie proste jak dobór dodatków do sukienki. Gratuluję optymizmu, zwłaszcza że jak wspomniałaś z kilkoma już ci nie wyszło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×