Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Tak Haniu, ta.

 

-asia-, ja całe życie milczałam, gdy ludzie znikali albo mnie ranili (od rodziców począwszy). nic nie mówiłam, tłumiłam w sobie, rozpacz i złość zjadały mnie od środka, ale przecież ja jestem taka silna, muszę sobie dawać radę.

mam już po prostu tego po dziurki w nosie. znam na pamięć hasła: "olej to", "nie warto". ale ja mam ochotę to zrobić, warto czy nie, bo ja już mam dośc tego, że nikt nie liczy się z moimi uczuciami, może paplać bezkarnie słowa, których nie wolno wypowiadać, albo kto inny będzie za mnie decydować czy mam bordera czy nie mam. to ja z tym żyje, to mnie zraniono, to ja do cholery muszę się z tym zmagać.

o Jezuuuu jaka jestem wściekła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobrze jest wyrażać emocje bo ich nagromadzenie powoduje agresję, jak się Tobie Korbuś przytrafiło, albo autoagresję (jak mi się w piątek przytrafiło...). Tak czy siak - oba wyjścia raczej nam nie służą. Niewiele wiem na temat tego co Kochana narozrabiałaś, ale nie przejmuj się na zapas - zawsze można jeszcze załagodzić sytuację. To też dobra lekcja. Poza tym, jeśli ten ktoś sprawił Ci zawód, zranił Cię to Twoja reakcja jest zrozumiana. Więc zacznij od tego, że oboje powinniście ponieść konsekwencje - nie tylko Ty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2Proof, trafiłaś w sedno ostatnim zdaniem.

nic strasznego nie narobiłam, może ktoś się przeze mnie nażre strachu, to wszystko. przy okazji Ci opowiem.

najgorsze, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.... agresja mnie roznosi. jechałam dzisiaj samochodem jak wariatka, Evanescence ryczało z głośników, a ja tylko naciskałam gaz i myślałam, które drzewo, może to, a może to...., na którym zakręcie nie wyrobię...

nienawidzę go i nienawidzę siebie i czuję, że zbliża się number 3.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie będzie 3 razu Kochana. Jesteś od tego silniejsza wiesz dlaczego? Bo masz doświadczenia tylko nie umiesz z nich skorzystać. Usiądź na spokojnie i zastanów się, jak przetrwałaś poprzednie 'razy'. A a potem pomyśl, co moszesz zmienić tym razem. Emocji z siebie trzeba się pozbyć kochana - sama praca nie wystarczy dobrze o tym wiesz. Idź po pracy np. jeszcze na basen. Wysiłek fizyczny pomoże lepiej niż psychiczny. Wymęcz się dosłownie, wyśpisz się dobrze a następny dzień przyniesie więcej jasności umysłu. Dasz sobie w ten sposób trochę czasu na odbudowanie sił a przede wszystkim na nabranie dystansu do tego, co się wydarzyło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, z tego sie nigdy nie wyjdzie, nigdy, ja juz trace jakakolwiek nadzieje, albo ja jestem takim jebanym pechowcem albo juz sama nie wiem, ilez mozna? rok? dwa? pięć? do końca? to jest taki kurewski mixer, good bad good bad good bad good bad, góra doł, góra doł, stop! pora sie wyrzygać.......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

OLuś, daj mi znać jak znajdziesz jakiś pluton egzekucyjny.

Pieszczoty z żyletką nie działają.

 

 

leki też nie bardzo...

 

 

Samotność to taka straszna sprawa... nie ma w tej chorobie nic gorszego... Ja odwrotnie siedzę 'pod obstawą', jestem pilnowana mimo iż wolałabym irracjonalnie być sama teraz. Mam takiego agresowra, że mam ochotę koleżankę 'wyprosić'... ale tak naprawdę wolałabym wyprosić z siebie tego demona, który ciągle mąci mi w duszy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Adam powiedzial dzis,że moja postawa go zalamuje.Mianowicie pojechalismy do mojej szkoly,mialam odebrac papiery-okazalo się,że muszę latac z jakims formularzem po podpisy.

Wpadlam w histerie.W szkole :roll:

 

Korba Bylam dzis u psychiatry.Dowiedzialam się też bardzo ciekawej rzeczy-dlaczego niektorzy pacjenci dobrze i blyskawicznie reagują na leki,a niektorzy fatalnie.Ci,ktorzy kiedys cierpieli (głównie latencja lub pierwsze 7 lat) i otrzymywali pomoc i wsparcie (dzidzia kaleczy się palec,mama caluje i przytula) uczą się,że gdy pojawia się cierpienie-jest cos co je znosi,pomaga.W badaniach wychodzi więc,że osoba z pozytywnym pierwszym doświadczeniem będzie zdrowiec szybciej-ponieważ jej naturalny mechanizm jest zaprogramowany na cierpienie-pomoc-ulga.Ludzie,ktorzy przez większosc życia byli zdani sami na siebie są pozbawienia tego mechanizmu-cierpienie-samotnosc i samowystarczalnosc-brak ulgi--stąd rodzi się przekonanie,że nic mi nigdy nie pomoże-a to utrudnia lekom wlasciwe dzialanie.

 

 

 

Teraz trochę bardziej rozumiem dlaczego my,borderki, nie możemy się za bardzo podniesc po proszkach..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozmawialam z nim o opuszczeniu i o moim uporczywym paranoidalnym lęku przed nim.Powiedzialam mu,że normalni ludzie kiedy się rozstają-owszem bardzo cierpią,placzą,przezywają żałobę,aż w koncu godzą się z tym i żyją dalej.Ich świat się nie konczy,rozstanie nie jest dla nich rownoznaczne ze śmiercią,z zabiciem się.Dla mnie owszem-probowalam sobie wyobrazic co by bylo gdybym utracila moją ukochaną osobę-świat zaczyna wirować,wszystko się rozpada na male kawaleczki,staje się obce,wstrętne,nierzeczywiste,a ja nawet nie mam gdzie uciec,u kogo się schronic w tym cierpieniu.Nie potrafilabym życ dalej.Odpowiedzial mi,że to wynika z tego,że normalnie dziecko uczy sie przezywac cierpienie z kims bliskim-najczęściej mamą,uczy się,że nie jest ssamo,że rozpacz można przeżyc z kims.Ja nie mialam nigdy okazji zobaczyc jak to jest gdy ktos jest przy mnie w cierpieniu(aż do poznania Adasia) zawsze sama ze wszystkim,z ogromem rozpaczy i żalu.Nie ufam w to,że ktos moglby wytrwac ze mną i nie zwiać,że ktos potrafil by pomóc mi to zniesc.Nie ma czegos takiego.Dlatego nawet w związku jestem tak naprawde sama zamknięta w skorupce,przyzwyczajona do tego,że tak naprawdę mogę liczyc i zależeć tylko od siebie,bo nikt mi nigdy nie pomoże.Bo w każdej chwili ktos może zniknac i musze byc zdana tylko na siebie.

Kiedy opuscila mnie moja ukochana (nie na zawsze,poprostu trochę się oddalila)...łazilam nocą po mieście i pamiętam jak krew kapala na śnieg,a ja pisalam na zaśnieżonych szybach aut

"nie kochasz mnie,nie kochasz,nie.Wyłam jak zwierzątko,poszlam na plaże i polożylam się na oblodzonym piasku.i leżalam,leżalam,leżalam.Boże gdyby istnial ktos,albo raczej żebym mogla zyskac pewnosc,że istnieje ktos kto nigdy,nigdy mnie nie opuści..kto Na Zawsze zostanie ze mną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

leki masz brać jak do tej pory czy coś pozmieniał?

 

ja bym chciała wiedzieć, czy taki mechanizm wypracowany od dziecka i w pełni ukształtowany da się zmienić.

no bo przecież - czy mogę zmienić to, kim jestem?

jak mam się nauczyć, wiążąc się z kimś, nie oczekiwać, że on odejdzie (moje słowo: zniknie)?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W badaniach wychodzi ,że osoba z pozytywnym pierwszym doświadczeniem będzie zdrowiec szybciej-ponieważ jej naturalny mechanizm jest zaprogramowany na cierpienie-pomoc-ulga.Ludzie,ktorzy przez większosc życia byli zdani sami na siebie są pozbawienia tego mechanizmu-cierpienie-samotnosc i samowystarczalnosc-brak ulgi--stąd rodzi się przekonanie,że nic mi nigdy nie pomoże-a to utrudnia lekom wlasciwe dzialanie.

 

O kurde to dokładnie jak ze mną. Zawsze muszę wszystko sam zrobić, nie potrafię prosić o pomoc. Nawet na studiach despotycznie zabraniałem mojej grupie pytać się prowadzącego o wskazówki, bo musiałem sam do wszystkiego dojść. Przez to wpadam często w pułapki bez wyjścia , bo na tym świecie tak nie można i zginę jeśli tego nie zmienię. Warto też wiedzieć dlaczego od lat leki w ogóle na mnie pozytywnie nie działają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, mam brac jak do tej pory,na razie nic nie zmieniamy-zresztą tą sertralnię krótko bralam,jakies 15 dni może.Potem tydzien przerwy,bo zgubilam tabletki.

Nie wiem czy ten mechanizm jest odwracalny-moj psych twierdzi,że tak i że sama bliskosc z terapeutą powinna to odwrocic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja? Jestem cudownie zrelaksowana, moje myśli są ciche i spokojne jak tafla oceanu, pławię się miłości do siebie, ludzi i całego świata... Cóż by tu dodać, chyba już nic...... :mrgreen:

 

[Dodane po edycji:]

 

znalazłam coś ciekawego, pasi to jakby do mnie:

 

Zgodnie z powszechnie panującym przekonaniem tacy ludzie – duma swoich

rodziców – powinni posiadać silne i stabilne poczucie własnej wartości. Jednak w

rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Wszystko, za co się biorą, robią dobrze, a

nawet doskonale, są podziwiani i budzą zazdrość, odnoszą sukcesy we wszystkim,

co wydaje im się tego warte – ale na nic się to nie zdaje. W tle czai się depresja,

uczucie pustki, wyobcowania, bezsensu istnienia, które pojawiają się, gdy zabraknie

narkotyku złudzenia wielkości, gdy nie są „na szczycie”, nie świecą najjaśniej na

firmamencie sukcesu. Kiedy nagle dopada ich uczucie, że nie mogą sprostać

idealnemu obrazowi siebie, pojawiają się lęki albo silne poczucie winy i wstydu. Jakie

są przyczyny tych głębokich zaburzeń u osób tak bogato obdarowanych przez

naturę?

Już w trakcie pierwszej sesji komunikują terapeucie, że mieli wyrozumiałych

rodziców, a przynajmniej jedno z nich takie było, i że jeżeli otoczenie nie potrafi ich

zrozumieć, to jest to wyłącznie ich własna wina, gdyż nie umieją dostatecznie jasno

się wyrazić. Mówią o swoich najwcześniejszych wspomnieniach bez najmniejszego

współczucia dla dziecka, którym kiedyś byli, co łatwo zauważyć, gdyż ci pacjenci

posiadają nie tylko zdolność introspekcji, ale potrafią stosunkowo łatwo wczuwać się

w innych ludzi. Ich stosunek do świata uczuć własnego dzieciństwa charakteryzuje

jednak brak szacunku, potrzeba kontrolowania, manipulowanie i przymus odnoszenia

sukcesów. Nierzadko przejawiają wobec siebie lekceważenie i ironię, które mogą

zmienić się nawet w pogardę i cynizm. Brak prawdziwego, emocjonalnego

zrozumienia i poważnego traktowania własnego dziecięcego losu prowadzi w końcu

do całkowitej nieznajomości swoich prawdziwych potrzeb, które wykraczają poza

przymus osiągania. Stłumienie pierwotnego dramatu udało się tak doskonale, że

mogli zachować iluzję szczęśliwego dzieciństwa.

 

Alice Miller: Dramat udanego dziecka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×