Skocz do zawartości
Nerwica.com

Darek391

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Darek391

  1. Są to najgorsze słowa jakie można powiedzieć osobie w moim położeniu Post pisałem 1 września 2022, dzisiaj mam 29 lipca 2023. WE wrześniu zacząłem chodzić do psychoterapeuty. To było dla mnie podźwignięcie w tych depresyjnych myślach, bo zrozumiałem w końcu, że tu chodzi o tematyki psychiki. Ostatki raz spotkałem się z lekarzem na początku stycznia, czując że mnie bardzo męczy ta psychoterapia - nie było idealnie - ale też z tego że myślałem, że jest już w miarę lepiej, że myśli tak mnie nie nachodzą. No i chwilę po tym znowu wpadłem w dół, znowu myśli mną szarpały, czułem się ciągle jakby utrzymywane "z tyłu" myśli o kapłaństwie były bombą, która w końcu w pewnym momencie wybuchnie i pożre mnie całkowicie, że zakończę relację z dziewczyną. Z nią już w październiku się "zeszliśmy" z powrotem, jako "para", pomimo ciągłych wątpliwości - ale nadziei w psychoterapii. W końcu, po jednak ciężkim czasie bez psychoterapii, po styczniu, lutym, nadszedł marzec. Na pewnym forum dotyczącym naszego tematu ZNALAZŁEM ODPOWIEDŹ na wszystkie nasze bóle i strachy. Moi drodzy, to co nas dotyczy, to ROCD - relationship obsessive-compulsive disorder. Relacyjne zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Nerwica, zaburzenie lękowe. Poczytajcie proszę coś o tym, a może przeczytacie o sobie https://ocdla.com/relationship-ocd-rocd-test Problem tkwi w tym, że po przeczytaniu tego i nawet dopasowaniu wszystkich objawów do siebie, prawdopodobnie nie uwierzysz, że to dotyczy ciebie, bo będziesz myślał, myślała że problem nadal tkwi jednak w tobie i że może to jednak Bóg się posługuje zaburzeniem do "zaprowadzenia" cię do zakonu... Moim zdaniem Miłość nie znęcałaby się psychicznie na ludziach, by dopiąć swego. Ze mną było tak, że z trudem, i jakoś wbrew myślom, podjąłem decyzję, że uwierzę - uwierzę, że to nie ja, tylko pewne tak zwane ROCD. I moi kochani, nie uwierzycie, co się stało! W tamtych dniach, po tym wyborze, po raz pierwszy od dwóch lat rozmyślałem o tematach, KTÓRE MNIE FASCYNUJĄ, z fascynacją, czerpaniem z tego radości, BEZ LĘKU! To był przełom. Do teraz różne myśli przychodzą mi do głowy, ale ciągle coraz bardziej znam strategię ich działania i strategię, jak ja mam wobec nich działać, jednak od marca nastąpiła OGROMNA zmiana i poprawa, jakiej się nigdy nie spodziewałem. Polecam Wam kanały na Youtube: Awaken Into Love OCD Recovery Są też na Facebooku. W mega merytoryczny i porządny sposób prowadzący, którzy przeszli przez to co My, pomagają teraz nam z tego wychodzić. Poza nimi polecam wam kanał Fundacja Theosis, który też może być dla was miłą przygodą w wędrówce ku duchowości Jak coś, to piszcie. Z czułością,
  2. Nie czuję potrzeby tej relacji. Nie jestem chorobliwie przywiązany. Ale chcę być dla niej, chcę coś tworzyć, choć widzę w sobie niechęć do angażowania się, myśląc że i tak przemówi do mnie w tym czasie kapłaństwo, że zranię ją, będę musiał opuścić, bo "mam" takie a nie inne pragnienie. Niechęć, bo boję się odpowiedzialności. A gdy już wybiorę, to nie chcę zawracać, nie chcę choćbym nie umiał nie nazwrócic, choćbym czuł się nie wiadomo jak źle z tym co robię, bardzo nie na swoim miejscu i zdradzający siebie - a takie mam scenariusze.
  3. Cześć wszystkim. Zacznę od tego, że mam 18 lat i od zeszłego roku już dużo nacierpiałem się przez zaburzoną religijność, błędną naukę i właśnie szczególnie temat powołania niszczył mnie najbardziej. Szczególnie pomogły mi konferencje "Patologia duchowości" ks. Krzysztofa Grzywocza oraz Monika i Marcin Gajdowie, psychoterapeuci chrześcijańscy, prowadzący również kanał na YouTube "Fundacja Theosis". Natrafiłem u nich na cykl o "Wygaszaniu ego", który pozwolił mi spojrzeć na siebie zupełnie inaczej, obserwując siebie z boku. Wnoszą bardzo dużo, ja sam czułem przedziwną wolność przy słuchaniu pierwszego odcinka z ww. serii. Wszystkim bardzo polecam. Nie wprost o powołaniu, a o duchowości. Przeszedłem dużo. Zaczęło się rok temu przed wielkim postem, ale on sam wszystko rozniecał, kiedy zewsząd słuchałem o "wyrzeczeniu się siebie", "braniu krzyża". A znałem wtedy pewną dziewczyną, byliśmy ku sobie, lecz przy pewnej sytuacji naszła mnie myśl, że Bóg chce mnie księdzem, a ja muszę zakończyć z nią relację. W skrócie, były to okropne dni, bez życia, skupione na jednym. Nie chciałem takiego Boga, który ma mi mówić co mam robić, wbrew mnie. Wszędzie, na każdym kroku, w każdym miejscu Biblii, z ambony, byłem oskarżany o niewierność Bogu. W święta wielkanocne, gdy byłem unieruchomiony w domu chorobą i tylko leżałem w łóżku, miałem dużo czasu na bycie sam ze sobą i myśli się uspokajały, już rozważałem, że w sumie to mógłbym zostać tym księdzem, to nie takie złe skoro ma dać mi największe spełnienie, bo tak słyszałem wtedy o "powołaniu, które Bóg nam wyznaczył" a my mamy je w przedziwny sposób "odkryć " i za nim pójść. Dzisiaj jest mi daleko do tej myśli. Przemówiło do mnie, szczególnie przy tym co u mnie aktualnie, przeczytane tutaj na forum słowa "sama nie wiem czy to powołanie to powołanie jest czymś co trzeba w sobie odkryć czy to też może jakaś sytuacja życiowa, która nas dotyka albo jakaś szansa jaką dostajemy od życia". Tak też powiedział mi ksiądz, z którym spotkałem się poza wyzdrowieniu. Żebym spojrzał na powołanie jako to, co aktualnie mnie dotyka, by to co mam robić - robić dobrze, a jeżeli chodzi o powołanie to stanu, to to po prostu przyjdzie mi naturalnie. I kontekście wolności drogi życiowej zaintrygowała mnie też odpowiedź kardynała Krajewskiego na to, jak odkrywał powołanie. Odpowiedział tylko "Nie odkrywałem, po prostu poszedłem do seminarium i zostałem księdzem". I teraz wydaje mi się, że naprawdę nie ma co o tym myśleć, bo o powołaniu każdy kogo zapytamy może powiedzieć coś innego; w tej swojej wewnętrznej sprzeczności najbardziej przemawia do mnie losować przypadków, brak żadnego planu, życie jako nasze własne dzieło. Choć czasami trudno wierzyc, że coś był przypadkiem, a niby też jest coś nazywanego "bożą opatrznością" i niby Bóg jakoś prowadzi. Ale jak? Wtedy, na rozmowie z księdzem, czułem się jak u psuchoterapeuty, choć nigdy u takiego nie byłem. Czułe tłumaczył mi wszystko, co źle rozumiałem, prostował, rozwiał moje rozumienia "haseł" o wyrzeczeniu, uprzedził przed interpretowaniem pod siebie(autosugestia), szczególnie przy czytaniu Biblii. Opuściłem go wdzięczny jak nigdy nikomu, ale coś musiało oczywiście pozostać. W tamtym roku, znów po dniach bez życia, skupionych wokół " rozeznawania woli bożej " i "odkrywania powołania" , spotkałem się z nim po raz drugi i w większości czule powtórzył tamto, co ostatniego razu. Jednak jestem stale wrażliwy na słowo "powołanie". A z dziewczyną, wokół której to się kręciło, straciłem kontakt. Miałem spokój. Na początku tego roku trafiłem na ww. ks. Grzywocza i p. Gajdów, co zapoczątkowało dużo zawiłości w moim życiu duchowym. Zauważyłem go i wyszedłem ze skrupulantyzmu, zaczął zmieniać mi się sposób modlitwy, pojmowanie Boga, co trwa do teraz. Niedawno poznałem nową dziewczynę, jaką nie sądziłem że mogę kiedykolwiek spotkać (nie zakochałem się, znam to uczucie, jestem przy zmysłach i myślę obiektywnie )Poznaliśmy się na rekolekcjach w naszej formacji, których tematem była rola w Kościele, powołanie, i wiedziałem że mogą one rozbudzić coś co już długo trzymałem w półśnie. Tym razem jestem w innej sytuacji. Przyglądając się naprawdę ewangelicznym księżom myśl i kapłaństwie zaczęła przychodzić jako zachęcająca. To, by przedstawiać wiarę prawdziwą, pomagać ludziom w tym co ja sam przeszedłem, być najbliżej tego co najważniejsze. Jednocześnie nasze, moje i tej dziewczyny spotkanie było czymś niesamowitym, bo od razu przypadliśmy sobie do gustu swoim podobieństwem do siebie. Sprzeczność. Znów były ciężkie dni, wyrzucanie Bogu, że mnie męczy, nie daje mi żyć. Znów myśli samobojcze, myśli że krzywdzę-zasmucam bliskich, bo chodzę zachmurzony nie zgadzając się na to wewnętrzne wołanie, a zgoda dałaby mi spokój. Teraz sprawa wygląda tak: czuję w sobie pragnienie kapłaństwa, którego nie chcę (pragnienia) i najchętniej bym zmienił jego obiekt. Żyję w napięciu, poruszam się w nim i jestem. Znów przedwczoraj po spotkaniu z nią miałem przeświadczenie o konieczności zakończenia tej relacji, bo rozprasza mnie w moim "prawdziwym"pragnieniu. Będąc z nią, ciągle o tym myślę, choć czuję się przy niej jak przy nikim, mam przestrzeń na bycie sobą jak przy nikim, rozumiemy się we wszystkim i jesteśmy bardzo do siebie podobni. Ona odbiera to tak samo. Mimo tego nie zrobiłoby mi problemu, gdyby zniknęła z mojego życia. Nie wiem czy to dobrze, po prostu brak przywiązania. Ale jest wola. Mamy wolę, być iść razem, bo takiej szansie jaka nas spotkała trudno odpuścić, ale ja nie czuję tego całym sobą. I czy w ogóle muszę czuć? Czuć jakiś konkretne spełnienie, pewność, że to jest moje miejsce, moja droga? Czy nie oszukuję siebie? Chciałbym usłyszeć, że nie. A coś mi mówi, że oszukuję. Tu jeszcze przypominają mi się słowa innego księdza, że miał dziewczynę, było mu dobrze, ale czuł że to nie to, że chce czegoś innego. Czy miałbym czuć tak samo, będąc z nią? Czy opierać się na "czuciu", zupełnie od nas niezależnym? Czy miałbym z nią iść, czując, że zdradzam siebie? Ostatnio żyję tylko tym. Znów, jak kiedyś, dużo czytam o powołaniu. A forum znalazłem wpisując w wyszukiwarkę "powołanie nerwica". Czy jeżeli myślę, że coś jest nie tak, to już jest to znak? Czy może moja sytuacja jest wyjątkowa? Tak to pewnie wielu myślało...
×